2. Babskie spotkanie
Następnego dnia Lionel już wiedział z kim ma do czynienia i było to dla niego więcej niż szokujące. Zdawał się spodziewać czegoś innego, albo przynajmniej sądzić, że będę należeć do innej grupy arystokratek, które niby coś robią, ale nie do końca. Pomimo tego raczej bardziej mu pasowało to na kogo wyszłam, czyli na osobę, która potrafi sama się ubrudzić i dalej nie widzieć w tym problemu. Bo wydawał się być całkiem zadowolony z takiego obrotu sytuacji. Szczególnie, że mógł się z nami pośmiać, zaś my nie widziałyśmy z Sabaa problemu, z tym, że nie pomagał nam, ani w pieczeniu, ani późniejszym sprzątaniu. Bardziej zdawało się to być dziwnie naturalne.
Jak dla mnie mógł się na razie przyglądać, wyrabiając sobie powoli o nas zdanie. W zasadzie tak było łatwiej samemu go osądzić. W zależności czym miałby się wykazać, tak też będę mogła zobaczyć, jaki tak naprawdę był Lionel. W końcu ciężko było powiedzieć, że mu ufam, czy też że będzie wobec mnie lojalny. Był tak inny od osób, które dotąd spotkałam, że ciężko było mi stwierdzić z kim dokładnie mam do czynienia i jak powinnam reagować na jego zachowanie.
Ale to również można bezboleśnie sprawdzić. Wystarczyło pozwolić mu podsłuchać moją rozmowę z przyjaciółkami, co jakiś czas mu się przyglądając. Jeśli wypłynie to poza pokój, będzie to znaczyło, że jego lojalność sprowadza się do innej osoby. Jeśli jednak nic nikomu nie powie, albo – więcej! – zaproponuje coś, jakąkolwiek pomoc... cóż w takim razie będę przynajmniej wiedzieć, że nie uformował jeszcze żadnych znaczących sojuszy. I można byłoby go jakoś przekonać do pozostania z nami.
Tak czy inaczej, ważne było samo sprawdzenie Lionela. Mógł on być ważny dla mojej sprawy lub też być zwykłym szpiegiem na usługach rodzeństwa, czy ojca. Matki nawet nie warto było brać pod uwagę. Była za głupia na takie działania i zbyt zajęta swoim lenistwem oraz graniem wielkiej świętej. Uwielbiała grać osobę niemal doskonałą, tak dobrą, miłą i wspaniałą, że niemal chciało się zwymiotować.
- Lionel – rzuciłam siadając na kanapie, a w zasadzie rozsiadając się na niej.
- Tak, moja pani?
- Zejdź na dół i przyprowadź do mnie moich go... - na korytarzu zapanowało zamieszane, zaraz potem do moich pokoi wleciała Sabaa z niezadowoloną minę. Miała lekko pomiętą sukienkę. – Co się tam dzieje? Dlaczego jest tak głośno?
- Służba przyszła pomóc.
- Ha? – zaśmiałam się, błyskawicznie wstając i ruszając do drzwi.
Takie sytuacje zdarzały się raz na jakiś czas. Głównie dlatego, że służba chciała przypodobać się ojcu lub też została przez niego przysłana, by pokazać prestiż diuka przed moimi przyjaciółkami. Inną sprawą było to, że one doskonale wiedziały o mojej sytuacji, więc było to działanie bez najmniejszego sensu. To tak jakby chciał komuś udowodnić coś, co zostało już udowodnione.
Otworzyłam drzwi, oziębłym spojrzeniem przyglądając się zgromadzonym za drzwiami kobietom, których twarze wyrażały wyższość. Nie mogły powstrzymać nawet kpiących uśmieszków na mój widok. Widocznie były tu na tyle krótko, żeby nie wiedzieć, jak wyrzucam służbę z byle powodu, mając do tego jak największe prawo. Później obrywało mi się od ojca, lecz przynajmniej w ten sposób pozbywałam się tych, którzy mnie denerwowali, w tym sługusów rodzeństwa. Dzięki temu miałam względny spokój. Niemniej rodzeństwo nie było zachwycone z kruszejącej armii, ale nie mogli nic zrobić, bo też jak mnie powstrzymać? A ja mogłam się cieszyć, że ci debile już mnie nie zdenerwują. Oraz, że reszta służby będzie trzymać się ode mnie z daleka, w tym będzie baczyć na własne ruchy.
- Jestem pod wrażeniem – rzuciłam opierając się o framugę drzwi, nogą zahaczając o powłokę, tak aby żadna służąca nie pomyślała o wdarciu się do moich pokoi. – Kto by pomyślał, że ktoś w tym domu może być bardziej bezczelny od ich właścicieli? Jestem poooood dużym wrażeniem – parsknęłam mrużąc oczy. – Nic tylko podziwiać – zaklaskałam z paskudnym uśmiechem, który zaskoczył wszystkich zgromadzonych na korytarzu. – Mam dla was dwie możliwości – rzuciłam, wyciągając w górę dwa palce. – Jedna to taka, że sobie pójdziecie bez czekania na moje polecenie, przez to udam, że was tu nie widziałam. Druga! Dostaniecie wypowiedzenie za przeszkadzanie mojej osobie.
- Słucham? – ktoś zaryzykował bezczelne pytanie.
- Jest tu zdecydowanie za głośno – odparłam wzruszając leniwie ramionami. – To mi bardzo przeszkadza. W dodatku niedługo mają tu przybyć moje przyjaciółki, które doskonale wiedzą jak leniwa, bezczelna i krnąbrna jest służba w moim domu. Dlatego też radzę odejść, nim poproszę Lionela o wyrzucenie was z domu z wypowiedzeniem – postukałam palcami w usta. – Zdaje się, że powinnam jeszcze jakieś mieć wypisane i gotowe do użycia – uśmiechnęłam się wesoło. – Więc? Mam się powtarzać?
Patrzyłam na nich z ekscytacją, która mogła być zinterpretowana jedynie w jeden sposób. Czekałam aż wykonają zły ruch, aby mieć powód na stąpnięcie na nich. Musieli w końcu nauczyć się, że nie bez powodu służba woli mnie unikać i boi się, kiedy do nich się odzywam. Mogli być sobie aroganccy, gdy nie było mnie w pobliżu, jednak kiedy byłam, należało uważać. Żeby później nie było problemu.
Służba pokłoniła mi się sztywno, niemal od razu uciekając, blada na twarzach. To była właśnie prawidłowa reakcja. Taka, jaką powinni byli wykonać już na początku.
- Lionel? – obejrzałam się i aż drgnęłam z zaskoczenia.
Nie miałam pojęcia, kiedy, ani w jaki sposób mógł być tuż za mną. Nie wyczułam i nie usłyszałam, w którym momencie się zbliżył, mimo to stał tam, tuż za mną, patrząc na mnie z góry swoimi czerwonymi, tajemniczymi oczami.
- Tak, moja pani? – srebrne włosy związane tasiemką, rzuciły mi się w oczy, rozpraszając na moment. Zdawały się być nie z tej ziemi, chociaż słyszałam, że w jednym z krajów był to naturalny kolor włosów przez nasyceniu w powietrzu jakiś składników. – W czym mogę służyć?
- Idź czekać na gości – poleciłam, wyrywając się z zamyślenia.
- Oczywiście – skłonił się, chwilę czekając aż zrobię mu miejsce.
Dopiero, gdy odszedł, mogłam z powrotem odetchnąć. Lionel należał do osób, które potrafiły zahipnotyzować spojrzeniem. Zaś to było dość groźne. Nigdy nie mogłam być całkiem pewna, że w następnej chwili nie zostanę wchłonięta przez jego oczy.
Od wczoraj miałam wrażenie, że gdyby chciał mógłby przekonać mnie, że można mu ufać. Potrząsnęłam głową, skupiając się na drżącej Sabaa przygotowującej posiłek. Musiała być roztrzęsiona przez tę sytuację, ale nie byłam pewna, czy bardziej działo się tak, bo była zła, czy wystraszona. Albo działały oba czynniki.
********
Śmiałam się z dziewczynami, po opowieści Meridian o tym, jak jej narzeczony, Dante, wdrapał się na jej balkon i prawie został przyłapany przez jej ojca. A mogło się to źle skończyć, bo pan Evans przestał tak wielbić Dante przez całą tą poprzednią akcję (która dalej mnie bawiła). Ale na szczęście narzeczony Mer, zdołał się schować, więc obeszło się bez kłótni i czegoś na kształt banicji. Mimo to sytuacja była wręcz komiczna. Jak tak dobry rycerz prawie wpadł na pana Evans, zaglądając do swojej narzeczonej?
Sabaa zaśmiała się, pomimo usilnych prób powstrzymania się. Zresztą ciężko by jej było przez śmieszne zmiany głosu Meridian, gdy opowiadała co jej ojciec, a potem Dante powiedział. Pan Evans nawet obrażał jej wybranka, nie wiedząc, że ten to słyszy.
Prócz tego Lionel otwarcie się szczerzył, chrząkając aby w ten sposób zatuszować śmiech. Ale nie ukryć, że rzeczywiście to robił. Był na to zbyt bezczelny, by pozwolić sobie tuszować wszystko, a w tym udawać, że wcale nie był rozbawiony. I chyba właśnie to mi się w nim podobało, bo nie był taki, jak inni. Dzięki temu mogłam spokojnie być sobą, zaś on pozostawał tak samo otwarty, nie kryjąc się, ani nie udając kogoś innego. To w nim polubiłam.
- Kto to? – zapytała Kira, gdy Lionel wyszedł po kolejną porcję smakołyków do opuszczonej kuchni.
- Mój nowy kamerdyner, Lionel – powiedziałam, wzruszając ramionami. – Od wczoraj – dodałam machając ręką i dalej spoglądając na drzwi. – Ojciec mi go załatwił, przy czym należy zauważyć, że nie zrobił tego bezinteresownie.
- Aha! Mówisz o tym tajemniczym gościu? – zgadła Malta wrzucając do ust kolejne, ostatnie już ciastko. – O tym, o którym nikt nic nie wie?
- Dokładnie! – przytaknęłam strzelając palcami w stronę przyjaciółki. – Lecz myślę, że ten tajemniczy ktoś, to jakaś paskudna kreatura rodem z piekła. Nikt nie wie kim ma on być, ani z jakiego powodu ma przyjechać. Podejrzewam, że to jakaś szemrana sprawa.
- Ufasz mu? Temu kamerdynerowi? – spytała Meridian, pochylając się w moją stronę. Jej przeszywające, fiołkowe spojrzenie wypalało mi dziurę w czole.
- Nie – zaśmiałam się, szczerze rozbawiona. – Nie jestem głupia, Mer. Jak mogłabym wpaść na taki absurdalny pomysł, kiedy znam go zaledwie... dzień?
Wszystkie pokiwały głowami, zgadzając się ze mną bez większej dyskusji. Zaraz potem zamarłyśmy wpatrując się gwałtownie w drzwi, które się otworzyły. Lionel wszedł do środka z dużą tacą i niewinną miną, zdradzającą, że coś tam musiał podsłuchać.
Omiotałam go spojrzeniem, odwracając się ponownie do przyjaciółek. Był to czas na rozpoczęcie mojej dzisiejszej misji. W końcu potrzebowałam sprawdzić za kim Lionel tak naprawdę był. Zaś w ten sposób będę wiedziała, jak należało działać. Bo były dwie możliwości – albo być wobec niego najbardziej ostrożna, albo być spokojna. Choć należało przyznać, że nie bałam się obecności Lionela przy swoim boku, byłam aż nazbyt optymistyczna nastawiona do jego pozostania przy mnie.
- Ale! – zwróciłam uwagę dziewczyn na siebie – Wróćmy do tematu. Masz świetny, wprost genialny pomysł. A nawet dwa. Malta – spojrzałam na naszego aniołka – co ty na to, żeby wyrwać się z tego twojego domu? Tak za dwa- trzy miesiące?
- Oczywiście, że jestem za, jeśli istnieje tak możliwość, to wiedź, że nigdy nie odmówię.
- Jest. O ile mi w czymś pomożecie – pochyliłam się z uśmiechem na wargach. – Chodzi o coś prostego. Ja wyrwę ciebie i jednocześnie siebie z tych paskudnych domów. Zapytacie, jak? – z ekscytacją zachichotałam, odrzucając włosy na plecy. – To proste! Potrzebuję znaleźć dobrego maga, czarodzieja, czarnoksiężnika, czy innego czarta. Wtedy – po zapewnieniu sobie jego współpracy, zamierzam znaleźć sposób na zrobienie... takiego... hm... testu? Tak, testu na rodzicielstwo – przytaknęłam sama sobie, zerkając w bok i marszcząc w skupieniu brwi. – Tak, żeby magia mogła wykryć czy to dziecko jest dzieckiem danego rodzica.
- Hej. Ela, przecież ty jesteś... - zaczęła gniewnie Kira, której od razu przerwałam.
- Jestem – przytaknęłam gorliwie, uśmiechając się szeroko. – Ale nie możemy tego samego powiedzieć – w całej pewności – o moim rodzeństwie, prawda?
Rozsiadłam się wygodniej, mrużąc oczy z przyjemności. To było właśnie to czego potrzebowałam na tę chwilę i co mogłam użyć z całą mocą przeciwko tym typom. Ugruntowując jednocześnie swoją pozycję, a potem, cóż... potem „porzucić" rodzinę, by następnie zgarnąć to czego chciałam. Na przykład moją część spadku, tę którą w tej pierwszej wizji testamentu nie miałam, chociaż mi się należała.
- Ooooch! – Meridian zaklaskała rozchylając usta. Była pod wrażeniem, przyglądając mi się z podobną ekscytacją do tej, którą czułam. – Wspaniały pomysł!
- Prawda?!
- Doskonały, jeśli Regina nie będzie chciała wierzyć – bo ją coś trafi – to przynajmniej będzie możliwość potwierdzenia, że moje dziecko jest dzieckiem Dante – kiwała głową z ulgą.
Skrzywiłam się, wpatrując w przyjaciółkę z niezadowoleniem. Nie mogłam uwierzyć, że teraz, właśnie o tym myślała, gdy ja...
Przesunęłam językiem po wargach, decydując się nic nie mówić. Mer miała taką minę, jakby to miało jej uratować życie, mimo że dogadywała się ze swoją przyszłą teściową i to całkiem dobrze. Pewnie nie była to idealna relacja, jednak była całkiem w miarę. Nie mogło być też tragicznie!
- Test na rodzicielstwo? – Kira zmrużyła oczy, poważnie to rozważając. Następnie zaczęła kiwać głową i rozpoczęła stukać palcami w nogę. – Dobre. Chciałabym pomóc, jednak nie znam żadnego czarnoksiężnika. Mimo to mogę zainwestować w pomysł.
- Haha! Ze mnie też większego użytku nie będzie. Jedynie z planami mogę pomóc, albo zyskując potrzebne materiały z książek – powiedziała z zażenowaniem Malta, drapiąc się po blond włosach.
- Tyle mi wystarczy!
- To ja też w to wchodzę! – zawołała Meridian. – Tam, gdzie wy, tam będę i ja!
- Cudownie!
Mój wzrok przeskoczył na wpatrującego się we mnie Lionela, który nie wyglądał jakby zbierał dla kogoś dane. Bardziej jak ktoś, kto rozważa wszystkie za i przeciw, w tym również to jak ten pomysł mógł wpłynąć na dalsze losy. Miałam także wrażenie że zastanawia się, jak może pomóc lub co może wnieść. Choć mogło mi się jedynie zdawać.
Mimo to trochę mi ulżyło.
Zresztą prawda prędzej czy później wyjdzie na jaw i okaże się, czy podjęłam dobrą decyzję.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top