4. Sobota, 22 listopada
Ludzie z mojej klasy zaczęli się do mnie po trochu przyzwyczajać. Ktoś się przysiadł, ktoś zagadał, ktoś inny spisał zadanie. Głównie męskie grono, bo dziewczyny ciągle trzymały mnie na lekki, acz wyczuwalny dystans.
Mimo że na pływalni zdawały się być moimi najlepszymi psiapsiółami, w klasie sytuacja zmieniała się diametralnie i z klepania po plecach i przekomarzanek przechodziłyśmy prawie pod granice zimnej wojny. Być może miało to coś wspólnego z Judytą, która na basenie pojawiała się rzadko i tylko po to, żeby przynieść jakieś lewe zwolnienie lekarskie.
Przerwy spędzałam zazwyczaj z „moimi" chłopakami. Nie wiem, czy dobrze robiłam, bo po pierwsze izolowałam się od towarzystwa, w które powoli powinnam zacząć już wsiąkać, a po drugie dziewczyny chyba były zazdrosne, bo komentowały wszystko nad wyraz soczyście.
Po każdej przerwie spędzonej z chłopakami, musiałam wysłuchiwać uszczypliwych uwag dotyczących mojego zachowania i nagannego „prowadzenia się" i znosić nazywanie mnie "wywłoką". Zaciskałam zęby i udawałam, że mało mnie to obchodzi, lub że zwyczajnie nie słyszę, ale czułam, że nie dam rady milczeć w nieskończoność, ponieważ moja irytacja osiągała masę krytyczną.
Ze wszystkich dziewczyn najgorsze były Judyta z Martą. I Karolina oczywiście. Choć zaczęłyśmy miłym akcentem na pływalni, to mimo iż nie mówiła zbyt wiele, śmiała się z każdego komentarza pod moim adresem tak spontanicznie i szczerze, że nie byłam w stanie dokładnie ocenić, co boli mnie bardziej - słowa dziewczyn, czy jej rozbawienie.
Zdążyłam też usłyszeć o Robercie ogrom, delikatnie mówiąc, niepochlebnych opinii, co wcale nie zmieniało faktu, że chłopak plasował się w ścisłej czołówce szkolnych "most wanted". Musiałabym być chyba kompletnie ślepa, żeby tego nie zauważyć.
Wystarczyło tylko wejść do którejkolwiek z damskich ubikacji, żeby dosłownie utonąć w gąszczu naściennych hieroglifów, rysuneczkach serduszek i skrzętnie wykaligrafowanych literek, dziwnym trafem układających się w jego imię.
Niestety wczoraj znalazłam też inny, całkiem nowy napis, głoszący że "Szyszkowska to dziwka" i jakoś ani przez moment nie miałam wątpliwości, o którą Szyszkowską chodzi.
Kolejna lekcja życiowa - okazuje się, że można być dziwką nie uprawiając seksu. Żadnej z jego form. Nigdy.
***
Dni wolne, wbrew pozorom, nie sprzyjały odpoczynkowi. Czułam się zagubiona, wyjęta z kieratu i cholernie samotna, a kłębowisko myśli wywoływało chęć natychmiastowej socjalizacji. Niestety, Ola nie odpisywała na wiadomości i nie odbierała telefonu, więc pomyślałam, że albo jest czymś cholernie pochłonięta, albo śpi.
Próbowałam na siłę zająć się czymkolwiek. Posprzątałam mieszkanie, wzięłam prysznic, odrobiłam zadania, ale kiedy już naprawdę nie miałam nic do roboty, wciągnęłam buty i postanowiłam upewnić się, czy Ola jeszcze żyje.
Drzwi do mieszkania wujostwa tradycyjnie nie były zamknięte na klucz, więc weszłam do środka bez pukania. W przedpokoju zauważyłam płaszcz Roberta i torbę treningową, co sugerowało, że przyszedł tu razem z Łukaszem od razu z basenu.
Chciałam cichutko przemknąć do pokoju kuzynki, kiedy nagle usłyszałam wyraźnie swoje imię, dobiegające z Łukaszowego pokoju. Imię, które ewidentnie nie padło z ust samego Łukasza.
Tak bardzo byłam ciekawa o czym rozmawiają, że bez skrępowania podeszłam na palcach pod same drzwi i przytknęłam ucho do szczeliny między nimi, a framugą. Ku mojemu zaskoczeniu słyszałam wszystko tak wyraźnie, jakbym siedziała tuż obok nich, na tej samej kanapie. Wiedziałam już, że nie odejdę stąd za nic w świecie.
– Powiedz mi – Robert zrobił przydługą pauzę, jakby zbierał myśli. – czy ta twoja kuzynka jest jakimś Świętym Graalem, albo czymś w tym rodzaju? Nie złożyła przypadkiem wiekuistych ślubów czystości, albo nie wybiera się do klasztoru?
– Nic mi o tym nie wiadomo. – W głosie Łukasza słyszałam wyraźne rozbawienie. – Czemu pytasz?
– No, nie wiem właśnie... – westchnął. – Próbuję się jakoś odnaleźć w gąszczu sprzecznych informacji. Z jednej strony doszły mnie plotki, że musiała zmienić szkołę po rzekomym romansie z wuefistą, a z drugiej nie da się nie słyszeć wiecznego jęczenia chłopaków o to, że znowu któremuś dała kosza.
– Ten romans to bujda. Nic takiego nie miało miejsca – sprostował ku mojemu zadowoleniu. Brawo Łukaszek. Punktujesz. – A miałoby to dla ciebie jakiekolwiek znaczenie, gdyby się okazało, że to prawda?
– Nie mam pojęcia. Musiałbym rozważyć okoliczności. Abstrahując, – ciągnął Robert. – chciałbym wiedzieć, czy to wieczne "nie", którym poczęstowała już każdego, kto odważył się do niej wystartować, nie jest ściśle z czymś powiązane i nie ma tu jakiegoś ukrytego, drugiego dna i...
– Nie jest lesbą, jeżeli o to ci chodzi. – przerwał mu Łukasz ze stoickim spokojem.
– Niekoniecznie to miałem na myśli. – Robert nie dał się zbić z pantałyku. – Ale informacja cenna, podziękował. W każdym razie, odnoszę wrażenie, że chłopaki specjalnie mnie podpuszczają, bo chcą widzieć, jak pierwszy raz w życiu pakuję się na minę... Co myślisz? Odmówi?
– Ja odmawiam! – warknął sucho Łukasz – A największą miną, na jaką się teraz pakujesz, jestem ja sam, we własnej osobie.
– No weź... – wymruczał niskim głosem.
– Nie wezmę. Ona też nie! – warknął stanowczo.
– Łukasz...
– Nie "Łukaszuj" mi tu teraz! Powiedziałem już! NIE! NO! NOPE! NEIN! NADA! W jakim języku mam to powiedzieć, żebyś przyswoił?
– Przesadzasz, wiesz? – oburzył się, na moje oko, całkiem słusznie.
Bo od kiedy niby to właśnie Łukasz decydował o tym, co i komu biorę?
– Ja przesadzam? – sapnął równie oburzony. – JA? Czyli chcesz mi wmówić, że jesteś bajkowym księciem o nieposzlakowanej opinii? I że te wszystkie laski, które przewinęły się przez twoje wyro, to był jakiś miraż? Fatamorgana? Że wszystko tylko mi się przyśniło? Daruj. To się nie uda.
– Ma kogoś? – Nie dawał za wygraną.
– Tak! – Łukasz prawie wykrzyknął. – Ma mnie! A ja się twoim zamiarom KATEGORYCZNIE sprzeciwiam!
– Łukasz... – Nie uszło mojej uwadze, że wypowiedział imię przyjaciela z subtelną miękkością w głosie.
– Ogłuchłeś? Zabraniam!
– Łukasz...
– Ty ewidentnie masz coś z uszami!
– Łuuuuukasz...
– Absolutnie! Nie i już. I skończ jęczeć i dupę zawracać!
– No, Łukasz...
– Jezu, serio? – Ton głosu mojego kuzyna lekko trącił rozpaczą. – Serio? Boże, czy ty to widzisz? Czy ty to...
Na chwilę zapadła zupełna cisza. Słyszałam, jak Łukasz wzdycha głośno, przeciągle i prawie boleśnie.
– Serio. Ale, że SERIO. Aż tak... – Ni to zapytał, ni stwierdził.
– Istnieje takowe prawdopodobieństwo. – Robert bąknął cicho, a ja zaczęłam mieć wyrzuty sumienia, że podsłuchuję ich, bądź co bądź, podczas dość intymnej rozmowy.
– Prawdopodobieństwo, tak? – sapnął z zauważalnym niezadowoleniem. – Chłopie, błagam! Popracuj na tym działem matematycznym, ok? Powtórz wzory. Poobliczaj sobie, sprawdź, co ci wyjdzie, zweryfikuj wysokość wyniku. A potem procenty ogarnij porządnie, bo musisz być na stówę pewny, że jesteś gotowy ponieść konsekwencje zabawy w zdobywanie serc dziewic, O-kej?
Oooo nie! Zabiję skurczysyna, przysięgam!
– Przepraszam bardzo... – wydusił z wyraźnym trudem. – Czy ja dobrze słyszałem, że ona jest...?
– Jest – potwierdził krótko, acz rzeczowo Łukasz, wywołując u mnie kolejną falę gorąca i niepohamowaną chęć mordu. – I idealnie byłoby ten stan rzeczy utrzymać jak najdłużej. Myślę, że tak z dziesięć lat byłoby optymalnie.
– No i pytałem o Graala? Pytałem! To nie załapałeś! – Robert wcale nie brzmiał na zniechęconego.
– Ochłoń człowiecze! – Łukasz był nad wyraz poważny. – Pamiętaj, że z dziewicami to jest tak, że po pewnym czasie i pewnych... zabiegach przestają nimi być, więc ja cię bardzo proszę o rozwagę i umiar w działaniach. Zastanów się dobrze nad tym co robisz, żeby się później nie okazało, że twój Święty Graal już nim nie jest, tylko dlatego, że zgubił po drodze wianuszek. Jasne?
Zamilkł na chwilę, po czym prychnął z pogardą.
– Mój Boże, jesteś pusty jak bęben. Lecisz tylko na wygląd! Przecież ty jej w ogóle nie znasz! Rozmawiałeś z nią chociaż chwilę? Powiedziałeś do niej coś więcej, oprócz tego, jaka jest piękna i zjawiskowa? Wiesz, kim jest? Co lubi? Jaki ma charakter?
– Luzik! – Zaśmiał się szczerze Robert. – Wystarczy mi, że ty ją uwielbiasz i świetnie się dogadujecie, a z tego, co mi wiadomo, nie tolerujesz przygłupów w swoim najbliższym otoczeniu.
– Zdajesz sobie sprawę z tego, że fakt, iż siedzisz teraz w moim pokoju, przeczy tej teorii? – warknął Łukasz, a potem usłyszałam jakiś głuchy odgłos. Coś jakby uderzenie poduszki o czyjś pusty łeb.
Policzki piekły mnie żywym ogniem. Obmyślałam najdrastyczniejsze i najboleśniejsze sposoby mordu na Łukaszu, biorąc pod uwagę wprowadzenie we wczesnej fazie najcięższych, najokrutniejszych, najbardziej finezyjnych, znanych ludzkości tortur, kiedy usłyszałam ciche chrząknięcie za moimi plecami.
– Mini zawał! – wyszeptałam przerażona, patrząc ze skruchą na kuzynkę. Wzrokiem błagałam o nieosądzanie mnie, nie poruszanie tematu i nie zdradzenie mojego niecnego występku. Szczególnie przed samymi zainteresowanymi zza drzwi.
– Nie przeszkadzaj sobie. – Ola w pełni zrozumiała mój niemy przekaz – A jak już skończysz, przyjdź do mnie. Zrobić ci herbaty? – Odwróciła się, nie czekając na odpowiedź i weszła do kuchni.
– Właściwie, to już skończyłam. – Z zażenowaniem przygryzłam wargę i posłusznie podreptałam za nią. Ola nalała wody do czajnika i przygotowała kubki. Cztery.
– A... to? – Wskazałam na nadplanowe naczynia.
– Idziemy do chłopaków. – wyjaśniła spokojnie. Zrozumiałam, że to nie było pytanie tylko stwierdzenie. – Nie odgnieciesz sobie ucha przynajmniej. – Uśmiechnęła się ironicznie.
– Oni gadali o mnie! – rzuciłam na swoje usprawiedliwienie.
– Jak co dzień, od czasu, kiedy się pojawiłaś? Nic nowego. – wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się do mnie. Tym razem bez ironii i złośliwości.
Chłopcy chyba usłyszeli jak rozmawiamy, bo drzwi uchyliły się z rozmachem.
– O! Agata jest! – usłyszałam entuzjazm w głosie Roberta, który błyskawicznie znalazł się koło mnie w kuchni po to, aby się ze mną przywitać. Było mnie stać na odpowiedzenie zdawkowego "cześć" bez zbędnego podnoszenia głowy i patrzenia mu w oczy. Udawałam, że w pełni pochłania mnie robienie herbaty.
Nie było opcji - Łukasz musiał umrzeć.
***
– Zacznijmy od czegoś prostego. – powiedziałam kiedy w końcu, po intensywnych namowach, "zgodziłam się" na wspólny spacer z Robertem.
Rozkoszowaliśmy się rześką, zimową aurą. Wszystko mieniło się i skrzyło białobrokatową poświatą. Zmrok zapadł dosłownie parę chwil temu, a całe miasto wyglądało tak, jakby spało od dobrych paru godzin. Śnieg skrzypiał dźwięcznie pod naszymi stopami, a mróz szczypał w policzki.
Przemierzaliśmy te same ulice, którymi chadzaliśmy codziennie, ale żywa, namacalna obecność zimy sprawiła, że wszystko wyglądało magicznie i niecodziennie. Gdzieniegdzie w sklepowych witrynach pojawiły się już bożonarodzeniowe ozdoby, a mrugające, kolorowe światełka wspaniale współgrały z romantycznym krajobrazem
– Hobby. Chociaż w sumie mogę zgadywać. Pływanie? – Zerknęłam na niego z ukosa.
– Owszem, sporty generalnie. Ale ze wszystkich zainteresowań biologia stoi na pierwszym miejscu.
– Przyszły zawód? Szalony naukowiec? Odkrywca nowych gatunków dzikiej przyrody? – zażartowałam.
– Wygrałem olimpiadę z biologii i dostałem indeks Wojskowej Akademii Medycznej. Przy odrobinie szczęścia, jeżeli dam radę nie mdleć w prosektorium, zostanę lekarzem – odpowiedział jak najbardziej poważnie, a mi zrobiło się trochę głupio. A więc nie tylko rozchwytywany osiłek z pięknym obliczem.
– To świetnie! Jaka specjalizacja? – Popatrzyłam na niego z ciekawością.
– Jeszcze nie zdecydowałem, ale mocno rozważam chirurgię. A ty? Kim chciałabyś zostać, jak już będziesz dużą dziewczynką?
– Myślałam o studiach prawniczych, bo cała moja rodzina ze strony ojca siedzi od pokoleń w temacie, ale nie mam jeszcze skrystalizowanych planów na przyszłość. Ciągle się rozglądam. Kompromitujący fakt z dzieciństwa?
– Śpiewałem w kościelnym chórze. To był wymysł mojej moherowej babci – dodał, jakby na swoje usprawiedliwienie, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie. – Ale bywało też, że robiłem jakieś normalne rzeczy, na przykład jeździłem na BMX, albo tańczyłem break'a. Twój?
– Zwymiotowałam na matematyce. – powiedziałam, kiedy już przestałam się śmiać. – Potem przez całą podstawówkę miałam uraz związany z tym wydarzeniem.
Obserwowałam ukradkiem, jak się uśmiecha. Dziwiło mnie i fascynowało zarazem to, jak bardzo jego nastrój wpływał na mój własny.
Jakieś dwie dziewczyny, mijając nas, uśmiechały się do niego słodko i powiedziały chórem "Cześć Robert!", jakby to było najseksowniejsze, najbardziej uwodzicielskie i fantazyjne słowo na świecie. Nie uszło mojej uwadze, że mnie kompletnie zignorowały. Zupełnie tak, jakby Robert szedł całkiem sam.
– Współczuję. – Westchnęłam zakłopotana.
– Nie wiem o czym mówisz. – Popatrzył na mnie z ukosa, ale błysk rozbawienia w jego oczach podpowiedział mi, że wie doskonale.
– Czego nigdy, przenigdy nie zjesz? – Zmieniłam temat. Sama przed sobą nie chciałam się przyznać, jak bardzo drażniło mnie to, że gdziekolwiek pojawił się Robert, mdlała jakaś białogłowa. – Chodzi mi o te zazwyczaj jadalne rzeczy, nietrujące. – dodałam, bo przypomniałam sobie stare powiedzonko, że przecież wszystko jest jadalne, niestety niektóre rzeczy tylko raz.
– Brukselek. – odpowiedział bez wahania. – Szczególnie w zupie warzywnej. O-brzy-dli-wość. Ty?
– Wszelakiej maści zup mlecznych na ciepło.
– Kożuchy? – Spojrzał na mnie z całkowitym zrozumieniem.
– Nie inaczej.
– Pierwszy pocałunek? – Przejął inicjatywę.
– Słucham? – Zaskoczył mnie tak, że w pierwszej chwili nie wiedziałam co mam odpowiedzieć. Jedyne, co mi przyszło wtedy do głowy to "jasne, nie krępuj się".
– Jak wyglądał? Ile miałaś lat? – podpowiedział mi, a ja byłam wdzięczna niebiosom, że nie potrafi czytać w myślach.
– Prozaicznie. – Zaśmiałam się. – Pierwszy raz całowałam się na dyskotece szkolnej w walentynki. I miałam piętnaście lat.
– Piętnaście? Wow! – Uśmiechnął się z niedowierzaniem. – Podobało ci się?
– Nie – odparłam z całą stanowczością. – Nie było ani trochę fajnie.
– Mam nadzieję, że twój pierwszy raz zapewnił ci pozytywniejsze doznania. – rzucił jakby od niechcenia. Widziałam jak wnikliwie mi się przygląda, i zirytowało mnie moje własne zakłopotanie.
– A twój pierwszy raz? Był idealny? – odbiłam pytanie.
– Trochę... szokujący, ale można powiedzieć, że tak. Był idealny.
– Opowiadaj. – Zaciekawił mnie.
– Obiecaj, że zachowasz to dla siebie i nie będziesz dzwonić do rzecznika praw dziecka, sanepidu, izby handlowej i TOZ'u.
– Jezu, było aż tak źle? – Zmarszczyłam nos, nie odrywając od niego oczu.
– Obiecaj! – powtórzył, czekając cierpliwie na moją odpowiedź.
– Obiecuję. – Przystałam na jego prośbę.
– Pierwszy raz przeżyłem... – Tu zrobił dramatyczną pauzę i z trudem przełknął ślinę. – z wychowawczynią na kolonii. I nie, nie byłem tam w charakterze kolegi - wychowawcy, tylko wychowankiem. Na swoje usprawiedliwienie powiem, że ona była zjawiskowo piękna, a ja za bardzo jeszcze nie czaiłem bazy. – dodał szybko, widząc moje przerażenie.
– Ale... słucham? – wydusiłam z trudem.
– Hhm... i miałem wtedy niecałe piętnaście lat. – dorzucił sam od siebie. – W sumie to wszystko wyszło dość spontanicznie. Ostatniego dnia kolonii zaprosiła mnie do swojego pokoju i tak się jakoś... potoczyło.
– Potoczyło... – powtórzyłam za nim, wkładając w to pojedyncze słowo tyle niedowierzania, ile zdążyło się skumulować w moim, najwidoczniej ograniczonym, rozumku.
– Nie patrz tak na mnie, błagam! – Zaśmiał się na głos, próbując zatuszować wyraźne skrępowanie. – Muszę jednak przyznać, że mimo dość kontrowersyjnych okoliczności, było dość, hmm... sympatycznie. I skończyło się bez traum. A jak u ciebie?
– Też bez traum. – wymamrotałam wymijająco.
Nie miałam pojęcia, po kiego grzyba o to pytał, skoro mój wspaniały kuzyn i tak wypaplał wszystko. Musiałam jednak grać swoją rolę. Nie mogłam mu przecież, ot tak, powiedzieć, że jestem Miss Gumowe Ucho i podsłuchiwałam ich prywatne rozmowy, jak jakiś stalker.
– Sądząc po wieku w którym się całowałaś, to twój pierwszy raz musiał nastąpić jakoś niedawno, co? – Przygwoździł mnie wzrokiem.
Milczałam przez chwilę. Co ja miałam mu powiedzieć? I to w momencie, kiedy zupełnie nie miałam na to ochoty?
– Czy możemy odłożyć ten temat na jakiś czas? – Westchnęłam ciężko, mając nadzieję, że mój zbolały ton głosu choć trochę pohamuje jego zapał do obdzierania mnie z wątpliwej jakości tajemnic.
– A więc jednak traumy? – Nie odpuszczał.
– Nie – Potrząsnęłam stanowczo głową. – Nie ma żadnych traum. Nic nie ma. I nie było. – ucięłam krótko.
– Po prostu nie chcesz o tym gadać? – podpowiedział mi.
– Po prostu nie chcę o tym gadać. – powtórzyłam za nim.
– Złamał ci serce? – drążył temat.
– Robert, nie... Ja... – Nie miałam pojęcia, jak się wymiksować z tej bezsensownej wymiany zdań, ale zrobiłabym wiele, żeby tego dokonać.
– Rozstaliście się z powodu twojej przeprowadzki? A może... wcale się nie rozstaliście?
Zatrzymałam się i popatrzyłam na niego z wyrzutem, ale ten zabieg odniósł zgoła odwrotny do zamierzonego, efekt, bo on, zamiast dać sobie wreszcie spokój, przystanął w niewielkiej odległości ode mnie i unieruchomił mnie spojrzeniem. Soczyście niebieskie, nieprzeciętnej urody tęczówki, świdrujące mnie na wylot sprawiły, że natychmiast zapomniałam o istnieniu czegokolwiek, poza nimi.
Wystarczyła sekunda, abym zyskała pewność, że oto właśnie skończył się świat, a czas stanął w miejscu.
Mogłabym też przysiąc, że pod naporem jego wzroku, moje serce w spektakularny sposób odmówiło współpracy, ponieważ z każdym, pojedynczym uderzeniem, rozpadało się na miliony podzespołów, śrubek i trybików, a potem w przeciągu nanosekundy scalało się samoczynnie, pozwalając każdemu, nawet najdrobniejszemu elementowi, powrócić na swoje miejsce.
I tak bez końca.
Nigdy wcześniej nikt nie patrzył na mnie w ten sposób. Mógł poprosić o cokolwiek, a ja spełniłabym jego życzenia bez wahania.
– Zawsze jesteś taki dociekliwy? – burknęłam, odwracając twarz. Nie chciałam zdradzić się z emocjami, od których wręcz rozrywało mi klatkę piersiową.
– Czasem. Szczególnie, kiedy na czymś mi zależy. Albo na kimś. SZCZEGÓLNIE na kimś. – poprawił się. – A teraz chciałbym wiedzieć, czy na przykład wyciągając cię na wieczorne spacery, nie wchodzę komuś innemu w paradę.
– Nie, nie wchodzisz. Nie byłam też wcześniej w żadnym poważnym związku, a nie uznaję zabawy w niezobowiązujący seks więc... Sam rozumiesz.
– Chcesz mi powiedzieć, że... – zawahał się. - jeszcze nigdy nie byłaś fizycznie z mężczyzną?
– Byłam. Nawet teraz jestem. Jak najbardziej fizycznie. Jak widać, eksterioryzacji jeszcze nie opanowałam. – Bezskutecznie starałam się wywinąć.
– Przecież wiesz, o co pytam. – nalegał niestrudzenie.
– Wiem. – Westchnęłam poirytowana. – A to, że nie odpowiadam, świadczy tylko o tym, że nie mam ochoty na takie zwierzenia. Poza tym, przecież i tak już ci powiedziałam!
– Zainsynuowałaś – uściślił, zgodnie z prawdą. – A to nie to samo. I jasne, możemy o tym nie rozmawiać. Nie rozumiem tylko, dlaczego? Wstydzisz się, że nie chodzisz do łóżka z byle kim? – Dotknął mojego policzka, odgarniając za ucho kosmyki, które opadły mi na twarz. – Może małych chłopców fascynuje doświadczenie, ale ci nieco starsi i dojrzalsi, doceniają zgoła odmienne... wartości.
– Nie jest to dla ciebie nienormalne? – zapytałam, choć i tak znałam odpowiedź.
– W żadnym wypadku. Można powiedzieć, że w dzisiejszych czasach jest to niecodzienne i lekko egzotyczne – zaśmiał się głośno – ale na pewno nie jest nienormalne. Zacząłem się zastanawiać, czy znam jeszcze inną dziewczynę w twoim wieku, która byłaby...
– Czy możemy wreszcie uznać temat za wyczerpany? – przerwałam mu lotem błyskawicy.
Szczerze, z całego serca nienawidziłam słowa "dziewica". Nie przyznałam się nawet podczas wizyty u ginekologa, że nie miałam jeszcze kontaktów seksualnych. Było to dla mnie krępujące, ale nie na tyle, żeby na siłę i z byle kim zmieniać postać rzeczy.
Uśmiechnął się, westchnął przeciągle i przycisnął mnie do siebie. Zrobił to tak spontanicznie i naturalnie, że do głowy mi nie przyszło, żeby się temu nie poddać. Byłam taka mała w porównaniu z nim. Moja głowa znajdowała się trochę powyżej jego splotu słonecznego.
Biło od niego przyjemne ciepło i zapach, od którego kręciło mi się w głowie, a moje kolana zamieniały się w watę cukrową. Tak dobrze mi było, kiedy poczułam, że dotyka ustami czubka mojej głowy.
– Możemy. – potwierdził łaskawie, ponownie muskając wargami moje włosy. Chciałam zadrzeć głowę i poczuć jego usta na swoich, nie miałam jednak na tyle odwagi. – Ale jest jeszcze jedna rzecz, o którą chciałem zapytać. – Odsunął mnie nieznacznie, na tyle, aby swobodnie spojrzeć mi w oczy. – Czy... - Specjalnie zawiesił głos, budując napięcie. – Widujesz czasem jednorożce?
– Baaaaardzo zabawne! Cóż za wykwintny żart! Wyżyny komedii improwizowanej! Doprawdy! – marudziłam, ale uśmiech nie chciał zejść mi z twarzy. Na znak protestu, trzasnęłam go w ramię i próbowałam się odsunąć, ale na szczęście przycisnął mnie do siebie jeszcze bardziej.
– Przepraszam. – Wyglądał na skrajnie rozbawionego. – Nie mogłem się powstrzymać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top