Zaległy rozdział! (nie mam pomysłu na tytuł X'D)


JEST! NAPCHAŁAM SIĘ TRZEMA TABLICZKAMI CZEOLADY ŻEBY TO NAPISAĆ, ALE JESTTT! 

Ps: Dziękuję dziewczynom ze Snapa za ich dar przekonywania =^.^= dzięki wam Łoś specjalnie latał mi do sklepu po czekoladę, co w pewnym stopniu przyspieszyło rozdział! jesteście wielkie! XD

****************

(Hikari)

Stałam za szafkami, bacznie przyglądając się głównemu wejściu w oczekiwaniu, aż wreszcie pojawi się "Ta" osoba. Czas dłużył się niemiłosiernie, a ja z każdą chwilą nabierałam pewności, iż jest to naprawdę kretyński pomysł. Co mnie naszło, żeby słuchać Nataniela?! 

Ok, dobra, musi uczyć się tekstu na przedstawienie itp., a Lysander nie musi?! Z resztą, nawet jak ich teraz porównywałam w kwestii nauki i jednoczesnych korków, Nataniel ma o wiele więcej kompetencji! Pewnie mu się po prostu nie chciało, kretyn jeden..

- Na kogo czekasz? - Usłyszałam za plecami głos Peggy, która zaglądała mi przez ramię. Normalna osoba zapewne byłaby tym zaskoczona, jednak dążyłam już do tego przywyknąć. - Gdybym nie wiedziała pomyślałabym, że próbujesz ukraść mi pracę. 

- Jakbym nie miała ciekawszych rzeczy do roboty. - Odparłam, przyglądając się jak przez drzwi przechodzą Sofi z Kentinem. Dziewczyna od razu zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu "pewnej osoby", na co momentalnie przewróciłam oczami zdając sobie doskonale sprawę z tego, kogo stara się namierzyć. Jeszcze jej się nie znudziło? 

- Oho. Widzę, nasza korytarzowa sprinterka długodystansowa nadal na tropie? Nie powiem, ta dopiero ma cierpliwość. 

- W przeciwieństwie do niektórych.. 

- Hej dziewczyny! Co porabiacie? - Nawet nie zauważyłam, gdy Aleksy podbiegł do nas zawieszając ręce na naszych ramionach. - Hikriiiiii, czemu nie grasz w naszym przedstawieniu? - Zapytał załamanym głosem. - Serca nie masz....

- Też mi odkrycie. - Odparłam, zrzucając jego rękę z ramienia. 

- Hikari i serce? A w jednorożce też wierzysz? - Peggy uśmiechnęła się cwaniacko. - Takie anomalie nie istnieją. 

- Jakie anomalie? - Rozmowę podłapał przechodzący obok Katsiel. - Czyżby przewodniczący zawalił sprawdzian? Czemu nikt mnie nie poinformował? 

- Nataniel zawalił sprawdzian?! - Usłyszałam krzyk Melanii. - O czym ty mówisz?! Ma przecież idealną średnią, przestań rozsiewać takie wyssane z palca plotki! 

- "Wyssane" powiadasz? - Zerknął wymownie w kierunku dziewczyny, a ja nie miałam zamiaru dedukować, co takiego siedzi mu w tym farbowanym łbie. - Nie powiem, podoba mi się twój tok myślenia. 

- O-o czym ty znowu gadasz?! 

- Nie powiem, mnie też to ciekawi. Kastiel, masz nam coś do powiedzenia? - Peggy z miejsca zainteresowała się tematem. 

Aleksy uśmiechnął się pod nosem.

- Peggy, kochana, uwierz mi, to co robi w realu raczej nie pokrywa się zbytnio z tym co tam rozmyśla. Jak na moje oko, myśli ma znacznie ciekawsze. 

- Nawet sobie nie wyobrażasz. 

..Moment. Kastiel zamienił z ludźmi 2 zdani i jeszcze nie strzelił focha?! 

- ALEKSY! - W korytarzu rozległ się donośny krzyk Rozy. - Idziesz czy nie?! Przed nami masa szycia!!

- Słyszysz? Biegnij piesku, pani woła. - Przewróciłam oczami, słysząc komentarz Peggy. 

- Peggy, to nie było zbyt miłe.. 

- Daj spokój Melanio! - Aleksy odwrócił się, posyłając jej swój słynny uśmiech. - Mi to nie przeszkadza, pieski są słodkie! 

- KIKI, WRACAJ! 

..I tak oto dwa magiczne słowa sprawiły, że cała nasza piątka rozbiegła się na wszystkie strony. Było wywoływać wilka z lasu?!

Wstrzymałam oddech, a gdy bestia i piesek zniknęli w głębi korytarza ostrożnie wyszłam zza szafek razem z Aleksym, który wyjrzał przez szparę w drzwiach. 

- Poszli? 

- Nie, odfrunęli. - Rozejrzałam się po pustym korytarzu, zastanawiając gdzie pobiegła reszta. Z drugiej strony, nie miałam przypadkiem czegoś zrobić? - Tak z innej beczki, widziałeś gdzieś może Lysandra? - Zapytałam, biorąc leżącą w kącie torbę. 

- Tak, wyszedł gdy rozmawialiśmy. A co? 

- Już nic. - Zaklęłam w myślach, zła na siebie za przegapienie takiej okazji. Jak mogłam dać się rozproszyć?! Głupi ludzie..

- ALEXY!!! - Przez korytarz rozniósł się głos na miarę samej bibliotekarki. 

- Wybacz, ojczyzna wzywa! Cześć! - Jak strzała pognał w stronę drugiego piętra, podczas gdy ja skierowałam się do szafki po swoją kurtkę. 

Ledwie złożyłam grube, cieplutkie nakrycie gdy w tylnej kieszeni poczułam wibracje spowodowane przychodzącą wiadomością. Wyjęłam telefon, i szybko odblokowałam ekran na którym ukazała się nowa wiadomość. 


Od: Szefowa aka Mama

Hej słońce! Właśnie się dowiedziałam, że jedna z koleżanek się rozchorowała i cała jej praca spadła na mnie. Wrócę niestety późno. 


- Przynajmniej ostrzega.. - Mimowolnie uśmiechnęłam się na myśl, że pomyślała o tym by mnie uprzedzić. Postanowiłam nieco zmienić swoje plany, i zamiast iść do domu urządzić sobie przystanek w pobliskim supermarkecie.

I jak pomyślałam, tak zrobiłam.

Przez dłuższy czas czekałam na przejściu dla pieszych w oczekiwaniu na zielone światło, a gdy wreszcie udało mi się przejść na drugą stronę poczułam, jak ktoś zakrywa mi oczy dłońmi. 

- Zgadnij kto.  - Usłyszałam zachrypnięty głos osoby, która starła się pozostać niezidentyfikowana. 

- Hmmm.. - Udałam zamyślenie. - Albo to Armin, albo lodowate szpony śmierci. 

- Armin. 

- Cholera, jeszcze gorzej. - Uśmiechnęłam się, zbierając jego ręce ze swojej twarzy. No tak, bo któż inny mógłby to być? - Co tu robisz? 

- Spaceruję? - Zaczął rozglądać się naokoło, na co uniosłam pytająco brew do góry. - No co? 

- Serio pytam. 

- Zobaczyłem cię i podszedłem. Co powiesz na mały maraton anime wieczorem? Muszę się odstresować.. - Spojrzał na mnie błagalnie, jakby od tego zależało jego życie. - Błagam, zgódź się. 

- Chętnie. - Momentalnie się rozpromienił jak dziecko na widok czekolady. - ..ale wcześniej musze coś załatwić. - Kiwnęłam głową w stronę wejścia, po czym oboje weszliśmy do ciepłego, miłego pomieszczenia. - Przy okazji kupimy coś na ten cały maraton. 

*********

(Alexy)

Razem z Rozalią siedzieliśmy w pustej sali biologicznej, zacięcie produkując kostiumy sceniczne dla naszych aktorów. Przed nami było mnóstwo pracy, a czas leciał nieubłaganie i zmierzał ku wielkiemu finałowi jakim było przedstawienie naszej przewspaniałej sztuki. 

No właśnie... sztuka.

- Wiesz co? Wszechświat chyba coś do nas ma. - Poskarżyłem się wspólniczce, jednocześnie starając nie pokłuć igłą podczas szycia na manekinie. - My się produkujemy, a on co? Nic tylko podkłada nam kłody pod nogi!

- Nawet mi nie mów! - Zbulwersowana Rozlia przyspieszyła ruchy ręką, w ekspresowym tempie przyszywając koronkę do sukienki. - Mam wrażenie, że jeśli zaraz w coś nie uderzę to eksploduję! Kto tą sztukę wymyślał?! Przecież jak dotąd wszystko szło według planu: Naprodukowaliśmy karteczki z nazwą sztuki, podsunęliśmy Borysowi pomysł z losowaniem, sam zgłosiłeś się do zbierania losów i podmianki.. Szło dobrze. Co się zmieniło?!.. AŁA! - W pewnym momencie lekko odskoczyła, po dziabnięciu się igłą w palec. - Powiem ci tak.. - Przyłożyła zraniony palec do ust, podczas gdy ja zacząłem przeglądać kieszenie w poszukiwaniu chusteczek. - Jak ta sprawa dalej ma tak wyglądać, to się poddaję. 

- Ej, nie możesz teraz tego zostawić! - Podałem jej papierową chusteczkę w którą owinęła palec. - Coś na pewno jeszcze da się zrobić! I powiem ci.. że między nimi powoli zaczyna się coś dziać, daję głowę!

- W krainie Czarów już byś jej nie miał. - Uśmiechnęła się cwaniacko, na co w odpowiedzi przewróciłem oczami. Jak widać, chyba powoli zaczynał jej wracać humor. - No to, co planujesz o wszechwiedzący? Zamkniesz ich gdzieś i nie wypuścisz, dopóki nie zostaną parą? To nie epoka kamienia. 

- W tych sprawach osobiście wolę Grecję. Ale wracając do tematu nie zapominaj, że jestem na scenie. A wiesz, jak to w tetrach bywa.. wiele może się zdarzyć. 

**********

(Hikari)

- ..Armin, medytujesz nad tą papryką? - Zapytałam, na wszelki wypadek zabierając mu nóż z ręki czego zdawał się nawet nie zauważyć. 

Odkąd wróciliśmy ze szkoły, wydawał się jakiś dziwny. Ciągle uciekał gdzieś myślami, niemal całkowicie odcinał się od rzeczywistości, a teraz od jakichś dziesięciu minut starał się pokroić warzywo! Szczęście, że jeszcze wszystkie palce miał na miejscu i nie leżały gdzieś na desce do krojenia.

- Hę? Sorry, zamyśliłem się. - Zaśmiał się, jednak wyraźnie widziałam, że coś jest nie tak. Pierwszy raz widziałam go w takim stanie bez konsoli w ręku! - Oddasz paprykę? 

- Właśnie skończyłam ją kroić. - Mówiąc to wsypałam kawałki warzywa do miski, gdzie znajdował się już reszta kolorowych składników. - Jak minęła wam próba? Przewodniczący nic mi nie powiedział, więc pozostaję w niewiedzy. Pan Borys jest jeszcze przy zdrowych zmysłach, czy już ma was dosyć? 

- No wiesz, próba jak próba. Dużo krzyków, wygłupów Aleksego a na koniec wysłuchiwanie narzekań Amber która nadal zachowuje się jak jakaś księżniczka i stara zwrócić uwagę Kastiela. Nic nadzwyczajnego. 

- Powiedzmy, że ci wierzę. O czym w takim razie tak rozmyślasz? - Zapytałam, nie kryjąc swojej ciekawości. 

- O niczym ważnym.

Ok, teraz to dopiero mnie zainteresował! Musiałam wydobyć z niego te informacje, choćby nie wiem co!

Gdy stanął do mnie tyłem, by otworzyć puszkę kukurydzy po cichu odłożyłam na bok nóż i najciszej jak umiałam zaczęłam się do niego skradać. Nie miałam jako takiego planu , dlatego wyjątkowo zdałam się na starą dobrą improwizację. Podobnie jak wcześniej, odbiegł gdzieś myślami co postanowiłam wykorzystać przeciwko niemu. 

- Słuchaj.. - Odezwał się nagle, a mnie momentalnie sparaliżowało. - Gdy skończy się to całe zamieszanie związane z przedstawieniem, może gdzieś razem wyjdziemy? 

Te słowa zaskoczyły mnie niczym najazd Hiszpańskiej inkwizycji. Albo mi się zdawało, albo on właśnie.. Nie, nie ma szans! Na pewno miał na myśli przyjacielskie wyjście, jakim cudem w ogóle przez głowę mogło mi przejść, że chodzi o coś innego? Nie mniej, mimowolnie przypomniał mi się ostatni incydent który szybko odepchnęłam w najdalsze zakamarki podświadomości. 

- Pewnie. Jak będę miała czas.. czemu nie. Słuchaj, mógłbyś zanieść zwierzakom warzywa? Muszę zabrać się za smażenie kurczaka a boję się zostawić cię przy włączonej kuchence. - Wepchnęłam mu do rąk leżące obok marchewkę i sałatę, po czym wróciłam do swojej pracy. - Z tym sobie chyba poradzisz? 

- Dzięki za szczerość. - Brzmiał jakby się obraził o fragment z kuchenką, jednak postanowiłam to zignorować. To w końcu Armin, przejdzie mu. 

Niemniej dziwił mnie fakt, że postanowił mi pomóc przy gotowaniu. Sama zaproponowałam żeby wpadł wieczorem gdy już skończę pracę, ale zamiast się zgodzić z miejsca zaproponował swoją pomoc. 

No dobra, miałam pewne, a raczej SPORE obawy co do tego pomysłu, ale ostatecznie nie wyniknęła z tego żadna większa tragedia zagrażająca ludzkiemu życiu więc jest ok. Może jeszcze nauczę go gotować? To byłby niezły sukces. 

- Ał! 

..No dobra, odwołuję. 

- Ech, apteczka czy szpital? - Zapytałam, odkładając na bok robotę by sięgnąć do szafki po opakowanie plastrów i wodę utlenioną. - 1:0 dla marchewki. 

- Ładnie to tak nabijać się z poszkodowanego? 

- Jeszcze słowo a skoczę po jodynę. No pokaż to. - Cierpliwie poczekałam, aż łaskawie poda mi rękę która na jego szczęście okazała się w znacznie lepszym stanie niż myślałam. - Ok. Istnieje niewielka szansa, że przeżyjesz. Przy dobrych wiatrach może się nie wykrwawisz.

- To fachowa opinia? - Zapytał, krzywiąc się gdy zaczęłam odkażać ranę na palcu. 

- Wiesz, zawsze możesz poszukać pomocy w internecie. Ale zapewniam cię, że jedyne co tam znajdziesz to albo szpital, albo instrukcja obsługi plastrów. Wiem z doświadczenia. (ja też -_-)

- Nie pytam o szczegóły..

- Chwała ci za to. 

Gdy incydent został zażegnany, szybko wykonaliśmy resztę pracy i po niecałej godzinie mogłam spakować jedzenie i ruszyć w drogę do biura mamy niczym czerwony kapturek do swojej babci. Z tym wyjątkiem, że zamiast lasu miałam betonową dżunglę a zamiast Złego wilka.. bo ja wiem, Kastiela? Armin raczej by nikomu krzywdy nie zrobił. No chyba, że ktoś dałby mu colę do ręki..

- Mówię ci przecież, że nie musisz na mnie czekać. Nie mam pojęcia, ile mi to zajmie. - Starałam się go uświadomić, zakładając swoją puchatą, zimową kurtkę. 

- Daj spokój. Poczekam tu na ciebie, przy okazji zrobię popcorn na nasz maraton i wybiorę jakieś dobre anime. Czym ryzykujesz?

- Nieumyślnym spaleniem domu wraz z całym dobytkiem? Tajemnym zniknięciem połowy moich gier? Próbą złamania hasła do laptopa? Wymieniać dalej? 

- Ej. Brzmisz, jakbyś nie miała do mnie zaufania! To przykre. 

- Life is brutal. - Westchnęłam, czując iż nie ma szans go przekonać. - No dobra, niech ci będzie. ALE! - Tu zrobiłam dramatyczną pauzę. - Jak wrócę, i COKOLWIEK będzie nie tak jak powinno a którakolwiek z moich rzeczy w pokoju choćby tknięta skończysz trzy metry pod śniegiem bez możliwości ratunku, rozumiemy się? 

- Rozkaz szefowo, nie masz się o co martwić! - Odrzekł z niebywałym przekonaniem, które w pewien niewielki sposób nawet mnie przekonało. - Zrobię popcorn, a potem obejrzę coś na telefonie do czasu twojego powrotu.

- Trzymam cię za słowo. - Zgarnęłam leżącą na szafce ciepłą, beżową czapkę i założyłam na ramię torbę z obiadem dla mamy. - Wiem dokładnie, co gdzie leżało.. Każdy centymetr.. - Dodałam na sam koniec, zamykając za sobą drzwi i wychodząc na zewnątrz.

Pogoda delikatnie rzecz ujmując, była po prostu paskudna. Nie dość, że padał śnieg to jeszcze chwilę temu wiatr zaczął dawać się we znaki przez co nie dość, że sypało mi do oczu to rude kosmyki cały czas przyklejały mi się do twarzy. Jak ja nienawidziłam tej pory roku!..

Tak jak przypuszczałam, autobus miał opóźnienie więc tym bardziej się cieszyłam, że przyszłam na przystanek 8 minut po wyznaczonym czasie przyjazdu. W ten sposób nie musiałam długo czekać, a co za tym idzie uniknęłam przeziębienia! Taką przynajmniej miałam nadzieję. Po prawie 20-sto minutowej jeździe, wysiadłam na przystanku w centrum skąd droga do studia zajęła mi mniej więcej 5 minut. 

Weszłam na teren stacji telewizyjnej, zawieszając wzrok na ludziach ubranych w drogie garnitury, których kojarzyłam z wieczornych wiadomości które od czasu do czasu oglądałam z mamą przy kolacji. Całe pomieszczenie było naprawdę wielkie; a pierwszą rzeczą która rzucała się w oczy była nieskazitelnie czyta, szara podłoga miejscami zakryta przez szara wykładzinę, służącą za ścieżkę do recepcjonistek oraz poszczególnych korytarzy. Nade mną, na wysokości pierwszego piętra wznosiła się antresola otoczona szklaną barierką, oraz prowadzące do niej schody po których co chwilę przebiegali pracownicy. Całość była utrzymana głównie w białych kolorach, i dosłownie emanowała tą poważną, przytłaczająca aurą. Brakowało mi tu już tylko szefa górującego na schodach, wrzeszczącego by wszyscy wzięli się wreszcie do roboty. 

Gdy w końcu przestałam skanować pomieszczenie, zdjęłam czapkę i po poprawieniu włosów podeszłam do wolnej recepcjonistki zapisującej coś na komputerze. 

- W czym mogę pomóc? - Zapytała, nawet na mnie nie patrząc. - Jeśli przyszła pani w sprawie praktyk, niestety nie mamy już wolnych miejsc.

- Nie nie, ja w innej sprawie. Szukam Jessici Takeichi, a nie wiem na którym piętrze pracuje. Mogłaby mi pani pomóc? 

- Były panie umówione? - Zapytała mechanicznie, a ja poczułam, że raczej nie polubię tego miejsca. 

- Nie, nie byłyśmy. Pracuje do późna, więc przyniosłam dla niej kila rzeczy z domu, oddam jej i wychodzę. - Odparłam, wsłuchując się w dźwięk jej wymalowanych paznokci stukających w klawiaturę. 

- ..Przykro mi, ale nie widzę w naszej bazie danych nikogo o takim nazwisku. - Odpowiedziała, a mnie na moment zatkało. - W jakim dziale pracuje? 

- Dziale? - Zapytałam sama siebie, karcąc się w myślach, że jej o to nie zapytałam! Wiem, że ostatnio skarżyła się na polityków ale nie miałam pojęcia, jakiej sekcji to dotyczyło. - Mogłaby dać mi pani minutkę? Zaraz zadzwonię i się wszystkiego dowiem.

Sięgnęłam ręką do kieszeni kurtki, gdy kobieta wreszcie raczyła podnieść wzrok i na mnie spojrzeć. 

- Nie chodzi pani przypadkiem o Jessicę Waller? - Zapytała, bacznie mi się przyglądając. - Jesteście bardzo podobne. Jest może pani jej siostrą?

- Waller?.. - To nazwisko całkowicie zbiło mnie z tropu. - ..Tak, o nią. Gdzie mogę ją znaleźć? 

- Na piątym piętrze, w zachodnim skrzydle. Jeśli pojedzie pani tą windą, proszę skręcić w prawo, następnie przejść długim korytarzem obok biur. Znajduje się tam niewielka recepcja, tamtejsze pracowniczki wyjaśnią pani resztę. - Uśmiechnęła się do mnie, po czym wróciła do swoje pracy. 

- Dziękuję. Miłej pracy. - Pożegnałam się z kobietą, i ruszyłam w stronę wskazanej przez nią windy. Zastanawiałam się jednak, dlaczego mama użyła swojego panieńskiego nazwiska. Na początku sama ledwie je rozpoznałam, nigdy nie mówiła za dużo o swojej rodzinie, a mnie to znowu tak bardzo nie interesowało więc nawet nie pytałam. Samo to nazwisko słyszałam zaledwie kilka razy, i widziałam raz czy dwa w papierach..

Po dostaniu się na wyznaczone piętro, i otrzymaniu dalszych wskazówek odnośnie miejsca pobytu mamy znalazłam się wreszcie w dużym, białym pokoju. Znajdowało się tu z osiem stanowisk, każde oddzielone od siebie czymś na wzór szklanej szyby, wzbogacone o komputer, osobiste rzeczy pracowników i kilogramy papierów oraz wielokolorowych teczek. Szybko namierzyłam wzrokiem jedyną tu, rudą fryzurę i żwawym krokiem ruszyłam w stronę stanowiska. 

- Hej mamo. - Przywitałam się, na co zaskoczona podniosła wzrok znad sterty kartek. 

- Hikari! - Zawołała, wyraźnie zaskoczona moją obecnością. Szybko wstała z fotela, i obiegła biurko mocno mnie przytulając. - Co tu robisz? Powinnaś byś w domu, dlaczego nie mówiłaś, że przyjdziesz? 

- Lubię zaskakiwać. Przyniosłam co coś na obiad. - Wręczyłam jej torbę, której zawartość zaczęła przeglądać. - W opakowaniu termicznym masz kotlet schabowy, ziemniaki i surówkę z marchewki, a na później makaron Soba i sałatkę z kurczakiem. Nie wiedziałam, jak długo tu będziesz więc zrobiłam dwie. W termosie masz herbatę owocową, nie wiedziałam jaką chcesz więc wymieszałam kilka smaków, tak przy okazji o co chodzi z tym nazwiskiem? - Zapytałam, niezwykle ciekawa odpowiedzi którą usłyszę. 

- Hikari jesteś kochana, bardzo ci dziękuję! - Znów mnie przytuliła, tym razem znacznie dłużej. Gdy wreszcie mnie puściła, minę miała nieco zmieszaną. Byłam całkowicie pewna, że chodzi o moje pytanie. - Wiesz, tak jakoś wyszło. Chciałam zacząć od nowa. Poza tym, jest tu kilka moich koleżanek z praktyk i mogłam się nieco zapomnieć.

- Nieco? - Uniosłam pytająco brew. Można się w ogóle zapomnieć w takiej kwestii? - Mogłaś mi powiedzieć. Nie będzie przez to bałaganu w papierach? Nie mam zamiaru latać później z tobą po urzędach i wyjaśniać tej sprawy, pamiętasz jak to wyglądało u ciotki Kate? A chodziło tylko o głupią kreskę między nazwiskami.

- Nadal ją pamiętasz? Byłaś przecież malutka. - Zaśmiała się mama, nalewając sobie herbaty do kubka który jej przyniosłam. 

- Co nieco pamiętam.. - W pewnym momencie zawiesiłam wzrok na zdjęciu stojącym obok monitora. Zrobione zostało gdy miałam jakieś trzy latka, trzymała mnie na rękach a w tle wznosiła się góra Fudżi. Tata często śmiał się z tej fotografii twierdząc, że również chciał być z nami na zdjęciu ale moja uparta matka stwierdziła, że tylko popsułby widok. Mieliśmy całkiem sporo takich sytuacji, a niektóre z nich nawet pamiętałam. 

- Jessica, to twoja córka?! - Usłyszałam za sobą kobiecy głos, i nawet nie zdążyłam się zorientować gdy zostałam otoczona przez grupę kobiet. 

- Jakie wy jesteście podobne! 

- Gdybym nie wiedziała, wzięłabym was za siostry! 

- Zazdroszczę ci takiej dorosłej córki!..

- A jakie ma oczy! Jeszcze śliczniejsze niż na zdjęciach! 

Czułam się nieco jak dziecko otoczona przez ciotki na zjeździe rodzinnym. W kółko mnie o coś dopytywały lub komentowały, a mama zamiast mi pomóc tylko się z nas śmiała i oglądała tą scenę zajadając schabowym!

Na całe szczęście, ocalił mnie dźwięk telefonu który szybko odebrałam chcąc się od nich uwolnić. 

- Halo?

- Hikari, wracaj szybko! - Usłyszałam głos Armina, a w tle odgłos zbliżony do spadającej doniczki. Błagam, nie mówcie mi że..

- Mamo, muszę lecieć! Sytuacja awaryjna! 

Bez zbędnej gadaniny przytuliłam ją na do widzenia, i wybiegłam z biura chcąc jak najszybciej wrócić do domu. Nie wiedziałam jak ta dwójka to robi, ale chyba po powrocie do domu urządzę im z tego specjalny kurs. 

Bo CZY TO TAK TRUDNO ZAMKNĄĆ KLATKĘ?! 

Powrót na przystanek zajął mi znacznie mniej czasu niż wcześniej, jednak nadal pozostała kwestia czekania na ten przeklęty autobus! Nerwowo przeskakiwałam z nogi na nogę, z jednej strony z niecierpliwości, a z drugiej, bo było mi zwyczajnie zimno! Na dodatek, chyba zostawiłam czapkę w biurze.. cholera..

- Maja? - Usłyszałam za sobą znajomy głos, przez który momentalnie się odwróciłam. 

- Lysander? Co tu robisz? - Zapytałam, chowając zziębnięte ręce do kieszeni. W przeciwieństwie do mnie, miał na sobie długi, czarny płaszcz oraz pasujące kolorystycznie rękawiczki których niezmiernie mu teraz zazdrościłam. 

- Byłem w aptece. Też czekasz na autobus? - Ton jego głosu jaz zawsze był spokojny i opanowany, jednak jego wzrok w niewielkim, BARDZO NIEWIELKIM stopniu karcący. - Nie powinnaś wychodzić na taki mróz bez czapki. Przeziębisz się. 

- Miałam ją, słowo! - Starłam się jakoś usprawiedliwić. - Ale przez przypadek zostawiłam ją w torbie w biurze mamy. 

- Czyli nie tylko mi zdarza się coś zgubić.. - Uśmiechnął się, podczas gdy ja w duchu zaśmiałam się z jego słów. Lysiu kochany, w tej kategorii dzieliła nas przepaść. - Mam nadzieję, że autobus zaraz przyjedzie. Nie chcę, żebyś znów była chora. 

- Spokojnie, to była jednorazowa przygoda!

- Nie sądzę, żeby taka choroba była jednorazowa..

Tsa, ale wtedy była z winy mamy. Tak, to była jej wina i tego się trzymajmy! 

Ale zaraz, czy ja go przypadkiem dziś nie szukałam?! 

- Lysander, mogę cię o coś prosić? - Zapytałam, co wyraźnie wzbudziło jego ciekawość. - No bo.. nasza nauczycielka organizuje duży sprawdzian z biologii w przyszłym tygodniu, a ja kompletnie nic nie rozumiem z działów które przerabialiśmy. Znasz może kogoś, kto mógłby mi pomóc? - Starałam się ostrożnie dobrać słowa, choć z drugiej strony.. to przecież Lysander, i tak nie zwraca uwagi na większość spraw.

- Sam nie wiem.. - Zamyślił się. - Nasza szkoła organizuje w przyszłym tygodniu przedstawienie, i wszyscy są bardzo zajęci. Nie wiem, czy ktoś będzie miał na tyle czasu.

- Szkoda.. - Westchnęłam, modląc się w duchu by zaproponował swoją pomoc. O NIC WIĘCEJ NIE PROSZĘ! - No nic, może będę miała szczęście, i trafię na zadania zamknięte.. bo sam przyznaj, że to beznadziejny przedmiot! Za dużo tego. Co ja gadam, na pewno to zawalę!.. - Dalej Lysander, bądź człowiekiem!

- Wiesz, jeśli to takie ważne.. może znajdę trochę czasu i nieco ci pomogę?

JEST!!!!! Oł je, kto jest mistrzem? 

- Ale przecież sam mówiłeś, że macie przedstawienie! Na pewno masz dużo tekstu do nauki, tylko zawracałabym ci głowę!..

- Nie widzę żadnego problemu. Tekst znam już na pamięć, a biologia to jeden z moich ulubionych przedmiotów.. Myślę, że znajdę dla ciebie trochę czasu.

Już zna tekst? Ok Lysiu, chyba cię nie doceniałam. Zwracam honor. 

- Dziękuję, jesteś kochany! Powiedz, gdzie i kiedy chciałbyś się spotkać?

- Cóż.. 

W tej samej chwili podjechał autobus, z którego zaczęli wysiadać pasażerowie. 

- Może omówimy to w drodze?

- Nie widzę problemu. - Uśmiechnęłam się wdzięcznie, po czym wsiedliśmy do pojazdu. Sprawa korepetycji oficjalnie została załatwiona! Teraz tylko miałam nadzieję, że dom jest w jednym kawałku... 
















Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top