9. Ślub Meridian

Lionel posiadał przewspaniały instynkt. Zawsze wiedział kiedy i w którym momencie mnie zablokować, nim powiem coś nieodwracalnego. Z tego powodu wyprowadził mnie z pokoju, w którym przygotowywała się Meridian do ślubu, a do którego wlazł Dante. Chociaż bardzo chciałam dokopać panu młodemu, który winny był stanu w jakim znalazła się Mer, nie mogłam. Bo Lionel zareagował za szybko.

Pociągnęłam nosem, opierając plecy o tors Lionela bez zawstydzenia. Pozwalałam mu na dalsze trzymanie ręki na moich ustach głównie dlatego, że obawiałam się własnej reakcji. Kto wiedział, czy przypadkiem ponownie czegoś nie powiem?

- Moja pani, musisz nad sobą panować – rzucił cicho Lionel. Jego mowa ciała wyrażała wiele emocji, zwłaszcza rozbawienie. Prócz tego był zrelaksowany i odprężony, jakby ta sytuacja była normalna. W dodatku coś mi mówiło, że zdawał się być zadowolony z mojej obecności tak blisko jego. Oczywiście mogło mi się jedynie zdawać, ale... na to właśnie wyglądało. – Będzie źle, jeśli rozgłosisz całemu światu – przez przypadek! – tę sytuację, o której nie należy mówić. W szczególności musisz uważać, kiedy nie ma mnie blisko ciebie, moja pani.

Przewróciłam oczami, nie potrafiąc się z nim całkiem zgodzić. Czasami bywały takie sytuacje, podczas których lepiej było zostawić mnie w spokoju. I w taki sposób rozwiązywałam swoje problemy wraz z ulżeniem się samej sobie. Zresztą dzięki własnemu sposobowi bycia, miałam święty spokój. Mogłam robić co chciałam, a cała reszta schodziła mi z drogi (głównie przez lęk). Jasne bywało też to, że lepiej było nad sobą panować. Jednak kto mógłby mi w tym pomóc? Ja sama nie dam rady wziąć się w garść i kontrolować swój każdy ruch.

- Od tego właśnie tu jesteś – parsknęłam, zsuwając dłoń Lionela z własnych ust. – Nieprawdaż?

- Ha, od czegoś trzeba zacząć – mruknął, puszczając mnie, gdy usłyszał zbliżające się do nas głosy.

Nieśpiesznie ruszyłam z miejsca odseparowując się od mężczyzny, choć dziwnym trafem od razu zatęskniłam za jego ciepłem. Było to naprawdę dziwne, szczególnie że moje spojrzenie od razu powróciło do kamerdynera. Mężczyzna przyglądał mi się, luzacko opierając o ścianę.

Dostrzegając moje spojrzenie, Lionel uśmiechnął się krzywo. Następnie jego czerwone oczy przesunęły się w stronę głosów. Dlatego również tam spojrzałam, od razu szeroko się uśmiechając.

- Dzień dobry, jak pani się ma duchesso Aidin?

- Doskonale! – zawołała babka Meridian, posyłając krótkie spojrzenie prowadzącemu ją kamerdynerowi. Ten od razu się wycofał. – Wygonili cię?

- A skąd! – machnęłam ręką, zerkając za siebie. – To przez jedną szczególną sprawę, musiałam wyjść i ochłonąć.

- Och. Ale i tak lubię ten twój wybuchowy temperament.

- A ja pani.

- Rozumiem, że... - nachyliła się ku mnie, kończąc szeptem - ... pan młody również jest w środku... Och!

Drzwi gwałtownie się otworzyły i na zewnątrz wyleciały Kira wraz z Maltą. Obie krzywiąc się, przeklinały pod nosem na zamknięte drzwi. Zza nich dobiegł chichot Meridian, która zaraz potem zaczęła coś mówić.

- Wypięła się na swoje przyjaciółki z powodu faceta – mruknęłam pociągając nosem.

- I jeszcze go broni! – parsknęła Malta z oburzeniem. – Och, pani...

- Tak, tak – pani Aidin pomachała ręką. – Pomińmy te wszystkie pozdrowienia. Więc? Dlaczego wyszłyście?

- Bo Dante chce pobyć sam na sam z Mer – wyjaśniła Kira, zakładając ręce na piersi. – A w ogóle, ten ich plan – księżniczka pomachała dłonią – jest do kitu. Wywozi ją na kilka miesięcy i specjalnie odseparowuje od nas.

- Wiesz dlaczego? Dlatego, że chce mieć ją tylko dla siebie – przedrzeźniła głos mężczyzny, Malta. – Nie do wiary! Jak mogła mu wybaczyć po tym jak ją potraktował?! Co więcej mu na... to pozwolić?!

- I tak poryczysz się na ślubie – mruknęłam przyglądając się paznokciom. – Zresztą nawet nie zauważysz, że nie ma Mer, kiedy będziesz zajęta innymi sprawami.

Malta pisnęła z ekscytacji, wyciągając wielką kopertę ze swojej kieszeni. Ledwo się w niej mieściła, dlatego jej trochę to zajęło, jednak w końcu ją wydobyła. Wiedziałam, że wszystko trzyma zawsze przy sobie – żeby nie zostało to odkryte – jednakże nie sądziłam, że było aż tak źle. Przecież mogła to dać do schowania pani Thomas.

- Te wasze poprawki i dopiski... - Malta pokręciła głową z zachwytem. Skutecznie odwróciłam jej uwagę, by mogła skupić się na czymś ważniejszym, przy okazji zapominając o pani Aidin, która zaglądała jej przez ramię. – To wspaniałe, jak ten cały plan się rozrasta. Stwierdziłam, że lepiej będzie to przepisać na czysto, wraz z waszymi uwagami. Jutro prześlę wam dwóm – bo Mer już nie będzie i do niczego się nie przyda – całość wraz z tym na co sama wpadłam, uzupełniając luki.

- Mam prośbę, Malto – Kira przesunęła dłonią po głowie. – Prześlij to do mojego brata.

- Hm? Czemu?

- Czyżby królowa przeglądała twoją korespondencję? – dopytywałam, szeroko otwierając oczy. Przypomniało mi się ile razy ją przeklinałam w listach, aż wolałam nie myśleć co mogło to oznaczać.

- Próbuje. Dlatego muszę powziąć środki ostrożności.

- Mówię ci, rób jak ja! – zawołałam szczerząc się i uderzając w pierś. – Moje zachowanie jest...

- Niewarte naśladowania – dokończył Lionel zgrabnie. – Z tego powodu bardzo proszę, żeby księżniczka nie poświęcała uwagi słowom mojej pani.

- Lionel! – zawołałam z pretensją. – Dzięki mojemu zachowaniu, ludzie dają mi spokój. Nie mów, że tego nie doceniasz.

- Dobrze, lecz księżniczka nie jest córką diuka, a wnuczką cesarza, córką króla. Nie może powielać błędnego zachowania, moja pani.

- Podoba mi się ten kamerdyner – wtrąciła babka Mer.

- Prawda? – Kira pokiwała głową, obejmując mnie ramieniem w pasie.

- Meridian! – Malta zabębniła w drzwi, po wpakowaniu kartek z powrotem do kieszeni. – Ceremonia zaraz się zacznie i to bez was!

Zachichotałam, łapiąc dłoń Malty. Zostawiłyśmy za sobą panią Aidin, która chciała jeszcze pomówić ze swoją wnuczką, ruszając do miejsca ceremonii. Za nami powlekł się Lionel, raz po raz poprawiając moją sukienkę z tyłu. Ja z kolei utrudniałam mu to zadanie, próbując przywrócić ją do dawnego, wygodniejszego wyglądu.

- Moja pani – warknął mi do ucha, ignorując radosne trajkotanie Malty, którą z kolei słuchała Kira, przenosząc się bliżej niej. – Proszę dać mi pracować.

- Ależ daję.

- Moja pani.

Obejrzałam się na mężczyznę z grymasem na twarzy. Byłam niezadowolona z faktu, że tak perfekcyjnie ignorował moją wolę, próbując zrobić coś, co mi przeszkadzało.

- Uwaga! – zawołał.

Kira z Maltą błyskawicznie odskoczyły w bok, lecz ja nie zdążyłam. Chmara dzieci przeleciała przez korytarz, rozpychając na boki i taranując każdego, kogo mogli. W tym mnie odpychając. Przez to wleciałam z obrotem w Lionela, który stracił równowagę. Upadł na podłogę wraz ze mną, trzymając moje bezwładne ciało w objęciach. Gdyby nie to runęłabym na ziemię.

- Uff! – jęknęłam z twarzą przyciśniętą do jego piersi.

- Auć – szepnął Lionel pode mną.

- Nic wam nie jest?!

- Matko! Co za niewychowane dzieci! – Kira zamachała na służbę. – Co robicie! Zapanujcie nad nimi!

- Ach, tak!

Zaczęłam gramolić się na nogi, ale za bardzo się poplątaliśmy z Lionelem, by mogło to wyjść gładko. Suknia na pewno była już pomięta, a moje włosy ułożone zupełnie inaczej. Za co pewnie mi się oberwie. Wzdychając, przyjęłam pomoc Malty, ledwo powstrzymując cisnący jej się na wargi chichot.

- Ani się waż – mruknęłam, zaczerwieniona na policzkach. – To nigdy się nie wydarzyło.

- Oczywiście.

- Aż żałuję, że nie zapamiętałam szczegółów. Taki portret...!

- Kira! – zawołałam z pretensjom.

- Och no dobrze!

- Lionel jesteś cały? – spytałam, wreszcie mogąc skoncentrować się na nim.

- Perfekcyjnie cały, moja pani.

Przez twarz mężczyzny przesunął się pewien wyraz. Taki trudny do zidentyfikowania, lecz natychmiast o nim zapomniałam, decydując się skupić na kontrolowaniu mimiki twarzy.

A było to cięższe niż można było się tego spodziewać.

*******

Tak, jak przewidywałam, Malta rozpłakała się już na wstępie. Nawet się z tym nie kryjąc, pociągała nosem lub dmuchała w haftowaną chusteczkę (musiałyśmy jej dawać swoje, tak szybko je moczyła). Była wzruszona prawie tak samo, jak matka, ojciec i siostry Meridian. W zasadzie pani West również płakała, choć starała się to ukrywać. Z kolei pan West śmiał się wskazując państwa młodych dłonią, swojemu towarzyszowi.

Kira i ja jedynie się krzywiłyśmy, próbując nie dopuścić do łez. One zaś chciały się pojawić w naszych oczach co chwila, lecz je odganiałyśmy, starając się ze wszystkich sił myśleć o czymś innym. Czymś innym od tego, że jedna z nas właśnie wychodziła za mąż i miała w jakiś sposób się od nas odłączyć.

- Prawie wszyscy płaczą – jęknęłam do Lionela, który wyjątkowo stał przy mnie. Nikt nawet nie zwrócił mu uwagi, zbyt zajęty przyglądaniem się samej scenie rozgrywającej przed naszymi oczami. – Jak oni tak mogą.

- To przez wzruszenie doniosłą chwilą, moja pani. Och, chcesz może chusteczkę?

- Nie. Czy wyglądam, jakbym miała zamiar się popłakać? – parsknęłam.

- Życzysz sobie szczerej odpowiedzi, moja pani?

- Nie – burknęłam, dalej mocno ściskając rękaw koszuli Lionela. Tylko to powstrzymywało mnie w tej chwili od płaczu. – Zachowaj ją dla siebie.

- Tak zamierzam zrobić.

Kciuk mężczyzny dotknął moich palców, zaraz potem cała reszta musnęła moją dłoń. W ten sposób wspierając mnie i dodając otuchy, zaś ja bardzo tego potrzebowałam. Czułam – niemal fizycznie – jak nasze grono przyjaciółek się rozpada. Byłam pewna, że Mer będzie żyła teraz bardziej swoim małżeństwem, szykując się do roli matki. Może i o nas nie zapomni, lecz przestaniemy być dla niej tak ważne, jak byłyśmy. Będziemy ustawione w kolejce na inne miejsca.

To bolało najbardziej. Że wszystko się zmieni, a nie chciałam żeby Mer mnie porzuciła. Znałyśmy się tak długo...

- Lionel?

- Tak, moja pani?

- Ty... - zawahałam się, zaraz potem pochylając w jego stronę i szepcząc, żeby nikt inny tego nie usłyszał. – Lionel, mógłbyś ze mną zostać?

- Przecież pracuję dla cie...

- Po prostu mnie nie opuszczaj.

Zamilkł, nie dając mi żadnej odpowiedzi, ale gdy podniosłam wzrok, zauważyłam że na mnie patrzy. Tym razem był całkiem poważny, zdawał się też wcale nie zaskoczony moją reakcją, choć nie wyglądał, jakby... mógł wykonać moją prośbę. Coś w jego wyrazie twarzy, mówiło mi, że Lionel nie zostanie ze mną do końca. Nie na tak długo, jak bym chciała.

- Udawaj, że nic nie mówiłam – rzuciłam martwo, puszczając jego rękaw. Ponownie spojrzałam przed siebie z bolącym mocno sercem.

- Moja pani...

- Kira? Czemu to tyle trwa? Czekają aż wszystkie kobiety zemdleją? – spytałam, odwracając się do pociągającej nosem przyjaciółki.

- Chyba się kończy. O! Patrz. Właśnie doszło do pocałunku państwa młodych.

Spłynęła na mnie fala ulgi. Dzięki temu będę mogła wywinąć się kamerdynerowi i udawać, że zupełnie nic między nami nie zaszło. W tym byłam przecież dobra. Naprawdę dobra.

- Chodź, lepiej dopaść Mer, jako jedni z pierwszych – poprosiła Kira.

- Ta i wywalić jej w twarz to, co źle zrobiła – parsknęłam chwytając dłoń Malty i Kiry.

- Och, to przede wszystkim! – zaśmiała się Malta. – Coś w rodzaju... szczęśliwego porodu – wyszeptała.

- Moja... - Lionel został zepchnięty do tyłu przez tłum, przez co jego dłoń, próbująca chwycić mój łokieć, jedynie przesunęła się po mojej dłoni.

Zaś ja udałam, że go nie usłyszałam, idąc z przyjaciółkami na przód.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top