13. Test na ojcostwo

Wiedziałam, jak wyglądała procedura, wobec czego bez żadnych nerwów jechałam wraz z rodzeństwem na test. Ostatnimi dniami stało się to tak popularne, że trzeba było rezerwować godziny i dni, aby każdy mógł zostać sprawdzony. Z tego też powodu otwierałam coraz to nowe punkty. Głównie w budynkach, a w zasadzie pokojach do wynajęcia. Wraz z Bartolomeo uznaliśmy, że będzie to dobry początek, gdyż całkowity koszt kupna takiego budynku w zacnej dzielnicy, byłby zbyt drogim przedsięwzięciem. A na razie potrzebowaliśmy oszczędzać pieniądze w razie jakiegoś kryzysu.

- Boisz się, nie? – parsknął jeden z moich braci. – Wreszcie wyjdzie na jaw cała prawda.

- Och, już nie mogę się doczekać – zaćwierkała starsza siostra.

- Tak, ojciec będzie wreszcie mieć pretekst, żeby ją wywalić – przytaknęła druga siostra.

- Zrobi się więcej miejsca – ucieszył się kolejny brat.

- I nastanie błogi spokój – mruknął trzeci brat.

Dzięki temu przypomniałam sobie, dlaczego nie nauczyłam się ich imion. Dlaczego tak bardzo wolałam zamykać uszy, gdy one padały, bo z jakiego powodu miałam się ich uczyć, kiedy oni znikną z mojego życia?

Zignorowałam rodzeństwo, zastanawiając się, czy wszelka korespondencja zaczęła przychodzić pod nowy adres. Do wszystkich istotnych osób, napisałam o mojej przeprowadzce, więc powinni wiedzieć, jednak zaczynałam się martwić. Wolałam niczego nie dostać do rezydencji, którą zamierzałam opuścić.

Po dzisiejszym teście wszystko miało się zmienić. Stanie się jasne, kto był dzieckiem ojca, a kto nie. Przy czym wiadomo, że ja byłam krwią z jego krwi, podczas gdy reszta... cóż... to wyjdzie. Chociaż wątpiłam, żeby wszyscy nimi byli.

Znajoma scena migała mi przed oczami. Byłam wtedy mała, ale dobrze rozumiałam, że matka zdradzała ojca przy każdej okazji. Zaś potem szła do niego udając niewiniątko, po bezczelnym seksie z kimś innym. Najbardziej śmieszyło mnie, jednak to, że ojciec cierpiał za każdym razem, gdy osłabione ciało jego żony traciło kolejne dzieci. Nie jego dzieci.

Oczywiście wina padała wtedy na mnie, choć nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego tak szybko i łatwo wybaczył matce. Przecież uważał, że go zdradziła, wydając na świat mnie.

Poczułam ostry ból lewej nogi, w którą któreś z tych typów mnie kopnęło. Następnie zaczęli się śmiać. Nawet nie mogli wiedzieć, że gdy wyjdzie, że nie są dziećmi ojca, będę mogła ukarać ich za te lata ciągłego gnębienia. Co zamierzałam zrobić. I nikt, nawet Lionel mnie przed tym nie zatrzyma.

- Jesteśmy na miejscu – zakomunikował jeden z rycerzy, a ja bez zastanowienia od razu wyszłam.

Ignorując wyciągniętą rękę zaskoczonego rycerza, zeszłam na ziemię i ruszyłam w kierunku budynku. Zaraz potem usłyszałam za sobą przekleństwa i pośpieszne kroki. Żadne z tych buców nie chciało być ostatnim, a tym bardziej pozwolić mi być pierwszą.

- Witam! – mag otworzył przede mną drzwi z szerokim uśmiechem. Młody chłopak, nastolatek, od razu mnie poznał. – Właścicielka, jak zwykle nie próżnuje – rzucił cicho, mrugając do mnie.

Zaśmiałam się, kierując ku schodom. Zza mnie dobiegły głośne skargi, które szybko się skończyły. Głównie przez to, że weszłam do odpowiedniego pokoju, a tak zastałam dwóch magów. Było to moje i ojca specjalne życzenie. Miały być zrobione dwa badania, a jeśli w którymś będzie niepewny wynik, to nawet trzy. Oczywiście do pomyłki nie dojdzie.

- Właścicielko – przywitali mnie, niemal od razu sznurując usta na widok tego, co działo się za mną. – Witamy.

W następnej kolejności magowie zaczęli tłumaczyć procedury, dokładnie wyjaśniając co będzie się działo. Tę część pominęłam, wpatrując się w magiczny krąg znajdujący się na środku praktycznie pustego pokoju. W zasadzie było ich dwa – jeden duży, jeden mały. Właśnie do tego małego dawano coś należącego do rodzica. Zaś w tym dużym stawała osoba domniemająca bycia jego/ jej dzieckiem. Wobec czego zdawało się być to dość proste, lecz nie było. To kosztowało sporo siły magów, dlatego musieli być to jedynie ci, którzy byli dość potężni. Ci mniej, zajmowali się udoskonalaniem procedury. Tak, żeby nikogo nie wykluczyć.

- Kto chciałby...

- Ja – przerwałam kobiecie, ruszając do kręgu. – Ja zacznę.

- Jeśli panna Sliver tego właśnie pragnie – mężczyzna umieścił w małym kręgu pukiel włosów ojca.

Prosiłam magów, aby nie tłumaczyli reszcie jednej rzeczy. Tej, o której mówili ojcu, a mianowicie – znaczenia kolorów. Zawsze podczas testów pojawiał się jeden z dwóch możliwych kolorów. Albo błękitny, albo żółty. Błękitny znaczył zgodność, czyli byciem ojcem, matką. Z kolei żółty – podchodzący odrobinę pod pomarańczowy – niezgodność.

Nalegałam na te kolory, ponieważ sama chciała stwierdzić, czy byli oni moim rodzeństwem, czy też nie. Wolałam żeby nie byli oni dziećmi ojca, ponieważ musiałabym się dzielić z tymi, którzy nimi byli, majątkiem i walczyć o władze. Byłoby to na moją niekorzyść dlatego modliłam się przez cały czas, żeby okazali się owocami romansów matki.

Rozbłysł kolor błękitny.

Na mojej twarzy pojawił się uśmiech pełen satysfakcji. Na to właśnie czekałam.

Moje starsze rodzeństwo było ciut zaskoczone światłem wydającym się z kręgu, ale tak jak sądziłam nie zadali żadnych pytań. Byli na nie zbyt dumni.

Przez kolejne minuty patrzyłam na kolejno wchodzących do kręgu i zapisujących wyniki magów. Zaś moje szczęście rosło za każdym wychodzącym z kręgu Sliver'em. Wszyscy pozostawali za sobą kolor żółty.

Byłam jedynym dzieckiem diuka Sliver. Jedynym jego spadkobiercą.

Niemal się zaśmiałam.

********

Przez drogę powrotną – tak jak sądziłam – byłam błędnie wyśmiewana. Zlitowali się jedynie w ten sposób, że pozwolili mi trzymać kartkę z wynikami, przeświadczeni że prawda wyszła na jaw. Byli tak przekonani i uparci na swoim, że wyskoczyli z powozu, gdy zatrzymał się on przed rezydencją i pognali do czekającego ojca. Ja zaś spokojnie szłam za nimi, próbując się nie roześmiać, kiedy usłyszałam:

- Ojcze, wszystko jest już całkowicie jasne! Jesteśmy twoimi dziećmi, zaś Elmira nie!

- Wszystkim nam, tatusiu, rozbłysło żółte światło, z kolej jej błękitne! – pochwaliła się druga siostra. – Teraz już wszystko wiemy!

- Słucham? – spytał ojciec, mrugając z zaskoczenia. Podtrzymał się głównego kamerdynera, który miał słaby wyraz twarzy.

- Byłam błękitna – parsknęłam z satysfakcją podając ojcu kopertę. – Tu wszystko zostało napisane.

Ojciec pośpiesznie rozdarł kopertę i zaczął czytać, trzęsącymi się dłońmi przytrzymując kartkę. Bladł z każdym słowem, które przeczytał i z każdym wypowiedzianym przez piątkę nie jego dzieci. Byli tak pewni swego, że wyzywali mnie, kazali ojcu coś ze mną zrobić i bluźnili, śmiejąc się między sobą.

- Przyprowadźcie duchessę do mojego gabinetu. Idziecie ze mną! – krzyknął.

Rodzeństwo zaczęło chichotać między sobą z zadowolenia, nie wiedząc co ich czekało. Nie potrafili również zrozumieć dlaczego byłam tak spokojna, lecz mieli się dowiedzieć. I to już niedługo.

Gdy w pośpiechu do gabinetu ojca – jako ostatnia – wleciała matka, musiałam zagryźć wargę. Jej wspaniałe i kochane dzieci bardzo ucieszyły się z jej widoku, zapomniały nawet, że gdybym to ja była bękartem, co by się potwierdziło przez test, zostałaby ukarana. Dla tych samolubnych stworzeń, ważna była jedynie ich osoba.

- Wytłumacz mi to – ojciec rzucił na biurko kartki, będące dotąd w kopercie. Było tam też wytłumaczenie kolorów.

To właśnie to zdjęło uśmiechy z twarz mojego rodzeństwa. Patrzyli na to i nie dowierzali. Wreszcie zbledli odkrywając tajemnicę mojego spokojnego zachowania. W zasadzie nie byli jedyni. Matka również zaczynała zachowywać się jak oni, ostatecznie padając na kolana.

- To musi być jakiś błąd, mężu! – lamentowała, choć w jej ruchach widać było, że wiedziała o tym od samego początku. – To niemożliwe!

- Ależ możliwe – rzuciłam, wyciągając ze swojego chlebaczka, z którym się dziś nie rozstawałam, plik kartek. Położyłam je na biurku, prychając głośno. – Tak się składa, ze jako dziecko widziałam cię ze stajennym. W sali portretowej. Więc mogłam zrozumieć co się działo. To – wskazałam dokumenty – to osoby, z którymi sypiałaś odkąd się tu zadomowiłaś. Pod nimi są kartki z testami na ojcostwo. Wszystko, by się zgadzało.

- Co? – matka spojrzała na mnie, jakbym właśnie ją zdradziła. – Ty...? Ty...!

- Cóż, to był mój pomysł. Wynalezienie testów na ojcostwo – przyznałam zakładając ręce na piersi. – Dlatego coś takiego nic mnie nie kosztowało. Bo od samego początku chciałam dowiedzieć się prawdy, za którą tak bardzo lataliście.

- Ty to wynalazłaś? – ojciec przestał przyglądać się dokumentacji, wpatrując się we mnie z zaskoczeniem, ale także czymś na wzór dumy.

- Ch... Chwileczkę! – zawołał najstarszy brat. – Co to ma znaczyć?!

- Że jesteś synem kamerdynera. Tego, który ci służy – zaśmiałam się. – Co więcej wszyscy tknęliście jedyną, prawdziwą córkę diuka – teatralnie ukryłam uśmiech pełen zawiści. – Nieładnie. Jak bękarty duchessy mogły tknąć prawowitego spadkobiercę diuka Sliver?

- Och!

- Nie, to pomyłka! – krzyknęła panicznie matka. – To jej intryga!

- To żadna pomyłka, ty wywłoko! – wrzasnął ojciec, upuszczając dokumenty. Spojrzał na mnie drżącymi oczami. – Elmira... zostaje moim następcą. A teraz zejdźcie mi z oczu.

Nie czekałam na te słowa, od razu się zbierając się ku wyjściu. Właśnie na to czekałam tyle lat, lecz nie czułam się tak szczęśliwa, jak myślałam.

Dlatego od razu wysłałam Sabaa do spakowania reszty moich rzeczy, zaś Lionela po alkohol. Po opróżnieniu dwóch butelek i zjedzeniu obiadu, nastał czas, gdy Sabaa odeszła, aby wsadzić rzeczy do powozu, zaś ja zostałam sam na sam z kamerdynerem. W swojej piżamie.

- Lionel.

- Tak, moja pani?

- Spotykasz się z kimś? – spytałam leżąc rozwalona na kanapie i wpatrując się w sufit.

- Nie.

- Mmm – przytaknęłam.

Po głowie chodziły mi absurdalne myśli, które chciałam zagłuszyć winem, lecz czułam, że rzeczywiście mogły być one całkiem dobrym pomysłem. W końcu w moich żyłach płynęła również krew matki. To ona z jakichś powodów zrobiła to, co zrobiła, więc czemu miałabym tego nie powtórzyć?

- Zostaniesz ze mną? – spytałam przesuwając językiem po dolnej wardze.

- Aż zaśniesz, moja pani?

- Nie – zaprzeczyłam wstając. – Możesz mnie odepchnąć, Lionel, jeśli ci się to nie spodoba. Nie pogniewam się – obiecałam.

Lionel przekrzywił głowę, aż jego srebrne włosy opadły na prawo. Czerwone oczy śledziły każdy mój ruch z zainteresowaniem i ciekawością, której nie potrafił ukryć. Dopiero po tym, jak stanęłam przed nim, zmarszczył brwi, jakby próbował zrozumieć co takiego zamierzałam wyczynić. Pomimo tego, stanęłam na placach i pocałowałam mężczyznę, do którego mnie ciągnęło. Od samego początku chciałam go pocałować. Tylko wtedy wypierałam to z głowy. Ale nie tym razem.

Lionel na nic więcej nie czekał. Objął mnie ramionami, zachłannie całując. Już po chwili uniósł mnie, zabierając bez słowa ku sypialni. Zdawał się rozumieć czego chciałam i czego pragnął on sam.

Może i był to bardzo głupi pomysł, jednak nie zamierzałam się wycofywać. Nawet jeśli nie był to jeszcze wieczór, tylko wczesne godziny po zachodzie słońca. Mimo to nikt nie miał przyjść do moich pokoi, więc zostanie to naszą tajemnicą.

- Chcesz tego? – spytał Lionel sadzając mnie na łóżku. Przesunął dłonią po mojej nodze, jednocześnie podciągając moją koszulę nocną.

- Jak niczego innego – przytaknęłam, drżąc z każdym jego dotykiem.

Na twarzy mężczyzny pojawił się krzywy uśmiech, zaś jego czerwone oczy pociemniały. To był znak, że właśnie przestał się hamować, o czym dowiedziałam się niedługo później. Dosłownie poczułam, że na mnie czekał.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top