30. Poniedziałek, 22 grudnia


Zawsze byłam zdania, że przy odrobinie dobrych chęci można było lubić nawet poniedziałki. Serio! Pod warunkiem, że były one wolne od szkoły, pracy i wszelakiej maści obowiązków.

Więc... ten taki nie był. Co prawda nie mieliśmy już lekcji, ale został nam jeden jedyny trening do odrobienia przed przerwą świąteczną. Dwie godziny męki, a potem dwa tygodnie wolnego! Dodatkowo trener zgodził się, zacząć godzinę później niż zwykle, co pozwoliło nam trochę dłużej pospać.

Dość wcześnie obudził mnie odgłos ekspresu do kawy. Otuliłam się kołdrą i podreptałam boso do kuchni, przywitać się z Robertem. Stał pochylony nad kuchennym blatem i oparłszy na nim dłonie, utkwił wzrok w martwym punkcie przed sobą. Wyglądał na tak zmęczonego, jakby w ogóle dzisiaj nie zmrużył oka.

– Wszystko w porządku? – zapytałam z troską. Podeszłam bliżej, wspięłam się na palce i pocałowałam go w policzek.

– Jest dobrze – odpowiedział machinalnie, a potem, jakby zupełnie przecząc swoim słowom, przycisnął mnie do siebie mocno i gwałtownie. Stałam chwilę, szczelnie otulona kołdrą i jego zachłannymi ramionami, starając się zrozumieć, co się dzieje w jego umyśle.

– Martwisz się? – Zadarłam głowę, próbując złapać jego wzrok, ale uparcie unikał patrzenia mi w oczy.

– Nie bardziej, niż zwykle – westchnął cicho i rozluźnił uścisk. – Kawy?

– Jezu, tak! – wymruczałam z lubością, nie spuszczając z niego wzroku. Zastanawiało mnie jego dziwne zachowanie, nie dało się bowiem nie wyczuć w nim rozbieżności. Przyszło mi do głowy, że być może zaczął mieć wątpliwości, ale to był przecież Robert. Ten sam, który troszczył się o mnie, pomagał i wspierał. Dokładnie ten sam, który powiedział mi wczoraj, że mnie kocha... Czy to w ogóle było możliwe?

– Myślisz, że gdybyśmy powiedzieli Kuli, że wczoraj urządziliśmy sobie indywidualny trening, zwolniłby nas z dzisiejszego? – Podniosłam kubek z kawą do ust, udając, że nie zauważam tego, co się z nim działo. – Jak myślisz?

– Nie wiem. – Uśmiechnął się słabo. – Zawsze możemy spróbować.

Nie spróbowaliśmy.


***

Pomimo, iż trening zaczynał się o godzinę później niż zwykle, wszyscy wyglądali jak z krzyża zdjęci. Miałam wrażenie, że patrzę na paradę smutnych zombie, nie na mistrzów zeszłotygodniowych zawodów. Ktoś walczył z zamykającymi się powiekami, ktoś ziewał, kichał, powłóczył nogami i kaszlał ostentacyjnie.

Łukasz siedział na skraju basenu i przyglądał się z zainteresowaniem płytkom na dnie, uparcie unikając odwracania głowy w kierunku trybun, domyśliłam się więc, że rozgościł się na nich ktoś, od kogo tak desperacko próbował się ostatnio uwolnić.

Zewsząd wyzierała niechęć, nuda i zmęczenie. Za oknem zacinał śnieg z deszczem, a wiatr wył przeraźliwie, zdzierając przechodniom czapki z głów. Całą sytuację można byłoby streścić w dwóch słowach, trafnie opisujących zaistniałe okoliczności - poniedziałkowy poranek.

Robert wyłonił się z męskiej szatni, ubrany w spodenki sportowe i ciasny, ciemny podkoszulek. Wiedziałam, że na pewno nie będzie pływał, więc nie zdziwiło mnie to, że zamiast w naszą stronę, skierował się do stanowiska ratownika. Postanowiłam wyjść mu naprzeciw.

Przechodząc koło Karoliny przystanęłam na chwilę. Wydała mi się jakaś dziwnie odległa i chciałam zapytać, co się dzieje, ale zdążyłam tylko dotknąć jej ramienia, kiedy moją uwagę przyciągnęła rozmowa kolegów, okupujących parapet dwa metry dalej.

– Patrz jak tam ciągnie... – Wzdrygnął się Zbyszek, patrząc w stronę okna. Po chwili oderwał wzrok od zaparowanej szyby i wbił go we mnie. Nie podobał mi się sposób, w jaki lustrował moje ciało, ale postanowiłam to zignorować.

– Nie mówi się ciągnie, tylko wieje – poprawił go rzeczowo Kamil, również zerkając w moją stronę.

– W sumie – zgodził się posłusznie, nie przestając gapić się na moje cycki. – Ciekawe czy Nowa dobrze wieje...

Nie zdążyłam nawet zareagować, bo ubiegła mnie rozpędzona pięść Roberta. Zbyszek wylądował na posadzce. Z nosa zaczęła kapać mu krew, którą bezskutecznie starał się zatamować otwartą dłonią. Z jego oczu biła mieszanina zaskoczenia i strachu.

– Ostrzegałem cię! – warknął w jego stronę Robert, mierząc go morderczym spojrzeniem.

– Co jest!? – zawołał Zbyszek z najwyższym oburzeniem, ale asekuracyjnie nie próbował nawet podnosić się z podłogi.

– To ty nie wiesz? – Robert zrobił gwałtowny krok w jego stronę. – Mam ci to narysować?

– Co tu się, do diabła, dzieje? – ryknął Kula z przeciwległego końca basenu. – Dragan! Wynocha mi stąd! To jest miejsce dla poważnych ludzi, a nie jakichś neandertali! I nie przyłaź mi tu, dopóki nie nauczysz się nad sobą panować, jasne?

Robert zaklął pod nosem i ruszył w kierunku wyjścia. Pobiegłam za nim. Słyszałam jak wściekły trener woła moje nazwisko, ale nie obejrzałam się nawet za siebie.

Złapałam go dopiero w szatni, kiedy stał zwrócony twarzą w kierunku swojej szafki. Zacisnął pięści, zamknął oczy i bujał się teraz w przód i w tył, za każdym razem przytykając czoło do chłodnych, metalowych drzwiczek.

– Robert... – Podeszłam do niego i próbowałam złapać jego wzrok. – Co się dzieje?

– Nic, o czym byś nie wiedziała. – Zacisnął ciasno powieki i zasłonił twarz. Widziałam, jak jego prawa ręka puchła znowu w zastraszającym tempie.

– Robert, nie denerwuj się tak... – powiedziałam najspokojniej, jak tylko potrafiłam. – Przecież on tylko żartował...

– Żartował? – Popatrzył na mnie tak, jakby nie dowierzał temu, co usłyszał. – Twoim zdaniem to było śmieszne? Bo ja uważam, że nikt nie ma prawa zastanawiać się na głos, czy moja kobieta dobrze robi loda! Nie ucz mnie proszę cię, co jest żartem, a co nim nie jest, bo w tej materii chyba jeszcze trochę ogarniam temat!

– Nie, ja... po prostu... – zawahałam się. – Wydaje mi się, że zareagowałeś zbyt emocjonalnie i nie powinieneś łamać mu nosa z powodu tego, co powiedział...

– Tak? – sapnął wściekle. – A co według ciebie powinienem? Niech się lepiej cieszy, że nie dostał w ryj już wcześniej. Gdybyś wiedziała o nim to, co ja, sama dałabyś mu w mordę za sam fakt, że patrzy w twoją stronę!

– Robert...

– Co Robert? Co Robert? Wszyscy o wszystko mają do mnie pretensje. Obojętnie, czego nie dotknę, już na samym starcie mogę mieć pewność, że to spierdolę... Mam już po prostu dość! Tego jest... za dużo, rozumiesz?

– Za dużo... czego? – zapytałam półgłosem, próbując samodzielnie odczytać intencję tego zdania.

– Wszystkiego! Nie wiem, co się ze mną dzieje! Ostatnio nie poznaję sam siebie! Nigdy nie uważałem się za złego człowieka, a wiesz co pomyślałem kiedy Łukasz powiedział, że tamten psychol uciekł ze szpitala? Że żałuję, że go nie zabiłem. Jeszcze nigdy nie życzyłem nikomu śmierci! – Zasłonił usta dłonią, jakby chciał powstrzymać się od powiedzenia czegokolwiek więcej.

– Boisz się – stwierdziłam cicho, nawet nie siląc się na pytanie.

– Boję? – Parsknął śmiechem. – Agata, ja jestem przerażony!

– Spokojnie, przecież twój tata...

– Co mój tata? – Brutalnie wszedł mi w słowo. – Gówno mój tata! To im zwiał sprzed nosa i zamiast jednego zagrożenia, mamy teraz dwa! Wczoraj facet zabił człowieka! Wyszkolonego policjanta z wieloletnim doświadczeniem. Jak my, banda dzieciaków, mamy dać sobie radę z kimś takim? Głupi jestem! Zamiast cię chronić, wyciągam cię na jakieś nocne eskapady i narażam twoje życie! – Przygryzł mocno wargę, na przemian zaciskając i prostując palce prawej dłoni. Miałam wrażenie, że robi wszystko, żeby zadać sobie jak najwięcej bólu. Pierwszy raz widziałam go takiego. Załamanego, rozbitego i kompletnie wyprowadzonego z równowagi. – I wiesz co mnie rozwala najbardziej? Bezsilność. Bo co my możemy zrobić? Nic! Mamy siedzieć na dupach i czekać. Tylko na co? – Podniósł głowę i ze świstem wypuścił powietrze. – Wiem, że powinienem być twoim wsparciem, ale już mam dość udawania, że wszystko jest dobrze i nic się nie dzieje. Jakiś świr faszeruje cię narkotykami i wyprowadza z sali dosłownie na moich oczach. Gdzie ja wtedy byłem? Czekałem w kolejce po tort! Po TORT! – Roześmiał się śmiechem szaleńca i nerwowo przeczesał włosy palcami. Z jego oczu wyzierała rozpacz pomieszana z niewyobrażalnym smutkiem. – Nie masz pojęcia, jakie mam z tego powodu wyrzuty sumienia! Potem przypominasz sobie o naszyjniku, a ja co robię? Zabieram cię w to miejsce, w którym ten facet chciał i widzę, jak cierpisz, jak się ledwo ze strachu trzymasz na nogach, jak płaczesz i nic nie mogę na to poradzić. Czuję się jak debil bo wiem, że to przeze mnie. A na końcu dowiaduję się, że gdybyśmy cię jednak wtedy nie znaleźli, to facet najprawdopodobniej zgwałciłby cię i zabił...

Chciałam go przytulić, pocieszyć, zrobić cokolwiek, żeby poczuł się lepiej, ale powstrzymał mnie stanowczym gestem. Potrząsnął głową i spuścił wzrok.

– A jeszcze wczoraj... Co ja sobie myślałem? – Westchnął z wyraźnym bólem w głosie i popatrzył na mnie przepraszająco. – Nie powinniśmy...

– Żałujesz? – Nie potrafiłam uwierzyć w to, co właśnie przed chwilą usłyszałam.

– A ty nie? – Zacisnął usta w wąską kreskę, a ja wyczułam w jego głosie bardziej pewność, niż pytanie.

– Nie – ucięłam stanowczo. – Niczego nie żałuję.

– Czyli chcesz mi powiedzieć, że gdyby okoliczności były inne i gdybyś nie bała się o swoje życie, to też zdecydowałabyś się iść ze mną do łóżka?

Nie odpowiedziałam. Skąd miałam wiedzieć jak wyglądałaby moja rzeczywistość, gdyby okoliczności były inne?

– Tak myślałem. – zacisnął szczęki. Nabrał powietrza głęboko w płuca i trwał tak dłuższą chwilę. – W ogóle byłabyś ze mną, gdyby sprawy potoczyły się inaczej? – zapytał cicho, odwracając wzrok.

– Tak – odpowiedziałam z pełną stanowczością. – Popatrz na mnie – zażądałam, a kiedy nie posłuchał, ujęłam jego twarz w dłonie i zwyczajnie go do tego zmusiłam. – Jestem z tobą teraz i byłabym z tobą bez względu na okoliczności, rozumiesz?

– Nie wiem... czy to ma sens... – powiedział słabym głosem.

– Słucham? – Otworzyłam usta z niedowierzania. – Nie wiesz czy ma sens bycie ze mną? I mówisz mi to teraz? Nie dało się wcześniej? Na przykład ZANIM poszliśmy ze sobą do łóżka? – Nie umiałam uwierzyć w to, co usłyszałam. Jednak jego dojrzałość emocjonalną i inteligencję szacowałam co najmniej kilka poziomów wyżej, niż Łukasza, a tu proszę, to samo dno. Czułam, jak ogarnia mnie panika, a wraz z nią w kącikach oczu pojawiła się nieprzyjemna, słonawa wilgoć. – Czekaj, czy to przypadkiem nie ty wczoraj powiedziałeś, że mnie kochasz?

– Powiedziałem – potwierdził, uśmiechając się tak, jakby drwił z samego siebie. – Ale ty mi nie.

– To... o to w tym wszystkim chodzi? Świrujesz tylko dlatego, że nie powiedziałam ci, że cię kocham? Jezu, Robert... – Roześmiałam się przez łzy. – Myślałam, że wiesz o tym... że to jest oczywiste!

– Nie, nie jest. – Pociągnął nosem. – W twoim przypadku nic nie jest jednoznaczne. Wcześniej zawsze wiedziałem, co jest grane, a teraz... Nie mam bladego pojęcia co myślisz, co czujesz... i tak naprawdę, to nawet o tobie samej nie wiem zupełnie niczego! Jesteś dla mnie jakąś cholerną enigmą, której nie potrafię rozgryźć. Gubię się. We własnych uczuciach, w myślach, w przewidywaniach. Jestem w tobie nieziemsko zakochany, ale nie umiem się w tym odnaleźć. A dodatkowo jestem tak cholernie zazdrosny, że nie daję rady normalnie funkcjonować. – Ukrył twarz w dłoniach, a potem przetarł zmęczone oczy i westchnął ciężko.

– Zazdrosny? Ale chyba nie o Krzysia? – Upewniłam się, potrząsając z politowaniem głową.

– Szyszka, ja jestem ostatnio zazdrosny o wszystko i wszystkich... O Krzysia, bo czemu niby siedzi z tobą na lekcjach? O Bartka, bo powiedział, że jesteś zajebista, o Braci Ksero, bo za długo się gapili na twoje zdjęcia na Fejsie, o Łukasza, bo czasem mam wrażenie, że lepiej się dogaduje z tobą, niż ja... a kiedy widziałem, jak Zbyszek wynosi cię z basenu w piątek, to już wtedy miałem ochotę zetrzeć mu ten głupawy uśmiech z mordy.

– Umówmy się, że chęć starcia Zbyszkowi uśmiechu z mordy trzyma cię znacznie dłużej, niż trwa nasza znajomość. – Zmierzyłam go sceptycznie, dając mu do zrozumienia, że wiem o tym, co się wydarzyło między nim, a Judytą. – Proszę cię, nie przenoś na mnie swoich złych doświadczeń z przeszłości. Ja nie jestem nią. Nie daję ci żadnych powodów do tego, żebyś mógł być zazdrosny.

– Agata, ja to wszystko wiem, ale... kocham cię jak wariat i jak na wariata przystało, chyba zaczyna mi odbijać.

– Wszystkim nam chyba trochę odbija – westchnęłam ciężko. Choć strasznie chciałam, nie próbowałam podejść do niego więcej. Bałam się, że znowu mi na to nie pozwoli, a kolejnego odtrącenia już bym nie zniosła. – To, co się dzieje jest... – urwałam, chwilowo nie potrafiąc znaleźć słów – po prostu straszne. Nic dziwnego, że tak właśnie się czujesz. Robert, jesteśmy tylko ludźmi, nie musisz przede mną udawać, że jesteś ze stali i nie rusza cię śmierć. Nie możesz też brać na siebie odpowiedzialności za czyny innych. To jest niczyja wina. Ani moja, ani twoja. Jedynym człowiekiem, który za to odpowiada, jest ten który zabił. Wdech - wydech. Cały ten koszmar nie będzie przecież trwał wiecznie. W końcu wylezie z nory i policja go zgarnie. Ich – poprawiłam się. – Będzie dobrze, zobaczysz.

Opadłam na ławeczkę i oparłam głowę o szafkę. Usiadł obok mnie, wziął mnie na kolana i mocno przytulił.

– Czy to oznacza, że już nie chcesz ze mną zrywać? – Popatrzyłam na niego sceptycznie. Choć łzy na policzkach nie zdążyły jeszcze dobrze wyschnąć, czułam, jak wraca mi całkiem dobry nastrój. – Wiesz, wolę się upewnić, zanim znowu pójdę z tobą do łóżka...

– Nie chcę. – Pocałował mnie w czoło. – Po prostu czasem wydaje mi się, że życie byłoby łatwiejsze, gdyby nie te wszystkie emocje.

– Na sto procent – przyznałam mu rację. Teoretycznie miał to być żart, ale podświadomie czułam, że jednak nim nie jest.

– Czujesz coś do mnie? – Popatrzył mi głęboko w oczy z miną zagubionego szczeniaczka, a ja poczułam jak mój żołądek zaciska się w supeł i wykonuje piruet.

– O..oczywiście – wydukałam niepewnie. – Przecież... – Chciałam powiedzieć "przecież poszłam z tobą do łóżka", ale w ostatniej chwili się rozmyśliłam. – Przecież wiesz.

– Ustaliliśmy już, że nie wiem. Kochasz mnie? – ponowił pytanie, a potem pocałował mnie w taki sposób, że nawet, gdybym była niewinna, przyznałabym się do wszystkich zbrodni tego świata, byleby zrobił to ponownie.

– Tak – Skinęłam w końcu głową. Moje policzki płonęły żywym ogniem i brakowało mi tchu.

– Powiedz to – zażądał stanowczo. – Powiedz to na głos. Muszę to usłyszeć.

– Robert, przecież to tylko słowa. Zlepek pustych literek. – wypaliłam bez zastanowienia. – Mój ojciec mówił matce codziennie, że ją kocha, a pół godziny później powtarzał to samo kochance. Łukasz pewnie też mówił Julce, że ją kocha, a doskonale wiemy jak to wygląda. Nie chcę tak. Pozwól mi po prostu być obok i czuć, a nie tylko o tym mówić.

– Powiesz mi kiedyś...? – zapytał zrezygnowany.

– Niewykluczone – rzuciłam asekuracyjnie, po czym wstałam, zmierzwiłam jego włosy i zrobiłam parę kroków w stronę mojej szafki. – Chodź, zawijamy się stąd.

– Nie radziłbym. Kula nie jest skłonny wybaczać niesubordynowanym.

– Trudno. Martwić się będę później. Najwyżej mnie wywali i Amelia mu będzie kosić medale – Uśmiechnęłam się zawadiacko i puściłam do niego oko.

– Ale opieprz dostaniesz, wiesz o tym. – Dał mi ostatnią szansę na zmianę zdania, kiedy ubierał kurtkę i wciągał buty.

– Aj, tam. Życie. – Wzruszyłam ramionami. Mało mnie to wtedy obchodziło.


***


Nie histeryzuj. Tylko spokojnie - powtarzałam sobie w myślach, gęsto mrugając. Miałam nadzieję, że tym sposobem rozproszę łzy bezsilności, które uparcie cisnęły mi się do oczu. Pociągałam od czasu do czasu nosem, udając ogromne zainteresowanie zawartością szklanki trzymanej w dłoniach i starałam się zaciskać zęby jak najmocniej, żeby nie powiedzieć czegoś nieodpowiedniego. Od czasu do czasu sączyłam herbatę małymi łyczkami, chcąc tym samym złagodzić długotrwały skurcz krtani, prawie pozbawiający mnie oddechu.

– Boję się, Pawełku. – wyznała ciocia słabym głosem i potrząsnęła głową, jakby dając znać, że na nic się nie zgadza. Tata Roberta nawet nie tknął kawy, którą mu zrobiła. Od dobrych dwudziestu minut walczyłam ze sobą, żeby się histerycznie nie rozbeczeć w towarzystwie ojca mojego chłopaka, słuchając przy tym argumentów cioci, przemawiających za powiadomieniem o wszystkim moich rodziców i odesłaniu mnie gdziekolwiek, byle jak najdalej. Argumentów dość trafnych, to trzeba było jej przyznać. Problem polegał na tym, że miałam już dość traktowana mojej skromnej osoby jak niepotrzebnej rzeczy, którą się przekłada z kąta w kąt, bo zawadza. – Wydaje mi się, że źle zrobiłam tak długo nie mówiąc o niczym Aurelii. Agata to córka mojej siostry, nie moja. Ja jestem tylko jej tymczasowym opiekunem prawnym. Nie mogę decydować o jej życiu, zwłaszcza w tak... trudnej sytuacji... – Zerknęła na mnie dyskretnie.

– Irminko, "trudną sytuację" – namalował w powietrzu znak cudzysłowu – to mają teraz nasze dzieci, które same spodziewają się dziecka, a jeżeli chodzi o Agatę, to sytuacja nie jest trudna. Ona jest tragiczna. Ale czuję, że jesteśmy o krok od rozwiązania sprawy. Jedyne, czego w tej sytuacji potrzebujemy, to czas. Jeżeli teraz odeślemy Agatę z powrotem do Warszawy, możemy wcale nie pozbyć się problemu, tylko go odroczyć. Wcale nie jest powiedziane, że nikt się nie dowie o miejscu jej zamieszkania i czy zostawiając ją bez ochrony w innym regionie Polski, nie pogorszymy sprawy i nie zrobimy z niej łatwiejszej ofiary. Z drugiej strony kiedy zabraknie Agaty, może się okazać, że dojdzie do tragedii z udziałem innej młodej dziewczyny, a to już będzie zupełnie poza naszą kontrolą. Myślę, że dla dobra śledztwa powinna zostać tutaj i...

– Dla dobra śledztwa – przerwała mu, patrząc na niego z głęboką dezaprobatą. – A co w takim razie z jej dobrem? Uważam, że decyzja o tym, co robić dalej nie pozostaje w naszej gestii. Jeżeli rodzice Agaty zgodzą się na jej dalszy pobyt...

– Ciociu... – wtrąciłam się szybko. Lekka chrypka w głosie zdradzała emocje, jakie towarzyszyły mi od początku naszej rozmowy. – Dobrze ciocia wie, jak będzie. Ani mama, ani tata nie wyrażą zgody na to, żebym tu została. Ja też się boję i gdybym mogła, niech mi ciocia wierzy, wolałabym żeby to się jak najprędzej skończyło. Uważam jednak, że pan Paweł ma rację i nie wolno mi teraz wyjechać. Ja mogę się przenieść i zniknąć, ale to nie oznacza, że problem zniknie razem ze mną. Zostawię wam go tutaj, a kto wie, czy na następną ofiarę, nie wybiorą sobie na przykład Oli... – Wyciągnęłam największą artylerię na jaką było mnie stać i z ogromnym zadowoleniem patrzyłam, jak oczy cioci otwierają się szeroko z przerażenia. – Z resztą jestem przecież dorosła, nie są mi potrzebne żadne zgody rodziców. Chcę tu zostać i nie informować ich o niczym, aż do odwołania. I jako człowiek szanujący zdanie innych, proszę, żeby ciocia też uszanowała moje. – dokończyłam najpoważniej, jak się tylko dało.

Modliłam się, żeby zadziałało. Miałam świadomość tego, że dorośli i chcący być poważnie traktowani ludzie, nie powinni ciągać nosem i trzeć załzawionych oczu podczas ważnych pertraktacji, ale z wykonaniem było już trochę gorzej. Liczyłam się z tym, że mogę nie osiągnąć łatwo zamierzonego efektu i chcąc nie chcąc, wrócić do domu na tarczy. Na szczęście poskutkowało. Na razie.


***

– Ok. Jeszcze raz. Dojechaliście na miejsce o godzinie szesnastej pięćdziesiąt i od razu skierowaliście się do szatni, a potem na salę. Nie zauważyłaś wtedy niczego podejrzanego – powtórzyła za mną pani funkcjonariusz Katarzyna, przeglądając z uwagą kwestionariusz przesłuchania, który przed chwilą tak szczegółowo i pieczołowicie wypełniała. Wałkowaliśmy to samo po raz trzeci, dbając aby nie umknął nam żaden, nawet mało istotny detal. Wiedziałam jak ważny może okazać się ten żmudny i nużący proces, dlatego powstrzymywałam się od okazywania jakichkolwiek oznak zniecierpliwienia.

Panią Katarzynę, ładną policjantkę po psychologii, przysłał do mnie tata Roberta. Za wszelką cenę chciał on zgromadzić jak najwięcej detali związanych z psychopatą - mordercą, który zdołał się wydostać spod policyjnego dozoru.

Samo przesłuchanie odbywało się u mnie w domu, było niejawne i miało pozostać jedynie do wglądu ludzi pracujących nad sprawą. Pani Katarzyna pomogła mi uniknąć, bądź co bądź, kolejnej krępującej sytuacji. Składanie zeznań dotyczących próby gwałtu w towarzystwie ojca mojego chłopaka byłoby dla mnie łagodnie rzecz ujmując, niezręczne i niewygodne.

Pani Katarzyna na co dzień zajmowała się podobnymi do mojego przypadkami i wykazywała się ogromną delikatnością i niespotykanym taktem. Mimo to, w niektórych momentach nie potrafiłam powstrzymać łez i zużyłam już co najmniej połowę pudełka chusteczek higienicznych.

Siedziałyśmy tak długo, że moja kawa zdążyła zupełnie wystygnąć. Miałam wielką nadzieję, że wcześniej zdążymy się z wszystkim uporać i że... lepiej to wszystko zniosę. Niestety, przypominanie sobie najmniejszych detali zdarzenia i rozdrapywanie ran które zdążyły się już trochę zejść, okazało się dla mnie bardziej traumatycznym doświadczeniem, niż początkowo zakładałam. Nie potrafiłam zapanować nad emocjami. Głos mi się załamywał, a ręce drżały nieustannie.

Robert w tym samym czasie po raz kolejny streszczał ojcu przebieg wydarzeń, które nastąpiły później, a których sama już nie pamiętałam. Pan Paweł był na tyle zdeterminowany, żeby dodatkowo przesłuchać nie tylko Łukasza, ale również Krzysztofa.

Zdecydowanie cieszyło mnie to, że nie muszę przy tym być. Nie bawił mnie jakoś masochizm w postaci umartwiania się nowymi informacjami o czymś, o czym za wszelką cenę chciałam jak najszybciej zapomnieć.

Kiedy pani Katarzyna uznała, że możemy skończyć na dziś, byłam tak wdzięczna, że przy pożegnaniu wysiliłam się nawet na średnio szczery uśmiech. Nie marzyłam o niczym innym, jak o tym, żeby paść na łóżko i zasnąć. Robert pojawił się pięć minut później, nosząc się z tym samym zamiarem. Już miałam do niego dołączyć, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi i w progu stanęła zaaferowana Olka.

– Mam newsa! – Zaśmiała się radośnie, zrzucając na prędce buty w przedpokoju. Już dawno nie widziałam jej tak swobodnej i odprężonej.

– Mam nadzieję, że to news z gatunku poprawiających humor, bo tylko takich mi dzisiaj trzeba. – Uśmiechnęłam się z wysiłkiem.

– Nie inaczej! – odparła z entuzjazmem i opadła na kanapę. Nawet jeżeli zauważyła, że mam przekrwione od płaczu oczy i zaczerwieniony nos, nie dała tego po sobie poznać.

Wyglądała na naprawdę szczęśliwą, a że nie chciałam psuć jej dobrego samopoczucia swoim maksymalnie rozchwianym nastrojem, ukryłam się w kuchni pod pretekstem zrobienia nam czegoś do picia. Postałam chwilę przy brzęcząco-buczącym ustrojstwie do parzenia kawy, oddychając głęboko i usiłując upchnąć gdzieś na dnie swojego jestestwa wszystkie negatywne emocje, którymi byłam wręcz przeładowana.

Kiedy wróciłam, stawiając filiżanki na stoliku, zauważyłam, że Ola trzyma w rękach coś, co na pierwszy rzut oka wyglądało jak kolorowe kartki papieru. Podała mi je, a ja o mało nie umarłam z wrażenia.

– Czy to...? – zaniemówiłam. Patrzyłam na bardzo wyraźny zarys twarzy dziecka.

– Yhm! To USG w 3D. – Wyglądała teraz jak mała dziewczynka, która odkryła pod choinką wymarzony prezent. – Piękny, prawda? Lekarz powiedział, że na dziewięćdziesiąt procent to chłopak. Będziemy mieli syna. – wyszeptała z takim przejęciem, jakby zdradzała mi swoją największą tajemnicę.

– O! Mój! Boże! – zapiszczałam radośnie. W jednej chwili zapomniałam o wszystkich smutkach i zmartwieniach. Patrzyłam na maleńkie stópki i piąstki, na zarys maciupeńkiego noska i ust i nie mogłam wyjść ze zdumienia, że coś takiego żyje w kobiecym ciele. – Bartek wie?

– Wie, a jak. – Roześmiała się szczerze. – Przecież był ze mną!

– No tak! Zupełnie o tym zapomniałam. – Uśmiechnęłam się przepraszająco. Obserwowałam, jak z prawdziwą przyjemnością przygląda się zdjęciom swojego nienarodzonego dziecka. Jeszcze parę tygodni temu czuła, że skończyło jej się życie, a teraz promieniała szczęściem.

No tak. Przecież ze mną było zupełnie tak samo. W październiku nie wyobrażałam sobie przyjazdu tutaj i oddałabym wszystko, żeby tylko nie kazali mi się przeprowadzać, a nie dalej niż parę godzin temu błagałam, żeby nie odsyłali mnie z powrotem.

Mimo wydarzeń, które miały miejsce niespełna dwa tygodnie temu i ciągłego zagrożenia które tak realnie odczuwałam, nie wyobrażałam sobie, żebym mogła teraz tak po prostu wszystko rzucić i wyjechać. Nie potrafiłam się nadziwić, jak niespodziewane zwroty akcji niesie ze sobą życie i jak zaskakujące scenariusze pisze dla nas los.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top