Dzisiaj mówię ,,nie".

Wybaczcie za ewentualne błędy❣️

---

Zawsze był taki samotny.
Niby obojętny.
Niby niekochany.
Zagubiony we własny sercu. Nie słyszał jego bicia. Sensu jego mowy.
Niby sam. Niby nie. Skrzywdzony.
Bał się uciekać od swojej kołysanki.

,,Jutro już wszystko będzie dobrze"

Zabijał. Niszczył. Nie chciał.
Kochał.
Nie potrafił inaczej.

A powtarzał sobie jedno.

,,Jutro już wszystko będzie dobrze"

Frezja. Cyklamen. Hiacynt.

Co to za różnica?
On i tak starał się kochać.

*

Serce biło mu szybko. Czuł, jakby setki oczu było skierowane na jego osobę, kiedy dumnie szedł przez firmę. Tylko udawał dumnego. W środku czuł się jak zwierzyna, która szła przez stado wilków, prosto do paszczy samca alfa. W rękach ściskał zieloną teczkę. To ona miała przynieść mu wolność i bezpieczeństwo. Pokazać drogę ucieczki. Uratować. Dać nadzieję na lepsze jutro. Wolne jutro...
Szedł, a droga zdawała się nie mieć końca, mimo że było krótka. Bardzo się denerwował. Po raz pierwszy w ten sposób przed spotkaniem z tym mężczyzną. Nie miał silnej woli. Nie potrafił być asertywny. Nie potrafił odmawiać. A już na pewno nie Ushijimie.

Ale chciał pokazać swoją siłę.

Właśnie teraz.

Wszedł do małego gabineciku, poprzedzającego ten Ushijimy. Swojego. Ale to miało się zmienić. Może już nie jego. Może nigdy nie był jego własnym. Taki ciemny i ponury. Sam on rozjaśniał go swoją pięknością.
Zapukał. Tego wymagała kultura. Zapukał do wielkich drzwi, mimo że nie musiał. Do drzwi, gdzie zawsze czekała na niego prawdziwa rozkosz i ból. Ukojenie i rany.
Rany.
Tylko ich nie potrafił zagoić. Poddał się wpływom, spod których nie mógł się uwolnić. I był taki zamknięty, jak ptaszek w klatce. Nie. Jak majestatyczna zwierzyna skazana na cierpienie. Potem zaś na pokaz w klatce.

Wszedł do środka. Do jego nozdrzy natychmiast dotarł zapach. Zapach perfum, papierosów i rozkoszy. Tak. Zdecywonie Wakatoshi miał tego dnia dobry humor. Mogłoby być tak przyjemnie.
Ale powiedział ,,nie". Stanowcze ,,nie". Sobie i swoim pożądaniom. Swojemu szefowi. Kochankowi. Porywaczowi jego serca.

- Oikawa, jak dobrze, że jesteś. Mam wspaniałą wiadomość. - był zadowolony.

Jego usta zdobił uśmiech. Delikatny. Ciało wydawało się rozluźnione. Wypoczęte. Gotowe. Tylko dla Tooru.
Wstał ze swojego miesjca i natychmiast podszedł do szatyna. Spotkali się w połowie drogi do stanowiska Ushijimy. A on złapał za tę porcelanową dłoń, zdobioną na nadgarstku ich gorącą nocą, po czym złożył na niej najczulszy pocałunek, jaki potrafił.
Był skarbem.
Był złotem.
Był diamentem.
Zawsze taki piękny i błyszczący. Drogi. Drogi jego sercu. Tak myślał. Czuł. Przypuszczał.

Ale.
Cyklamen.

- Pięknie wyglądasz. - skomplementował go, lustrując go całego w tej chwili.

- Dziękuję... - odpowiedział, spuszczając swoją głowę.

I już czuł, jakie to będzie trudne.
Tylko dostarczyć? Nie.
Pożegnać się, Iwa.

- Myślałem, że za zaczynasz pracę za godzinę. - objął go w pasie i zaczął ciągnąć go w stronę biurka. Jakby to było coś normalnego.

Było. Od razu obrócił go przodem do niego i napierając dłonią na jego plecy, chciał wymusić, aby położył się na nim i wypiął te słodkie biodra tylko dla niego. Ale poczuł opór. Oikawa się zaparł.

- Coś nie tak, piękny? - złapał go za biodra i przyległ do niego całym sobą, by złożyć na jego szyi uroczy pocałunek.

- Nie... To znaczy tak. - nie potrafił myśleć racjonalnie. Nie przy tym mężczyźnie. Nie kiedy go tak dotykał. Nie kiedy... Kiedy go pragnął. Uzależnienie.

- To tak, czy nie? - znów naparł na jego plecy. Tym razem nie spotkał sprzeciwu.

Oikawa poległ. Położył się na biurku. Wypiął się do niego. Przegrał. Ale przecież tak bardzo go chciał. Chciał go poczuć ten ostatni raz. I rozstać się. Ze świadomością, że to ten ostatni raz. Zapamiętać go najlepiej. W najcudowniejszy sposób. Potem tęsknić słodko, boleśnie. Marzyć znów o nim. Ale nie móc go osiągnąć.
Czy to tak wiele? 
Za dużo.

- Ja... Trochę się u mnie pozmieniało, Waka-chan. - przymknął swoje oczy, czując jak dłonie tego mężczyzny, dobierają się do jego spodni.

- Powiesz mi o tym?

- To lepiej mnie nie rozbieraj.

Poległ? A może nie? Nie.
On nadal walczył.

Ushijima otworzył szerzej oczy. Nie spodziewał się czegoś takiego. Sprzeciwu? Nie w tej idealnej istocie. Przecież była idealna.

- O czym mówisz? - zignorował to jakby i zsunął spodnie z jego chudych bioder. Ale jego ruchy nie były już takie stanowcze.

- Proszę zostaw... - zamknął oczy. - Bo ja nie dam rady. - prosił.

- Co się dzieje, Oikawa? - nie rozumiał.

Zrobił krok w tył. A jego kochanek szybko się ubrał. Wyprostował się. Poprawił włosy. Jak po każdym stosunku. Ale przecież nic nie robili. Było inaczej. A jednak tak samo.
Cisza.
Spojrzeli sobie w oczy. W tych Tooru widniała determinacja. Chęć wolności. Ucieczki. Nutka niesfornego wiatru, szargającego liśćmi. Jego sercem. Sercem Ushijimy.

- Ja... Szef już wie i w ogóle, ale kazał powiedzieć tobie... - czuł ciężar, ale już po chwili go uniósł. - Odchodzę.

I nagle świat runął.

Serce zabiło mu mocniej. Nawet nie drgnął. Nie potrafił. By zszokowany. Osoba. Osoba, której idealność był pewien teraz odchodziła. Chciała go zostawć. Porzucić. Dlaczego?
Był zły?
Był inny?
Był brzydki?
Był gruby?
Był brutalny?

Był brutalny.

- P-przepraszam, Waka-chan. - Oikawa rozpłakał się. - Ja już tak dłużej nie potrafię. Chciałbym ciebie mieć, ale się boję. Kiedy jestem z tobą nie wiem co mnie czeka. To było fajne. Ale zmieniło mnie. Czuje się popsuty. Ciebie też popsułem. Ja nie lubię bólu. Nie lubię już bólu od ciebie. Bo ty i ból to dwie przeciwne rzeczy. Nie potrafię... Przepraszam. - wyciągnął tęczkę zdobioną nadzieją, w jego stronę.

Bolało.
Łzy wręcz paliły. Zastygły. A jednak płynęły, tak rwąco. Chciał uciec. Chciał zostać. Nie widzieć jego zawodu. Cofnąć czas. Ale było za późno.

- Przepraszam, Wa... Przepraszam, Ushijima. - odwrócił się od niego.

A Ushijima po prostu patrzył. Pusto przed siebie. Nie wiedział, czy na Oikawę. Czy na tą piękną istotę. Czy na przeszłość.
Bolało.
Serce nigdy mu tak nie biło. Nigdy tak nie płakało. A może właśnie stanęło? Bo wszystko się skończyło. Bo to był koniec.

Nie.

- Zabieraj to. - rzucił tęczkę na podłogę, a jego ton był zbyt zimny, by wyczuć jakiekolwiek uczucia. - Nie zgadzam się.

- I co? - Oikawa szybko stanął do niego przodem. - Będziesz mnie gwałcić? - powiedział zbyt agresywnie, by się sprzeciwić. - Decyzja należy głównie do mnie. To moje ciało. To moja decyzja kto będzie miał prawo je dotykać. Chcę to zakończyć. Teraz. - a łzy już przestały lecieć.

- Wróć do domu i przemyśl sobie wszystko. Jesteś mój. Jutro masz pojawić się w pracy. Bez minuty spóźnienia. - odparł chłodno. Zmrużył oczy. Ukarał go tym spojrzeniem.

- Nie.

Odepchanął go. I ten dotyk, choć tak nienawistny, to doskonały.
Bo Oikawa Tooru to istota idealna.
Wyszedł. Trzasnął drzwiami.

A Ushijima wiedział już, że ten chłopak nie wróci. Został sam.

*

Sprzeciwił mu się. Powiedział ,,nie". A teraz cierpiał. Już drugi dzień płakał w ramię Iwy. W ramię ukochanego przyjaciela, który był gotowy zrobić dla niego wszystko. I wyciągnął go z tego syfu. Teraz była jego kolej. Teraz to on chciał się nim opiekować.
Przytulał go mocno. Z taką czułością, jakiej Ushijima nigdy mu nie dał. Ale to było niewinne. To było tylko po przyjacielsku. Dlatego było inaczej.

Leżał w swoim miękkim łóżku. W swoim pokoju. Przytulał się do misia, kiedy nie było Iwy. Do misia, którego niegdyś dostał od Ushijimy. Kiedy ich relacja była jeszcze niewinna.
Popijał kakao. Oglądał romanse. Zajadał się lodami. I płakał.

Oikawa tęsknił.
Tęsknił i płakał.
Płakał i tęsknił.
Nie widział go dwa dni, a czuł jakby ktoś zabrał mu cały tlen. Jakby się dusił. Jakby nie potrafił żyć.
Uzależnił się od niego.
Od jego bólu.
Od jego przyjemności.
Od jego brutalnej czułości.
Od jego chorej zazdrości
Od jego bliskości.
Zapachu.
Dłoni.
Ciała.
Oczu.
Ust.
Od bicia jego serca.
Od jego oddechu.
Od jego ciepła.
Od kochania go.

Bo on tak go kochał.

- Teraz będzie lepiej, Oikawa. Zasługujesz na kogoś lepszego. - Iwa mocniej przycisnął przyjaciela do swojego torsu. - Przestań ryczeć, bo całą koszulkę mi obgilasz.

- Ale ja za nim tęsknię! - wyłkał i mocniej wtulił się w Iwę. - Ja... On zrobił tak, że... Że ja...

- Zrobił ci pranie mózgu. Nie potrzebujesz go. - wplątał dłoń w jego włosy i szeptał mu do ucha. - Jesteś silny. Na cholerę ci ten palant.

- Wiem, Iwa-chan. - zamknął oczy. - Ale to naprawdę trudne.

Bo kochał.
Bo tak mocno kochał.

- Przyzwyczaisz się. - cmoknął go w skroń i odsunął się. - A teraz zasuwaj zakładać gatki. Wychodzimy. - podniósł się z łóżka i stanął obok.

- C-co?

- Wyglądasz jak gówno. Czujesz się jak gówno. Niedługo staniesz się gównem. Nie mam zamiaru mieszkać z gównem. - podsumował, uśmiechając się pod nosem.

- Gdzie chcesz iść, Iwa-chan? - zainteresował się. Właściwie taka propozycja była bardzo miła.

- Kino... Pizza... Potem jakaś dyskoteka. - wyliczał. - Lepiej zrób się na bóstwo. Czas zapomnieć o tym gnoju. Dzisiaj wyrywamy, Bakakawa.

- I-iwa-chan, ale ja... - przerwał mu dźwięk własnego telefonu.

Niezbyt głośny dzwonek kropelki uderzającej o rynnę. Może szkło. Przyjemny dla ucha. I odprężający.
Natychmiast sięgnął po swojego smartfona. Po iPhonea. Taki prezent sprawił mi Ushijima.

Ushijima.

- Napisał do mnie... - powiedział jakby sam do siebie.

Waka-chan <33: Tooru. Proszę spotkajmy się. Potrzebuje cię. Obiecuję, że cię nie dotknę.

Frezja?

---

To się porobiło, co? 🤣❣️
Powoli wychodzimy w psychę Ushijimy 😎❣️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top