28. Przepowiednia z książki
Mijały zapracowane dni, kiedy nikt dla nikogo nie miał czasu. Wszyscy byli zajęci przeprowadzką do wyszykowanego przez Lionela domu, w którym wcześniej mieszkałam. Były już przeprowadzone czystki, wobec czego jedyne co należało zrobić to zatrudnić znalezioną służbę i zamieszkać tam. Przy okazji wciąż byłyśmy z Maltą zajęte swoim biznesem. Niedługo miały przybyć meble wraz z tym paskudnym kupcem, wobec czego czekałyśmy na niego bez tchu, gdyż prace wykończeniowe szły w tempie zaskakującym nawet mnie.
Prócz tego mamy organizowały nasz ślub z Lionelem, załatwiając wszystko co potrzeba. Słyszałam, że konsultowały się z Kirą w niektórych sprawach. Jedyne w czym mogłam im pomóc było sukienką ślubną i bukietem. Tylko to pozwoliły mi wybrać, uznając że zrobię skromne przyjęcie, które nie pozwoli mi wskazać jak bardzo chcę tego małżeństwa. A ponoć bez tego wszyscy będą zakładać, że szybko się rozejdziemy. Oczywiście ich argumenty do mnie nie trafiały, ale musiałam przyznać, że sama bym sobie w tym nie poradziła. W końcu matka nie nauczyła mnie co w tym przypadku zrobić, a sama – jako dziecko – nie przypuszczałam, że wyjdę za mąż. Z tego powodu każdy wykonywał swoją pracę, ledwo się ze sobą konsultując w jakiejkolwiek sprawie. Mimo to przez natłok prac nie byliśmy wstanie zauważyć naszej nieobecności. Jedliśmy wspólnie, a potem wycieńczeni kładliśmy się spać. Tak kończyło się, zaś potem zaczynał się kolejny, podobny dzień.
Dopiero po przeprowadzce do wielkiej rezydencji, udało nam się ostatecznie odpocząć. Wszystkie prace zostały dopięte na ostatni guzik i pozostało tylko to, żeby je wykończyć.
Siadłam na fotelu niedaleko kanapy, na której rozłożyła się Malta. Obie wpatrywałyśmy się w księgę leżącą na moich kolanach i jakby mrugającą do nas. Dopiero dziś, kilka godzin przed przyjazdem kupca, zdołałyśmy skupić się na najważniejszym. To jest sprawdzeniu, czy i przy mnie pojawią się jakieś frazesy. To oznaczałoby, że... moje przeznaczenie odnalazło mnie i mogłam zacząć świętować. Mogło być też tak, że osiągnęłam to, czego chcieli magowie. Nie to, żeby było to dla mnie najważniejsze.
- Lionel... nie przyjdzie?
- Nie – zaprzeczyłam, wcale nie pragnąc żeby tu był. Tym razem chciałam być sama z przyjaciółką. – Jest teraz – zapewne – bity przez resztę magów za... hm, Lionel pozostawił list od nich na biurku. Chcieli się z nim spotkać i omówić dlaczego postąpił tak bezmyślnie. Dodali coś o bezwstydnym zbezczeszczeniu mnie, czy czymś podobnym.
Malta zaśmiała się rozbawiona moimi słowami, jednak widać było, że się z nimi zgadza. Nie była aż tak dobra w udawaniu, zresztą zdawało się, że cale nie chce. Wolała być szczera w przeciwieństwie do mnie, która tak długo o niczym nie mówiła.
Spoważniałyśmy, zaczynając ponownie skupiać się na księdze. Czułam przeszywający mnie strach i nerwowe dreszcze przeszły po moim ciele. Bałam się otworzyć książkę, choć to, czy coś się tam pojawi, niewiele zmieniało. Nie zamierzałam zmieniać partnera i decydować się na noszenie dziecka kogoś innego. Choćby świat miałby się skończyć.
Wzięłam głęboki wdech, sięgając do książki, zaraz potem Malta wstrzymała oddech. Obie wpatrując się w moją powoli wędrującą dłoń do okładki, gdy nagle podskoczyłyśmy na dźwięk otwierających się drzwi. Pośpiesznie schowałam księgę za siebie.
Mój wzrok padł na stojącą na korytarzu mamę – panią Thomas – która trzymała w dłoniach tackę z przekąskami. Uśmiechając się z miłością w naszą stronę, podeszła z zamachem zatrzaskując za sobą drzwi.
- Kucharz zrobił przekąski, więc zaoferowałam się żeby je przynieść – oznajmiła kładąc na stole jedzenie. – Wypoczywacie?
- Tak – przytaknęłam z mocno bijącym sercem. – Wypoczywamy, zastanawiając się nad czymś.
- Och, to dobrze – ucieszyła się, siadając przy Malcie. – Ostatnio jedynie pracowałyście, aż zaczynałam się o was poważnie martwić. Ale zawsze przychodzi ten czas, kiedy można zwyczajnie wypocząć.
- Haha – zaśmiała się Malta, drapiąc po ramieniu. – Masz rację, mamo. Szkoda, że zdarza się to coraz rzadziej. Szczególnie, że Elwin też jest strasznie zapracowany.
- Och, ale myślę, że to go raczej cieszy – zauważyła mama, stukając się w policzek. – Może robić to, co wmawiano mu, że nie będzie wstanie. Udowadnia sobie, że problemy z nogami go nie powstrzymują i może coś osiągnąć. A to bardzo dobrze.
- Mama ma rację – przyznałam, ledwo nadążając za tym, co się działo. Mogłam jedynie skupić się na ukrywaniu książki. – Elwin ma olbrzymi talent. Bez niego byłoby mi naprawdę ciężko.
- Prawda!
Wraz z Maltą wpatrywałyśmy się w mamę wyczekująco. Teraz naprawdę chciałybyśmy sprawdzić co było w książce, a ta zwłoka zdawała się fizycznie boleć. Tu chodziło o to, czy... czy naprawdę miałam tyle szczęścia, aby znaleźć mężczyznę przeznaczonego dla mnie. Chciałabym żeby nim właśnie był, żeby potem nie okazało się, że zrobiłam coś źle i zmuszona zostałabym w jakikolwiek sposób do znalezienia kogoś innego.
***********
- Ty skończony matole!
- Miałeś to zakończyć!
- To tragedia!
Wokół młodego, srebrnowłosego mężczyzny latały różne przedmioty, jednak żadne z nich nie było wstanie trafić maga. To jedynie bardziej zdenerwowało pozostałych dziewięciu magów zamkniętych w pomieszczeniu. Lionel był potężniejszy niż chcieliby żeby był, przynajmniej na tę chwilę. Potrzebowali jakoś do niego dotrzeć, a prawdopodobnie tylko ból sprawiłby, że wreszcie zrozumiałby swój błąd.
Ale nie dałoby się go powstrzymać. Był na tyle podstępny, że zaklął również umowę narzeczeństwa. Jeśli nie zostanie wypełniona, dojdzie do kataklizmu. To z kolei jeszcze bardziej denerwowało innych. Mogli przecież jakoś temu zapobiec!
- Ha, nie mam do niego siły – jęknęła starsza kobieta, opadając na krzesło. – On robi to, co chce, jak zwykle.
- Miałeś ją jedynie pilnować, a nie...! – krzyknął mężczyzna wyrzucając ręce ku górze. – Jak mogłeś doprowadzić sprawy tak daleko?! Nigdy nie zrobiłbym czegoś takiego swojej żonie!
- Jeśli mogę... - Lionel wyszczerzył się radośnie. – Możemy powiedzieć, że Ria sama do tego doprowadziła. Prawda?
- Ale ty się na to zgodziłeś! – krzyknął staruszek w odpowiedzi.
- Ty bestio! – dodała kobieta, której zabrakło początkowo słów.
To właśnie ona, jakiś czas temu, zdzieliła Lionela w policzek, choć dziś nie podeszła do niego. Musiała zauważyć magiczne kręgi niewidoczne dla ludzkich oczu. Tym razem Lionel nie chciał tracić sił na niwelowanie skutków fizycznej krzywdy. Uważał, że to zmartwiłoby jedynie jego kochaną narzeczoną.
- Tak jestem bestią – przytaknął Lionel. – Ale czy dzieci Elmiry nie miały być magami? Teraz będą!
- Skąd pewność, że to dotyczyło ciebie?! Hm?!
- Bo jestem potężny? Bo wysłaliście mnie do niej? – Lionel wyrzucił z siebie cenne uwagi, które zatkały usta starszych magów. Nie były to jednak pozytywne emocje kumulujące się w każdym z nich. – Wiem, brakuje wam słów, dla mojego błyskotliwego rozumowania.
- To nic nie znaczy – zauważyła kobieta, jedyna jaka dalej rzucała w młodego maga przedmiotami. – Co ci strzeliło do głowy?
- Co? Ha. Ona, moja Ria – parsknął bezczelnie. – Jest... weszła mi w skórę i sprawiła, że...
Wszyscy się zachłysnęli, gdy rozbłysło światło, przez co jeden z przedmiotów trafił Lionela w ramię. Okrzyk zachwytu wydarł się z gardła kobiety, zaraz potem zbladła ona, gdy ktoś potrzebował zobaczyć o co chodziło.
Lionel mlasnął językiem, rozmasowując ramię, przy czym miał zaciekawiony wyraz twarzy. Po raz pierwszy od bardzo dawna, gdy przybył tu w jakiejkolwiek sprawie.
To zaskoczyło połowę z magów, niemniej zaraz potem skupili się na rozbłysku dochodzącym z kąta za Lionelem. Musiał być to przedmiot, którym próbowali w niego rzucić. A, że było ich całkiem sporo, należało odkryć czym to coś było.
- Przez ciebie coś się zniszczyło! – zdenerwował się staruszek, przechodząc koło mężczyzny. – Jak zawsze to wszystko twoja wina!
- Oczywiście to ja sam chciałem siebie czymś trafić – parsknął w odpowiedzi.
- Nie mogę z nim! – wrzasnęła kobieta, szukając jakiejś rzeczy, aby znów zapunktować trafiając bezczelnego maga.
********
Dopiero po zjedzeniu wszystkiego co przyniosła mama, mogłyśmy ponownie zostać same. Bardziej zmęczone przez ciągłe pytania mamy i jej specjalnie prowadzoną rozmowę tak, aby coś z nas wyciągnąć. Nie bardzo wiedziałam co konkretnie, niemniej miałyśmy tylko możliwość odpowiadania na pytania. Tak, aby ponownie zostać sam na sam z książką.
Tym razem pożerała nas ciekawość, którą bardzo chciałyśmy zaspokoić. Dlatego wyłowiłam książkę zza pleców, pośpiesznie ją otwierając. Musiałyśmy przeczekać chwilę, aby przejrzeć najpierw pierwszą przepowiednię, potem tę dotyczącą Mer, a na końcu po przerzuceniu kartki, czekałyśmy na to, co się wydarzy. Ale ku naszemu zawodowi, nic się nie wydarzyło. Przez długą chwilę wpatrywałyśmy się w książkę czekając na próżno.
Serce mi się ścisnęło.
Malta chwyciła moją rękę z żalem w oczach. Musiała domyślić się tego, co czułam i jak bardzo liczyłam na to, co miało się nie wydarzyć. Przecież nie miałam takiego szczęścia! Powinnam była się domyślić, że to nie mógł być ktoś, kogo sama bym wybrała. A mimo to czułam zawód i ból.
Nie chciałam kogoś innego!
- Dlaczego? – szepnęłam do siebie samej.
Pośpiesznie zamrugałam, czując zbliżające się łzy. Chciało mi się płakać i błagać kogokolwiek o możliwość zmiany decyzji. Przecież, gdyby był to Lionel... czy coś strasznego by się wydarzyło? Czy nie mogłabym mieć zwyczajnie takiego szczęścia? Raz w życiu?
- Może musisz być sama? – spytała Malta z nadzieją.
- Mer pokazywała nam swoją i normalnie się pojawiła – przypomniałam przyjaciółce, odwracając wzrok od książki. – Chyba po prostu uznano, że on... że ja nie zasługuję na to, żeby dostać przepowiednię, albo kochać kogoś, kogo sama sobie znalazłam. Ha... Czemu choć raz nie idzie po mojej myśli? Bardzo bym chciała...
Ukryłam twarz w dłoniach, nie potrafiąc dokończyć. Nie miałam sił już na nic, a wypadałoby powiedzieć o tym Lionelowi, nawet jeśli on mógł to podejrzewać. Może udałoby nam się to jakoś zmienić lub zapobiec pojawieniu się tego kogoś. Mimo to już teraz wiedziałam jaką minę może zrobić. Z pewnością będzie zrozpaczony, zupełnie jak ja, choć wątpiłam, żeby to miało nam przeszkodzić. A jednak... było mi bardzo smutno.
- Elu...?
- Myślę, że chciałabym coś słodkiego – jęknęłam błagalnie.
- Wiem, ale to...
- Jak miałabym mu to powiedzieć? Jak mam mu to powiedzieć? Przecież... Nie chcę!
- Może z tym...
- Malta? Myślisz, że mogę...
- ELA!
- Co?! – wrzasnęłam w odpowiedzi, wzdrygając się.
Podniosłam zbulwersowane spojrzenie ku Malcie, która zszokowana patrzyła w dół. Otworzyła usta i poruszała nimi, choć nie wydobył się z nich głos. Widząc mój wzrok, wskazała bez słowa w dół, gestem nie znoszącym sprzeciwu. Wobec tego, marszcząc z niezadowoleniem brwi, spojrzałam tam, gdzie wskazała.
Potrzebowałam zamrugać i przetrzeć oczy na widok tego, co się działo. Zachichotałam, czując zalewającą mnie ulgę.
„Teraz Twa przyszła kolej,
W mroku skryta już nie będziesz.
Dzieci Twe szalone będą,
Choć chwałę przyniosą, potworami też będą,
Ich moc wielką będzie,
I tylko ojca ręka, i matki siła powstrzymać ich da radę.
Mogą przynieść zniszczenie,
Ale pomoc nieść będą.
Z dziećmi pozostałych bohaterek trzymać się będą,
Ich więź trwała się stanie,
Ci co staną im na drodze, w popiół się zmienią,
Olbrzymią siłą razem się staną."
Raz po raz czytałam wersy na przemian ciesząc się i strasząc. Może nie było to przejmująco wspaniałe, ale i tak się cieszyłam. Chociaż niepokojące linijki sprawiały, że zaczynałam się zastanawiać. Z drugiej jednak strony, wcale mnie to nie dziwiło. Byłam niemal pewna, że nie mogliby być aniołkami, szczególnie wychowując się w moim oraz Lionela towarzystwie. W dodatku posiadając moc.
- Och, to nie wygląda za dobrze – rzuciła Malta z rezerwą.
Postukałam w linijkę o mnie i Lionelu.
- Ale to jest całkiem krzepiące.
- Nie – pokręciła głową, marszcząc brwi. – To niepokojące. Jak to możliwe, że jedynie wy będziecie wstanie ich powstrzymać?
- Mimo to, pojawiło się – szepnęłam z podekscytowaniem i ulgą.
- Tak.
Przytuliłam się do Malty, upuszczając książkę. Byłam wdzięczna bytom, magom, czy czemukolwiek za możliwość pozostania przy mężczyźnie, którego kochałam.
- Lionel... martwię się już o wasze dzieci – jęknęła sceptycznie Malta. – To dobrze, że mamy tu są. Będą wstanie pomóc.
- To nie tak, że będą potworami – parsknęłam radośnie. – Będą jedynie dosyć trudni.
Malta zaśmiała się bezsilnie na moje słowa, a jej wzrok udowadniał mi, że wcale nie może się ze mną zgodzić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top