3000 gwiazdek! SNK cz. 2
!UWAGA, PROŚBA!
!ZWOLNIJCIE Z TYMI GWIAZDKAMI BO NIE WYRABIAM! XD
(PACZA NA TELEFON) LEDWIE ZDĄŻYŁAM PRZED 4000! X"D
********************************
(Hikari)
Ziemia drżała, a ludzie uciekali w popłochu. Krzyk, krew, panika, opanowały ludzkość starającą się ratować życie swoje i swoich rodzin. Biegłam wśród odłamków zniszczonej bramy, starając się nie zwracać uwagi na krew, zmiażdżonych ludzi i wrzaski pożeranych żywcem ofiar.
W pewnym momencie nastąpił wstrząs, a z bocznej ulicy wyłonił się 10-cio metrowy Tytan. Jego ohydna, wykrzywiona twarz skierowała się w moją stronę, dając mi do zrozumienia, że nie ma dla mnie ratunku. Ruszył w moją stronę niszcząc stojący mu na drodze budynek, z zamiarem pochwycenia mnie i pożarcia. Zlękniona zamknęłam oczy czekając na śmierć, gdy nastąpił huk spowodowany upadającym monstrum a na mój policzek spłynęła piekąca ciecz. Gdy otworzyłam oczy, ujrzałam leżącego przede mną Tytana i stojącego na nim ojca dzierżącego w rękach ostrza.
- Hikari! - Zeskoczył z potwora, i podbiegł do mnie chowając broń. - Nic ci nie jest?! Coś ci się stało?!
Zlękniona nie potrafiłam wypowiedzieć ani słowa, zdając sobie sprawę z tego, że właśnie otarłam się o śmierć. Z całej siły wtuliłam się w tatę, który wziął mnie na ręce i z pomocą sprzętu do manewrów wskoczył na pobliski dach starając się zabrać mnie stąd jak najdalej. Niepewnie otworzyłam oczy, czego momentalnie pożałowałam widząc odgrywającą się przed moimi oczami rzeź. Ludzie rozrywani na strzępy, potwory miażdżące wszystko i wszystkich na swojej drodze.. Mocniej wtuliłam się w ojca, nie mogąc powstrzymać łez cisnących mi się do oczu. Nie zauważyłam nawet, gdy znalazłam się na szczycie 50-cio metrowego muru Maria, a przede mną rozciągał się widok na cały Dystrykt.
- Zajmijcie się nią, ma jak najszybciej znaleźć się za Rose! - Polecił kilku Stacjonarnym, po czym sam skierował się z powrotem w stronę Shiganshiny.
- Tato! Czekaj, nie idź! - Krzyknęłam, łapiąc go za rękę. - Proszę, nie idź tam!!
Widząc moje zachowanie przykucnął, kładąc mi dłoń na ramieniu. Starałam się otrzeć łzy, jednak te nadal uparcie płynęły z moich oczu utrudniając spojrzenie na niego. Mimo to wiedziałam, że lekko się uśmiecha starając mnie pocieszyć.
- No już.. nie płacz. Żołnierz nie powinien okazywać słabości. - Przytulił mnie, co natychmiast odwzajemniłam. - Jestem Zwiadowcą, i moją rolą jest zabicie tych potworów i ocalenie ludzkości. Pamiętasz wyniki?
- D-dwadzieścia jeden zabitych i czterdzieści trzy asysty... - Wyszeptałam łamiącym się głosem.
- Teraz już dwadzieścia dwa. Sama widzisz, że nie tak łatwo mnie wykończyć. A nie mogę walczyć gdy wiem, że grozi ci niebezpieczeństwo. Straciłem twoją matkę, nie mogę stracić i ciebie.. - Wstał z ziemi, zakładając mi na szyję swój łańcuszek z wiszącą na nim obrączką mamy, głaszcząc na pożegnanie po głowie. - Zajmijcie się nią.
- Tato, nie!.. TATO! - Krzyknęłam, wyciągając rękę w stronę znikających mi z oczu Skrzydeł Wolności.
- Hikari obudź się!
Momentalnie otworzyłam oczy, podnosząc do siadu. Rozejrzałam się po pokoju, spoglądając na stojącą nade mną Sashę.
- Chodź, zaraz śniadanie! Przy okazji, dowódca Erwin ma do ciebie jakąś sprawę. Ciekawe, czego może chcieć tym razem.. co ci się stało?! - Wskazała na moją twarz, której momentalnie dotknęłam wyczuwając mokre ślady po łzach które szybko starłam.
- Nic takiego.. Już idę. - Odparłam, biorąc swoje ubrania i kierując do łazienki gdzie po szybkim myciu przebrałam się w białą koszulę, brązowe spodnie, wysokie skórzane buty i starą kurtkę Korpusu Zwiadowców. Na koniec poprawiłam nieco fryzurę i wyszłam na zamkowy korytarz kierując się znaną mi drogą na stołówkę. Do dziś traumatycznie wspominam dzień w którym musieliśmy go wysprzątać pod okiem kapitana.. Przyczepiał się praktycznie do wszystkiego! Ale ostatecznie nie ma tego złego.. w końcu za bazę służy nam stary, mający swój urok zamek.
- Hej, wreszcie jesteś! - Zawołał Eren, któremu machnęłam ręką na przywitanie.
- Dłużej się nie dało spać? - Zapytał Levi, z typowym dla siebie humorem. - Następnym razem..
- Przepraszam, to już się nie powtórzy. - Zajęłam miejsce między Sashą i Mikasą, chcąc jak najszybciej zjeść posiłek i dowiedzieć się, co takiego zaplanował dla mnie Dowódca.
***********
(Armin)
Od samego rana, wraz z kilkoma innymi Żandarmami pilnowałem bezpieczeństwa w Dystrykcie Stohess, leżącym w cieniu Muru Sina. O ile można było to tak nazwać..
Po wstąpieniu do Żandarmerii szybko przekonałem się, że nie wszystko wygląda tak jak sądziliśmy. Korpus ten okazał się być zupełnym przeciwieństwem tego, co nam opowiadano gdy byliśmy młodsi. Był skorumpowany, zepsuty, a wszyscy jego członkowie i dowódcy jedynie wykorzystywali swoją władzę by robić to, na co tylko mieli ochotę. Z dnia na dzień.. coraz bardziej żałowałem swojego wyboru.
- Hej, Armin! - Usłyszałem nad sobą dobrze znany mi głos, gdy przechodziłem wzdłuż muru. Spojrzałem w górę, dostrzegając rozweselonego Aleksego który zawisł parę metrów nade mną na swoim Sprzęcie do Manewrów. - Nie ty ten drugi!
- Jeszcze ci się to nie znudziło? - Odparłem, gdy w końcu wylądował na ziemi. - Widzę, że jeszcze się trzymasz. Co tu robisz?
- Wiadomo! Łatwo nie jest, ale jakoś sobie radzimy. Dostałem zadanie żeby sprawdzić stan tutejszych armat, ale jedyne co na razie robię to załamuję ręce. Ten wasz oddział wie w ogóle jak ich używać? Ich stan jest gorzej niż tragiczny!
- Dla większości służą tylko za marną dekorację. - Odparłem, przyznając bratu rację. - Ciesz się, że wiesz tyle a nie więcej.
- Niestety, wiem co nieco. Wszyscy w Korpusie Stacjonarnym choć się do tego nie przyznają wiedzą swoje, przez co szczerze ci współczuję. Jednak tylko spróbuj się upodobnić do tych nierobów a masz moje słowo, że dokopię ci gorzej niż na szkoleniu!
- Kto tu komu dokopał? - Zapytałem, żegnając się z bratem który musiał wrócić do pracy. Wiedząc jak Żandarmi traktują ludzi z innych korpusów chciałem mu towarzyszyć, jednak w tej chwili napotkałem niewielki oddział którego członkowie kazali mi wracać do Głównej Siedziby Korpusu.
Chcąc nie chcąc musiałem wrócić, nie chcąc robić sobie niepotrzebnych problemów ze strony starszych Żołnierzy. Gdy po dłuższym spacerze dotarłem na miejsce, oparłem się o budynek chcąc nacieszyć chwilą spokoju która jednak nie była mi dana.
- I co, jak minął patrol? - Zapytała przechodząca obok dziewczyna. Nie pamiętam jak miała na imię, jednak o ile pamięć mnie nie myliła była jedną z tych, którzy dostali się do Korpusu za sprawą pieniędzy rodziców. - Pewnie jak zwykle nic się nie działo. Można się tu zanudzić na śmierć, co nie?
Nie odpowiedziałem. Nie chciałem zaczynać dyskusji, która i tak miała tyle sensu co świat w którym dane nam było żyć. Nic, tylko istna paranoja..
Nagle, w mieście rozległ się dźwięk dzwonów. Kilku Żandarmów wybiegło z siedziby, a nasze spojrzenia skierowały się w stronę oddalonej od nas bramy, która zaczęła się otwierać przepuszczając najprawdopodobniej nowych handlowców chcących nieco zarobić w stolicy. Widziałem uśmieszki malujące się na twarzach chłopaków, którzy już cieszyli się na myśl o wyciągnięciu od biedaków "należnych" im podatków, z czego większość jak znam życie wyląduje w ich kieszeniach.
Jednak tym razem, było nieco inaczej. Brama podniosła się ledwie na wysokość dwóch metrów, i zaczęła opadać na powrót zamykając dostęp do miasta. Wszyscy spojrzeli po sobie zdziwieni, gdy w pewnym momencie do naszych uszu dobiegł dźwięk końskich kopyt uderzających o bruk. Wszyscy ze zdumieniem wpatrywaliśmy się w zmierzającego w naszą stronę Żołnierza, jednak nasze zdziwienie sięgnęło zenitu gdy po zejściu ze zwierzęcia dostrzegliśmy na płaszczu zakapturzonej postaci Herb Zwiadowców, "Skrzydła Wolności". Bardzo rzadko widywało się ich za wewnętrznymi murami co oznaczało, że przybył najpewniej w charakterze posłańca.
- O, no proszę! - Zawołał jeden ze stojących za mną Żandarmów. - Czego tym razem chce od nas Korpus Samobójców?
- Podczas waszej ostatniej wizyty zrujnowaliście nam pół miasta! Co tym razem, rozwalicie mur? - Zakpił kolejny, a na twarzach wszystkich pojawiły się drwiące uśmiechy. - Przyznaj się, ilu waszych ludzi posłużyło za przystawkę dla Tytanów? Chyba ci życie zbrzydło, żeby się tam pchać!
- Ej, ty! - Usłyszeliśmy kolejny wrzask, tym razem należący do ciemnowłosego mężczyzny który o ile dobrze pamiętałem, był jednym z Żandarmów odbywających dyżur przy bramie. - Do reszty zwariowałeś?!
- Ej ej, o co chodzi? - Zapytała ciekawsko dziewczyna która starała się mnie wcześniej zagadać.
- O co chodzi?! Ten kretyn nie raczył się nawet zatrzymać, tylko pędził jak ślepy prosto w bramę! Ledwie zdążyliśmy ją podnieść na wysokość końskiego łba!
- Nie moja wina, za wolno ją otwieracie. - Odezwał się w końcu zwiadowca, którego głos okazał się należeć do.. dziewczyny. - Zależy mi na czasie, a nie mam zamiaru go tracić przez wasze głupie pokazówki.
- Jak ty się wyrażasz?! Odnoś się z szacunkiem do!... - W tym momencie urwał, gdyż dziewczyna zdjęła z głowy kaptur. Wszyscy wokół stanęli jak wryci, podczas gdy ja zacząłem przedzierać się między tłumem gapiów zafascynowanych wyglądem przybyłej zwiadowczyni. Przez chwilę miałem nadzieję, że to tylko zwidy a osoba przede mną nie jest tą, o której myślę. Niestety.. to nie mogła być pomyłka.
Gdy w końcu mnie zobaczyła, nie wyglądała na zaskoczoną.
- Mam sprawę do dowództwa. - Oznajmiła, na co przytaknąłem głową nakazując by poszła za mną. Po drodze kazałem jednemu z Żandarmów zaprowadzić jej konia do pobliskiej stajni, co zrobił niemalże natychmiastowo jakby całkowicie zapomniał, co jeszcze chwilę temu mówił na temat jego właścicielki. Kiku innych zaoferowało swoją pomoc, jednak szybko ich odprawiłem mając gdzieś, że będą mieli mi to za złe przez dosyć długi czas.
- Co tu robisz? - Zapytałem, prowadząc ją przez korytarze w stronę skrzydła dowódcy. - Powinnaś odbywać ostatni rok szkolenia, nie wspominając już o!.. co robisz u Zwiadowców?! - Zapytałem, odwracając się by spojrzeć jej w twarz. Nie wyrażała prawie żadnych emocji, zwyczajnie patrzyła na mnie swoimi jasnymi oczami o kolorze bursztynu.
- Zakończyłam szkolenie wcześniej, równo z wami. - Odpowiedziała, a ja nie mogłem uwierzyć w to co słyszę. - Dołączyłam do Zwiadowców wraz z członkami 104 Korpusu Treningowego. Zezwolili na moje wcześniejsze zakończenie szkolenia ze względu na specjalne okoliczności.
- O czym ty do cholery mówisz?! Nic takiego nigdy nie miało miejsca, nie ma możliwości by zakończyć trening w mniej niż 3 lata! Co więcej..
- Prowadź mnie do dowódcy. - Przerwała mi, a jej obojętny ton coraz bardziej zaczynał mnie irytować.
- Nie ma mowy, najpierw mnie posłuchasz!
- Nie mam zamiaru wysłuchiwać niczego na ten temat, a zwłaszcza od ciebie! - Krzyknęła, a na jej twarzy po raz pierwszy od dawna zobaczyłem.. złość. - Jeśli masz jakieś pretensje idź z nimi do Dowódców Erwina lub Pyxisa! Może łaskawie cię wysłuchają!
- Ale dlaczego Zwiadowcy?! Chcesz się zabić?! Zginąć na darmo?!
- ZAMKNIJ SIĘ! - Zamachnęła się, jednak zdążyłem złapać jej rękę zanim zdążyła mnie spoliczkować. - Nikt nie będzie mówił, że giniemy na darmo! A ZWŁASZCZA KTOŚ, kto nigdy nie widział na oczy Tytana!!
- Co tu się dzieje?! - Drzwi obok nas otworzyły się, i stanął w nich sam Nile Dok, dowódca Żandarmerii. - Co mają znaczyć te kłótnie na korytarzach?
Natychmiast zasalutowaliśmy, a ja przekląłem się w duchu za to, że doprowadziłem do takiej sytuacji. Nie należy zadzierać z dowództwem, i każdy głupi dobrze o tym wie. Mężczyzna przez chwilę mierzył nas wzrokiem, który ostatecznie zawiesił na Hikari która wystąpiła na przód i stanęła przed nim.
- Hikari Takeichi, członkini Korpusu Zwiadowców pod rozkazami Dowódcy Erwina Smitha. Przysłano mnie by..
- Więc jednak Takeichi.. - Odparł, głośno wypuszczając powietrze z płuc. - Że też mnie to nie dziwi..
Nie wiedziałem o co mu chodzi, jednak przyglądałem się jak dziewczyna podaje mu pewien dokument na który szybko rzucił okiem, i ostatecznie schował do kieszeni.
- Nie mam pojęcia co planuje Erwin, ale nie narób mi tu takiego bałaganu jak ostatnio. Przez te wasze spiski nie dość, że do dziś odbudowujemy miasto to jeszcze ponieśliśmy straty w cywilach.
- Jakoś nie rozpaczaliście, gdy w grę wchodziły Shiganshina i Trost.
Niemal zakrztusiłem się powietrzem, gdy usłyszałem jak zwraca się do mężczyzny który o dziwo, zdawał się przepuścić ta uwagę mimo uszu. Z każdą chwilą, coraz mniej rozumiałem z zaistniałej sytuacji.
- Masz cięty język, zupełnie jak matka.. radzę ci uważać, i zapewne wiesz co mam na myśli. Dla pewności przydzielę ci jednego z Żandarmów by miał cię na oku do końca tej wizyty.
- Radzę sobie z Tytanami, nie potrzebuję opiekunki w kwestii ludzi.
- Moje słowa nie podlegają dyskusji. TY! - Zwrócił się bezpośrednio do mnie. - Masz dopilnować, żeby ta wizytacja przebiegła bezproblemowo. Rozumiesz?
- Tak jest! - Zasalutowałem, na co ten jedynie przytaknął głową.
Gdy Dowódca odszedł, spojrzałem na dziewczynę która zdążyła się już znacznie oddalić całkowicie ignorując rozkazy Nile'a. Szybko ją dogoniłem, jednak zignorowała mnie wychodząc z kwatery i kierując w stronę miasta.
- Nie skończyliśmy rozmawiać.
- Jak dla mnie, ten temat jest skończony. - Rozglądała się wokół, zawieszając wzrok na handlowcach i przechodzących od czasy do czasu grupach Żandarmów non stop spoglądających w jej stronę co powoli zaczynało mnie denerwować. Przyjrzałem się jej dokładniej, a mój wzrok spoczął na starej, miejscami startej kurtce którą miała na sobie. Wyglądała na dosyć starą i zużytą, a miejscami materiał nabierał ciemniejszych barw co było dziwne biorąc pod uwagę fakt, że tak samo żołnierze jak i rekruci zawsze dostają nowy sprzęt oraz mundury.
- Mógłbyś przestać wiercić mi dziurę w plecach? To denerwujące.
- Denerwujące jest to, co się z tobą stało. Powtórzę: dlaczego Zwiadowcy?!
- Nie mam na to czasu!
Złapałem ją za ramię, przyciskając do ściany pobliskiego budynku. Byłem wściekły, a jej zachowanie tylko wzmagało to denerwujące uczucie. Wpatrywała się we mnie ze zdumieniem, zupełnie jakbym był kimś obcym. Jakbym był osobą, którą spotkała pierwszy raz w życiu..
- Mówiłaś, że nigdy nie spotkałem Tytanów?.. - Zapytałem, przyciszonym głosem. Mam ci przypomnieć, że też tam byłem? Widziałem śmierć rodziców, i ludzi których mijałem codziennie w Shiganshinie. Byłem na murze, gdy Kolosalny Tytan zaatakował Rose niszcząc armaty które mało mnie nie zmiażdżyły. Widziałem śmierć Rekrutów z którymi przez trzy lata odbywałem wspólny trening, twarze potworów gdy te pożerały ich żywcem! To co robisz jest szaleństwem, chcesz dać się zabić?! W imię czego?!
- To moja sprawa! I wiesz co?! Wiem o czym mówisz bo to wszystko widziałam!
Na te słowa momentalnie pobladłem.
- Zdziwiony?.. Byłam wtedy w Troście.
- Co tam robiłaś?...
- Nie twój interes. Nie jesteśmy już dziećmi, nie musisz pilnować mnie na każdym kroku jak to wtedy robiłeś! To moje życie, moje decyzje, i moje wybory. Nie mam zamiaru dać się zamknąć, a jeśli tego nie rozumiesz.. może tak naprawdę nigdy mnie nie znałeś?
Odepchnęła mnie, jednak byłem zbyt oszołomiony jej słowami by zareagować a gdy już zorientowałem się co robi, zdążyła zniknąć korzystając ze Sprzętu do Manewrów Przestrzennych.
*********
(Hikari)
Nie mogłam uwierzyć w to, jaki z niego kretyn! I choć na początku ucieszyłam się, że go widzę.. nie spodziewałam się że aż tak źle zareaguje na mój wybór. Samo to, że dołączyłam do rekrutów nieźle go zszokowało, ale teraz był po prostu wściekły.
Potrząsnęłam kilka razy głową, chcąc odgonić od siebie zbędne myśli. Wylądowałam na ziemi, nie chcąc niepotrzebnie zamartwiać mieszkańców którzy zapewne nadal mają traumę po naszej ostatniej wizycie. Osobiście wolałabym resztę drogi przebyć za pomocą manewrów przestrzennych, jednak nie mogłam marnować gazu za który policzyliby sobie podwójnie ze względu na przynależność do Korpusu.
Najbardziej jednak żałowałam, że nie wzięłam ze sobą płaszcza. Te ciągłe spojrzenia ludzi, które śledziły mnie na każdym kroku były nie do zniesienia. Pamiętam dawne przestrogi matki, która przeżyła piekło przez tutejszych handlarzy ludźmi. Te kanalie interesowały się każdym, kto wyróżniał się wyglądem, rasą.. im ciekawszy osobnik, tym więcej zarabiali na tutejszym czarnym rynku. To dlatego prawie nigdy nie wypuszczała mnie z domu, bojąc się o moje bezpieczeństwo. Ona miała szczęście.. uciekła i dostała się pod skrzydła Dowódcy Pyxisa który wyszkolił ją na Żołnierza. Chciałam być taka jak ona..
- Hej, Hikari!!! - Usłyszałam za sobą znajomy głos, a gdy tylko odwróciłam głowę poczułam jak ktoś z całej siły mnie przytula mało nie łamiąc przy tym kilku żeber. - Dawno cię nie widziałem!! Co tu robisz?
- A-Aleksy puść mnie... - Poprosiłam, z ulgą łapiąc powietrze gdy tylko wykonał moją prośbę. - Masz uścisk godny Tytana...
- Skoro ty to mówisz, to zapewne prawda. Nie widzieliśmy się od czasów Trostu.. nieźle się wystraszyłem gdy cię aresztowali ale widzę, że niepotrzebnie. - Uśmiechnął się pod nosem, wskazując na moją kurtkę. - Wzięli cię do Zwiadowców? Gratulacje!
- Jak widać. Wybacz, ale możemy porozmawiać później? Muszę coś załatwić i..
- Pójdę z tobą! Skończyłem pracę na dziś, i jedyne co mi pozostało to znoszenie humorów Żandarmerii.. a właśnie! Spotkałaś się może z Arminem?
Słysząc jego pytanie momentalnie zrzedła mi mina, co oczywiście natychmiastowo uchwycił.
- Wnioskuję, że tak. - Westchnął, przeczesując włosy. - No dobra, nie ważne. Chodź zanim się ściemni.
********
(Time skip)
- ..Więc, po to tu przybyłaś? - Zapytał chłopak, gdy wręczyłam zapłatę handlarzowi. - Kupujecie Sprzęt do Manewrów na czarnym rynku?
- Najwidoczniej Żandarmi go nie potrzebują skoro wolą go sprzedać, tak przynajmniej się nie zmarnuje. Po ostatniej misji odbicia Erena wiele sprzętów zostało uszkodzonych a ostrzy stępionych, a na to nie możemy sobie pozwolić. Jeden błąd, i.. sam rozumiesz.
Aleksy przytaknął, niechętnie przyznając mi rację. Nie rozumiałam tego, jak Żołnierze mogą od tak sprzedawać sprzęt zakupiony za pieniądze podatników, ale z drugiej strony my na tym zyskiwaliśmy więc już nic na ten temat nie mówiłam. Opuściliśmy podziemne miasto, a gdy dotarliśmy na powierzchnię ze zdumieniem stwierdziłam, że nastała noc.
- Pięknie.. Znowu oberwie mi się od Kapitana.. - Westchnęłam, słysząc w myślach jego kazanie które znając życie skończy się karą sprzątnięcia całego zamku. - Przez tydzień nie będę mogła się ruszać.
- Podróż może ci się nieco przeciągnąć, bo nie mam pewności czy pozwolą przekroczyć ci bramę o tej porze bez odpowiedniego zezwolenia.
- ..No chyba sobie żartujesz! Levi rzuci mnie Tytanom na pożarcie jeśli nie wrócę jeszcze dzisiaj!
- Spokojnie, od czego masz mnie! - Wypiął dumnie pierś, lecz nim zdążyłam zapytać o co mu chodzi pobiegł gdzieś prosząc, żebym dała mu trochę czasu.
Nie bardzo wiedząc co teraz robić, udałam się do pobliskiej karczmy by zjeść późny obiad. Właściciel "o dziwo" okazał się nadzwyczaj rozmowny, a gdy okazało się, że jego krewni byli moimi sąsiadami w Shiganshinie na dobre wciągnął się w opowieści o tragedii jaka spadła na nas tamtego dnia. Słuchałam go jednym uchem, starając się ignorować nawołujących mnie Żandarmów. W końcu podziękowałam za posiłek, i opuściłam karczmę chcąc na chwilę odetchnąć świeżym powietrzem. Pomimo nocy, miasto nadal tętniło życiem dlatego postanowiłam udać się w nieco cichsze miejsce, a w okolicy nie było lepszego niż otaczający nas wysoki mur.
Dzięki Sprzętowi w ciągu kilku minut dostałam się na górę, rozsiadając wygodnie na jego krawędzi. Przede mną rozciągał się widok na stojące u stóp niewielkie miasto, i ciągnące w oddali równiny sięgające aż do Muru Rose. Lubiłam przesiadywać na murach.. a fakt iż pode mną nie ma żadnego Tytana szczerzącego swoją krzywą twarz na samą myśl o pochwyceniu mnie był całkiem miłą odmianą.
- Mówiłem, że cię znajdę? - Zapytał Aleksy, przysiadając się obok. - Wszystko załatwiłem, teraz tylko czekać!
- Co takiego załatwiłeś? - Zapytałam, nie kryjąc swojej ciekawości.
- Dowiesz się w swoim czasie. Nie pytasz, jak udało mi się ciebie znaleźć??
- Wystarczyło pytać o Zwiadowcę, ewentualnie rudą dziewczynę. Żaden wyczyn. - Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc jego obrażoną minę.
Przez pewien czas siedzieliśmy w milczeniu, oglądając rozgwieżdżone niebo. Horyzont już dawno scalił się z czarnym niebem, i tylko blask półksiężyca rzucał nikłe światło zza pojedynczych, większych chmur.
- Słuchaj.. mogę cię o coś zapytać? - Odezwał się po pewnym czasie z lekkim wahaniem. - Twoi rodzice byli Zwiadowcami, tak?
- ..Tylko ojciec. - Odpowiedziałam, odruchowo ściskając w dłoni fragment kurtki. - Matka należała do Korpusu Stacjonarnego. Chcesz wiedzieć coś jeszcze?
- Szczerze, to tak. Chodzi o to.. jakby to powiedzieć..
- Jak zginęli?
- I co się z tobą działo przez ten czas. Możesz nie wierzyć, ale Armin przez długi czas starał się ciebie znaleźć nie przyjmując do wiadomości twojej prawdopodobnej śmierci. Gdy dwa lata temu mówił o waszym spotkaniu, naprawdę byłem przekonany że totalnie oszalał. Nawet kilka razy dał się pobić, żeby sprawdzić czy nie ma cię w tamtej klinice.
Po tych słowach z trudem powstrzymałam uśmiech, który mimowolnie sam cisnął mi się na usta. Jakim trzeba być idiotą, żeby dać się pobić z takiego powodu?
- Matka zginęła gdy byłam mała. - Zaczęłam opowieść, zawieszając wzrok na nocnym niebie. - Ojciec nadal nie wydobrzał z poprzedniej wyprawy za mur, gdy ówczesny dowódca zorganizował kolejną myśląc, że tym razem doprowadzi ona do jakiegoś niezwykłego odkrycia odnośnie Tytanów. Brakowało im ludzi i.. nie wiem co nią wtedy kierowało, ale wyruszyła za niego. Ponoć zginęła broniąc innego Żołnierza, którego nigdy nawet nie było mi dane poznać. Ojciec z kolei.. zginął w Shiganshinie. Kazał Stacjonarnym zabrać mnie za Mur Rose, a gdy następnego dnia ich zobaczyłam... bez słowa oddali mi jedynie poplamioną krwią kurtkę, w której kieszeni znalazłam jego wyszczerbioną obrączkę. - Lekko drżącą ręką sięgnęłam do łańcuszka, na którym spoczywały pamiątki po moich rodzicach. - Poza rodzicami nie miałam żadnych krewnych, jednak mama była dosyć rozpoznawalna w kręgu Żołnierzy i w końcu podobnie jak i ona dostałam się pod opiekę Dowódcy Korpusu Stacjonarnego. Na moją prośbę zaczął mnie szkolić i.. w końcu trafiłam do Kadetów.
- Mimo to, dołączyłaś do Zwiadowców..
- Chcę udowodnić, że to co robią nie jest tylko marnotrawstwem życia! Nie chcę by ludzie powtarzali, że zginęli nadaremno. Dla mnie, rodzice byli bohaterami.. a mimo to, wielokrotnie słyszałam, że ojciec był nieodpowiedzialnym słabym człowiekiem pozbawionym rozumu a matka wariatką która porzuciła własne dziecko. Wiele bym dała, żeby być taką jak oni..
- Hej, przecież już jesteś! - Aleksy przybrał dziwną minę, wymachując na wszystkie strony rękami. - No bo w końcu.. pomimo trwającego szkolenia przybyłaś do Trostu by pomóc przy ewakuacji, na pewno byłaś za murem i.. no.. na pewno zabiłaś już dużo Tytanów!
Widząc jak stara się mnie pocieszyć nie potrafiłam powstrzymać cichego śmiechu. Armin w przeszłości ciągle na niego narzekał ale prawda była taka, że naprawdę martwił się o niego przez jego luźne podejście do życia, którego w tej chwili potrzebowałam.
- Ha ha, widzisz? Nie ma lepszych niż ty!
- Niestety, nieco mi jeszcze brakuje. Moim celem jest przebicie dwudziestu dwóch i trzydziestu trzech asyst.- Podciągnęłam rękaw, gdy ktoś złapał mnie za nadgarstek. Wystraszeni spojrzeliśmy na stojącego za nami Armina, który bez słowa przyglądał się różnego rodzaju nacięciom na zewnętrznej części mojej dłoni i nadgarstka.
- Co to jest? - Zapytał, przyciszonym głosem.
- Na pewno nie to co myślisz. - Uspokoiłam go, uwalniając rękę. - To moja punktacja.
- ..Co? - Zapytał Aleksy, podczas gdy ja podciągnęłam drugi rękaw.
- Często podczas walki wokół panuje chaos, dlatego by się nie dekoncentrować oznaczam sobie każdego martwego Tytana na ręce, a po powrocie podliczam punkty. Łącznie z Trostem, mam na koncie trzynaście Tytanów i dziewiętnaście asyst.
Mina Aleksego była bezcenna, podczas gdy Armin jedynie nadal mierzył mnie swoim chłodnym wzrokiem. Na powrót zakryłam ręce, czując jak chłopak dosiada się obok wlepiając wzrok w przestrzeń. Siedzieliśmy we trójkę w ciszy, gdy usłyszeliśmy nawołującego nas Stacjonarnego.
- No, wszystko załatwione! - Ucieszył się Aleksy, pomagając mi wstać. - Możesz spokojnie wracać do swojego Korpusu!
Przez chwilę wpatrywałam się niego nie wiedząc o co mu chodzi, jednak gdy spojrzałam w dół dostrzegłam czekającego na mnie u podnóża muru konia.
- Jak ty?..
- Przydaje się mieć znajomego Stacjonarnego, co nie? - Zapytał nie kryjąc swojej dumy. - Przenieśliśmy go przez mur przy pomocy jednej z wind, co nie udałoby się gdyby Armin nie odciągnął stamtąd Żandarmów. - Zaskoczona spojrzałam na chłopaka, który odwrócił wzrok spoglądając gdzieś w bok udając, że nas nie słyszy. - To takie małe podziękowanie. No wiesz.. gdyby nie ty.. wtedy w Troście byłbym już martwy.
- Tytan numer jeden.. - Uśmiechnęłam się pod nosem, przytulając chłopaka na pożegnanie. - Dzięki za wszystko.
Podbiegłam szybko do Armina całując go w policzek, po czym zeskoczyłam z muru i za sprawą Sprzętu do Manewrów bezpiecznie wylądowałam na ziemi.
*********
(Aleksy)
- Jesteś kretynem, wiesz? - Zapytałem, obserwując oddalające się światło pochodni którą zapakowałem jej na podróż powrotną. - Wreszcie się spotykacie a ty zachowujesz się jak skończony debil.
- Zamknij się.. - Warknął, jednak miałem gdzieś jego humory. - Nic nie rozumiesz.
- Ja nie rozumiem?! ŻE TO NIBY JA NIC NIE ROZUMIEM?! - Złapałem go za kołnierz, mocno nim potrząsając. - Spójrz na siebie! Ona jest Zwiadowcą! Kto wie, czy jeszcze kiedykolwiek dane będzie się wam spotkać, a ty co robisz?!
- Zostaw mnie, to nie twoja sprawa! Skoro chce się zabić, to proszę bardzo! Mam to gdzieś!
Z całej siły przywaliłem mu pięścią twarz, przyglądając się jak przewraca się na ziemię. Jeszcze nigdy nie wkurzył mnie tak, jak tej chwili! Szybko się jednak pozbierał, z zamiarem oddania ciosu przez co wywiązała się między nami bójka.
- O co ci tak naprawdę chodzi?! - Zapytałem, starając się unikać jego ciosów. - O to, że zrobiła to na co zabrakło ci odwagi?! Wściekasz się na nią za własne tchórzostwo?!
- ZAMKNIJ SIĘ! - Kopnął mnie w brzuch, przez co przewróciłem się na ziemię. Jednak na jego nieszczęście, podciąłem go łapiąc za włosy i przygważdżając głowę do podłoża.
- A MOŻE O TO, ŻE JEJ OJCIEC ZGINĄŁ RATUJĄC CIĘ PRZED TYTANEM?!
Po tych słowach zastygł w bezruchu, a ja wiedziałem, że te słowa były dla niego wystarczającym ciosem. Niechętnie puściłem go, otrzepując mundur z pyłu i upewniając się, czy podczas szarpaniny nie uszkodziłem butli z gazem.
- Zwiadowcy szykują się do kolejnej wyprawy za mur. - Odparłem, przyglądając się jak ściera rękawem płynącą z rozciętej wargi krew. - Jeśli chcesz coś zrobić, radzę ci się pospieszyć.
Nie mogąc już na niego patrzeć, wróciłem do Pobliskiej siedziby Korpusu zostawiając go samego z jego przemyśleniami. Nie wiedziałem co, i czy w ogóle zrobi coś w tej sprawie jednak wiedziałem jedno. Jeśli nie przestanie uciekać i nie podejmie walki, skończy gorzej niż ludzie pożarci przez Tytanów.
************
(Kilka dni później)
(Hikari)
Wzięłam głęboki oddech, przyglądając się podnoszonej bramie prowadzącej poza Mur Rose. Nasza misja polegała na próbie dostania się do wiosek leżących na drodze do dystryktu Shigashina, i rozmieszczeniu w nich broni mającej posłużyć podczas ostatecznej wyprawy mającej na celu odbicie Dystryktu a co za tym idzie, odzyskania terenów otoczonych przez Mur Maria.
- Boisz się? - Zapytała Sasha, z nerwowym uśmiechem. - Bo ja strasznie!
- Tylko idioci się nie boją.
- Czyli Eren.
- Ej, słyszałem to Jean! - Zawołał gdzieś z przodu chłopak, na co mimowolnie stłumiłyśmy śmiech. To mimo wszystko nie był czas na żarty, i każdy z nas doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
W końcu wyruszyliśmy, zostawiając za sobą bezpieczne mury. Utworzyliśmy formację mającą na celu szybkie wykrywanie Tytanów, i rozpoczęliśmy misję kierując się w stronę Dystryktu Shigashina. Początkowo trasa przebiegała pomyślnie, i tylko kilka razy musieliśmy zmienić kurs przez napotkanych po drodze pojedynczych Tytanów co dla mnie było wielką ulgą biorąc pod uwagę, co działo się podczas naszej ostatniej wyprawy.
Plan na szczęście działał dobrze, i po kilku godzinach zdołaliśmy zaopatrzyć w broń trzy wioski upewniając się wcześniej, czy aby na pewno nie kręcą się w ich okolicy żadne monstra. Podczas gdy reszta Korpusu zajmowała się wykładaniem broni, udałam się na najbliższy dach by rozejrzeć się po okolicy. Zewsząd otaczały nas równiny, a w oddali wznosił się Las Wielkich Drzew, do którego lata temu zabrali mnie rodzice. Oczywiście.. to było bardzo dawno temu.
W pewnym momencie.. poczułam, że coś jest nie tak. Do moich uszu dobiegł delikatny dźwięk drżących, popękanych szyb, a dach na którym stałam zaczął dziwnie wibrować.
- Nadchodzą! - Usłyszałam Sashę, która leżała z uchem przy ziemi. - ZBLIŻAJĄ SIĘ! CAŁA MASA!
Spojrzałam za siebie, czując jak serce podchodzi mi do gardła. Ujrzałam dziesiątki Tytanów... całe stado potworów idących prosto na nas zupełnie, jakby kierowały się jakimś dziwnym instynktem.
- IDĄ Z POŁUDNIA! NIE PRZEBIJEMY SIĘ! - Zawołałam, chcąc ostrzec Korpus.
- TAKEICHI ZŁAŹ STAMTĄD! - Krzyknął Dowódca, którego rozkazy natychmiast spełniłam. - KIERUJEMY SIĘ DO LASU! WOZY WEWNĄTRZ SZYKU!
Wiedzeni rozkazami ustawiliśmy szyk, kierując się stronę wyznaczonego celu. Niebo co rusz przecinały kolorowe flary, a ja rozumiałam, że sprawa jest krytyczna. Nie wiedziałam skąd one się wzięły ale to było pewne, że na pewno nie z własnej woli! Ktoś, lub coś musiało je tu przyciągnąć... czyżby Reiner albo Bertholdt? Ale skąd wiedzieli?!
- ROZPROSZYĆ SIĘ I NIE TRACIĆ Z OCZU FLAR! ODDZIAŁ SPECJALNY CHROŃCIE WOZY!
Nie czekając dużej, przeszłam na manewr trójwymiarowy kierując się na jedną z gałęzi w oczekiwaniu na wroga. Nie musiałam długo czekać, bo już po chwili moim oczom ukazał się pędzący za nami Tytan. Monstrualne drzewa były ogromną pomocą przy manewrach, jednak gdy tylko monstrum padło z mojej ręki dostrzegłam kolejnych trzech biegnących jak mogłoby się wydawać "na oślep". Zewsząd docierały do mnie krzyki umierających ludzi, a po chwili donośny ryk z głębi lasu. Wniosek był prosty.. Eren przyjął postać Tytana.
- Hikari uważaj! - Usłyszałam krzyk, dzięki któremu ledwie zdołałam uciec przed potężną ręką jednego z monstrów. Coraz ciężej było mi złapać oddech, jednak zaatakowałam pozbawiając życia swojego niedoszłego egzekutora.
- Drugi.. - Szepnęłam, nacinając sobie lekko dłoń fragmentem ostrza.
Walka o przetrwanie trwała, a zewsząd pojawiało się coraz więcej wrogów. Już dawno straciłam z oczu pozostałych, jednak jedyne co teraz mogłam to mieć nadzieję, że jeszcze żyją i samej postarać się przetrwać. Ruszyłam na najbliższego Tytana, rozcinając mu kark będący zarazem słabym punktem. Wykonywałam manewr za manewrem, od czasu do czasu spoglądając w niebo w poszukiwaniu kolorowych flar wystrzelonych przez dowódcę. Niestety, byłam za nisko i nie mogłam nic dostrzec..
Już miałam dostać się wyżej, gdy poczułam mocne szarpnięcie. Niebo zaczęło się oddalać, a przytłaczająca siła pociągnęła mnie w dół zrzucając na twardą ziemię. Ze strachem dostrzegłam Tytana trzymającego w dłoni linę od Mojego Sprzętu, jednak nie zdążyłam jej odciąć gdy potężna dłoń pochwyciła mnie unosząc z powrotem nad ziemię. Z przerażeniem spojrzałam na Tytana, którego twarz znalazła się tuż przede mną.
Stłumiłam krzyk, czując jak zaciska pięść pozbawiając tym samym szansy na złapanie oddechu. Miałam wrażenie, że kości zaraz mi popękają jednak najgorsze miało dopiero nadejść, gdy zobaczyłam jego otwartą paszczę gotową by odgryźć mi głowę.
. . . . . .
..W pewnym momencie z mojego gardła wydobył się krzyk, gdy niespodziewanie coś ostrego rozcięło mi plecy. Uścisk Tytana natychmiast zelżał, a ja upadłam na ziemię cudem unikając pożarcia żywcem. Gdy otworzyłam oczy dostrzegłam, że dłoń Tytana w której mnie więził pozbawiona była palców a kolei drugi leżał obok martwy. Bezrozumne monstrum wyciągnęło w moją stronę drugą dłoń nie chcąc pozwolić uciec swej zdobyczy, jednak i jego spotkał podobny los poprzez brutalne rozcięcie karku.
- "Nie muszę cię pilnować", tak? - Usłyszałam głos, przez który moje serce na ułamek sekundy stanęło w miejscu. Stał przede mną, jego ubranie pobrudzone zostało przez krew Tytanów.. a spojrzenie skierowane prosto we mnie. - "Nic nie rozumiem", "To nie moja sprawa", "Mam się odczepić". Tak to brzmiało, prawda?
Przykucnął przede mną, a nasze spojrzenia skrzyżowały się ze sobą. Wyglądał tak, jak podczas naszego ostatniego spotkania w Dystrykcie Stohess. Był poważny, wściekły.. ale w jego spojrzeniu było również coś, czego nie potrafiłam odczytać.
- Dobrze pamiętam? Właśnie tak to było.
- A-Armin..
- Niestety, ale musze cię zmartwić. - Wstał, podnosząc mnie z ziemi i porywając w ramiona zabierając do dowództwa. - Bo jesteś na mnie skazana, czy ci się to podoba czy nie!
***************
(Time Skip)
(Armin)
Nie wiem co mnie napadło, żeby za nimi pojechać. Może to przez Aleksego? Albo po prostu kierowały mną złe przeczucia, które ostatecznie się sprawdziły?..
W tamtej chwili.. gdy zobaczyłem ją bliską śmierci nie wiedziałem co we mnie wstąpiło. Bez zastanowienia ruszyłem na potwory, przed którymi uciekałem przez ostatnie lata. A w chwili, gdy zadawałem im śmiertelny cios coś się zmieniło. Podczas szkoleń, wielokrotnie stosowałem manewry powietrzne.. podczas walki o Trost spotkałem na swojej drodze Tytanów..
..Jednak to był pierwszy raz, gdy jednego z nich zabiłem.
Przez dłuższy czas nie docierało to do mnie, jednak gdy było już po wszystkim zrozumiałem, że to nie o to chodziło. W tamtej chwili, miałem tylko jeden cel.
Nie pozwolić jej zginąć...
Dopiero teraz to zrozumiałem, gdy szedłem korytarzem Kwatery Głównej Zwiadowców w poszukiwaniu dziewczyny, dla której byłem gotów poświęcić własne życie. Wcześniej musiałem odbyć pewną rozmowę z Dowódcą oraz Kapitanem.. jednak na moje szczęście przebiegła dosyć szybko i zadowalającym dla mnie skutkiem.
- Może ci pomóc? - Zapytałem, przyglądając się jak dziewczyna stara się odkazić ranę na plecach. Widząc mnie pisnęła wystraszona zasłaniając się koszulą, na co przewróciłem oczami wchodząc do pokoju.
- N-nie trzeba, sama sobie dam radę!
- Właśnie widzę. - Odparłem, siadając za nią po drugiej stronie łóżka. - Nie zachowuj się jak dziecko.
- Odezwał się, wielki dorosły.. - Syknęła z bólu, gdy przetarłem jej plecy wilgotnym ręcznikiem by zmyć zaschniętą krew. Starałem się robić to delikatnie, niestety rana była głębsza niż na początku myślałem. Jednak na całe szczęście nie na tyle, żeby ją zszywać przez co poczułem znaczną ulgę.
- ..Zauważyłeś? - Zapytała, zerkając na mnie kątem oka. - Ile razy się spotykamy, któreś z nas kończy poturbowane.
- Choć raz to nie jestem ja. - Zacząłem przemywać ranę spirytusem, co sądząc po mimice jej twarzy nie było zbyt przyjemnym doświadczeniem. Niestety, choć wcześniej temu zaprzeczała potrzebowała pomocy, gdyż rana ciągnęła się po prawej stronie pleców, od pasa poprzez łopatkę aż do karku. Sama w życiu nie dałaby sobie rady, zwłaszcza tak poobijana ponieważ całe jej ciało było w sińcach spowodowanych przez uścisk Tytana.
- Dziękuję.. - Wyszeptała, gdy tylko odłożyłem wacik ze spirytusem. - Odwróć się, muszę założyć bandaż.
Niechętnie wykonałem polecenie, nie chcąc wszczynać z nią kolejnej kłótni. Oczywiście, później musiałem jej nieco pomóc jednak ostatecznie udało nam się do końca opatrzeć ranę, za którą nawet jej nie przeprosiłem.
- Słuchaj, Hikari.. ja..
- Nic się nie stało, zrobiłeś co konieczne. - Przerwała mi, zapinając guziki koszuli. - Powinnam ci raczej dziękować za ocalenie mi życia. Więc.. wiesz.. Dziękuję.
- Nie masz za co.
- Armin! - Drzwi od pokoju otworzyły się, i stanął w nich zdyszany Arlert. - Dowódca cię wzywa, podobno masz jak najszybciej wrócić do Stohess! Wygląda to na pilną sprawę!..
- Już idę, nie gorączkuj się tak. - Odparłem, widząc spanikowanego blondyna. - Przekaż im, że już idę.
Gdy ten pobiegł przekazać wszystko dowódcy, niechętnie podniosłem się z łóżka poprawiając kurtkę na której dostrzegłem plamy spowodowane krwią Tytanów. Coś czułem, że oberwie mi się za poplamiony mundur.. jednak, nie przeszkadzało mi to.
- Jaki był wynik? Dwadzieścia dwa, i trzydzieści trzy asysty?- Zapytałem, ignorując pytające spojrzenie Hikari. - Niech będzie, przyjmuję wyzwanie.
Zanim zdążyła odpowiedzieć lub o cokolwiek zapytać, podszedłem do niej zdecydowanym krokiem przyciągając do siebie i całując na pożegnanie. Czułem, jak na początku starała się mnie odepchnąć, jednak ostatecznie nie pozwoliłem jej na to łapiąc ją za biodra i przyciągając do siebie.
- Wybacz, ale w tym przypadku nie uznaję całusów w policzek. - Uśmiechnąłem się widząc jej zaczerwienioną twarz i nim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć skradłem jej kolejnego całusa by ostatecznie wyjść z pokoju i spotkać się ze swoimi dowódcami w Dystrykcie.
Miałem tam jedną sprawę do załatwienia, po której planowałem wrócić by dokończyć to, co zacząłem.
- "Jesteś na mnie skazana, czy tego chcesz czy nie". - Uśmiechnąłem się pod nosem, nie mogąc doczekać zmiany Herbu Żandarmów na nowe, własne "Skrzydła Wolności".
(KONIEC!)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top