2
Rano jak zawsze w pośpiechu szykowała się do pracy.
Pracowała już jako niania, sprzątaczka, ekspedientka, sekretarka i pomoc domowa, obecnie jest kelnerką w jednej z restauracji na Manhattanie.
Nigdy nie narzekała, nawet w najgorszym momencie swojego życia.
Jest optymistką, która żyję w innym świecie. Jej świat jest pełen dobra, nie ma choćby najmniejszej skazy. Niestety realia są inne, ale ona nie chce przyjąć ich do swojej świadomości i po prostu ich unika, albo raczej stara się to robić.
Gdy przy lustrze dopieszczała ostatnie detale w swoim dzisiejszym wyglądzie, usłyszała głośne miauczenie kota. Przeniosła swoje pełne intrygi spojrzenie na zwierzaka, który się przy niej łasił.
- Nie chcesz żebym szła? - Zapytała z uśmiechem. - Muszę Loki, kto inny zarobi na twoją puszkę tuńczyka, co? - Zaśmiała się dźwięcznie.
Kocie spojrzenie cały czas było utkwione w jej osobę.
Poprawiła sukienkę, by idealnie na niej leżała, uwydatniając przy tym biust.
- Myślisz, że znajdę sobie jakiegoś fajnego faceta? - Zapytała nie patrząc na kota, a na swoje odbicie w lustrze. - Nadal nie wiem, dlaczego James nie zjawił się wtedy w restauracji... - Zaczęła rozmyślać o swoim byłym chłopaku, z którym spotykała się od jakiś dwóch miesięcy, a on nagle z dnia na dzień przestał się do niej odzywać.
- Muszę już iść Loki... - Oznajmiła, zniżając się do jego poziomu. Pogłaskała go po głowie i zostawiła pocałunek na jego puchatym łebku. - Bądź grzeczny. - Rzuciła na odchodne.
******
Nowy Jork, dla innych jest spełnieniem marzeń, niestety nie dla niej... Nigdy nie czuła się dobrze w wielkim mieście, może przez ludzi, może przez wywieraną na niej presję. Nigdy nie była pewna jaka jest prawda.
Przez to że jest optymistką pewne rzeczy postrzega inaczej niż powinna. Jest otwarta na ludzi, na nowe znajomości, nowe miejsce pracy, zawsze pełna jest wiary i nadziei, czasem jest to przydatne, ale czasem przez to wszystko zaczyna się gubić.
Zbliżała się do swojego miejsca pracy. Restauracja, w której pracuję może nie jest spełnieniem jej marzeń, ale przynajmniej nie jest tam sama. Pracuję wraz ze swoją jedyną koleżanką Megan, która jest młodą samotną matką, może dlatego zawsze chętnie chodzi do pracy?
Przekroczyła próg drzwi. Przywitała się z całą kadrą i ruszyła do małego pomieszczenia, służącego za szatnię.
- Cześć! - Usłyszała radosne powitanie, Meg.
- Meg, co tak wcześnie? - Zapytała zaskoczona z konsternacją przyglądając się koleżance.
- Wiesz... - Zaczęła przeciągając. - Ralph dał mi ostatnio jasne ostrzeżenie, muszę zacząć przestać działać według własnych reguł. - Mruknęła z grymasem.
- Dziwisz się mu? - Zapytała zdziwiona. - Meg, Ralph i tak jest dla nas za dobry, nie uważasz? - Podsunęła, unosząc jedną brew.
- Wiem Ziggy, ale znasz moją sytuację. - Westchnęła zrezygnowana.
- Przecież wiesz, że zawsze możesz liczyć na moją pomoc, gdy tylko będę mogła chętnie zajmę się Lottie. - Zaproponowała z uśmiechem.
- Dziękuję Ziggy, za wszystko ci dziękuję. - Odwzajmniła uśmiech i uścisnęła koleżankę.
Ziggy, czy to nie dziwne imię? Zwłaszcza, że jest to męskie imię nadane młodej kobiecie. Co prawda Ziggy to jej drugie imię, ale pierwsze jest takie oficjalne... W końcu Cedella nie jest ładnym imieniem.
Zawsze zastanawiała się co kierowało jej matką, że akurat to imię dla niej wybrała. Niestety nie zdążyła zadać jej tego pytania, a tak bardzo chciałaby znać na nie odpowiedź...
******
- Wracasz taksówką? - Usłyszała pytanie przyjaciółki i od razu odwróciła się w jej stronę.
- Nie, wolę się przejść. - Odpowiedziała z lekkim uśmiechem.
- W takim razie do jutra! - Rzuciła na odchodne.
- Do jutra... - Mruknęła cicho pod nosem.
Zarzuciła na swoje odkryte ramiona czarną skórzaną kurtkę i ruszyła do wyjścia z restauracji.
Nowy Jork nawet w tak późnych porach tętni życiem.
Szła przed siebie mijając innych ludzi i wysokie budynki sięgające prawie do nieba.
Zastanawiała się dlaczego jej życie jest właśnie takie. Dlaczego wciąż jest sama. Co z tego że ma kota, on nie zastąpi jej ludzi, których przy sobie potrzebuję. Chciałaby mieć wsparcie w kimś innym niż kocie...
Nagle jej rozmyślania przerwał jakiś mężczyzna, który otarł się o jej ramię.
Gdy miała mu zwrócić uwagę, on odwrócił się w jej stronę, a ją momentalnie przeszły ciarki. Nie wyglądał na sympatycznego mężczyznę, a jego perfidny uśmiech i pożerający ją wzrok, tylko bardziej uświadomił ją w tym przekonaniu.
- Masz śliczną buźkę. - Przyznał, puszczając jej oczko.
- Niestety o tobie nie mogę powiedzieć tego samego. - Oznajmiła dość pewnie. - I lepiej odejdź, jeśli nie chcesz mieć problemów. - Dodała stanowczo.
- Och skarbie nie denerwuj się tak, twój chłopak o niczym się nie dowie. - Zapewnił, uśmiechając się szeroko.
- Udam, że tego nie słyszałam. - Mruknęła, wymijająco.
Mężczyzna jednak nie dawał za wygraną i złapał ją za nadgarstek, prowadząc do jakiejś ciemnej opuszczonej uliczki. Wszelkie próby wydostania się z jego uścisku, kończyły się nie powodzeniem.
Pchnął ją na ścianę. Przygwoździł ją swoim ciałem. I zaczął sapać do jej ucha.
- Bądź grzeczna, a obydwoje na tym zyskamy. - Mruknął do jej ucha. Gdy poczuła na swojej skórze jego ciepły oddech zmieszany z zapachem alkoholu i nikotyny, miała odruch wymiotny.
Gdy ręce mężczyzny zaczęły błądzić po całym jej ciele, poddała się jemu całkowicie. Wiedziała, że nie da rady się wydostać. Jedyne co robiła to płakała. Płakała z bezsilności. Nie mogła nic zrobić. Nic...
Jego niechlujne pocałunki z szyi, zaczęły schodzić co raz niżej.
- Proszę, zostaw mnie... - Łkała.
- Sprawie, że poczujesz się lepiej. - Zapewnił. - Zaufaj mi. - Dodał.
Gdy podniosła swój wzrok trochę wyżej, zauważyła że za mężczyzną stoi jakaś ciemna postać...
Przyglądała się jej z uwagą. Jej wzrok jedyne co robił to prosił. Prosił o pomoc.
- Zamknij oczy. - Usłyszała. To nie był głos tego napastującego ją mężczyzny. To był tamten mężczyzna, który stał za nimi. - Zamknij oczy. - Usłyszała ponownie. Ten głos był głęboki... Melodyjny wręcz, a zarazem stanowczy i łagodny. Jakie to dziwne połączenie. Nie myśląc dłużej zamknęła oczy, ale zanim to zrobiła ostatni raz spojrzała na mężczyznę i zauważyła piękne, dwa duże szmaragdy, które aż błyszczały w świetle księżyca.
Po chwili poczuła, że dłonie, które ją dotykały zniknęły. Była wolna. Usłyszała jęki, które po chwili nagle ucichły.
- Otwórz oczy. - Po raz kolejny ten sam głos. Ale dopiero teraz zauważyła, że coś jest nie tak... Ten głos dobiegał z jej myśli. To było dziwne...
Otworzyła oczy, tak jak ją prosił. Nie było jej wybawcy, ani drugiego mężczyzny, o którym chciała teraz zapomnieć. Była sama.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top