6

Zmierzając po schodach na czwarte i tym samym ostatnie piętro budynku usłyszała dość niepokojące dźwięki. Mimo to nie zatrzymała się. Chciała znaleźć się już w mieszkaniu.

Gdy stanęła przed drzwiami, zauważyła, że są one uchylone, a niepokojące dźwięki nagle ucichły.

Uchyliła lekko drzwi, mimo strachu jaki nią zawładnął, próbowała myśleć dość racjonalnie, ale działanie na własną rękę raczej nie było mądre.

Szła na palcach, jakby dzięki temu włamywacz czy ktokolwiek inny nie mógł jej usłyszeć. Wiedziała, które skrzypiące panele ominąć, by nie wzbudzić zainteresowania nieproszonego gościa.

Mijając szafę znajdującą się w przedpokoju, przypomniało jej się, co znajduje się w jej środku i szybko cofnęła się o kilka kroków do tyłu. Otworzyła szafę i po omacku próbowała znaleźć w niej kij baseballowy, który otrzymała od ojca na czternaste urodziny. Miesiąc później dzięki tacie, który poświęcał jej każde po południe, by nauczyć ją zasad i strategii gry, dołączyła do szkolnej drużyny i tak zaczęła się jej przygoda.

Wiedziała, że jeśli kij znajdzie się w jej dłoniach, będzie wiedziała jak go użyć... Ojciec był fanem baseballu więc nic w tym dziwnego, że zamiast na lekcje baletu, uczęszczała na lekcje baseballu i cóż była w tym naprawdę dobra, a to wszystko dzięki ojcu...

Najgorsze było jednak to, że nie słyszała miauczenia. Nagle stanęła jak sparaliżowana, zdając sobie sprawę, że kotu mogło coś się stać. Był dla niej wszystkim, nie mogła go stracić...

Nagle jej usta zostały zakryte przez dłoń. Męska silną dłoń. Próbowała go ugryźć i gdy w końcu się jej to udało, mężczyzna w żaden sposób nie zareagował, tak jakby nie czuł bólu.

- Cedella... - Usłyszała głęboki głos i nagle cały świat stanął przed jej oczami. Wzięła głęboki wdech, wreszcie odnalazła kij i pewniej złapała go w swoje ręce. Miała zamiar odwrócić się w stronę nieznajomego głosu, przy okazji zapoznając go ze swoim drewnianym kolegą. - Nie radziłbym. - Ostrzegł stanowczo, zabierając dłoń z jej twarzy i kładąc ją na jej ramieniu.

- Gdzie jest mój kot? - Próbowała brzmieć pewnie, ale nie wychodziło jej to za dobrze.

- W bezpiecznym miejscu. - Odpowiedział zdawkowo. Zamierzała się odwrócić, by ujrzeć swojego rozmówcę, chciała z nim stanąć twarzą w twarz, ale jego dłoń ją powstrzymała. - Nie odwracaj się Cedello, to nie jest najlepszy moment. - Przyznał.

- Nie najlepszy moment? - Powtórzyła zdziwiona.

- Ktoś inny wytłumaczy ci, o co chodzi. - Oznajmił. - Całe szczęście mój brat już ci nie zagraża. - Dodał, wzdychając.

- Nie rozumiem... - Zaczęła zagubiona. Twój brat? - Powtórzyła. - Kim ty do cholery jesteś? - Dodała przez zaciśnięte zęby.

- Nick mi zabronił. - Mruknął jakby całkowicie oderwany z kontekstu. - Ostrzegali mnie przed tobą. - Przyznał.

- Kto? - Zapytała. - Ostrzegali przede mną? - Powtórzyła zdziwiona, przecież ona nie zrobiła nic złego. - Przecież ja... - Przerwał jej wypowiedź.

- Mój brat wybrał cię z jakiegoś konkretnego powodu. - Zauważył. - Nikt nie wie z jakiego. - Dodał. - Gdy nadejdzie właściwy czas, jeszcze się spotkamy. - Stwierdził.

- Twoje imię. - Zażądała. - Chce znać twoje imię! - Podniosła zniecierpliwiona głos, kiedy nie uzyskała odpowiedzi.

- Thor. - Wyszeptał. - Tyle powinno ci wystarczyć. - Stwierdził. - Przepraszam Cedello, chciałbym ci wszystko wyjaśnić, ale to, że nic nie wiesz działa tylko na twoją korzyść. - Przyznał, usprawiedliwiając swoje zachowanie. - Na wszystko przyjdzie czas. - Dodał z nadzieją.

- Ale... - Zaczęła, ale nie pozwolił jej dokończyć.

- Przepraszam... - Wyszeptał ze skruchą.

Po wypowiedzeniu tego słowa usłyszała huk, a ręka, która trzymała jej ramię przepadła. Zaczęła łapczywie nabierać powietrza zupełnie tak jakby przez ten czas przestała oddychać... Jakby nie mogła oddychać. Opadła na podłogę, a kij wypadł z jej dłoni. Nie wiedziała co się z nią dzieje. Czuła jakby ktoś wypalał jej dziurę w sercu. Czuła jakby cale jej ciało płonęło. Bezsilna spojrzała swoim mętnym wzrokiem na pierścień, który dostała w śnie od mężczyzny. Świecił się. Zielone światło wydobywało się z niego prosto na jej twarz. Nagle zaczęło mrugać, tak intensywnie, że mimowolnie przymknęła powieki. Próbowała podnieść swoje ciało z podłogi, myśląc, że prawie jej się udało, znów bezsilna upadła uderzając głową o kafelki. Uderzenie było na tyle silne, że straciła przytomność, myśląc o kocie, którego wiedziała, że już straciła...

Świat... Inny jakby bajkowy.
Zamek? Tak może to nazwać?
Wyglądał jak ósmy cud świata, jakby nie został stworzony przez ludzi, więc przez kogo?
Znajdowała się w ogrodzie pełnym kwiatów, których nigdy wcześniej nie widziała.
Było tam tak pięknie, kolorowo...
- Cedello! - Usłyszała nawoływania. - Cedello, spóźnimy się! - Kto ją woła? Gdzie jest?
Spojrzała w stronę, z której dochodził głos.
Ujrzała piękną młodą kobietę w sukni, która przyćmiewała swoim blaskiem nawet gwiazdy w nocy.
Zaczęła iść w jej kierunku.
Gdy znalazła się obok niej, chwyciła ją za przedramię i poprowadziła do zamku, a może jednak pałacu?
- Gdzie mnie zabierasz? - Zapytała zdyszana szybkim chodem. - Kim jesteś? - Zadała kolejne pytanie.
Kobieta nagle się zatrzymała i spojrzała na nią z malującym się na jej twarzy niedowierzaniem.
- Cedello... - Zaczęła. - Co się dzisiaj z tobą dzieje? - Zapytała zdziwiona. - Wiem, że ślub z kimś takim jak... - Przerwała jej gwałtownie.
- Jaki ślub? - Pokręciła z niedowierzania głową.
- Twój... - Spojrzała się na nią jak na wariatkę, jakby fakt, że bierze ślub, był dla niej oczywisty... Ale, nie, nie był...
- Zaraz się spóźnisz. - Pociągnęła ją w swoją stronę. - Chodź, bo nie zdążymy... - Prychnęła.
W środku tego pałacu było jeszcze bardziej bajecznie.
Mijały rzeczy, które przykuwały jej uwagę i chciała się na dłużej przy nich zatrzymać, niestety brunetka jej na to nie pozwalała...
Nagle otworzyła drzwi i znaleźli się w jakimś całkowicie obcym dla niej pokoju.
- Usiądź tu. - Wskazała na ogromne krzesło, które zdobiły szafiry.
Wykonała jej polecenie.
A kobieta uczesała jej włosy.
Nawet nie mogła spojrzeć na swoje odbicie w lustrze. Z niewiadomych przyczyn było zasłonięte jakąś niebieską szatą.
- Jesteś gotowa. - Oznajmiła nagle. - Możemy iść, wszyscy już zapewne na ciebie czekają. - Pomogła jej wstać z krzesła, a tym razem złapała ją za dłoń i wyprowadziła z tajemniczego pokoju.
Mijały korytarze, które były magiczne, było w nich coś interesującego...
Nagle zatrzymały się przed wielkimi drzwiami, które były ozdobione w podobny sposób do krzesła, na którym siedziała.
- Wszystko będzie dobrze, zaufaj mi. - Pogładziła dłonią jej ramię i uśmiechnęła się szczerze, by dodać jej otuchy.
Kobieta otworzyła drzwi, a Cedella stanęła jak wryta.
Wszystkie spojrzenia obcych dla niej ludzi były zwrócone na jej osobę.
Mijała ich wszystkich, starając się nie zwracać na nich uwagi...
Wszyscy wyglądali jak z jednej bajki... Te sukienki, te stroje, które mieli na sobie mężczyźni. Wszystko było takie niezwykłe.
Na końcu sali stał mężczyzna odwrócony do niej tyłem.
Widziała tylko czarne lekko falujące włosy, które kaskadami opadały na jego szerokie ramiona.
Miał na sobie czarno-zielony strój.
Wyglądał inaczej niż wszyscy, bardziej osobliwie.
Szła do niego pewnym krokiem.
Gdy znalazła się obok niego, on w końcu się do niej odwrócił.
Jego zielone oczy... Jej zielone oczy. Nawzajem się badały.
Uśmiechnął się do niej pokrzepiająco — Cedello... Już na zawsze będziesz moja. - Oznajmił głębokim głosem. - Tylko moja... - Wyszeptał do jej ucha.

Obudziła się, od razu podnosząc się do pozycji siedzącej. Wzięła głęboki oddech i otworzyła swoje nadzwyczaj ciężkie powieki.

Leżała w łóżku, choć nie pamięta, by kładła się spać. W ogóle prawie nic nie pamięta. Wróciła do domu i... No właśnie co dalej? Dlaczego nic nie pamięta?

Gdy zaczęła rozglądać się po pokoju, zdała sobie sprawę, że to nie jest jej mieszkanie. Na dodatek nie wie, gdzie jest, świetnie.

Ten pokój był dziwny... Znajdowało się w nim tylko łóżko, na którym zresztą leżała. Przez chwilę myślała, że to szpital, a ten fakt ją jeszcze bardziej przeraził... Jednak to nie był szpital, zdała sobie z tego sprawę, wtedy kiedy usłyszała znajomy głos...

- Obudziłaś się. - Stwierdził beznamiętnie. - Całe szczęście. - Dodał dość radośnie. - Ta książka stawała się nudna... - Dodał, a wtedy dostrzegła go. Mężczyznę ze snu. Siedział w kacie pomieszczenia z książką w dłoni, którą po chwili rzucił przed siebie. - Jesteś bezpieczna, nie martw się. - Zapewnił kojąco.

- To ty... - Wyszeptała, patrząc na niego oniemiała. - Dlaczego pojawiasz się zawsze w takich momentach? - Zapytała z pewnym zarzutem.

- Chcesz, żebym pojawiał się wtedy, kiedy mnie nie potrzebujesz? - Zapytał z pewną nadzieją.

- Nie, nie to miałam na myśli... - Zaczęła, zastanawiając się nad dalszymi słowami. - Chodzi mi o to, czy nie możesz pojawić się w bardziej... - Urwała. - Normalnych i zwyczajnych momentach mojego życia? - Dokończyła, patrząc, jak powoli zmierza w jej kierunku.

- Przecież zawsze jestem... - Zauważył z lekkim uśmiechem. - Nie widzisz tego? - Zapytał zdziwiony, siadając na skraju łóżka.

- Nie... - Zaprzeczyła. - Gdybyś był przy mnie, nie potrzebowałabym nikogo innego. - Stwierdziła pewnie.

- I nie potrzebujesz. - Oznajmił, kładąc swoją dłoń tuż obok jej. Gdy jej dotknął, ona niespodziewanie ją zabrała i zmieszana głośno odchrząknęła.

- Dlaczego tu jestem? - Dopytała, zmieniając przy tym temat ich rozmowy.

- Bo odkąd nosisz ten pierścień, zawsze musisz być przy mnie. - Odpowiedział, kierując wzrok na pierścień, który jej wręczył. - Dzięki niemu tworzymy jedność. - Przyznał, patrząc na nią przeszywającym wzrokiem. - On nas połączył i tylko śmierć jest w stanie rozdzielić. - Dodał z powagą.

- Gdziekolwiek jesteś, ja idę za tobą, tak? - Zapytała, unikając jego wzroku.

- Dokładnie Cedello. - Przytaknął z dumą.

- Gdzie teraz jesteśmy? - Zapytała, przypominając sobie o najważniejszym.

- W moim domu. - Odpowiedział zdawkowo. Po jego słowach Cedella wstała z łóżka i zaczęła powoli przechadzać się po pokoju.

- Twój dom wygląda jak... - Zaczęła, z uwagą obserwując całe to miejsce. - Cela. - Dokończyła, obdarowując go spojrzeniem. - Jesteś więźniem? - Dopytała.

- Nie, po prostu jestem... - Urwał, szukając odpowiedniego słowa. Adoptowany. - Dokończył z lekkim uśmiechem.

- To jest powodem tego, że się tu znajdujesz, a ja wraz z tobą? - Zapytała w pewien sposób rozbawiona.

- Powodem jest moja odmienność Cedello. - Oznajmił, podchodząc obok. - Jestem inny niż moja rodzina. - Dodał, patrząc przed siebie, tak jak robiła to ona.

- Jesteś niezwykły. - Wyszeptała z uznaniem. - Skoro oni tego nie widzą, nie wiem, czy są w stanie nazywać się twoją rodziną. - Oznajmiła z powagą. -Rodzina akceptuje wszystkich członków do niej należących. - Zauważyła. - Dlaczego nie potrafią zaakceptować kogoś takiego jak ty? - Zapytała, zerkając na niego zalotnie.

- Cedello... - Westchnął bezradny. - Gdybyś mnie poznała, zmieniłabyś zdanie. - Stwierdził pewnie.

- Daj mi się poznać. - Zażądała stanowczo.

- Chciałbym... - Nie pozwoliła mu dokończyć.

- Proszę... - Wyszeptała, łapiąc jego dłoń w swoją. - Bo jeśli nie poznam cię teraz... - Urwała. - Nie poznam cię nigdy prawda? - Dokończyła.

- Prawda Cedello. - Potwierdził jej słowa.

- Dlatego musisz dać mi szansę. - Zauważyła. - Bym sama mogła stwierdzić, kim tak naprawdę jesteś... - Dodała, wciąż ściskając jego dłoń.

- Jestem potworem Cedello. - Wyjawił z odrazą, wyrywając swoją dłoń z jej uścisku. - Nie chcesz poznawać potwora. - Oznajmił.

- Nie wyglądasz jak potwór. - Zauważyła, przyglądając się konsternacją jego osobie. - Samej pozwól mi na ten temat zadecydować. - Dodała z powagą.

- Musisz mi tylko obiecać jedno Cedello... - Zażądał.

- Skoro pozbyłam się na twoje życzenie Billa, to już nic nie jest w stanie mnie powstrzymać. - Zauważyła ze szczerym uśmiechem.

- Jak poznasz moje imię, nie znienawidzisz mnie. - Poprosił. -Możesz mnie zostawić. - Oznajmił. -Rzucić pierścieniem. - Dodał. - Ale nie nienawidź mnie. - Wyszeptał.

- Obiecuje. - Potwierdziła i skinęła lekko głową. - Tylko proszę, zdradź mi je. - Dodała z ekscytacją. - Tak bardzo chcę je znać. - Przyznała.

- Och Cedello... - Zaczął z uznaniem. - Moje imię jest ci tak dobrze znane. - Zauważył. - Sama mi je nadałaś. - Oznajmił.

- Ja? - Powtórzyła zdziwiona. - Nie rozumiem... - Dodała zagubiona.

- Mam na imię Loki. - Wypowiedział z dumą. - Jesteś słabością Asgardzkiego Boga kłamstw, Lokiego Laufeysona. - Przyznał, z uwagą obserwując jej reakcję, a raczej jej całkowity brak. Stała jak sparaliżowana. Nie patrzyła nawet w jego stronę. Jej wzrok zatrzymał się na jednym punkcie znajdującym się przed nią. - A ty jesteś Cedellą, moją Cedellą. - Stwierdził z uznaniem.

- Loki... - Powtórzyła niepewnie. - Mój Loki... - Dodała po chwili ciepłym i niesamowicie delikatnym głosem, a Loki znów poczuł się jak kot... Jej kot.









Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top