6. Wtorek, 25 listopada

Jakkolwiek lamersko to zabrzmi - pierwszy raz w życiu spóźniłam się do szkoły.

Poszłam na poranny trening, a że zapomniałam własnej suszarki do włosów, starałam się skorzystać z tych dostępnych na pływalni. Skończyło się to tak, że ani nie zdążyłam wysuszyć włosów, ani przyjść na czas na lekcję.

Na moje szczęście nauczycielka też zaliczyła lekką obsuwę i w momencie, w którym ja biegłam w stronę sali od angielskiego, ona zmierzała szybkim krokiem w odwrotnym kierunku. Była tak zaaferowana, że nie zauważyła nawet, że mówię jej "dzień dobry".

– Szyszkowska jest? Nie widzę Szyszkowskiej. – Usłyszałam głos Eli, która trzymając dziennik na swojej ławce, sprawdzała obecność. Podniosła na chwilę głowę i rozejrzała się nieprzytomnie po klasie.

– Sprawdź pod Draganem. – prychnęła Judyta akurat w momencie, w którym przechodziłam przez próg. Parę osób zaśmiało się złośliwie. Ci, którzy mnie zauważyli, nabrali wody w usta, ale z napięciem czekali na to, co nastąpi. Atmosfera w klasie w sekundę zgęstniała tak, że można było siekiery wieszać, a ja, jak ta idiotka, stałam wmurowana, kompletnie nie wiedząc co mam powiedzieć.

– No i czego się gapisz? – Judyta roześmiała się bezczelnie, patrząc mi przy tym prosto w oczy. Wyglądała na całkowicie niewzruszoną zaistniałą sytuacją. – Takie realia. Jeżeli jeszcze nie zdążył cię zaliczyć, ustaw się w kolejkę i czekaj cierpliwie. Chłopak ma napięty grafik...

Widziałam, że chciała dodać coś jeszcze, ale nie zdążyła, bo uderzyłam ją na odlew w twarz z taką prędkością, że nie miała najmniejszych szans na jakąkolwiek reakcję. Byłam pewna, że mi odda, ale wybałuszyła tylko gały, otworzyła gębę i przyłożyła dłoń do piekącego policzka.

– Szyszkowska! Bednarska! W tej chwili do dyrektorki! – Usłyszałam lodowaty głos tuż za swoimi plecami.

Tak. Zdecydowanie to był idealny moment na powrót belfra do klasy. Lepszego nie mogłam sobie wymarzyć.

Całą drogę do gabinetu dyrektorki szłam ze spuszczoną głową, klnąc w myślach jak szewc. Odniosłam wrażenie, że nawet mijany poczet królów Polski z zażenowaniem odwracał wzrok, a narodowi wieszcze wbijali we mnie spojrzenia pełne pogardy i potępienia. Nigdy nie zapomnę też ogromu rozczarowania w oczach anglistki, kiedy opuszczała gabinet sekretarki, uprzednio nakreśliwszy zaistniałą sytuację.

– Pani dyrektor jest chwilowo nieobecna. – powiedziała sucho sekretarka. Ta sama, która przyjmowała moje papiery do szkoły. Nie patrzyła na nas, nie podnosiła głowy i nie zadawała zbędnych pytań, więc poczułam chwilową ulgę. – Proszę wejść do gabinetu, zostać tam, czekać cierpliwie i nie pozabijać się w międzyczasie.

Weszłyśmy posłusznie. Judyta usiadła na krześle w jednym końcu pokoju, ja natomiast w drugim. Chciałam być jak najdalej od niej. Po pierwsze, działała na mnie jak płachta na byka i nie potrafiłam patrzeć na nią bez obrzydzenia, a po drugie wolałam mieć szansę wyhamować na tych dwóch metrach, gdyby znowu mnie poniosło.

Widziałam kątem oka, jak wyjmuje lusterko.

– Mam spuchnięty policzek, suko! – rzuciła wściekle w moją stronę.

– Licz się ze słowami, okej? – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. – Jeszcze raz mnie obrazisz to ci przyleję z drugiej strony, żeby ci puchło symetrycznie! Mam już serdecznie dosyć twojej wojny podjazdowej!

– Wojny? Za malutka dla mnie jesteś, żebym się wysilała na jakiekolwiek wojny. I nikogo nie obrażam, nazywam tylko rzeczy po imieniu. – Uśmiechnęła się kwaśno. – To, że jesteś suką to fakt niepodważalny. Reputację zresztą też masz nie najlepszą.

– A jaką mam mieć, skoro umyślnie mi ją psujesz, opowiadaniem tego całego gówna na mój temat! – warknęłam wściekle. – Jakim prawem w ogóle się wypowiadasz? Nie znasz mnie. Nic o mnie nie wiesz!

– Nic nie wiem? – Roześmiała się złośliwie. – Tak ci się tylko wydaje, Robaczku. I możesz mi wierzyć, lub nie, ale żadna plotka na twój temat nie wyszła ode mnie. Ja ewentualnie przekazuję tylko to, co mówią inni, a że mówią wiele, to wychodzi, jak wychodzi. Sama sobie też nie pomagasz, utrzymując "przyjacielskie" stosunki z Robertem. – Urwała, uśmiechając się równie szeroko, co nieszczerze.

– Wy tu wszyscy macie jakąś chorą obsesję na punkcie tego chłopaka. – wymamrotałam z niedowierzaniem, zastanawiając się, czy stan ten odnosi się również do mnie. – Co jest z wami nie tak?

– Z nami? – Zaśmiała się znowu. Sprawiała wrażenie uradowanej takim obrotem sytuacji. – Serio myślisz, że to z NAMI coś jest nie tak? Bądź z kim chcesz, droga wolna, ale niech cię nie zdziwi, kiedy staniesz się pośmiewiskiem już nie tylko naszej klasy, ale całej szkoły!

– Dlaczego niby ktoś miałby się śmiać z tego, że zaczęłam się umawiać z jakimś facetem?

– Bo ten "jakiś facet" to największy playboy, jakiego nosiła matka ziemia. Zawróci ci w głowie, omota, sprawi, że będziesz się czuła najważniejsza i najpiękniejsza. Będzie ci mówił czułe słówka, przekona cię, że jesteś dla niego całym światem, usłyszysz od niego absolutnie wszystko, czego w danej chwili będziesz potrzebować. A potem – Pstryknęła palcami akcentując ten fragment wypowiedzi. – ani się obejrzysz, a kwintesencją twojego szczęścia, będzie zrobienie mu laski w kiblu na przerwie. – Zrobiła tak dziwną minę, że przemknęło mi przez myśl, że doskonale wie, o czym mówi. – Zakochasz się w nim, zaufasz mu, a on weźmie, co ma wziąć i tyle go widzieli. Dlatego – przerwała na parę sekund, tylko po to aby wziąć głębszy oddech. – próbuję cię przestrzec przed nieuniknionym. Uciekaj póki jeszcze możesz. No, chyba że nie przeszkadza ci, że staniesz się kolejną kreseczką na ścianie za jego łóżkiem.

– Skąd możesz... – zająknęłam się. Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy i robię się blada, jak papier.

– Jak to, skąd? – Zaśmiała się na głos, ale w tym śmiechu nie było ani krzty radości – Pierniczku, znamy się z Robertem dwanaście lat. Widziałam jak przerabia ten scenariusz dziesiątki razy i zawsze kończyło się tak samo. Jeżeli mi nie wierzysz, zapytaj kogoś innego. Kogokolwiek. Randomowo wybierz.

Zacisnęłam zęby i już więcej się nie odezwałam. Nie było mi do śmiechu. Czułam się tak, jakbym to ja dostała w twarz, nie ona.

***

W gabinecie przewegetowałyśmy jeszcze dwie godziny. Dwie najdłuższe godziny w moim życiu. Okazało się, że pani dyrektor nie miała najmniejszego zamiaru wikłać się w nasze spory, czy pytać nas, głównych zainteresowanych, o powody zajścia, tylko od razu zadzwoniła po naszych opiekunów prawnych. W moim przypadku zjawiła się ciocia Isia.

Bez słowa wyszłyśmy ze szkoły. Minę miała niezbyt ciekawą.

– Przecież ty jesteś dobre dziecko. – powiedziała zmartwiona. – Ja... nie rozumiem o co chodzi. Co ona ci takiego zrobiła, że ją uderzyłaś?

– Oj, ciociu... My... – zająknęłam się. Wiedziałam, że jakiekolwiek tłumaczenia nie miały najmniejszego sensu. – My już sobie wszystko wyjaśniłyśmy. Ona powiedziała dwa słowa za dużo, ja zachowałam się trochę na wyrost i tak jakoś... samo poszło. Ale wyjaśniłyśmy to sobie. Już jest w porządku.

– Nie powiesz mi? – Popatrzyła na mnie z ukosa.

– Ciociu, błagam... – jęknęłam boleśnie. – Czuję się tak zażenowana tym, co tam się stało, że z chęcią przeprowadziłabym się do piwnicy i schowała za workiem z ziemniakami. Nie każ mi tłumaczyć tego, czego sama nie rozumiem.

– Ale dlaczego? Ktoś się nad tobą znęca? Mój Boże! Tyle się słyszy teraz na ten temat w telewizji. – Wbiła we mnie zaniepokojone spojrzenie, złapała za rękę i ścisnęła ją z niepokojem.

– Nie! Absolutnie. To naprawdę było zwykłe... nieporozumienie. – skłamałam gładko, marząc tylko o tym, żeby się zamknąć w mieszkaniu i nie wyłazić z niego do wiosny.

– Nie łatwiej byłoby po prostu porozmawiać? Dobra. – Westchnęła ciężko, zniechęcona moim milczeniem – Nie chcesz, nie mów. Ale proszę cię, uważaj na przyszłość, bo w końcu wywalą cię ze szkoły, a nie ma w okolicy innej, o podobnym standardzie.

– Nie wywalą mnie, nie martw się. Następnym razem nie dam się już sprowokować. – przyrzekłam solennie, naiwnie jednak wierzyłam, że po tym, co dzisiaj zaszło, następny raz nie nastąpi.

– Trzymam cię za słowo! – odpowiedziała poważnie.

– Nie zawiodę. Nie będziesz więcej świecić za mnie oczami. – wymamrotałam w kołnierz kurtki, w którym próbowałam ukryć zaczerwienione policzki. Nigdy w życiu nie najadłam się większego wstydu.

***

Korzystając z nieobecności reszty domowników, wprosiłam się do Łukasza bez zbędnych pytań o jego plany i czas wolny. Jego pokój, chyba najmniejszy ze wszystkich w mieszkaniu, był bardzo przytulny i schludny, i tak się niefortunnie dla Łukasza złożyło, że to właśnie to pomieszczenie ukochaliśmy sobie najbardziej. Zmuszało go to do codziennego ścielenia łóżka, czego najzwyczajniej w świecie nie znosił.

Zwaliłam się teraz ciężko na to jego zaścielone elegancko łóżko i jęcząc głośno, narzuciłam sobie jedyną dostępną poduszkę na głowę.

– Mama mówiła mi, że sprałaś Judytę. – powiedział beznamiętnie zamiast powitania, jak tylko mnie zobaczył. Odsunął krzesło od biurka i rozsiadł się na tyle wygodnie, na ile pozwalał mu stosunek długości kończyn do kubatury habitatu.

– Oj tam, od razu sprałaś. – żachnęłam się, delikatnie odchylając rant poduszki. – Chlasnęłam ją tylko na odlew w pysk. No co? Była niemiła! – wymruczałam żałośnie i na powrót przycisnęłam poduszkę do twarzy. Nie chciałam go wprowadzać od razu we wszystkie, nie do końca dla mnie wygodne, szczegóły. Wystarczyło, że połowa szkoły zaczęła uważać mnie za niestabilną emocjonalnie, agresywną świruskę, on nie musiał.

– Niemiła!? – Łukasz otworzył gębę, udając oburzenie. - Dla CIEBIE? To do niej takie niepodobne! Jak ona śmiała! Och! Ach! To straszne! Nie mogę w to uwierzyć! Taka szlachetna, kryształowa osóbka N-I-E-M-I-Ł-A?

– Wyobrażasz sobie? – mruknęłam niezadowolona z prześmiewczego tonu kuzyna i ściągnęłam groźnie brwi, zerkając na niego ostrzegawczo.

– W żadnym wypadku! Moja wyobraźnia aż tak daleko nie sięga. – wyznał z powagą, ale widać było, że w środku rechocze jak dziki.

– Oj, przestań już! Nie przylazłam tutaj po to, żebyś się ze mnie napierdzielał!

– Nie? To trochę zastanawiające, bo odniosłem wrażenie, że ci się podoba, kiedy ludzie z ciebie cisną.

- No, daj żyć! - jęknęłam i na powrót przykryłam twarz poduszką.

– Żyj więc. Nie przeszkadzaj sobie. – Wzruszył ramionami i jak gdyby nigdy nic odwrócił się w kierunku biurka. Wyjął zza ucha długopis i zaczął coś poprawiać w zeszycie. Na chwilę zapadła cisza, ale że nie należę do osób cierpliwych, to dość szybko wyściubiłam nos spod poduszki.

– Przyszłam tu, bo chciałam zapytać... – zaczęłam nieśmiało.

– Wiedziałem! – Rzucił długopisem o blat i odwrócił się do mnie gwałtownie. – Pewnie o coś, związanego z tym głąbem, tak? Ostatnio się czuję jak pełnoetatowy gołąb pocztowy. Lada chwila zacznę kraść skórki od chleba i osrywać ludzi w locie. Może spróbowalibyście pominąć drogę służbową i porozmawiali sami, jak dorośli ludzie? Tak wiesz, bez pośredników? To nie jest, kuźwa, takie trudne. Podchodzisz, zagadujesz. "Co u ciebie?". "Nieźle. A jak u ciebie?". "Spoko". "Wiesz, bo chciałam zapytać..." - I TU właśnie następuje ten kluczowy moment, w którym uzyskujesz pożądane informacje. Z rzetelnego źródła. Widzisz? Izi szit!

– Lucjusz... – jęknęłam prosząco i zrobiłam minę zagubionego szczeniaczka.

– Dawaj. – Machnął ręką, jakby mu było wszystko jedno i obdarzył mnie zrezygnowanym, pustym spojrzeniem.

– Ta sytuacja dzisiaj... Ta z Judytą... To wszystko miało związek z Robertem, więc chciałam...

– Tylko mi nie mów, że pobiłyście się o niego! – Parsknął śmiechem, nie czekając na ciąg dalszy.

– Nie! Nie "O" niego, tylko "PRZEZ" niego. A to jest ogromna różnica! Wierz mi, że jest! – Tak bardzo chciałam, żeby przestał patrzeć na mnie w ten swój charakterystyczny, kpiący sposób, że sama sobie bym teraz przywaliła, aby tego uniknąć. – Powiedz mi, czy wszystko to, co o nim mówią, jest prawdą?

– Konkrety, dziewczyno, konkrety. – Pogonił mnie, ale dalej przyglądał mi się tak wnikliwie, że czułam się jak kompletna kretynka. – Kto mówi i co mówi? Bo nie wiem, do której plotki mam się odnieść.

– Babiarz, bawidamek, Casanowa, kolekcjoner. Rozkochuje i porzuca, takie tam. – wyliczyłam to, co zdążyłam usłyszeć od momentu w którym w ogóle dowiedziałam się o jego istnieniu.

– Czy nie to samo ci mówiłem? – Przetarł zmęczone oczy. – Czy nie przestrzegałem od samiuśkiego początku? Agata, na niego to sobie trzeba wziąć trzy przymiarki i pięć poprawek, bo Robert nie jest święty i, czy ci się to podoba, czy nie, musisz to niestety w końcu przyjąć do wiadomości. I żeby była jasność, to nie jest tak, że on te laski specjalnie rozkochuje. Same się rozkochują. A jak już jakąś puknie, to nie chodzi potem z transparentem z jej zdjęciem, podczas gdy oszalały tłum bije brawo i skanduje jego imię. Nie jest dla niego natomiast problemem pójście z kimś do łóżka bez zobowiązań. Chcesz wiedzieć więcej to jego pytaj. Na szczęście dla mnie, w kwestiach które cię interesują, to chłopaczyna jest raczej mało wylewny.

– Czyli – pytałam dalej, ciesząc się tym, że wreszcie mówił mi coś konkretnego. – Jeżeli prześpi się z jakąś dziewczyną, to następnego dnia nie wie o tym cała szkoła?

– Nie od niego. – Uśmiechnął się krzywo, a potem spojrzał na mnie zdegustowany. – Wyprowadź mnie z błędu, jeżeli się mylę, ale czy ja dobrze zrozumiałem, że najważniejsze dla ciebie nie jest to, żeby nie zostać na lodzie ze złamanym sercem, ale żeby nikomu nie powiedział, w razie, gdyby się z tobą przespał? No świetnie! Cóż za zachwycająca, etyczna postawa! Byś się wstydziła! – burknął, widząc poczucie winy, malujące się na mojej twarzy. – Nie podoba mi się to. Mimo, że kocham typa jak brata, to jednak oddanie prawdziwej rodzinie cenię sobie bardziej. I właśnie z tej przyczyny – Podniósł wskazujący palec do góry. – odradzam widywanie się z nim. Ba! Dałbym ci szlaban na patrzenie w jego stronę, gdyby to ode mnie zależało.

– Ale nie zależy. – przypomniałam mu ostrożnie. – Bardzo dziękuję za oddanie, wolałabym jednak, żebyś się nie mieszał.

– Nie chcesz, żebym się mieszał, to mnie nie mieszaj. – Podsumował mnie niezwykle trafnie. Przechylił głowę i patrzył na mnie z takim politowaniem, jakbym była małym, wściekłym, ujadającym ratlerkiem. – Ale nie oczekuj też, że będę stał z założonymi rękami i patrzył biernie, jak wyrywasz zawleczkę i połykasz granat. Martwię się, młoda, wybacz.

– O mnie? – Robert wszedł do pokoju bez pukania i nie czekając na zaproszenie, przecisnął się obok Łukasza, prawie wkomponowując go w biurko. Opadł na łóżku obok mnie i nie zawracając sobie zupełnie głowy takimi zagadnieniami, jak choćby nietykalność przestrzeni osobistej, przełożył ramię nad moją głową. – Nie trzeba. Sam se daję radę. Spoko jest.

Był w wyśmienitym humorze. Zawody, z których dopiero co wrócił, poszły rewelacyjnie. Przytargał ze sobą trzy złote medale, a dwa grupowe, również złote, zawisły w szkolnej gablocie sukcesów. Ciocia Isia przyniosła kanapki i położyła przed nim. Od razu rzucił się na nie, jak gdyby nigdy wcześniej nie jadł.

– O, właśnie! – wymamrotał, połykając kolejną kanapkę prawie w całości. - Darek dzwonił. Wiecie o tym, że podobno jakieś laski pobiły się dzisiaj o mnie w szkole?

– Tak, coś tam nam się obiło o uszy. – Łukasz zarechotał tak spontanicznie, że przykuło to uwagę przyjaciela. – Szczególnie Szyszuni się obiło. W sumie to jej się odbiło. Od dłoni.

Poczerwieniałam jak burak i znowu, dość szybkim, wprawnym ruchem, ulokowałam sobie poduszkę na twarzy. Po chwili stwierdziłam jednak, że lepiej, żeby dowiedział się wszystkiego ode mnie, zamiast słuchać potem jakiś przekłamanych i podkoloryzowanych wersji alternatywnej rzeczywistości.

– Nie o ciebie, tylko przez ciebie. – wybełkotałam niewyraźnie w poduszkę, ale potem odchyliłam ją częściowo, tak, żeby moje słowa nie ugrzęzły gdzieś pomiędzy gęsimi piórami, a niebytem i wzięłam na tyle głęboki oddech, na ile pozwalało mi trzymające za gardło zażenowanie. – Nie pobiły się, tylko jedna przywaliła drugiej. I nie jakieś laski, tylko ja Judycie. – wyrzuciłam z siebie jednym tchem, kładąc na powrót poduszkę na twarz.

– Czekaj, czekaj... Ty...? Judycie? No, co ty mówisz...? – Robert uśmiechnął się szelmowsko, a w jego głosie słychać było wyraźną satysfakcję. – Dej mnię tego wincy! Wincy szczegółów! Proszę!

– Można powiedzieć – Dla świętego spokoju postanowiłam sprzedać mu jakąś mętną półprawdę. – że nazwała mnie puszczalską, bo się z tobą spotykam. I że na pewno z tobą sypiam, a jeżeli jeszcze jakimś cudem mnie nie przeleciałeś, to oznacza, że masz napięty grafik.

– Zanim przejdę do Judyty... Czy ty właśnie powiedziałaś, że się spotykamy? Spotykamy się! – oznajmił z radością, odwróciwszy twarz w kierunku przyjaciela – OFICJALNIE!

Łukasz wyglądał jakby miał nagły, zaskakująco ostry, atak grypy żołądkowej, ale cudem zdusił w sobie szereg kąśliwych uwag, które niewątpliwie cisnęły mu się na usta.

– Co do samej Judyty, to musisz wiedzieć, że zawsze należała do tych ludzi, którzy nie potrafią wybaczyć innym, swoich własnych pomyłek. Nawet nie przypuszczasz, jak dobrze to znam. – Uśmiechnął się łagodnie, ale jego tęczówki pociemniały na tyle, że nie odważyłam się zadawać pytań na ten temat. – Pogadam z nią i postaram się, żeby więcej nie uprzykrzała ci życia. Głowa do góry. Ale obiecaj mi, że następnym razem, kiedy będziesz miała zamiar ją zlać, zadzwonisz wcześniej po mnie. Nie wybaczyłbym sobie, gdybym przegapił po raz kolejny tak znamienite wydarzenie. – Puścił do mnie oczko.
Roześmiałam się i szturchnęłam go łokciem w żebra.

– Tylko daj znać odpowiednio wcześniej, żebym zdążył przygotować kisiel! – Łukasz entuzjastycznie pokiwał głową.

– Dużo kisielu... – Westchnął Robert udając rozmarzonego.

– Zaczynam się was bać! – Wycelowałam w Roberta poduszką.

– Nas? – Udał oburzenie. – Nas? To nie my napadamy na bogu ducha winne koleżanki i stosujemy przemoc fizyczną wobec słabszych i nieuzbrojonych! – Przytrzymał poduszkę, unieruchomił mnie przy jej pomocy, a potem przygniótł mnie do łóżka swoim ciężarem tak, że nie potrafiłam się poruszyć.

Tak bardzo cieszyłam się teraz, że między nami znalazł się chociaż ten kawałek materiału wypchany jakąś gęsią. Gdyby go zabrakło, fale ciepła, fajerwerki i największa na świecie motylarnia w żołądku, rozerwałyby mój organizm na strzępy.

– Złaź z niej! – Rozkazał Łukasz tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Złaź z niej natychmiast! Słyszysz? Zachowaj, kuźwa, przyzwoitość i nie drażnij Cerbera!

– Zachowuję przecież. – odpowiedział cicho i usiadł grzecznie, jak rozkazał Łukasz. – A'propos Cerbera – Zwrócił twarz w moją stronę. Minę miał poważną, ale widziałam jak oczy śmieją mu się bezczelnie. – Oglądałaś Harrego Pottera, nie? Pamiętasz scenę, jak Hermiona, Ron i Harry próbowali go uspokoić? Myślisz, że nasz Cerber też przestanie być aż tak upierdliwy, jak mu ktoś w końcu zagra na flecie?

Parsknęłam śmiechem, a Łukasz zmiażdżył nas zimnym, jak stal, spojrzeniem.

– Nienawidzę was. – burknął i ostentacyjnie skrzyżował ramiona. – Mój flet, moja upierdliwość. Nic wam do tego. Macie się zachowywać przyzwoicie. Koniec i kropka. Przysięgaj! – Wycelował we mnie palcem.

– Aż do śmierci! – obiecałam solennie. Obiecałabym mu cokolwiek, byleby się od nas, w trybie natychmiastowym, odzajączkował.

– Serio? – Robert popatrzył na mnie w taki sposób, jakby w jego sercu zgasła wszelka nadzieja.

– Serio! - Udawałam powagę.

– W sumie nie sprecyzowała, o czyją śmierć chodzi, a tak sobie ostatnio grabi, tak się naraża, że zginie niechybnie z mojej ręki. – Łukasz wykrzywił twarz na kształt czegoś, co wzięłam za udawaną serdeczność. – Ale, jak będziesz dobrym kolegą, może pozwolę ci spełnić swoje chore fantazje, zanim wystygnie.

– Co to znaczy "dobrym kolegą"? Uprzedzam, że grać na flecie nie umiem. – Wzruszył ramionami, a Łukasz westchnął głęboko i zamilkł w końcu zupełnie zrezygnowany.

Ku utrapieniu i zgryzocie Łukasza, Robert objął mnie znowu i posłał mi jeden ze swoich uroczych, acz sztucznych uśmiechów

– Wracając do tematu, co robisz dzisiaj wieczorem?

– Na pewno nie umieram. – burknęłam rozwiewając jego noworozbudzone nadzieje.

Ze wszelkich sił starałam się nie wybuchnąć śmiechem, zamknęłam więc oczy, przetarłam powieki i robiłam spokojne, głębokie wdechy.

Łukasz nie pomagał, bo najwidoczniej nie potrafił odnaleźć się w nowej dla niego sytuacji, przeżywając coś na kształt rozdwojenia jaźni, przeplatanej zanikami i przebłyskami pamięci, bo raz śmiał się serdecznie z nami, czyniąc szereg jednoznacznych aluzji, a w następnej chwili, posyłał nam tak wymowne spojrzenia, że nie powstydziłby się ich sam, doprowadzony do ostateczności, Miś Paddington, we własnej osobie.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top