17. Początki bogatego życia
Czekając na pomysły Bartolomeo, jeździłyśmy z Maltą do rezydencji, które miały do niej należeć. Wszystkie nie były w tak tragicznym stanie, jak się spodziewałyśmy, że będą. Niektóre nawet znajdowały się w całkiem dobrej dzielnicy, albo miejscu, które można byłoby dobrze wykorzystać i zagospodarować. Właśnie dlatego humor Malty odrobinę się poprawił. Na tyle, że żartowała, że dzięki temu nie będziemy musiały marnować pieniędzy na kupno budynków, jedynie zmienić w dokumentach właściciela, co nie było takie znowu trudne.
Prócz tego na bieżąco zapisywałyśmy sobie co uznałyśmy za potrzebne do zmienienia, poprawienia lub całkowitego usunięcia. Tak, aby już mieć jakąś część pracy z głowy. I wspólnie zobaczyć potencjał tych budynków.
Zajęło nam to całkiem sporo czasu, na tyle, że ani się obejrzałyśmy, a trzeba było witać mamę Malty i jej brata. Okazało się – przy tym – że kobieta również się rozwiodła, po czym zabrała syna, kiedy męża nie było w pobliżu. Niemalże go porywając i pozostawiając faceta bez dziedzica. Było to godne podziwu.
- O – wyszeptałam dostrzegając, że chłopak najwyżej piętnastoletni, miał problemy z chodzeniem. Często musiał podpierać się laski, żeby móc wykonać dalszy krok. – Nie jestem na to przygotowana – zaniepokoiłam się, gdy wraz z Maltą i mamą czekałyśmy na gości przed schodami do zrobionej z kamienia rezydencji. – Mogłaś mi powiedzieć, to przygotowałabym pokój na tyle duży, by łatwo byłoby się w nim poruszać o lasce lub nawet kupiłybyśmy wózek.
- Ja się tym zajmę – oznajmiła Malta, krzywiąc się. – Nie musisz przecież odpowiadać za najdrobniejszą rzecz.
- Damy sobie radę – rzuciła entuzjastycznie mama, klepiąc mnie po ramieniu. – Ty w tym czasie zajmij się tą kupą papierów w gabinecie, które piętrzą się coraz wyżej i wyżej. Niedługo nie będziemy cię zza nich widzieć! – kobieta machnęła ręką. – Zresztą, otworzyłaś właśnie kolejne interesy, więc nie masz czasu zajmować się takimi drobiazgami. Co innego my, nie Malta?
- Dokładnie!
- Malta! – zawołała mama przyjaciółki ze łzami w oczach.
- Siostra! – nastolatek był tak zachwycony widokiem starszej siostry, że prawie upuścił swoją laskę i upadł, ale na szczęście Lionel zdołał go podtrzymać, materializując się tuż przy jego boku w odpowiednim momencie. – Tak dobrze cię widzieć! – krzyknął chłopak, podpierając się o Lionela bez krzty zawstydzenia.
Malta rzuciła się do przodu, do rodziny i chichocząc ze szczęścia ich powitała. Ja wraz z mamą zdecydowałyśmy się poczekać, ponieważ to miał być moment dla zjednoczenia się rodziny nie widzącej się od kilkudziesięciu lat. Ale teraz miało się to zmienić. Dzięki mnie mogli być ze sobą bez obaw, że dopadnie ich ktoś przed kim uciekali. Było w tym coś krzepiącego, sprawiającego że chciało się szerzej uśmiechnąć, rozluźnić i pogratulować własnych działań.
Widać nie byłam tak do końca zła.
A przynajmniej na to wyglądało.
- Elu! Mamo! Chodźcie tu! – zawołała Malta, przygarniając mnie do niech, dalej płacząc.
- Och tyle o was czytałam – mama Malty, przytuliła mnie rycząc głośno. – Tak bardzo ci dziękuję, moja droga. Jesteś dla nas istnym błogosławieństwem.
Drgnęłam, nie mogąc się z nią zgodzić. Przez lata wyrządziłam więcej krzywd, szkód, niż dobra, cały czas skupiając się praktycznie wyłącznie na własnym celu. Dalej pragnęłam ukarać tych, którzy przywołali mnie na ten świat, dając mi życie. Wraz z tymi będącymi moim rodzeństwem.
- Mam nadzieję, że niczego pani nie zabraknie. Starałam się zapewnić wszystko co potrzebne – powiedziałam, odsuwając się z lekko wymuszonym uśmiechem. – Proszę zgłosić Malcie, jeśli czegoś brakuje, a obiecuję to kupić...
- Ach, to tak – kobieta zaśmiała się zerkając szybko na Maltę, jakby chciała się zapytać co się stało z jej źródłem pieniędzy. Na szczęście się powstrzymała. – Więc to ty jesteś tu... tak jakby panem? Tak?
- Haha, można tak powiedzieć.
- Cudownie – ucieszyła się. – Pamiętam, że Malta miała wielkie problemy z liczbami, jak była mała, także przynajmniej trafi to w dobre ręce.
- Mamo! Jak możesz tak mówić przy mojej przyjaciółce!
Mój wzrok w tamtym momencie skupił się na trzecim powozie, który był przykryty płachtą, jakby ukrywając coś przed oczami gapiów. Nawet z odległości widziałam, że były tam masywne skrzynie...
Skrzynie?
- To wszystko co udało mi się zabrać z pomocą służby ze skarbca tej sknery – dodała kobieta z zawiścią. – To nasz wkład z Elwinem. Skoro to ty zarządzasz całą naszą rodziną, to powinnaś to mieć.
- Ela ma wiele biznesów, więc to się przyda. W dodatku w tym, co będziemy zaczynać! – ucieszyła się Malta wcale nie zaskoczona tym faktem.
Mnie opadła szczęka. Nie potrafiłam zrozumieć co się dzieje, ani jak tak drobna kobieta mogła zostać nagle złodziejem. Dodatkowo tak dumnym z siebie! W szoku mogłam jedynie wpatrywać się w mamę Malty i próbować dojść do siebie, co było trudne. Zwłaszcza, gdy padły kolejne słowa, kogoś innego znajdującego się przy mnie.
- O matko! Że też sama o tym nie pomyślałam! – zaśmiała się mama.
Przełknęłam ślinę, nie mogąc się nadziwić kobiecie. Po czym przywitałam się z roześmianym bratem Malty, który obiecał nauczyć się wszystkiego co trzeba i pracować jako mój pomocnik, asystent, czy cokolwiek co będę potrzebować. Wyglądało na to, że był gotowy naprawdę zrobić co zechcę, byleby jakoś odpłacić się za moją pomoc. Nie mogłam mu odmówić, dlatego od razu przyznałam, że potrzebowałam zaufanej osoby, a jemu raczej mogłam zaufać bez nerwów. Chociaż w wypadku rzeczywistego zatrudnienia go w jakiejkolwiek roli, Elwin będzie potrzebować wózka dla efektywniejszego przemieszczania się z miejsca na miejsce.
- Cudownie. Malta zawołaj kupców, trzeba kupić dobre wózki dla twojego uroczego brata – oznajmiłam zacierając ręce z uradowanym wyrazem twarzy. – A teraz, może uzgodnimy, jak się do siebie zwracać? Jestem Elmira, ale możecie do mnie też mówić... Ela – dokończyłam o mało nie mówiąc „Ria" przez zerknięcie ku mojemu kamerdynerowi. Lionel puścił mi oczko w odpowiedzi, jakby bardzo mu się podobało, że się zawahałam.
- Mnie dziewczynki nazywają mamą – powiedziała pani Thomas. – Ale nazywam się Dalia.
- Więc teraz dziewczynki będą mieć dwie mamy – rzuciła wesoło druga kobieta. – Nazywam się... Nie, możesz mówić do mnie Wiki, Dalio. Po prostu Wiki.
- Wspaniale!
- Wejdziemy do środka? – spytał Elwin, przytrzymując się mocniej Lionela. Chłopak uśmiechnął się z lekkim zawstydzeniem, jakby starał się ukryć jak trudno dalej mu stać.
Oczywiście udałam, że tego nie widzę.
- Tak, zapraszam do waszego nowego domu – oznajmiłam uroczyście. – Czekaliśmy na was.
*********
Pozbycie się papierków szło szybciej przy pomocy inteligentnego chłopca, który miał również inne podejście i pomysły na rozwinięcie problemów. Z łatwością przyjmował wiedzę, którą mu przekazywałam, wprowadzając w tajniki swojej pracy.
Magowie również polubili Elwina, który cały czas, albo debatował z nimi, albo się śmiał. Często też słyszałam, jak mówili że dzięki nastolatkowi stałam się bardziej przystępna. Cokolwiek to miało znaczyć. Ważniejsze jednak było to, że chętniej podchodzili do mnie, załatwiać drobne sprawy i zgłaszać problemy.
Również Bartolomeo docenił młodego. Cały czas z niego żartował i próbował nie poddać się jego urokowi. Dlatego zgrywał dużo bardziej aroganckiego, niż był w rzeczywistości. Przy czym zabawnie było ich tak widzieć. Szczególnie, że Tom bardzo polubił Elwina i starał się mu ułatwić przemieszczanie się na tyle na ile było to możliwe, co było dostrzegalne, nawet wtedy, kiedy starał się to ukryć.
Ale trzeba było przyznać, że praca w towarzystwie Elwina szła dużo szybciej. Wcześniej otrzymywaliśmy wyniki naszych starań, wprowadzając ułatwienia, które proponował chłopak. Do domu z kolei wracało się dużo chętniej, dzięki pewności, że czekali na nas ludzie cieszący się z widoku naszej dwójki. Było tam też cieplej, weselej i jakoś tak... domowo. Że nie wspomnę o obecności Lionela. Uwielbiałam fakt, że był tuż przy mnie, czekając aż będziemy mogli zwyczajnie posiedzieć ze sobą i porozmawiać. Oczywiście nie było też tak, że zrezygnowaliśmy z wieczornych atrakcji, ale na pewno nie były one tak częste, jak na początku. Takie niemal wykańczające.
- Więc kolejny sukces? – spytał Lionel, siedząc ze mną przed kominkiem. Obejmował mnie od tyły, delikatnie gładząc moje ramię.
- Na to wygląda – zgodziłam się układając głowę na jego ramieniu. Przymknęłam oczy, delektując się ciepłem i poczuciem bezpieczeństwa. – Czego bym się nie dotknęła, cieszy się zainteresowaniem co nawet mnie zaskakuje.
- Haha – zachichotał w odpowiedzi, całując mnie w głowę, jakby wcale się temu nie dziwił.
- Niedługo też ruszamy z pomysłem Malty – szepnęłam uśmiechając się. – Wtedy chyba zostanę uwięziona w gabinecie. Prawda?
- Tym razem z panną Maltą.
- Mmm...
- I wtedy nie będę mógł robić niczego z moją Rią – jęknął nieszczęśliwie. Mocniej mnie objął, jak gdyby chciał mnie w ten sposób uwięzić.
- Mówisz, jakby to miało cię powstrzymać – prychnęłam.
- Za dobrze mnie znasz – zamruczał wprost w moje ucho. – Przez to nie ma zabawy.
- Wiem, wiem – przytaknęłam poruszając zesztywniałymi ramionami. – To wszystko moja wina. Lion, masz rację.
Ciepłe, miękkie wargi dotknęły mojej głowy, a potem skroni. Lubiłam jak traktował mnie w ten sposób, zupełnie jakbym była najcenniejszą rzeczą na świecie. Czułam się wtedy bezpieczna, wielbiona, pożądana i kochana. W pewnym sensie, właśnie kochana. Było to absurdalne, a jednak tak właśnie się czułam, gdy traktował mnie w tak delikatny sposób.
Nawet jeśli nie powinnam tego oczekiwać, ponieważ ten romans mógł skończyć się w jeden sposób – rozejściem, kiedy Lionel zdecyduje się odejść. Pomimo własnych myśli, wykrzywiłam usta w uśmiechu, zaraz potem całując uniesioną przeze mnie dłoń mężczyzny. Byłam mu wdzięczna za to, że w każdej chwili był ze mną, szczególnie wtedy, kiedy czułam że mogę upaść.
- Lio...
- Ela? Śpisz?
Znajomy głos dochodzący od drzwi, sprawił że zamarliśmy. Obejrzeliśmy się bez słowa w stronę powłoki, po części myśląc, że mogło nam się tylko zdawać, a po części zastanawiając co teraz powinniśmy zrobić. Należało w zasadzie błyskawicznie wstać i udać, że szykuje się do łóżka czy coś. Czułam również, że wypadało wysłuchać Malty, która bez powodu nie przychodziłaby o takiej godzinie, kiedy zazwyczaj w tym czasie szykowała się do snu. Znałam jej porę spania, tak samo jak Lion, który czekał na takie momenty, gdy wszyscy zamkną się w pokojach, nim do mnie przyjdzie. Nie było nocy, w której spalibyśmy osobno.
- Ela?
- Moment! – zawołałam gramoląc się z ziemi i podnosząc z niej Lionela. Mężczyzna uparcie siedział na ziemi z wielce niezadowoloną miną, że nam przerwano. – Tylko coś na siebie zarzucę!
- Jasne, poczekam.
- Lion! – syknęłam, popychając go ku łazience – Szybciej!
- To miał być czas jedynie dla nas – jęknął dziecinnie, dając się wciągnąć do środka. – Obiecałaś, że tak będzie.
- I będzie, po mojej rozmowie z Maltą – przyznałam, przewracając oczami.
Zabrałam z wieszaka narzutę na ramiona, nim pocałowałam go szybko w usta z krzepiącym uśmiechem na wargach. Dopiero wtedy zamknęłam drzwi przed nosem mężczyzny, kiedy dalej był lekko otumaniony niespodziewanym całusem. Następnie szybko ruszyłam do drzwi, przygładzając włosy, aby nie wzbudzać podejrzeń.
Przez gwałtowność z jaką otworzyłam drzwi, Malta się wystraszyła, a ja nerwowo zachichotałam, zawstydzona swoim zachowaniem. Mimo że bardzo chciałam wysłuchać powodu, dla którego przyszła do mnie, byłam też lekko zirytowana. Zirytowana tym, że mój czas z Lionelem się ukrócił przez wizytę przyjaciółki. Widocznie za dużo czasu spędzałam z mężczyzną i teraz zaczynałam mieć przez niego podobne myśli.
- Wchodź – powiedziałam zapraszając przyjaciółkę do środka. Obie miałyśmy na sobie podobne sukienki nocne z cieplejszego materiału oraz te same kolorowe narzutki na ramionach. Były to rzeczy, które kupiłam na samym początku przy ograniczonych funduszach.
- Wyglądamy jak siostry – ucieszyła się Malta wchodząc do środka z uśmiechem. – Muszę ci powiedzieć, że to moja ulubiona piżama. Jest cieplutka i wygodna. Wręcz idealna.
- Cieszę się.
Zrobiło mi się lżej przez słowa przyjaciółki. Bo nawet teraz nie było za bardzo warto kupować drogich ubrań. Takich, jakie chciałam dla nich zapewnić, by nie musiały cierpieć, mimo to zdawałoby się że to właśnie te, które zostały zakupione, były według nich lepsze. Nie rozumiałam dlaczego tak się działo, niemniej nie miałam zamiaru narzekać. Cieszyłam się jedynie, że ich nie zawiodłam i, że nie żałują wybrania mnie.
- Co się stało? – spytałam zerkając ku Łazieńce.
Zaraz potem zapomniałam o osobie tam będącej, siadając na łóżku wraz z Maltą. Tym samym sobą zasłoniłam miejsce, gdzie wcześniej siedziałam z Lionelem, bo zauważyłam, że zostawiliśmy tam koc, którym byliśmy przykryci. Tak samo, jak buty mężczyzny. A nie chciałam, żeby nasz romans został odkryty. Jeszcze nie.
- Wiesz, że jestem ci wdzięczna? – zaczęła Malta. – Za wszystko co robisz. Za oddanie i poświęcenie – przyjaciółka zaczęła miętosić swoją sukienkę, wyraźnie się wahając. – Dlatego zrobiłam to – spod narzuty wysunęła plik kartek. – Chciałam cię odciążyć.
- Co to? Czekaj? To cały plan renowacji budynków? Zrobiłaś go sama?
Przez natłok obowiązków, nie mogłam do tego siąść. Czułam się niemal, jak głowa rodziny, która zajmuje się z oddaniem jej członkami. Dlatego takie odciążenie było mile widziane. Miałam mniej do zrobienia i ciut odrobinę więcej czasu na zajęcie się czymś innym.
- Dziękuję!
- To przecież nasze wspólne dzieło – zawstydziła się Malta. – Też muszę pracować. A ty – musze to powiedzieć – jesteś aż nadto przepracowana. Jeśli tak dalej pójdzie, będą wielkie kłopoty.
Malta chwyciła mnie za rękę ze zmartwioną miną, która od przyjazdu rodziny stała się mniej widoczna. Mimo to dalej widziała rzeczy, które chciałam ukryć, jak na razie tylko zmęczenie.
- My cię potrzebujemy, Elu, tak jak ty potrzebujesz nas. Wiesz dlaczego? Bo wreszcie poczułyśmy, jak to jest mieć taką prawdziwą, kochającą i wspierającą się rodzinę. A tego nam brakowało.
Zakuły mnie wyrzuty sumienia przez te słowa. Musiałam się powstrzymać, żeby nie wypowiedzieć tego, co bardzo chciałam. Ale Lionel również powinien się zgodzić na moje wyznanie. To nie mogła być tylko moja decyzja, skoro zdecydowaliśmy się na sekretny romans.
Ale z drugiej strony...
- Malta... Wiesz, muszę ci...
- O nie! – przyjaciółka gwałtownie wstała w tym samym momencie, kiedy z moich ust wydobyły się słabe słowa. – Muszę już iść! Zapomniałam, że miałam pomóc mamie w kuchni!
I wyleciała z pokoju, nie słysząc mnie. Zaś ja opadłam na łóżko, zakrywając ramieniem twarz. Zaraz potem bez słowa dołączył do mnie Lionel i tak splątani w uścisku leżeliśmy przez chwilę. Leżeliśmy, a między nami krążyły niewypowiedziane słowa, których nie byliśmy wstanie powiedzieć na głos.
- Lionel...
- Mmm?
- Ja...
Pokręciłam głową wyplątując się z objęć. Wstałam, spoglądając na leżącego na łóżku mężczyznę. Wiedziałam, że nie tak powinnam zrobić, a jednak uśmiechnęłam się i zdecydowałam się zapomnieć o tym wszystkim, co należało powiedzieć oraz zrobić.
Siadłam na biodrach Lionela, powoli pochylając się, żeby go pocałować.
- Dziś będziesz na górze? – zaśmiał się.
- Czemu nie? – parsknęłam rozbierając go, ku wielkiej uciesze Lionela. – Lubisz, kiedy jestem na górze.
Śmiech Lionela urwał się, kiedy ponownie go pocałowałam. Czułam, że oboje, w tym momencie, wykorzystujemy się, żeby o czymś zapomnieć lub przestać myśleć. Ale wyjątkowo nam to nie przeszkadzało.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top