5. Poniedziałek, 24 listopada

Na długiej przerwie zdecydowałam się skorzystać ze sposobności i zostać w klasie aby dokończyć, zapomniane jakimś cudem, zadanie domowe. Pochłonięta pracą, nie zauważyłam, że drzwi uchyliły się, a w progu stanął nie kto inny, jak powód moich ostatnich, wewnętrznych rozterek.

Podniosłam głowę dopiero, kiedy wyrósł przed moją ławką i odchrząknął znacząco.

– Tak? – rzuciłam krótko, tuszując sztucznym zniecierpliwieniem potężny wyrzut dopaminy .

– Chciałem cię wypożyczyć na chwilę. – Uśmiechnął się do mnie rozbrajająco. Na tyle, że poczułam jak moje skołatane serduszko przemieszcza się gdzieś w okolice migdałków.

– Byle na krótko. Jestem zajęta. – Nie odwzajemniłam jego uśmiechu. Musiałam się bardzo mocno starać, aby zatuszować ślady entuzjazmu, który usilnie próbował przejąć nade mną kontrolę.

Odwrócił krzesło i usiadł naprzeciwko mnie. Wyjął długopis z mojej dłoni i zaczął obracać go w swoich palcach.

– Przyszedłem cię poinformować, że idziesz z nami do kina. – powiedział stanowczo, jakby wcale nie brał pod uwagę mojej potencjalnej odmowy.

– Do kina? – powtórzyłam za nim. W sumie to bardziej zaskoczyło mnie, że powiedział „z nami" a nie „ze mną". Ciekawe, których "nas" miał na myśli. Podejrzewałam nieśmiało, że Łukiego i Olę. I co to w ogóle miało znaczyć to "poinformowanie"? Gdzie jakiekolwiek pozory pytania i oczekiwania na odpowiedź?

– No tak. Kino. Chyba mieliście w tej stolicy jakieś kino? Nie? Jakby ci to zobrazować... Wyobraź sobie wielki telewizor, zawieszony na ścianie, dużą salę z mnóstwem siedzeń, popcorn, te sprawy.

– Fascynujące! – westchnęłam ze sztucznym uwielbieniem. Teatralnie oparłam brodę na splecionych dłoniach. – Zaiste nie wiedziałam, co to kino. Dziękuję za przybliżenie mi świata techniki i innowacji.

Uniósł w górę jedną brew, odchylił się na krześle i patrzył na mnie bez słowa, spod półprzymkniętych powiek. Zaczerwieniłam się. Czułam się bezsilna jak dziecko. Jedyne, na co mnie było w tamtej chwili stać, to teatralne wywrócenie oczami.

Nie potrafiłam wydusić z siebie niczego błyskotliwego. Za każdym razem, gdy ten chłopak pojawiał się na horyzoncie, moja cięta riposta bawiła się w chowanego wraz z resztkami inteligencji. Z całą pewnością nie znały jednak zasad gry, bo obie chowały się w tym samym czasie.

– Bądź gotowa o ósmej. Wpadnę po ciebie. I nie próbuj się wymigać. Wiem, gdzie mieszkasz! Czas w końcu poznać ludzi, otworzyć się na nowe doznania, wyjść z buszu i liznąć trochę kultury. – Uśmiechnął się szeroko i nie czekając na moją odpowiedź odłożył długopis, wstał, posłał mi jedno z tych swoich spojrzeń, które sprawiały, że przestawałam oddychać i wyszedł, zamykając cicho drzwi za sobą. Prychnęłam. Potem uświadomiłam sobie, że i tak byłam w klasie sama i nie miałam świadków, przed którymi powinnam udawać obojętną. Policzki mi płonęły. Ostrzegawczy głosik w mojej głowie cichł z każdą chwilą, a czerwone flagi zostały opuszczone do połowy masztów. Idziemy do kina!

***

Nie zawiodłam się. Jeszcze w czasie tej samej lekcji dostałam smsa od Oli, która potwierdziła wieczorne plany. Byłam tak podekscytowana, że wracając z zajęć, prawie biegłam. Po dwóch godzinach w wodzie, powinnam być padnięta, a tym czasem nie potrafiłam nawet ustać spokojnie w jednym miejscu.

Wpadłam do domu i od razu pobiegłam do łazienki. Zrobiłam lekki makijaż, a włosy zostawiłam rozpuszczone. Ubrałam się w miarę skromnie. Jasne jeansy rurki, dopasowany, czarny sweterek i do tego eleganckie buty na dość wysokim obcasie. Dokładnie wtedy, gdy naciągałam na siebie krótki płaszczyk, usłyszałam pukanie do drzwi.

Byłam przygotowana na to, że to właśnie Robert będzie stał za drzwiami, nie przewidziałam jednak, że będzie wyglądał tak wyśmienicie. Ubrany w długi, ciemnoszary, gruby płaszcz przypominał bardziej gwiazdora filmowego, niż kolegę ze szkoły.

Stał nonszalancko wsparty łokciem o framugę i przewiercał mnie na wskroś swoimi niebieskimi, sarnimi oczami.

– Boże, jaki ja mam dobry gust! – rzucił, patrząc na mnie z nieukrywanym podziwem.

Zaśmiałam się, a on gestem zaproponował, abym wzięła go pod ramię, co też uczyniłam.

Weszliśmy do windy. Obecność Roberta sprawiała, że ciasne wnętrze wydawało mi się jeszcze mniejsze i bardziej duszne niż zazwyczaj. Wyraźnie wyczuwalne napięcie wolałam jednak tłumaczyć początkami klaustrofobii, niż tym, że tak właśnie działała na mnie jego bliskość.

Wychodząc, otarłam się o jego klatkę piersiową i zalała mnie kolejna fala niepokojącego gorąca. Zacisnęłam zęby, warcząc w myślach na swój układ limbiczny. Zaczynały mnie powoli irytować entuzjastyczne reakcje mojego organizmu. Dziękowałam niebiosom, że było w miarę ciemno i mój dziewiczy rumieniec nie rzucał się za bardzo w oczy.

Robert przepuścił mnie w drzwiach wyjściowych, objął w pasie i podprowadził do stojącego nieopodal jasnego Forda.

Łukasz stał wsparty o drzwi i mierzył nas morderczym spojrzeniem. Wyglądał tak, jakby żałował, że w ogóle zgodził się z nami wyjść i zdawał się przeżywać naszą pierwszą randkę intensywniej od nas. Na szczęście nie komentował niczego i nie rzucał się na Roberta za każdą próbę zbliżenia się do mnie, za co byłam mu dozgonnie wdzięczna.

Wsiadłam do samochodu, umyślnie zajmując miejsce z tyłu, tuż obok Oli. Dopiero wtedy atmosfera trochę się rozluźniła i Łukasz zaczął się normalnie odzywać. Poczułam się jeszcze bezpieczniej gdy Robert usiadł za kierownicą i teoretycznie zajął się czymś innym, niż zawracanie mi w głowie. Nie mogłam oprzeć się jednak wrażeniu, że ciągle mnie obserwuje, patrząc ukradkiem w lusterko.

***

Cały seans minął mi na przywoływaniu do porządku własnego organizmu i usilnych próbach lekceważenia drobnych gestów, z pozoru nic nieznaczących szeptów i przelotnych muśnięć.

Wbrew sobie byłam jednak półprzytomna od ciągłego napięcia i uniesień. Za każdym razem, gdy krzyżowały się nasze spojrzenia, jego dłoń muskała moją, a usta zatrzymywały się milimetry od płatka mojego ucha, przeszywała mnie seria niekontrolowanych dreszczy.

W pewnej chwili miałam już serdecznie dosyć tej wewnętrznej szarpaniny, męczącego zawieszenia, między tym, czego chcę, a tym, co mi wypada, odwracania głowy w przeciwnym kierunku, gdy tylko jego usta znajdowały się niebezpiecznie blisko moich i usilnego ignorowania jasnych i klarownych sygnałów, które bez ustanku wysyłał.

A kiedy było mi już wszystko jedno i zmiękłam na tyle, by nie uciekać spojrzeniem, by nie odsuwać się od niego w popłochu, tylko zdać się w końcu na to co ma być, skończył się seans. Rozbłysły światła, ludzie zaczęli przeciskać się do wyjścia i romantyczną atmosferę diabli wzięli.

Byłam na siebie trochę zła. Uczucie niedosytu paliło mnie od środka. Zamiast skupić się na głębokim oddychaniu, podsycałam dodatkowo świeżo rozbudzone emocje, zastanawiając się, jak to jest czuć jego wargi na swoich ustach i pozwalać jego dłoniom błądzić po swoim ciele.

– Gdzie jesteś? – Robert zauważył, że od czasu wyjścia z sali kinowej, nie odezwałam się ani razu.

– W mojej tajemniczej krainie. – odparłam wymijająco.

Robert przystanął na chwilę i nie zważając na Olkę i Łukasza idących gdzieś przed nami, zdjął rękawiczkę i powoli odgarnął mi włosy z twarzy.

– Zabierz mnie tam ze sobą. – wyszeptał z powagą.

Utkwił we mnie spojrzenie tak intensywne, że utrzymanie go graniczyło z cudem. Emocje odebrały mi władzę w nogach. Stałam bez ruchu, koncentrując się tylko na tym, żeby nie stracić przytomności.

Robert delikatnie zbliżył się do mnie, ujął moją twarz w chłodne dłonie, a potem podniósł ją nieznacznie do góry. I kiedy jego usta prawie dotykały moich, gdy już czułam ciepło jego skóry na swoich policzkach, a od zapachu męskich perfum świat wirował mi przed oczami, usłyszałam, jakby z oddali, swój własny, stanowczy i zaskakująco przytomnie brzmiący głos.

– Nie uważam, żeby to był dobry pomysł.

Robert zamarł. Uniósł brwi, wciągnął ze świstem powietrze w płuca, przekrzywił głowę w bok i patrzył na mnie z takim niedowierzaniem, jakby co najmniej przyszło mu obserwować lądowanie spodka kosmicznego w samym centrum miasta.

Zachodziłam w głowę, jak to się stało, że te słowa wydarły się, jakimś kosmicznym prawem, z mojej zaciśniętej krtani. Przecież chciałam! Tak bardzo, tak rozpaczliwie tego chciałam!

Czyżby dawno zapomniany instynkt samozachowawczy znalazł wreszcie drogę do domu?

Być może, bo gdy po tym, jak z wahaniem skinął głową i odsunął się ode mnie niespiesznie, w moich uszach ciągle odbijały się echem kpiące komentarze dziewczyn.

***

Przez całą drogę do domu robiłam wszystko, żeby nawet nie odwracać głowy w kierunku obiektu moich westchnień. Łukasz zaproponował, żebyśmy poszli jeszcze do niego na herbatę, ale wymigałam się jakoś. Robert nie byłby Robertem, gdyby nie zaproponował, że mnie odprowadzi, na co przystałam dopiero za jego gorącą namową.

Nie chciałam ryzykować jazdy windą, z powodu kolejnej wymuszonej bliskości, więc poszliśmy na górę schodami. Stojąc już przed drzwiami, specjalnie nie wyciągnęłam klucza od razu. Bałam się, że coś mnie jednak pokusi, żeby zaprosić go do mieszkania.

– Czy... – Zawahał się. – Wszystko w porządku? – Stał wsparty o balustradę schodów, podczas gdy ja opierałam się plecami o drzwi wejściowe. Nie chciał chyba łamać ponownie mojej "bezpiecznej strefy" w obawie przed kolejnym odtrąceniem. – Chyba nie zrobiłem niczego... nieodpowiedniego?

Uśmiechnęłam się w duchu, rozczulona jego zaniepokojeniem.

– Nie, nie zrobiłeś. – Wplątałam palce we włosy, starając się w ten sposób zamaskować drżenie dłoni. W ustach mi zaschło i nie bardzo wiedziałam, co powiedzieć. Za każdym razem, kiedy znajdowaliśmy się sam na sam, miałam kompletny mętlik w głowie.

Zanim zdążyłam się ponownie odezwać, Robert oderwał się leniwie od balustrady i zrobił krok w moim kierunku.

Od razu pożałowałam, że nie otworzyłam drzwi wcześniej. Pozwoliłoby mi to bezpiecznie ewakuować się w głąb mieszkania.

– Słuchaj... – zaczęłam, jakby licząc na to, że moje słowa zniechęcą go do podchodzenia bliżej.

Nie zniechęciły. Oparł dłonie na drzwiach za mną, tuż nad moją głową.

– Tak? – rzucił, będąc już naprawdę blisko.

Zamknęłam oczy i przygryzłam wargę. Odwróciłam głowę w taki sposób, żeby chociaż w niewielkim stopniu utrudnić mu pocałowanie mnie.

– Tak się zastanawiam – kontynuował, kiedy nie usłyszał ode mnie odpowiedzi. – Czy to nie był dobry pomysł na tamtą, daną chwilę, czy może... – Czułam, jak dotyka ustami moich włosów – Nie jest dobry ogólnie?

Nie odpowiedziałam. Nie potrafiłam. Gdybym to zrobiła, bełkotałabym pewnie coś kompletnie bez sensu, a chrypka w głosie zdradziłaby mój stan pobudzenia. Wszystko we mnie uwrażliwiło się na każdy, najmniejszy nawet ruch. Poczułam jego płaszcz, ocierający się o moje uda, a wraz z nim przesłodkie mrowienie w tamtym miejscu.

Jego twarz znalazła się tak blisko mojej, że w pewnym momencie pomyślałam, że teraz to zrobi. Teraz na pewno mnie pocałuje! Nie odrywał ode mnie wzroku, a jego oczy błyszczały w półmroku. Staliśmy w bezruchu trochę za długo i stanowczo zbyt blisko siebie. Światło na klatce schodowej zgasło całkiem. Czekałam niecierpliwie.

– Byłoby bardzo szkoda – wymruczał prawie w moje usta. – gdyby ten niedobry pomysł był niedobrym już na zawsze. "Zawsze", to szalenie długo, a ja się stałem ostatnio okropnie niecierpliwy.

Odgłosy dochodzące z mieszkania cioci Isi sprawiły, że odzyskałam na chwilę resztki zdrowego rozsądku. Położyłam otwartą dłoń na jego klatce piersiowej i odsunęłam go od siebie powoli, ale bardzo stanowczo.

– Bardzo mi przykro, ale będziesz musiał jednak trochę zaczekać. – rzuciłam, uśmiechając się ironicznie. Światło znowu się zapaliło. Fotokomórka czuwała. – Być może nawet szalenie długo. Ale dobrze ci to zrobi. Cierpliwość jest cnotą, czekanie uszlachetnia, a tobie się przyda jakiś intensywniejszy kurs wytrwałości w dążeniu do celu. – Mój głos nie drżał aż tak, jak się tego spodziewałam. Wręcz przeciwnie - brzmiał tak spokojnie, że prawie obojętnie.

– Czyli jednak nie na zawsze! – Uśmiechnął się szelmowsko, wyławiając z mojej wypowiedzi tylko te treści, które działały na jego korzyść. Stał w odległości mojego wyciągniętego ramienia i ani centymetra dalej. Moja dłoń cały czas spoczywała na jego torsie. Ciepłym, pachnącym i umięśnionym... – Powiem ci w sekrecie – ciągnął dalej – że już powoli zaczynałem się obawiać, że mnie nie kochasz. – zażartował, ale nie próbował na powrót zbliżyć się do mnie. Wyglądał za to na ekstremalnie zadowolonego z tego co powiedział.

– Idź już! – burknęłam, piorunując go wzrokiem. Nie dałam się sprowokować jego chłopięcej bezczelności. – Jeszcze słowo, a zmienię zdanie i wtedy już naprawdę będzie na zawsze.

– Nie zmienisz. – Zaśmiał się, ale wszedł już na schody jakby faktycznie bał się, że się rozmyślę. – Z miłością nie wygrasz. – rzucił filozoficznie, już przez ramię.

– Marzyciel! – prychnęłam na tyle głośno żeby usłyszał, ale asekuracyjnie odwróciłam się w kierunku własnych drzwi. Nie chciałam, żeby zauważył, że stoję jak słup soli i oczarowana jego wdziękiem, gapię się na jego plecy, jak cielę na malowane wrota.

Wyjęłam z torebki klucze i włożyłam w zamek. Jego kroki jednak nagle ucichły, więc odwróciłam się. Stał na szczycie schodów i patrzył na mnie z góry.

– Cóż więcej mi pozostaje? – Wzruszył bezradnie ramionami.

Byłam przekonana, że gdyby nie cała gama ostrzeżeń, którą oberwałam jak serią z kałasznikowa od razu, na dzień dobry, z całą pewnością dałabym się uwieść jego szczenięcemu urokowi.

Potrząsnęłam głową, jakbym chciała dać mu znać, że nie zgadzam się z żadnym pomysłem, który lęgnie się w mrocznych zakamarkach jego umysłu, po czym przekręciłam klucz w zamku i weszłam do mieszkania. Już miałam zamykać, kiedy moją uwagę przykuł ruch otwieranych drzwi mieszkania naprzeciwko. Sekundę później wychyliła się zeń uradowana facjata mojego kuzyna.

– Mordo moja! Szyszuniu najdroższa, ostatnia w sezonie! – szeptał tak radośnie, że w rezultacie popiskiwał jak rozentuzjazmowana pięciolatka. – To było epicko piękne! – zakwilił, i przygryzł zwiniętą w pięść dłoń. – Wiedziałem, po prostu wiedziałem, że on to łatwo z tobą mieć nie będzie! Trafiła kosa na pierwszy, normalny kamień! I to jaki! Krew z krwi mojej!

– Łukasz, nie wiem, w jakiej alternatywnej rzeczywistości się zapętliłeś, ale w tej, moim ojcem jest ktoś inny. Zapamiętaj to sobie z łaski swojej. Ej, czekaj! – Ściągnęłam gniewnie brwi, bo puzzle, które mi rzucił pod nogi, nagle ułożyły się w obrazek, który niezbyt przypadł mi do gustu – Podsłuchiwałeś?

– No raczej! – Wypiął z dumą tors. – Miałem tu niezłą wizję z całkiem dobrą fonią! I raduje się me serce na to, czego byłem świadkiem! Brawo! Oto nastąpiła epokowa chwila! Przełomowy moment! Pamiętne wydarzenie! Dziś, przed drzwiami przybytku mego, dokonało się niedokonywalne. Już widzę te nagłówki w porannej prasie. "Największy łamacz niewieścich serc, po raz pierwszy w życiu, dostaje kosza". I to od mojej cudownej, osobistej siostry!

– Kuzynki. – poprawiłam go sucho, podejrzewając, że nie Olę miał na myśli, skoro to przede mną wyginał się spazmatycznie w swoich plemiennych, euforycznych tańcach.

– Siostry ciotecznej, no! – Zacieszał nadal, trwając przy swoim.

– Ku-zyn-ki! – powtórzyłam stanowczo. – Świadomie wybieram nazewnictwo nacechowane większą dozą dystansu genetycznego. I zupełnie nie wiem, o jakim koszu mówisz, bo ja nikomu żadnego kosza nie dałam! – Spiorunowałam go wzrokiem. Coraz mniej mi się podobało zaangażowanie Łukasza w moje życie emocjonalne, więc postanowiłam ukrócić jego ekstatyczne podrygiwania. – On mi się podoba, wiesz o tym!

– Pewnie, że wiem. On się każdemu podoba, bez względu na płeć. Musiałabyś być kompletnie ślepa, żeby nie zwrócić uwagi na jego idealnie symetryczną, męską mordę. Co nie oznacza wcale, że masz tanio sprzedać skórę. Na to ci nie pozwolę!

– Niezmiernie mi miło, że upodobałeś sobie moją "idealnie symetryczną, męską mordę" – Ku mojemu przerażeniu dobiegł nas z góry znajomy głos, pod którego wpływem mój żołądek zrobił fikołka, a nogi zmieniły się w niezbyt stabilną galaretę – ale wolałbym, żebyś nie traktował KUZYNKI, jako swojej konkurencji, zazdrosna mendo. I, uprzedzając wasze pytanie, tak, słyszałem WSZYSTKO. To, że się wam podobam też. – podkreślił dobitnie.

Brak oddechu i kołatanie w klatce piersiowej utwierdziły mnie w przekonaniu, że gdyby zdecydował się zejść do nas na dół, niechybnie sama też bym zeszła. Na zawał, albo jemu podobne. Ku mojemu szczęściu, Robert nieświadomie postanowił uratować mi życie, bo już po chwili słyszałam jak, dwa piętra wyżej, zamyka za sobą drzwi.

– Zabiję cię kiedyś, przysięgam! – wystosowałam groźby karalne wobec mojego kuzyna, powarkując przy tym złowrogo, na co Łukasz zareagował niedbałym wzruszeniem ramion, po czym ewakuował się bez słowa do bezpiecznej strefy rodzinnego gniazda.

Sekundę później wzięłam z niego przykład i zaszyłam się we własnych czterech ścianach. Zrzuciłam buty, w płaszczu zwaliłam się na kanapę i ukryłam twarz w dłoniach, próbując wyciszyć palący wstyd i zetrzeć czerwień z policzków. I to ja miałam wcześniej wyrzuty sumienia, że podsłuchiwałam!

Boże, naprawdę?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top