ღ SEVEN ღ
Życie jest jak domek z kart. Budujemy je powoli, a każdy ruch zmienia całość. Zburzyć ją może najmniejszy podmuch. Dlatego naszą budowlę trzeba chronić. Próbujemy się odgrodzić. Jednak do środka wpuszczamy ludzi. Tych którzy specjalnie będą chcieli zaburzyć harmonię lub Ci, którzy mogą zrobić to niechcący. Nawet nie świadomie.
Ty zrobiłeś to bez wiedzy. Zapewne nawet tego nie zauważyłeś. Pokochałem Cię. Moje serce się wyrwało, ale rozum próbuje związać. Całe moje życie się posypało. Zmieniło po całości. Staram się postawić te karty na nowo. Jednak te upadają, zamieniają w pył. Nie chcą stać, ponieważ nie tolerują kłamstwa. Świadome są tego, że zaraz nadejdzie kolejny cios. Znów coś je zmiażdży.
Schodzę na dół i ubieram buty. Zakładam bluzę i biorę podręczny plecak. W tym samym momencie do środka wchodzi Paweł. Lustruje mnie wzrokiem i uśmiecha się.
— Gdzie idziesz? — pyta ściągając kurtkę.
— Przejść się. Będę za niedługo.
Nie czekając na odpowiedź, wymijam go. Do moich płuc od razu dostaje się świeże powietrze. Na twarzy czuje chłodny podmuch wiatru. Coś cudownego. Uśmiecham się pod nosem i szybkim krokiem zmierzam w stronę parku.
Przechodzę przez prawie pusty plac zabaw i kieruję się prosto. Już po chwili znajduje się przy rzece. W pobliżu nie ma żywej duszy. Siadam na trawie i opieram o drzewo. Spoglądam w wodę, a słońce powoli zachodzi.
Moje ręce dygoczą. Wsłuchuje się w odgłosy natury. W końcu sięgam do plecaka. Wyciągam z niego paczkę, w której znajdują się papierosy. Do tego zapalniczka. Obracam pudełeczkiem w dłoniach, aż w końcu je otwieram. Wyciągam jedną z fajek i przekręcam ją w palcach. Spoglądam na nią i wzdycham.
~ 𝕣𝕖𝕥𝕣𝕠𝕤𝕡𝕖𝕜𝕔𝕛𝕒 ~
Siadam na schodach od balkonu i patrzę w niebo. W domu jest impreza. Paru gości. Niektórzy szwendają się ogrodzie. Wdycham świeże powietrze, którego jeszcze przed chwilą mi brakowało. Nagle obok siebie czuje ruch. Spoglądam w tamtą stronę i widzę jak obok zasiada Yoshi. Również patrzy na rozgwieżdżone niebo, a następnie na mnie.
— Jak się czujesz? — pyta.
— Nie najgorzej, ale trochę zmęczony. A Ty?
— Też, pewnie zaraz pójdę w kimę — ziewa.
Zapada cisza. Całkiem przyjemna, naturalna. Moje oczy błądzą po niebie. Czuje się dziwnie, ciepło rozlewa się po moim wnętrzu. Mimowolnie na twarzy pojawia uśmiech. Spoglądam na Filipa, ten masuje kolano, na którym nabił śliwkę. Niestety ten moment przerywa nieprzyjemny zapach z lewej strony. Ostry dym atakuje moje nozdrza i najprawdopodobniej niższego również.
— Damian?
— Co jest? — zatapiam się w jego oczach.
— Obiecaj mi, że nigdy nie będziesz palił tego gówna — mruknął.
— Dlaczego?
— Jesteśmy przyjaciółmi. Nie chce, abyś popadł w nałóg. Szkodził swojemu organizmowi. To jest po prostu zabijanie siebie. Boje się stracić kogoś, w aż tak głupi sposób.
— Obiecuje — uśmiecham się — ale Ty też tego nie rób.
— Zgoda.
Kąciku ust chłopaka wędrują ku górze. Nie mija chwila, a oboje zmęczeni wracamy do swoich pokoi. Rzucam się na łóżko i wtulam w poduszkę. Dalej analizuje naszą rozmowę.
Obiecuję.
Obiecuję.
Obiecuję.
Nie zrobię tego.
~ 𝕖𝕟𝕕 ~
W około mnie robi się ciemno. Po raz kolejny spoglądam na papierosa trzymanego w dłoniach. Nie mogę postąpić inaczej. Po prostu zgniatam go i chowam do kieszeni, aby wyrzucić w drodze powrotnej.
Spaceruję powoli, a nogi niosą mnie w stronę domu. Tak bardzo nie chce tam wracać, a równocześnie pragnę rzucić się na łóżko. Znów na niego spojrzę. Poczuje motyle w brzuchu, a na sercu ukłucie. Jeśli o coś zapyta odpowiem krótko i ucieknę szybko na górę.
Spójrz mi w oczy i powiedz co czujesz. Chce poznać prawdę. Mam szansę? Mogę się jeszcze starać? Pragnę odpuścić, ale serce i głowa nie umie. Nie dotykasz mnie, a ja czuje jakbym za każdym spotkaniem dostawał cios w twarz. Kolejna rana. Próbujesz zrozumieć co się dzieje, ale nie pozwalam na to. Ja sam nie wiem czemu się tak zachowuje. To wszystko jest dla mnie nowe, inne, dziwne. Tyle trwam w tym bólu. Ciągle brnę dalej w to bagno. Powoli grzęznę i panicznie szukam wyjścia. Jednak sam nic nie zdziałam.
Wchodzę do domu i ściągam z siebie zbędne ubrania. Przechodzi mnie dreszcz zimna. Czmycham na górę tak, by nikogo nie obudzić i wchodzę do łóżka. Owijam się szczelnie kołdrą i przymykam oczy. Jest mi cholernie zimno. Mija kilkanaście minut, a do moich uszu dobiega dźwięk pukania.
— Proszę — ziewam.
Do pomieszczenia wchodzi Filip. Spoglądam na niego. Od razu dostrzegam, że w dłoniach trzyma tackę. Patrzę na niego nie zrozumiale. Odstawia trzymany przedmiot na szafkę obok, a ja podnoszę się do siadu. Chłopak siada na przeciw, po turecku. Odwracam wzrok w bok i zauważam dwa kubki herbaty oraz ciastka.
— Nie spałeś? — wypalam.
— Popołudniowa drzemka mi się trochę przedłużyła — uśmiecha się. — Gdzie byłeś?
— Nad rzeką. Trochę mi się zasiedziało.
— Następnym razem możemy iść razem.
Uśmiecham się, a na twarzy czuje rumieńca. Przysuwam się jeszcze bliżej, a moje serce zaczyna bić szybciej. Patrzę na niego zdezorientowany. Nie wiem co robić i czy w ogóle coś czynić.
Zatapiam się w tych oczach. Rozpływam pod uśmiechem. Rumienię słysząc ten cudowny głos. To wszystko jest tak nie realne. Zawsze łączyła nas przyjaźń. Dlatego zamieszkaliśmy razem. Dobrze się bawiliśmy. Miałem się komu wygadać. Naszą codziennością były żarty, rozmowy, wspólne spędzanie czasu.
Miłość psuje wszystko. Otwiera nowe drzwi w naszej głowie. Jednak zza nich wylewa się tylko nieład, ból i strach. Chcąc zaznać szczęścia musimy to ponownie upchać w pokoje i zakluczyć. Jednak nie raz nie jesteśmy w stanie. Ten bród nas przygniata. Topimy się w nędznych uczuciach, których nie rozumiemy. Tak nagle wszyscy stają się nam obcy.
Zostajemy z tym sami. Nie możemy się wygadać. W każdej osobie widzimy potencjalnego niszczyciela naszych marzeń, czy też gadułę, która rozpowie o tym.
Jesteśmy tylko my i nasze myśli.
Samotni.
Opuszczeni.
_____
930
No hej. Trochę mi się zapomniało XD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top