28. Sobota, 20 grudnia
– Nie uwierzysz! – Łukasz niestrudzenie przebijał się przez kolejny sklep z ubraniami dla przyszłych matek. Od godziny chodziliśmy po centrum handlowym, starając się znaleźć coś sensownego, co nadawałoby się na prezent gwiazdkowy dla Oli. – Kula martwił się o ciebie!
– No popatrz! – Uśmiechnęłam się pobłażająco. – Teraz to się martwi, bo mu przywiozłam medale, a jak mnie męczył na treningach, to nie wyglądał na zbytnio przejętego moimi skurczami.
– Sugerował końską dawkę magnezu i pytał, czy się przypadkiem nie zderzyłaś z czołgiem, albo czy cię w domu nie biją – dokończył spokojnie, sprowadzając mnie na ziemię.
– Ach, to – westchnęłam zrezygnowana. Mimo iż zaczęłam pływać w najbardziej zabudowanym kostiumie, jaki udało mi się dostać, to i tak pamiątki po półmetkowej nocy, w postaci rozległych sińców i zadrapań wychodziły gdzieś spod nogawek i dalej rzucały się w oczy. – Już myślałam, że się przejął.
– Przejął się, a jakże! – zarechotał Łukasz. – Twoim para-motylem! Pytał mnie też o rozmiar twojego buta, if you know what I mean.
- Po co mu... O nie! – jęknęłam przerażona, wciągając gwałtownie powietrze w płuca. – Tylko mi nie mów, że każe mi pływać w monówce!
– Wcale nie muszę ci tego mówić, bo żeś człek myślący i domyślny. – Uśmiechnął się z wyraźnym zadowoleniem. Męczenie mnie zawsze sprawiało mu nieopisaną radość. – To ma być niespodzianka, więc nie zapomnij udawać zaskoczonej na następnym treningu, ok? Co myślicie o tym? – Gładko zmienił temat. Podniósł kolejną tunikę, tym razem z wizerunkiem dziecka, patrzącego na świat zza krat. – Spodoba się?
– Och, na pewno! – mruknął z udawanym entuzjazmem Robert. – Szczególnie ten wściekły róż przypadnie jej do gustu.
– No to jaki? Niebieski? – Poskrobał się w czoło.
– Czy musimy się zamykać w konwencji różu i niebieskiego? Poza tym Ola ma siedemnaście lat. Myślisz, że będzie chciała z radością oznajmiać całemu światu nadrukami na koszulce, że spodziewa się dziecka? Nie bój się, ten fakt i tak nikomu nie umknie. Kup jej coś, w czym będzie czułą się dobrze i swobodnie. Na przykład to. – Wyciągnęłam przed siebie rękę z ciemnoszarą tuniką, zupełnie pozbawioną nadruków i rysunków. – Jest jak najbardziej w stylu Oli. Skromność, prostota i żadnych dodatkowych symboli krzyczących "patrzcie na mnie, jam jest brzemienna!"
– Ale to jest takie – przekrzywił głowę, przyglądając się uważnie trzymanej przeze mnie części garderoby – bez wyrazu jakieś.
– Bierz to i nie dyskutuj – rozkazał stanowczo Robert. Chyba jemu też nie uśmiechało się spędzenie reszty dnia w centrum handlowym. – Wierz mi, że w swoim czasie sama Ola nada temu odpowiednią ilość wyrazu. Szczególnie z przodu.
Łukasz westchnął i wrzucił tunikę do koszyka. Pomysł chyba niespecjalnie mu się podobał, ale posiadał tego dnia stanowczo za małą siłę przebicia.
– Poczekajcie, myślałem jeszcze o jakimś drobiazgu. – Odwrócił się i podszedł do regału z poradnikami dla przyszłych matek i gadżetami dla noworodków.
Westchnęłam zrezygnowana. Zaczęłam powoli żałować, że zgodziłam się iść z nim na te zakupy. Siedziałabym sobie teraz spokojnie w domu, piła kakao i nie zastanawiała się nad tym, jak bardzo marnuję swój cenny czas na stanie w kolejkach i przeciskanie się przez tłumy ludzi, robiących przedświąteczne zakupy.
Dałam chłopakom znać, że wychodzę i z wyraźną ulgą usiadłam na ławeczce przed sklepem. Nie minęło parę sekund, a Robert siedział koło mnie. Choć miałam zamknięte oczy, wyraźnie czułam jego wzrok na sobie.
– Ty byś mi tego nie zrobiła, prawda? – zagadnął, odgarniając mi kosmyk włosów z twarzy. – Powiedziałabyś mi, gdybyś była ze mną w ciąży?
– Aż tak się przejąłeś? – Otworzyłam jedno oko i spojrzałam na niego badawczo.
– A ty nie? – Wyglądał na wyraźnie zaskoczonego.
– Już mi przeszło. – Na powrót zamknęłam oczy. – Przecież sam ostatnio mówiłeś, że tragedii nie ma. Nie pierwszy taki przypadek, nie ostatni. Poza tym, dziewczyna naprawdę ma szczęście. Pochodzi ze świetnej rodziny, w której wszyscy troszczą się o siebie, kochają się i wspierają.
– Ja nie o tym – westchnął ciężko. – Bardziej martwi mnie fakt, że gdyby nie to twoje wrodzone wścibstwo, być może do teraz Bartek nie wiedziałby nawet, że zostanie ojcem. Uważam, że wszelkie decyzje w tej kwestii powinny być podejmowane wspólnie. Mimo całej sympatii, jaką darzę twoją kuzynkę, to jestem strasznie na nią zły. A Bartek? W życiu nie widziałem go tak zdołowanego i wściekłego na raz. Bardziej zszokowało go to, że mu nie powiedziała, niż to, że będą mieli dziecko. Ty byś mi powiedziała, prawda?
– Powiedziałabym ci – przytaknęłam zgodnie z prawdą. – Ale Olę też rozumiem. Chciała dobrze.
Robert uśmiechnął się smutno, ale nie powiedział już nic więcej na ten temat, bo Łukasz wyszedł ze sklepu z wyrazem triumfu na twarzy.
– Mam wszystko. Możemy wracać – zakomunikował z dumą w głosie.
– Kupiłeś już coś dla Julki? – zapytałam nieśmiało. Choć w sumie nie musiałam pytać. Znałam Łukasza na tyle, że z powodzeniem mogłam obstawiać jego odpowiedź.
– Nie? – Stanął jak wryty. – A powinienem?
– Jeżeli zdążysz zerwać z nią przed Gwiazdką, to nie. – Ostentacyjnie wywróciłam oczami. – Zostały ci jeszcze cztery dni, więc się zastanów, czy masz zamiar przyoszczędzić na prezencie, czy ciągniesz tę farsę dalej.
– Ale to nie przystoi, żeby zrywać z kimś przed Gwiazdką... – mruknął lekko skonsternowany.
– Wolisz zrobić to przed naszą studniówką, czy raczej przed walentynkami? – zapytał rzeczowo Robert. – Wiesz, idąc tym tokiem rozumowania, przed dniem kobiet też nie bardzo wypada. Gdzieś tam, po drodze, będą pewnie jeszcze jej urodziny, imieniny, Wielkanoc, majówka, kolejne święta...
– Dobra, zrozumiałem. – Podniósł ręce w poddańczym geście. – Wolałbym jednak rozstać się z nią... tak wiecie, bardziej po męsku.
– Po męsku – powtórzyłam, patrząc na niego podejrzliwie. – Czyli jak? Bo nie bardzo łapię alegorię.
– No, normalnie. – Wzruszył niedbale ramionami i poprawił papierowe torby, trzymane w dłoniach. – Chciałbym doprowadzić sytuację między nami do takiego stanu, żeby wkurzyła się na mnie i sama ze mną zerwała. Może jeżeli to ona podejmie decyzję, łatwiej będzie jej się ze wszystkim pogodzić. Czytałem – tu zrobił pauzę, jakby czekał co najmniej na okrzyki pełne podziwu i następujący po nich przedłużający się w nieskończoność, aplauz – że świadomość mocy sprawczej, niweluje żal po rozstaniu.
– Łukaszu, brawo! – zaświergotałam dokładnie takim tonem, jakim panie w przedszkolu chwalą swoich wychowanków, kiedy pierwszy raz, zamiast zjadać gila, wytrą go o spodnie. – Nieziemsko jestem z ciebie dumna! Nie przypuszczałam, że czytujesz. Ba, nie podejrzewałam nawet, że potrafisz składać literki w słowa, że o zdaniach nie wspomnę! – Trochę zbyt gwałtownie poprawiłam mu kołnierz kurtki i klepnęłam parę razy w ramię. – Muszę też przyznać, że plan przedni! Bardzo męski.
– Widzę podobieństwo rodzinne w przypadku wrodzonych zdolności decyzyjnych. – Robert zmierzył go z dezaprobatą.
– Takie czasy. Cieszcie się, że nie chodzę w rurkach – rzucił beztrosko.
– Jak dla mnie to możesz zacząć. I tak nie miałyby cię w co gnieść – prychnęłam.
– To może ty z nią pogadasz, co? – zapytał z nadzieją w głosie, zupełnie nie przejmując się moim potępiającym spojrzeniem. – Przecież się lubisz wtrącać i pomagać ludziom na siłę, czy tego chcą, czy nie. Doprowadziłaś na ten przykład do rozejmu Karolina - Krzyś, skutkujący pięknym zawarciem oficjalnego, słodkopierdzącego, Facebookowego związku.
– Jak to? – zdziwiłam się radośnie. – Nasz Krzyś z naszą Karoliną? Tak otwarcie? Wow! Poważny krok! – zakpiłam, ale nie potrafiłam ukryć, że ta wiadomość niezmiernie mnie ucieszyła.
– Sądząc po dynamice tej relacji i częstotliwości z jaką wchodzą w konflikty, utrzymają obecny status związku najdalej do jutrzejszego popołudnia. Nie ma się czym podniecać – skwitował Robert.
– Dziecinada, no nie? – Przewrócił gałami Łukasz. – Dobrze, że wy jesteście normalni i nie bawicie się w takie idiotyzmy. Jeszcze by mi tego brakowało, żebym się musiał tłumaczyć, dlaczego nie chcę zmienić sobie statusu związku. Teraz przynajmniej mam wymówkę, bo wszyscy wiedzą że jesteście parą, a nawet w znajomych się macie od kilku dni dopiero. Można bez Facebooka? Można!
– Porozmawiaj z nią, OK? Skoro nie chcesz z nią być, to jej to po prostu powiedz. Robisz dziewczynie złudne nadzieje, zamiast postawić sprawę jasno – fuknęłam na niego.
– Ale jakie jasno, skoro jest niejasno? Sam jeszcze nie wiem, czy chcę z nią być, czy nie. Można powiedzieć, że jestem nie całkiem do końca zdecydowany i chyba liczę na cud. Może jakiś anioł zstąpi z nieba i ofiaruje jej osobowość. Och, pardon! – Skrzywił się, patrząc na mnie przepraszająco. – Nie miałem zamiaru ci przypominać... O! Jeszcze tu chcę wejść na chwilę. – Wskazał głową drogerię i skręcił gwałtownie, zupełnie nie przejmując się tym, że jednak mi przypomniał. – Może mamie coś kupię fajnego.
Bez słowa weszliśmy za nim do sklepu. Robert wyciągnął dyskretnie telefon za plecami Łukasza i gestem dał mi znać, żebym zrobiła to samo. Posłuchałam. Już po chwili okienko powiadomień na FB zamrugało na czerwono. Dostałam prośbę o potwierdzenie zmiany statusu związku.
Zaskoczona oderwałam wzrok od komórki. Robert stał kilka półek dalej i z udawaną powagą studiował skład chemiczny jakiegoś płynu do kąpieli. Widziałam, jak zerka dyskretnie w moim kierunku i uśmiecha się sam do siebie.
Opuściłam głowę, starając się ukryć nagły przypływ radości i nacisnęłam "potwierdź".
Gdzieś między regałami z szamponami, pastami do zębów i odżywkami do włosów ogłosiliśmy całemu światu, że jesteśmy zakochani. Najdziwniejsze w tej całej sytuacji było to, że nie powiedzieliśmy sobie tego osobiście.
Robert podszedł do Łukasza, powiedział mu coś na ucho, a potem z dziką satysfakcją obserwował, jak sprawdza coś w telefonie.
– No nie! – huknął groźnie. Kilka pań obejrzało się, szukając źródła niezadowolenia. – Świnie jesteście i zdrajcy!
Z ironicznym uśmiechem pomachałam mu i wyszłam ze sklepu, zostawiając go w kolejce z jakimś zestawem kosmetyków dla kobiet po czterdziestce.
Robert wyszedł od razu za mną. Złapał mnie w pasie, podniósł i przytulił tak mocno, że z trudem łapałam oddech.
Postawił mnie w końcu na ziemi, ale nie puścił. Nie chciałam, żeby mnie puszczał. Przytuliłam się do niego, oplatając go ramionami w pasie, a on naciągnął na mnie poły kurtki i zapiął parę napów. Mieściłam się tam idealnie. Wtuliłam się policzkiem w jego bluzę i zamknęłam oczy. Było cudownie.
– Mam ochotę cię zjeść! – oznajmił entuzjastycznie, znowu przyciskając mnie mocno do siebie.
– Lepiej tego nie rób. Szyszki są łykowate i niezbyt smaczne z powodu mocnego, żywicznego aromatu. Poza tym często mają robaki. Chciałbyś jeść robaki? – Figlarnie zmarszczyłam nos.
– Masz robaki? – upewnił się, z trudem zachowując resztki powagi.
– Nie wiem. Miałbyś ochotę sprawdzić? – wymruczałam, siląc się na zmysłowy ton, po czym sugestywnie poruszyłam brwiami.
– Naprawdę musicie to robić? Skończyć! I to zaraz! - Usłyszeliśmy głos niezadowolonego z życia Łukasza, który jak zawsze pojawiał się nieproszony, w najmniej pożądanych momentach. – Bo znowu nie będę mógł przez was spać.
– Chwalisz się, czy żalisz? – Zawadiacko zadarłam brodę. – Myślałam, że skoro masz już ukochaną, nie musisz się wspomagać wyobrażeniami o tym jak my...
– Zamilcz niewiasto! To ze zgryzoty nie sypiam! – burknął zniecierpliwiony. Przełożył reklamówki tak, żeby zrównoważyć ciężar i najwidoczniej uznał temat za zakończony. – Mam już teraz naprawdę wszystko. Możemy zbijać na chatę.
Westchnęłam i odsunęłam się energicznie, z trzaskiem rozpinając napy kurtki Roberta. Kompletnie gubiłam się w zachowaniu kuzyna, który wyraźnie nie potrafił się zdecydować o co chodzi, nie tylko z jego, ale też z naszym związkiem.
Raz wyśmiewał nas za nadmierną powściągliwość, a innym razem ochrzaniał za samo spojrzenie w stronę tej drugiej osoby.
Nie byłam do końca pewna, czy chcę już wracać. Rozejrzałam się z przyjemnością. Całe centrum handlowe wyglądało jak jedna wielka ozdoba choinkowa. Wszędzie migały kolorowe światełka, mieniły się łańcuchy i połyskiwały bombki. Świąteczna atmosfera biła z każdego zakamarka i sklepowej witryny. Uśmiechnęłam się rozanielona. Na krótką chwilę znowu stałam się małą dziewczynką, czekającą z niecierpliwością na pierwszą gwiazdkę.
Zwróciłam wzrok w kierunku ruchomych schodów i nagle poczułam, jak moje płuca kurczą się do rozmiaru naparstka, a żołądek wywraca się na lewą stronę.
– Tam! – Szarpnęłam Łukasza za kurtkę i wycelowałam palcem w tłum.
W jednej chwili cała krew odpłynęła mi z twarzy. Odruchowo cofnęłam się o krok, uderzyłam biodrem o balustradę i odwróciłam wzrok dosłownie na sekundę, łapiąc równowagę. To wystarczyło, abym straciła cel z oczu.
– Co się dzieje? – zapytał zaniepokojony Robert, podążając wzrokiem za moim palcem.
– To on! – wydusiłam przez ściśnięte gardło. – To ten chłopak od telefonu!
Robert wychylił się przez balustradę i omiótł wzrokiem horyzont, starając się dostrzec znajomą sylwetkę.
– Poczekajcie tu – rozkazał Łukaszowi i prawie pchnął mnie w jego ramiona. – Pilnuj jej. Zadzwońcie po chłopaków. Zaraz wracam!
– Nie idź tam! – Próbowałam złapać go za rękę, ale Łukasz przytrzymał mnie i pociągnął w kierunku sklepu, z którego właśnie wyszliśmy. Robert szybko wmieszał się w tłum i znikł mi z pola widzenia.
Tak bardzo trzęsły mi się ręce, że nie potrafiłam wybrać numeru do goryli, którzy mnie dzisiaj pilnowali, więc oddałam telefon Łukaszowi, a on dodzwonił się i przekazał informację, bez najmniejszych problemów.
Robert wrócił po paru minutach, bez słowa wziął mnie za rękę i błyskawicznie zaprowadził do windy.
– Na trzy skaczemy – rozkazał, kiedy drzwi zasunęły się, a winda ruszyła. – Musi mocno szarpnąć, wtedy zatrzymamy się między piętrami. Raz.. dwa... trzy!
Skoczyliśmy. Zakołysało, zatrzęsło, a winda stanęła zgodnie z planem. Dopiero wtedy niepokój rysujący się na twarzy Roberta zelżał nieco i widać było, że odetchnął.
– Dzwoniłem do ojca. Wyjścia z galerii są obstawione. Jeżeli do tej pory nie zwiał, znajdą go bez najmniejszego problemu – poinformował rzeczowo.
– Ty też go widziałeś – wyszeptałam z przerażeniem.
Kiwnął głową, potwierdzając tylko moje najgorsze obawy. Łukasz zaklął.
– I co teraz? – Popatrzyłam na niego ze łzami w oczach.
– Nic. Czekamy. – Oblizał nerwowo usta i przygryzł dolną wargę.
Czekamy... - pomyślałam z rozpaczą - Czy już zawsze tak właśnie będzie wyglądało moje życie? Chwila radości, a potem godziny nieprzerwanego strachu?
I czekanie. Tyle, że na co? Na wyrok który ktoś wydał na mnie parę tygodni wcześniej?
Na... śmierć?
***
Wszystko tonęło w oparach mlecznej, porannej mgły. Powietrze miało rześki, świerkowy aromat, tak bardzo pasujący do panującej wokół sennej jeszcze aury.
Stąpałam powoli, jakby dopiero co wybudzona z głębokiego snu, ostrożnie stawiając każdy krok. Bose stopy ledwie dotykały przyjemnie chłodnego, leśnego runa.
Wokół wznosiły się dumnie wiekowe, ogromne drzewa, których omszałe pnie otulone były drobnymi smużkami gęstszej mgły, oddalającej się ode mnie z każdym ruchem w ich stronę. Wydawało się, jakby cały las żył i tętnił w rytm moich kroków.
Biała, zwiewna sukienka lgnęła do moich nóg, ocierając się i łasząc do nich niczym kot spragniony pieszczot ulubionego człowieka.
Kiedy dotarłam na polanę, czas zwolnił znacznie. Poczułam niezwykłą lekkość ciała i z fascynacją odkryłam, że unoszę się parę centymetrów nad ziemią. Małe kropelki rosy odrywały się od źdźbeł trawy, drżąc leniwie i szybowały w górę tylko po to, by zawisnąć na tej samej wysokości, na którą uniosło się moje ciało. Niektóre wirowały wokół mnie, wibrując delikatnie, inne osiadały na moich rozrzuconych na boki rękach, zwilżały mi usta i ocierały się o twarz.
Delikatna do tej pory bryza wzmogła się, zmieniła kierunek i czułam jak silny podmuch wiatru unosi mnie wyżej. Falbanki sukienki furkotały głośno, a opadające do tej pory swobodnie na piersi i plecy włosy, zaczęły poddawać się niekontrolowanym podmuchom.
Zawirowałam energicznie wokół własnej osi i bez żadnego ostrzeżenia zawisłam w bezruchu, z rękami rozrzuconymi na boki.
Z gęstej mgły wynurzyła się postać jasnowłosego mężczyzny, ciągnącego za sobą dwa ogromne, przesiąknięte wilgocią, podobne do łabędzich, skrzydła. Oblicze miał chmurne, a wzrok surowy i gniewny.
– Nie bój się, znalazłaś bowiem łaskę u Pana – wyszeptał, a wraz z echem jego słów świat zadrżał w posadach.
Coś błysnęło nagle i z ogromną mocą uderzyło mnie w pierś. Zamiast bólu poczułam jednak tylko rozlewające się powoli, lepkie ciepło. Z trudem pochyliłam głowę, żeby zobaczyć jak moja nieskazitelnie biała sukienka czerwienieje soczystą barwą, a na wysokości mostka wystaje z ciała kuta, stalowa rękojeść miecza, tkwiącego w moim ciele aż po sam jelec.
Wszystkie wirujące wokół mnie kropelki zastygły w bezruchu razem ze mną, nabierając powoli odcienia świeżej krwi. Mojej krwi.
Skrzydlaty mężczyzna zbliżał się niespiesznie, a zawieszone wokół mnie kropelki drżały energicznie w takt jego kroków.
Kiedy złapałam za rękojeść i ostatkiem sił wyszarpnęłam z piersi klingę, jakaś destrukcyjna siła pchnęła mnie brutalnie w dół, a wraz ze mną miliardy drobnych, szkarłatnych kropli roztrzaskało się o ziemię.
Osłabiona wypełzającą ze mnie lepkością, nie potrafiłam otworzyć oczu. Nie miałam nawet siły, aby walczyć o oddech. Ściskając w dłoniach rękojeść miecza, osunęłam się z kolan na przesiąknięty krwią mech. Świat pociemniał, a odgłos kroków cichł z każdą sekundą. Umierałam.
***
– Agata, Słońce, obudź się. – Usłyszałam znajomy, spokojny tembr głosu. Ze zdziwieniem odkryłam, że jednak udało mi się wciągnąć powietrze w płuca i otworzyć oczy, choć jeszcze parę sekund temu byłam przekonana, że to już nigdy nie nastąpi. – Wszystko ok?
– Tak. – Ukryłam twarz w dłoniach, a potem brutalnie przetarłam zaspane oczy i usiadłam gwałtownie. – To tylko głupi sen.
– Opowiesz mi, co ci się śniło? - Robert próbował przygarnąć mnie do siebie, ale wysunęłam się z jego ramion.
– Nic sensownego, zlepek przypadkowych scen. – Podniosłam się z łóżka. – Muszę do toalety.
Przymknęłam za sobą drzwi i podreptałam do łazienki. Ochlapałam twarz wodą, żeby choć trochę się orzeźwić, weszłam cichutko do małego pokoju i uruchomiłam komputer.
Pobuszowałam chwilę po Facebooku, ogarnęłam pocztę i gapiłam się teraz bezmyślnie w monitor.
Mój mózg nie radził sobie z nadmiarem informacji i zlepił je teraz w jedną, niekoniecznie sensowną całość. Słowa zwiastowania, anioł, biała sukienka i dziewczyna, która została zasztyletowana. Tylko dlaczego...? Czy Maria nie powinna być wzięta żywcem do nieba?
Pogrzebałam trochę w internecie i natknęłam się na informację, iż Maria została zamordowana. Według Ewangelisty Łukasza, Symeon przepowiedział Marii przyszłość słowami "A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu". Słowa te interpretowane są jako przepowiedzenie Marii cierpień doczesnych i najwidoczniej ktoś zrozumiał je dosłownie.
– Nie możesz spać? – Robert stanął za moimi plecami i ziewnął przeciągle. – Chodź do mnie.
Pomógł mi wstać, wziął mnie za rękę i zaprowadził do łóżka. Usiadł, opierając się o wezgłowie łóżka, a ja wsparłam się plecami o jego klatkę piersiową i chłonęłam jego ciepło.
– Wszystko będzie dobrze. Prędzej czy później i tak go złapią – powiedział z głębokim przekonaniem. Nie byłam tego taka pewna. Choć centrum handlowe zostało obstawione przez policję, a tajniacy przeczesywali zakamarek po zakamarku, chłopak rozpłynął się w powietrzu. – Powiedziałaś mi kiedyś, że twój ojciec to jeden z najlepszych prawników, jakich znasz, pamiętasz? Wierzysz w niego, prawda? A ja cholernie wierzę w mojego. Facet naprawdę zna się na swojej robocie.
– Myślisz, że on tam był przypadkiem? – zapytałam ostrożnie. W pomieszczeniu było zbyt ciemno, żeby wyczytać z jego oczu coś więcej. – Czy może namierzył mnie przez komórkę? Wiem, że obiecałam twojemu ojcu, że tego nie zrobię, ale z chęcią pozbyłabym się telefonu.
– Słuchaj się Pawełka. On doskonale wie, co robi. – Pocałował mnie we włosy.
Zdawałam sobie sprawę z tego, że wiedział. Musiał wiedzieć. Ale to nie oznaczało, że nie miałam ochoty zafundować mojemu telefonikowi kilku niezapomnianych sekund w mikrofalówce.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top