4
Otworzyła oczy i ujrzała swojego pupila, który z zaciekawieniem się jej przyglądał.
- Loki... - Wyszeptała i pogłaskała go po głowie. - Czas wstawać, co? - Zapytała, choć doskonale wiedziała, że nie uzyska od niego żadnej odpowiedzi, ale jednak lubiła zadawać mu pytania. Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu zawsze mówiła mu o wszystkim, tak jakby nie chciała przed nim nic ukryć, choć to tylko kot...
Podniosła się na łokciach do pozycji siedzącej. Jej wzrok mimowolnie powędrował na biały zegar wiszący na ścianie. Ciężko jej było uwierzyć, że spała tak długo... Było już południe.
Ułożyła stopy na drewnianej posadce i próbowała podnieść się z łóżka, by wstać na równe nogi... No właśnie, próbowała. Z jakiegoś powodu nie mogła, zwłaszcza wtedy, gdy obraz salonu i kota, który patrzył wprost w jej oczy zaczął się romazywać... Zanim straciła przytomność poczuła pulsujący ból w skroni.
Otworzyła oczy i delikatnie przetarła je swoją dłonią, by obraz stał się bardziej przejrzysty.
Nie była w swoim domu, nie było to żadne z miejsc, które zna... A to ją jeszcze bardziej niepokoiło.
Leżała na łożu z baldachimem, przykryta pościelą w kolorze zieleni, zieleni kocich oczu...
Jej nos mimowolnie zaczął wdychać nieznany jej dotąd zapach...
Pościel pachniała mężczyzną, konkretniej męskimi perfumami o przyjemnym dla nosa zapachu... Naprawdę był cudowny, ale...
Problem polega na tym, że ona nie ma mężczyzny... Więc skąd? Jak?
Rozejrzała się po całym pomieszczeniu, fakt że jest to sypialnia, a ona leży na małżeńskim łóżku był dla nie nawet więcej niż niepokojący.
Nie chciała przyznać tego na głos, ale dominacja koloru czarnego i zieleni była zaskakująco dobrym połączeniem.
Usłyszała tupot ciężkich butów, który z każdym kolejnym krokiem był słyszalny jeszcze lepiej, aż w końcu ucichł.
Po chwili jednak złota klamka od drzwi zaczęła się poruszać, a Cedella gwałtownie przysunęła się na koniec łóżka, jakby to miało ją przed kimś obronić...
Podniosła się na łokciach do pozycji siedzącej i w tym momencie drzwi lekko się uchyliły, a za nich wyłoniła się znana jej postać, przynajmniej ze snów...
- Znam cię... - Wyszeptała oniemiała.
- Cóż Cedello... - Zaczął, podchodząc bliżej łóżka. - Znamy się od lat. - Przyznał z cynicznym uśmiechem, jedną dłonią odkrył baldachim by móc dostać się na łóżko.
- Jesteś tylko snem, wytworem mojej wyobraźni. - Stwierdziła pewnie.
- Mylisz się Najdroższa. - Zaprzeczył, zajmując miejsce naprzeciw kobiety.
- To wszystko co cię teraz otacza istnieje... - Oznajmił, błądząc wzrokiem po całej sypialni. - Jesteś tu... - Wyszeptał z dziwną ekscytacją. - Jesteśmy tu. - Dodał z naciskiem.
- Dlaczego tu jestem? - Zapytała.
- Bo ja tego chcę. - Odpowiedział, nie odrywając od niej wzroku... Który ona widzi każdej nocy.
- Ale ja tego nie chcę. - Przyznała.
- Chcesz tego Cedello... - Stwierdził rozbawiony. - Obydwoje pragniemy tego samego. - Dodał, zbliżając swoją dłoń do jej twarzy.
Nie wiedziała co odpowiedzieć. A zwłaszcza co zrobić, gdy jego dłoń zbliżała się do jej zarumienionego policzka.
- Jestem twoja... - Powiedziała nagle, a zielonooki spojrzał na nią z niedowierzaniem i upuścił dłoń na pościel. - Zawsze mi to powtarzasz. - Dokończyła zmieszana.
- Taka jest prawda Cedello. - Przytaknął zadowolony. - Spójrz na swoją lewą dłoń, proszę. - Polecił.
Niepewnie wykonała jego polecenie i uniosła dłoń wyżej...
Na serdecznym palcu jej lewej dłoni znajdował się złoty pierścień z pokaźnych rozmiarów szmaragdem. Był piękny... Ale dlaczego znajduje się na jej dłoni coś tak kosztownego, gdy jej nie stać nawet na kolczyki z prawdziwego srebra?
- Jest piękny... - Stwierdziła zdumiona z lekkim uśmiechem przyglądając się szmaragdowi. - Ale dlaczego znajduje się na moim palcu? - Zapytała zdziwiona, podnosząc na niego swój wzrok.
- Spójrz Cedello... - Poprosił. Wyciągnął swoją dłoń przed nią, dłoń na której palcu znajdował się ten sam pierścień. Patrzyła na niego z niebywałą ciekawością, w szmaragdzie odbijała się jej blada twarz.
- Co to oznacza? - Zapytała po chwili, gdy przestała patrzeć na jego szmaragd.
- Że jesteś moja Cedello... - Oznajmił. - A ja jestem twój. - Dokończył. - Dopóki szmaragd nie straci swojego blasku, jesteśmy jednością. - Wyjaśnił, odpowiadając na jej pytanie zadane w myślach.
Nie potrafiła zareagować inaczej i odwróciła od niego wzrok.
- Cedello... - Wyszeptał z uznaniem. Złapał w swoje ziemne palce jej podbródek i skierował jej twarz na swoją osobę. - Musisz wracać... - Oznajmił z niechęcią. Spojrzała na niego z jeszcze większym zainteresowaniem.
- Zdradź mi swoje imię. - Poprosiła.
- Znasz je Cedello. - Przyznał. - Znasz je najlepiej... - Dodał, uśmiechając się z troską.
- Masz piękne oczy... - Powiedziała nagle. - Jak dwa szmaragdy na naszych palcach. - Uśmiechnęła się lekko, co w jej przypadku było rzadkością. Tylko kot widział jej uśmiech. - Można się w nich rozpłynąć. - Dodała, patrząc na najpiękniejsze oczy jakie kiedykolwiek widziała.
- Och, Cedello... - Zaczął. - Zawsze patrz tylko w szmaragdowe oczy, bo ja też zawsze patrzę tylko na nie. - Odparł, gładząc dłonią jej szkarłatny policzek.
- Ja... - Przerwał jej wypowiedź.
- Posłuchaj mnie uważnie Cedello... - Zaczął stanowczo. - Gdy coś się będzie dziać, cokolwiek. - Ostrzegł groźnie, zdecydowanie kręcąc przy tym głową. - Spójrz na szmaragd, proszę. - Polecił łagodniej.
- Dobrze, ale jak... - Nie pozwolił jej dokończyć.
- Żegnaj Cedello... - Powiedział i zbliżył twarz do jej czoła. Czuła jego ciepły oddech i dreszcze, których nie mogła się pozbyć. - Moja słabości. - Wyszeptał. - Słabości Boga... - Dokończył i ucałował jej czoło z niezwykłą troską...
Przebudziła się na kanapie w swoim salonie z niespokojnym oddechem i sercem, które zamierzało wyskoczyć z
klatki piersiowej.
Ten sen był taki rzeczywisty... A ten mężczyzna? Może naprawdę skądś go zna? Tylko skąd?
- Loki! - Podniosła zmartwiona głos, przypominając sobie o swoim zwierzęciu.
Ten nagle znalazł się na kanapie i wtulił w jej osobę, co od razu sprawiło uśmiech na jej twarzy. Nosem potrącił jej lewą dłoń, a Cedella uniosła ją wyżej, by pogłaskać pupila, który ewidentnie się tego domagał.
Zauważyła, że coś błyszczy, a gdy podniosła się do pozycji siedzącej, zauważyła, że na jej palcu znajduje się pierścień. Pierścień ze szmaragdem. Ten sam, który podarował jej we śnie mężczyzna, tak osobliwy i tak dobrze znany z jej snów...
Czy to możliwe? Nie, Przecież... Spojrzała na kota, ale to było absurdalne. Przecież jej kot nie może być tym mężczyzną. To nierealne.
- Słabość Boga... - Wyszeptała do samej siebie. - Boga? - Powtórzyła niedowierzając. - Kim jesteś? - Zadała pytanie, ale nie uzyskała na nie odpowiedzi. Natomiast kot, przejechał szorstkim językiem po jej lewej dłoni, na której znajdował się pierścień ze szmaragdem, którego kolor pochodził od oczu mężczyzny, który nazwał ją słabością...
***
Przepraszam za tak długą nieobecność.
Chcę Wam podziękować za miłe słowa, które sprawiły, że dzięki Wam jest ten oto rozdział 😀
Planowałam około 10 rozdziałów, ale zmieniam zdanie i będzie ich trochę więcej, mam nadzieję, że to dobra wiadomość.
Kolejny rozdział, mam nadzieję pojawi się szybciej.
I cóż...
Do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top