5. Dobre wieści
Szłam szybko przez korytarz, posyłając mordercze spojrzenia każdej mijanej pokojówce. W ten sposób nic do mnie nie mówiły, ani nie miały odwagi szeptać między sobą. Też z tego powodu zapominały o poinformowaniu ojca o moim wyjściu, czy swobodnym przemieszczaniu się po rezydencji. To z kolei bardzo mi pomagało.
- Cóż za niespodzianka – rzuciłam do Lionela i Sabaa, gdy na drugim końcu korytarza zobaczyłam matkę.
Jak zwykle chadzała w bogato zdobionych, luksusowo wyglądających sukienkach. Chadzała w nich, pomimo dawania swojej najmłodszej córce szmat, a potem, przed tłumem gadała brednie, gdy miała taką możliwość. Coś typu: „Zawsze dbam o wszystkie swoje skarby", albo „moja najmłodsza córka, to taki mały brylant!".
Matka zaczesała czarne włosy w szykowny koński ogon. Przy czym była to fryzura, która nie powinna być już dla niej robiona, mimo to pozwalała sobie na to, jedynie po to, żeby mijane pokojówki wychwalały jej „młody" wygląd.
Daisy Sliver.
Moja wspaniała matka, która porzuciła mnie po tygodniu po moich narodzinach. Udając przy tym biedną, chorowitą, aż rzeczywiście się pochorowała. Ale nie z mojego powodu, czego oczywiście nie powiedziała.
Niebieskie oczy spoczęły na mnie, a na jej pospolitej twarzy, zatrzymał się przestraszony wyraz. Stanęła błyskawicznie, drgając z każdym wykonanym przeze mnie krokiem. Jedynie jej duma zabraniała jej uciec, czy ukryć się, kierując nagle w innym kierunku.
- Oooch! – wyszeptała matka, starając się uśmiechnąć, pomimo wyraźnego przestrachu. – Elmira, skarbeńku!
- Nie mów tego, czego nie masz na myśli – parsknęłam, zatrzymując się przed nią. Mogłam do woli wpatrywać się w matkę z góry. Była dużo niższa ode mnie, co wykorzystywałam za każdym razem, kiedy na nią wpadałam. – Zaskakujące, że postanowiłaś wyjść z pokoju. Przestałaś się w nim ukrywać?
- Ukrywać? Ja tylko...
- Czekaj – powstrzymałam kobietę, unosząc dłoń. – W zasadzie to mnie to nie interesuje.
- C- co? Och, wychodzisz? – spytała, stając mi na drodze. – Gdzie?
- Cóż, zastanawiam się, czy nie zabić pierwszej napotkanej na mojej drodze osoby – rzuciłam uśmiechając się mrocznie. – Więc może pójdę na cmentarzysko? Tam jest wiele trupów.
Na korytarzu zapanowała martwa cisza. Wszyscy, który mogli, zbledli, powoli się ode mnie odsuwając na bezpieczną odległość. W końcu nie mogli wiedzieć, czy sobie żartowałam, czy mówiłam poważnie. Wystarczył im fakt, że tym razem mogłam nie żartować.
- Jeśli to wszystko...
Ruszyłam swobodnie, łącząc dłonie za plecami. Usłyszałam jak Sabaa pośpiesznie rusza za mną, lekko dygając przed bezużyteczną panią domu. Ciężkie kroki musiały należeć do Lionela, który nie przystanął, żeby pozdrowić moją matkę. Czyli jej na pewno nie będzie służyć. Zresztą zdawał się być osobą, która ceni jedynie tych ludzi mogących mu coś dać. Z kolei matka... cóż, była bezużyteczna.
- Lionel.
- Tak, moja pani?
- Umiesz prowadzić powóz? – spytałam decydując się nie męczyć dziś tym zadaniem Sabaa.
- Czemu pytasz, moja pani?
- Och, nie chcę, żeby ktoś później powiedział ojcu gdzie byłam i co robiłam. Zazwyczaj prowadzi Sabaa, ale chciałam zwolnić ją z tego obowiązku. Przynajmniej dziś. Więc?
- Umiem.
- Cudownie!
Poklepałam kamerdynera po ramieniu, udając że nie usłyszałam pełnego ulgi westchnienia Sabaa. Pokojówka wiedziała, że jeśli zostałaby zwolniona z tego zadania, a nikt inny nie mógłby jej zastąpić, sama zajęłabym jej miejsce. Zaś tego Sabaa najbardziej nie lubiła. Była zawsze załamana, kiedy prowadziłam, bo wolałam jeździć szybciej niż dopuszczano.
Wyszliśmy przed dom, przed którym stał już powóz wraz ze stangretem. Nawet się nad tym nie zastanawiając, zrzuciłam młodego mężczyznę z jego siedzenia z bezuczuciowym wyrazem twarzy. Patrzyłam jak spada ze swojego miejsca z szeroko otwartymi oczami, patrząc na mnie, jakbym była jakimś demonem.
- Lionel, prowadź – rozkazałam, nie racząc jęczącego mężczyzny kolejnym spojrzeniem, czy wezwaniem dla niego pomocy.
Wraz z Sabaa wsiadłyśmy do powozu, ignorując paniczne krzyki służących. Musieli widzieć zdarzenie i przybiec, by pomóc swojemu biednemu kamratowi. W tym momencie wiedziałam, że moje dzisiejsze wyjście zostanie oznajmione ojcu, jednak nie zamierzałam się teraz wycofywać. Musiałam powiedzieć dziewczynom o swoim sukcesie oraz o możliwościach dalszych planów współpracy z magiem.
Nie to żebym mu całkowicie ufała, ale zdawał się być człowiekiem nakierowanym na sukces i potrzebę zarobku. Wątpiłam, by skierował swą uwagę na mojego ojca, czy rodzeństwo. Widać było, że chciał zarobić pieniądze przez własny wysiłek i zaspokojenie własnej ciekawości. Zaś ja mogłam mu to zapewnić, jeśli zostanie przy mnie.
Zastukałam w ściankę powozu, dając sygnał kamerdynerowi do odjazdu. Wiedział, gdzie jechać, wobec czego zostawiłam go w spokoju, nie dając mu dodatkowych wskazówek.
- Panienko...
- Nic mi nie jest – zbyłam Sabaa, wyglądając przez okno.
Pomimo własnych słów, zaciskałam palce na sukience. Widać dobrze zrobiłam decydując się na granatową kreację, ponieważ idealnie odzwierciedlała mój humor. I pokazywała, jak samotna byłam. Porzucona przez rodzinę, choć do niej należałam.
Ale to się zmieni.
Osiągnę to, co planuję za pomocą Bartolomeo. I wtedy to oni będą cierpieć. Poznają też smak uczuć, które mnie otaczały przez te dwadzieścia lat. Tych, z którymi musiałam nauczyć się żyć.
Zakryłam dłonią paskudny uśmiech, delektując się tym, co ich czekało.
***********
- Doskonale się spisałeś – rzuciłam do Lionela, pomagającego mi wysiąść z powozu.
- To była sama przyjemność, moja pani – parsknął z krzywym uśmiechem na wargach. – Dawno też nie prowadziłem powozu, więc mogłem sobie co nie co przypomnieć.
- Och, teraz będziesz mieć wiele takich możliwości – obiecałam mu.
- Ale nie potraktujesz mnie tak, jak tamtego faceta, moja pani? – upewnił się, mrużąc z rozbawieniem oczy, jak gdyby znał odpowiedź, ale specjalnie mnie podpuszczał.
- Nie! Skąd!
- To znaczy, że panienka cię polubiła – mruknęła do niego Sabaa, gdy ruszyłam do restauracji.
Dziś z przyjaciółkami umówiłyśmy się na wspólny obiad. Chciałyśmy świętować, zaś ja wydać fortunę ojca, przy czym każąc kelnerowi wystawić rachunek ojcu. Tak, abym nie musiała wydać niczego z uzbieranych pieniędzy.
-Panna Sliver? – upewnił się kamerdyner stojący przy drzwiach.
- Tak, gdzie moje towarzyszki?
- W pokojach.
- Doskonale. Prowadź.
Pokoje były dodatkowo płatne, czyli to oznaczało, że dobrze zrobiłam powiadamiając przyjaciółki o chęci wydania astronomicznej kwoty. Przyjęły to tak dosłownie, jak miały, przez co nie musiałam ich prosić o przesiadanie się i zmienienie miejsca na te droższe.
- To tu, panno Sliver.
- Dziękuję – obróciłam się do Sabaa i Lionela, którzy stali za mną. – Kelner zaprowadzi was w miejsce przeznaczone dla was. Chyba że wolicie pójść się zabawić?
- Zostaniemy – zaprzeczyła Sabaa, ku zgodnemu przytaknięciu Lionela.
- Jak chcecie.
Otworzyłam drzwi, pośpiesznie wchodząc do środka i uśmiechając się szeroko. Tak zwyczajnie, szczęśliwie na widok trzech przyjaciółek, odwracających się w moją stronę. Były ubrane w proste, schludne sukienki, tak jak ja. W końcu nie bardzo chciałyśmy się wyróżniać, o ile tak mogłoby się udać.
- Mam wspaniałe wieści! – oznajmiłam zatrzaskując za sobą drzwi. – Ale najpierw... zamówiłyście jedzenie?
- Tak – przytaknęła Malta, rzucając spojrzenie Meridian. – Mer zrobiła to niemal od razu.
- Dużo? – upewniłam się.
- Bardzo, tak jak pisałaś – Kira kiwnęła głową, rozsiadając się wygodnie na zdobionym krześle. – Tu kelnerzy chętnie pakują je do pudełek po dodatkowym zapłaceniu za usługę.
- Wspaniale!
Siadłam koło Mer i Kiry z zadowoloną miną. Dopiero wtedy przyszli kelnerzy z jedzeniem. Z tego powodu przeczekałyśmy czas, w którym rozstawili je, przyglądając się każdej z nas z zainteresowaniem. Nie byli zbyt taktowni, jednak nie zwróciłam im na to uwagi. Byłam zbyt zajęta wpatrywaniem się w potrawy. Wcześniej byłam zbyt zajęta, żeby zjeść lunch, więc teraz zgłodniałam. Mogłam myśleć jedynie o tym, żeby wsadzić coś do buzi.
- Smacznego – rzucił jeden z kelnerów, zaraz potem wyprowadzając resztę.
Z lekkim żalem podniosłam wzrok, wyczuwając spojrzenie dziewczyn. Powinnam raczej zacząć od wytłumaczenia sprawy, niż od jedzenia. Nawet jeśli mój brzuch pragnął głośno zaburczeć. I to na tyle głośno, na ile się dało.
Napiłam się wody, by oszukać żołądek. To powinno pomóc na jakiś czas. Zresztą nie było aż tak wiele do wytłumaczenia, więc jeśli co nie co streszczę, opowiadając to, co ważniejsze... Powinnam zdołać niedługo pochłonąć odpowiednią ilość jedzenia. Przy czym nie potrzebowałam się tym martwić, jak moje rodzeństwo. Szybko chudłam co było moim atutem, którego zazdrościła cała moja rodzina.
Wyprostowałam się decydując się właśnie na taką wersję. Tak też opowiadałam, nie mogąc doczekać się, aby chwycić za łyżkę, widelec i nóż. Problem pojawił się odrobinę później, kiedy milczące, słuchające przyjaciółki rozpoczęły zadawać pytania. Wiele pytań.
Przez to mogłam się pożegnać z myślą o szybkim zjedzeniu obiadu. Mogłam jedynie siedzieć i patrzeć tęsknie na jedzenie, odpowiadając na kolejne pytania. Zaś one się nie kończyły do momentu, gdy dowiedziały się wszystkiego (absolutnie wszystkiego, włącznie z tym, jak wyglądał Bartolomeo). Wymęczona i nieszczęśliwa, zrozumiałam że lepiej by się to dla mnie skończyło, gdybym potulnie opowiedziała o wszystkim na samym początku.
- Czyli tak to było – wyszeptała Malta popijając sok.
- Wydaje mi się, że to będzie dobry współpracownik – rzuciła Meridian, kiwając głową. – Sporządzę umowę – dodała pośpiesznie. – Wraz z Konradem.
- Jak dobrze, że powiedział że chce współpracować nawet po tym pomyśle – Kira uśmiechnęła się krzywo. – Dzięki temu w razie czego, będziemy mieć po swojej stronie maga.
- Wszystko pięknie, ładnie, ale mogę wreszcie zjeść? Tak się składa, że umieram z głodu – jęknęłam.
- Poczekaj! – Meridian uniosła rękę, zagryzając wargę. – Mam coś do powiedzenia, więc lepiej odłóżcie wszystko co trzymacie.
- Mówisz strasznie poważnie – parsknęłam opuszczając posłusznie rękę trzymającą łyżkę.
- Jestem... - Mer zacisnęła oczy. – Jestem w ciąży!
Łyżka wyleciała mi z dłoni, opadając na talerz, zaś Malta prawie upuściła szklankę z sokiem. We trzy wpatrywałyśmy się w zakłopotaną Mer, która zdawała się czekać i tylko Bóg jeden wie na co konkretnie, bo na pewno nie mogła liczyć na wyrazy gratulacji. W naszych czasach przedwczesne zajście w ciążę kończyło się tragedią. Niektórzy wątpili, czy dziecko należało do pana młodego. Inni po prostu plotkowali, tworząc krzywdzące opowieści.
- Co? – wymamrotałam.
Mer była zbyt inteligentna, żeby wpakować się w takie bagno.
- Przecież... - Malta mrugała oczami, nie mogąc nigdzie skupić wzroku.
- Ślub dopiero za dwa tygodnie – zauważyła Kira słabym głosem.
- Jak? – dopytywałam cicho.
- Tak się po prostu stało – odparła Meridian, wzruszając nerwowo ramionami. – Chciałam, żebyście wiedziały przed ślubem. By jakoś mi pomóc to ukryć. Wiecie dlaczego...
Uderzyłam dłonią w stół, wreszcie rozumiejąc, dlaczego tak bardzo się cieszyła. Wtedy, kiedy opowiedziałam przyjaciółką o swoim pomyśle. Już w tamtym momencie wiedziała o ciąży i musiała się szykować na reakcję wszystkich powiązanych z tą sprawą.
Zaczęłam chichotać.
- Ha, Meridian – potarłam dłonią twarz w zmęczonym geście. – I co teraz?
- Chcę żebyście wiedziały.
- Który miesiąc? – dopytywała martwo Malta.
- Prawie trzeci.
- Ojcem jest Dante, prawda? – Kira uniosła brew, wyraźnie kpiąc.
- Oczywiście!
- Mam ochotę cię zamordować – parsknęłam popijając sok. – Nie mogliście poczekać?! Tak ciężko było wytrzymać?!
- To się po prostu stało!
- Nie kłam! – krzyknęłam, zaraz potem kręcąc głową. – Jeśli sprawa wyjdzie na jaw, będą kłopoty, Mer. Dobrze o tym wiesz.
- Wiem – Meridian pochyliła się, starając skurczyć. – Właśnie dlatego wam mówię.
- Jeszcze da się to ukryć – mruknęła karcąco Kira. – I lepiej żeby się dało do dnia ślubu.
- Skończmy ten temat. Możemy się zastanowić co robić po jedzeniu – prychnęłam chwytając łyżkę.
Potrzebowałam spokoju, a nie kolejnego dokładania spraw do załatwienia. Naprawdę byłam zła z powodu Meridian. Jak mogła to teraz zrobić? Rozumiem, że mogła być ogarnięta chwilą, jednak mogła zwyczajnie się powstrzymać. Albo jakoś zabezpieczyć, żeby nie dokładać nam zadań do zrobienia. Czasami bywała tak samolubna...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top