Rozdział 6.
~*~
– Można się przysiąść?
Grell zrobił wielkie oczy. Siedział na murku i miał pojęcia, jakim cudem ona go widzi. Może przez roztargnienie przypadkiem „wyłączył" swoja niewidzialność?
– Proszę – rzucił trochę oschle, aby dziewczyna nie odczuła jego zdziwienia.
– Dzięki. – Weszła na murek i jak dziecko zaczęła ruszać nogami. – Ładnie tu, prawda?
Czerwonowłosy popatrzył się na jej uśmiechniętą twarz, ona ruchem głowy wskazała mu coś. Popatrzył się przed siebie. Słońce przyświecało drzewa, na których pojawiały się pierwsze liście. Chmury nabrały odcienia różu, a niebieskie za dnia niebo stało się pomarańczowe.
– Tak, pięknie – mruknął i opuścił głowę. Chwilę siedzieli w ciszy. – Nie powinnaś wracać do domu? Dziewczyna nie powinna chodzić samotnie po zmroku.
Próbował zmusić ją do dalszej drogi. Wtedy na nowo stałby się niewidoczny dla ludzi i ze spokojem mógłby za nią podążać.
– Może powinnam, ale nie mam na to ochoty. – Uśmiechnęła się do niego
– Zamiast tego wolisz integrację z nieznajomym typem w parku? – Popatrzył się na nią i uniósł brew na znak zdziwienia.
– Ale nie wydajesz mi się obcy. Wymieniliśmy raptem kilka prozaicznych zdań, ale to sprawia, że mam ochotę na więcej. – Zamyśliła się. – Dziwnie to zabrzmiało, jednak wydajesz się interesujący.
– Hm? – mruknął. – I po czym taki wniosek?
– Przeczucie – odpowiedziała spokojnie.
Nastał zmierzch, a dziewczyna ani nie odezwała się, ani tym bardziej nie planowała powrotu do akademika.
– Nie musisz wracać do tego domu? – Przerwał ciszę. – To niezbyt bezpieczne byś chodziła sama w nocy – powiedział spokojnie, ale stanowczo.
– Może... – przeciągnęła samogłoskę „e" – A co ci tak zależy?
– Wiele się słyszy o młodych kobietach zabitych lub napadniętych po zmroku – odpowiedział z odrobiną sztucznej troski w głosie, która miała przekonać dziewczynę do powrotu.
W ciemności kryją się przerażające istoty... – pomyślał.
– Jak tak bardzo ci zależy, to możesz mnie odprowadzić. – Zaśmiała się pod nosem.
Czerwonowłosy westchnął, po czym zeskoczył z murka. Stanął na wprost niej.
– W którą to stronę? – zapytał, mimo że bardzo dobrze wiedział. Różne sytuacje wymagają różnych środków, w tym wypadku było to nawiązanie z nią większego kontaktu.
Dziewczyna szczerze uśmiechnęła się. Trochę dziwiło ją martwienie się obcego mężczyzny o jej bezpieczeństwo, ale z drugiej strony poczuła ciepło w klatce piersiowej. Rzadko spotyka się takich ludzi, którzy są w stanie poświęcić swój czas i energię na pomoc nieznajomemu.
– Weronika jestem. – Wyciągnęła ku niemu rękę. Mężczyzna wyciągnął swoją i uścisnął jej dłoń.
– Grell – odparł. Kiedy zobaczył uśmiech szatynki, sam mimowolnie odwzajemnił gest.
Przeszli kawałek. Wokół panowała względna cisza i spokój. W zasięgu wzroku – żadnego człowieka. Zwiększyła się wilgotność powietrza, co było wyjątkowo wyczuwalne i doskwierające przy obniżeniu się temperatury.
– Jak tak o tym pomyślę, to faktycznie jesteś jaskrawy. – Zachichotała.
– Umiesz mówić po niemiecku? – zapytał autentycznie zaciekawiony. Mało kto rozumiał znaczenie jego imienia, a jeśli już, to z reguły wzbudzał w nim namiastkę ciekawości.
– Troszeczkę. Pewnie kwestia tego, że mój ojciec jest Niemcem. Poza tym bardzo lubię imiona z jakimś przesłaniem. – Zaczęła mówić bardziej energicznie. – Ostatnio na przykład usłyszałam imię „Himmel", również wzięte z niemieckiego. Oznacza...
– Niebo – wtrącił jej się. – Tak, to zaiste piękne imię. – Uśmiechnął się sam do siebie.
Było już zupełnie ciemno, kiedy doszli do akademika. Na pożegnanie uścisnęli sobie dłonie.
– Dziękuję, że mnie odprowadziłeś – podziękowała z realną wdzięcznością i szczerością w głosie.
– Nie ma za co – odpowiedział z jakimś dziwnym zadowoleniem.
Już miał sobie iść, aby w końcu znowu stać się niewidocznym, ale dziewczyna jeszcze go zawołała. Chwyciła jego dłoń, której w zaskoczeniu nawet nie odsunął i długopisem wyciągniętym ze swojej torebki napisała: 594 397 092. Nic nie powiedziała, tylko uśmiechnęła się. Mężczyzna popatrzył na ciąg cyfr, a po chwili poczochrał niską studentkę po jej brązowych włosach.
Sprawy potoczyły się zupełnie inaczej, niż nawet by planował. Uznał całość za jednorazowy przypadek, który więcej się nie powtórzy. Jeszcze raz spojrzał na numer telefonu zapisany na wierzchu jego dłoni. Taki mały gest, a ukazuje jej zaangażowanie, jak i, charakterystyczna dla infantylności dziewczyny, dziecięcą ufność.
W końcu stał się niewidoczny i udał się do wnętrza budynku, żeby tak mieć oko na szatynkę.
~*~
Po pokoju rozszedł się głośny pisk należący do dwóch młodych studentek. Był on tak głośny, że aż ludzie chodzący na korytarzu go usłyszeli. Część z nich zadała sobie pytanie, kogo to ze skóry obdzierali, a inni tylko skrzywili się z powodu zakłócania spokojnego ranka. Dziewczyny zaczęły skakać i klaskać w dłonie jak małe dzieci. A całe to zamieszanie zostało wywołane przez proste cztery słowa zaadresowane do jednej z nich:
„Masz czas gdzieś wyjść?"
– Musisz się jakoś przyszykować! – krzyknęła Ania. – Nie możesz pójść w bluzie.
– Dlaczego? – zapytała autentycznie zdziwiona.
Przyjaciółka stuknęła ją w czoło, a potem przewróciła oczami.
– Chyba musisz go jakoś wyrwać, nie? Jedyna taka okazja! – Weronika zrobiła zamyśloną minę, więc blondynka kontynuowała. – Opowiadałaś tyle o nim przedwczoraj, jaki to nie jest słodki i kochany.
– Niby masz rację, ale...
– Żadnych „ale"! – powiedziała stanowczo. – Siadaj, a ja coś ci wykombinuję.
Ania przegrzebała wszystkie ubrania należące do Weroniki, ale nie znalazła nic ciekawego – prawie same bluzy i jeansy.
– No co? Zawsze mi zimno, a poza tym są bardzo wygodne – odparła zawiedzionej przyjaciółce, wzruszyła ramionami i zrobiła naburmuszona minę, jak gdyby zdaniem stojącej naprzeciwko dziewczyny, posiadanie tak niepokaźnej garderoby było czymś złym.
Blondynka westchnęła ciężko. Żadnego swojego ubrania nie mogła jej pożyczyć, bo dzieliła ich za duża różnica rozmiarów. Ona wysoka, dobrze zbudowana, a jej przyjaciółka – niska i bardzo chuda, „badyl" jak się sama nazywała. Skończyło się na tym, że Weronika poszła na spotkanie w ciemnych jeansach i białej bluzie z kapturem z nadrukowanym żabą Pepe z podpisem „Smutnażaba.jpg".
Czekała na jednej z ławek w parku, pogoda była tak samo piękna, jak wtedy. Słońce świeciło, wiał ciepły wietrzyk. Gdzieniegdzie dało się słyszeć dzieci, które bawiły się na placu zabaw. Zapowiadała się cudowna sobota, nie tylko przez sprzyjające warunki atmosferyczne, a bardziej ze względu na spotkanie z pewną osobą, o której momentami nie mogła przestać myśleć. Imponowała jej jego dobroć oraz sposób postrzegania świata.
– Przepraszam za spóźnienie. Długo czekałaś? – zapytał.
– Tylko chwilę – odpowiedziała z uśmiechem na ustach.
– Jeszcze raz wielkie dzięki za przyjście, Weroniko.
~*~
fruziapo, 5.02.2021
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top