24. Wtorek, 16 grudnia (2)
W okolicach osiemnastej ojciec nie wytrzymał i zaczął wydzwaniać tak intensywnie, że nie mogłam sobie pozwolić na dalsze udawanie, że wcale na mnie nie czeka.
Kiedy odebrałam, ofiarował mi całą długą litanię, składającą się z pretensji o to, że marnuję jego cenny czas, zachowuję się jak gówniara i rozmyślnie unikam konfrontacji. Pojawiłam się więc łaskawie we własnym mieszkaniu i już od progu ofiarował mi kolejną tyradę - tym razem o dzieciach, które będą miały dzieci, o małolatach, szukających łóżkowych przygód z kim popadnie i o nieodpowiedzialnych, rozpieszczonych i niedopilnowanych przez matki bachorach.
Matka załapała się akurat na ostatni fragment i jak zawsze wzięła wszystko za prywatną zniewagę. Po krótkiej chwili rodzice kłócili się tak zaciekle, że żadne z nich nie zwracało najmniejszej uwagi ani na mnie, ani na Roberta, który wszedł do mieszkania, jak do siebie i spokojnie, jak gdyby nigdy nic, usiadł obok mnie na kanapie. Było mi okropnie wstyd za moich rodziców, ale skoro zdecydował się wesprzeć mnie podczas tego teatrzyku, nie zamierzałam mu w tym przeszkadzać.
– Jak śmiesz zarzucać mi, że nie interesuję się własnym dzieckiem? – wrzeszczała bez opamiętania mama – To ty ją zostawiłeś, nie ja!
– Aha! Ja ją zostawiłem!? To ty mi ją wywiozłaś na drugi koniec Polski i uskuteczniłaś alienację rodzicielską! I z tego co widzę to pięknie się nią opiekujesz! – prychnął w odpowiedzi ojciec. – Podrzuciłaś ją ludziom, którzy nie potrafią się nią należycie zająć, a sama latasz z dupskiem po świecie!
– Latam z dupskiem!? – oburzyła się słusznie. – Zapewniam nam byt ty ślepy idioto! Pracuję! Zarabiam!
– Zamiast spełniać swoje zawodowe ambicje i robić te swoje "kariery" – podkreślił z przekąsem, rysując w powietrzu coś na kształt cudzysłowu – mogłaś się zgodzić na alimenty, które ci proponowałem i pilnować dzieciaka! Byłby teraz święty spokój! To nie! Duma i chore ambicje ponad wszystko!
– Jasne! I do końca życia być na łasce mojego Pana żywiciela! Jeszcze czego! Już wolę harować jak wół, ale żyć godnie i za własne!
– Oczywiście! – zawołał z triumfem w głosie. – A przy okazji zaniedbać córkę, zamiast okazać jej odrobinę zainteresowania i uświadomić, że uprawianie seksu grozi ciążą!
– Szkoda, że o tym nie pamiętałeś, bzykając swoje sekretarki – parsknęła rozbawiona. – Twoje nowe dzieciątko jest żywym dowodem na to, że sam się nie stosujesz do własnych mądrości życiowych! Nie ucz mojej córki moralności, kiedy sam nie masz jej za grosz!
– Twojej córki? – warknął tata. – Myślałem, że to jest nasza wspólna córka!
– Do twojej wiadomości – wymierzyła w niego wskazujący palec – ojcem nie jest ten kto zrobił, ale ten, kto wychował! A twoje zainteresowanie córką kończy się na comiesięcznym wysyłaniu alimentów na jej konto!
Ojciec czuł, że wraz z autorytetem traci również grunt pod nogami. Uczepił się więc pierwszego, lepszego pretekstu, żeby tylko odwrócić od siebie uwagę ogółu.
– A ty czego tutaj? – Zmierzył Roberta wzrokiem godnym bazyliszka. – To jest rodzinna narada!
– Możesz mi wyjaśnić, od kiedy jesteś z tym panem na "ty"? – Matka nie dała się zbić z pantałyku, ale i ojciec nie dawał za wygraną.
– A pan tu czego, do kurwy nędzy? – zaklął, doprowadzając matkę do jeszcze większej wściekłości.
- Nie klnij przy dzieciach! – ryknęła.
– Gdzie ty widzisz jakieś dzieci?! – Ojciec rozłożył ręce. – Tutaj nie ma żadnych dzieci! – powtórzył. – Nie licząc oczywiście tych nienarodzonych – Zaśmiał się nerwowo, rozbawiony swoim słabym żartem. Po chwili spoważniał i szeroko otworzył oczy, jakby właśnie doznał olśnienia. – Czy pan... Tak, do pana mówię! – Dźgnął parę razy powietrze palcem, wskazując Roberta. – Czy to pan ma coś wspólnego z tym całym... zamieszaniem...?
– Zamieszaniem?! – prychnęła matka. – Ciążę nazywasz zamieszaniem? Twoja córka sobie życie marnuje, a dla ciebie jest to zwykłe ZAMIESZANIE?! – zagrzmiała.
– Aha! – Tym razem ugodził powietrze palcem, kierując go w stronę mamy. – Więc teraz to jest moja córka?!
– No, nie, no! – krzyknęła, teatralnie masując skronie. – Nie wytrzymam! Lepiej, żeby go ktoś teraz wyprowadził, niż później, żeby go mieli stąd wynieść! Czy w tym domu są jakieś noże, siekiera albo broń palna? Wyjdź, bo jak nic nie znajdę, to uduszę cię gołymi rękami!
– Ale ja mam prawo tu być. Mam prawo! Tak samo to jest moja córka, jak i twoja – zacietrzewił się i usiadł w fotelu, przypieczętowując swoje słowa. Założył nogę na nogę, splótł ręce i podniósł zadziornie brodę. – I dlaczego w ogóle na mnie krzyczysz? Jakim prawem na mnie? Na córkę sobie krzycz!
– A właśnie, że nie będę! Sto razy bardziej denerwuje mnie świadomość tego, że oddychasz i zabierasz mi powietrze, niż jej wszystkie ciemne sprawki razem wzięte!
– Może im w końcu powiesz, co? – Robert pochylił się w moim kierunku i szeptał tak cicho, żebym tylko ja mogła usłyszeć jego słowa.
– Nie – odpowiedziałam zdecydowanie. – Powiedziałabym, gdyby dali mi szansę się odezwać. Teraz niech skończą to, co zaczęli.
Chciało mi się płakać i śmiać jednocześnie. Najbardziej zabawny wydawał mi się fakt, że faktycznie jeszcze nikt nie wpadł na pomysł, żeby mnie o cokolwiek zapytać. Nawet się ze mną nie przywitali jak trzeba, nie mówiąc już, że miło by było usłyszeć choć jedno pytanie na które mogłabym śmiało odpowiedzieć "Nie, no skąd!".
Z niczego nie musiałam się tłumaczyć i niczego wyjaśniać. Najwyraźniej moja wersja wydarzeń mało kogo obchodziła. Patrzyłam tylko na wysokiej klasy przedstawienie zorganizowane przez rodziców, którzy najwidoczniej postanowili sobie teraz odbić bardzo spokojny i nader szybki rozwód.
– Jak można być tak skrajnie nieodpowiedzialnym w dobie internetu i tego... "Brawo"... czy coś – Ojciec nakreślił w powietrzu jakiś niezidentyfikowany kształt. – I nie wiedzieć do czego prezerwatywa służy!
– Odezwał się ten, co wiedział... – Uśmiechnęła się uprzejmie mama. – To ciekawe... żeby po tylu latach dowiedzieć się, że mój własny były mąż traktował pisemko dla nastolatek jak seksualną biblię.
Nie wytrzymałam i roześmiałam się. Już dawno nie oglądałam tak śmiesznego kabaretu.
– A tobie co? Z czego się śmiejesz? – wycedził ojciec przez zęby. – Płakać powinnaś! Wariatka jakaś! – zwrócił się do matki.
– Mnie to nie dziwi. W końcu połowę genów ma po tobie – obrzuciła go chłodnym spojrzeniem.
Rodzice kłócili się w najlepsze, sztyletując się nawzajem spojrzeniem i słowami.
Moja domniemana ciąża zeszła na dalszy plan. Ważniejsze było dla nich w tamtym momencie tylko to, kto był bardziej winny rozpadu ich małżeństwa, kto kogo bardziej zranił i w jaki sposób.
– Dobra, nudzi mnie to już. – Zdecydowałam wreszcie przerwać to przedstawienie, mając już serdecznie dosyć ich żałosnych przepychanek i udowadniania sobie na przemian, kto był gorszym małżonkiem. – Mamo! Tato! Przepraszam, że wejdę wam w słowo, ale muszę coś wam powiedzieć... Halo? Przepraszam...! Czy ja mogę...? Czy ktoś mnie w ogóle słucha? – Bezskutecznie próbowałam wcisnąć swoją prywatę pomiędzy ich pociski bojowe.
W końcu wstałam, podeszłam do drukarki i wyjęłam z niej dwie kartki. Na każdej z nich wypisałam drukowanymi literami "NIE JESTEM W CIĄŻY" i podałam obu rodzicom po jednej.
– Wychodzę! – rzuciłam na odchodne i pociągnęłam Roberta za sobą do przedpokoju. – Jak już się uspokoicie i dotrze do was, dlaczego tu jesteście, to macie mój numer telefonu.
– Ale jak to wychodzisz? – oburzył się ojciec. – Nie po to jechałem do ciebie ponad trzysta pięćdziesiąt kilometrów, żebyś mi teraz wychodziła! Matka samolotem przyleciała! I dlaczego nie jesteś w ciąży? – Zamrugał gwałtownie, jakby dopiero teraz dotarła do niego treść liścika, wetkniętego mu wcześniej w dłoń.
– Nie wiem dlaczego, może dlatego, że nie uprawiam seksu? – Rozłożyłam bezradnie ręce. – Dzieci same się nie robią. Trzeba im w tym trochę pomóc, tato. Ta cała moja ciąża to zwykła pomyłka w badaniach. Jutro zrobię sobie nowe i dla twojego świętego spokoju prześlę ci skan wyników pocztą, ok? Oszczędź mi wyrzutów i nie mów proszę, że jechałeś na próżno, bo lepiej chyba w ten sposób, niż zastanawiać się co zrobić z ciężarną córką. I naprawdę fajnie by było, gdybyście to ze mną chcieli porozmawiać na ten temat, a nie skakali sobie do gardeł. Nawet gdybym była w ciąży, to co to zmienia? Ty, mamo, dzwoniłabyś częściej, a ty – zwróciłam się do ojca – wysyłałbyś mi pewnie więcej pieniędzy, ale nikt z was fizycznie nie byłby obok. W waszym życiu nie zmieniłoby się zupełnie nic. Nie macie się czym przejmować. To i tak byłby wyłącznie mój problem. Kłóćcie się dalej, cieszcie się starymi nawykami, ale ja stąd idę! Aha, za równy tydzień mamy Boże Narodzenie. Gdybyśmy już się więcej nie widzieli to życzę Wesołych Świąt w RODZINNEJ ATMOSFERZE! – wyrzuciłam z siebie i nie czekając na odpowiedź, zatrzasnęłam za sobą drzwi.
***
Od czasu przeprowadzki przeżyłam chyba najwięcej niespotykanych dotąd sytuacji w całym moim, osiemnastoletnim, Szyszkowym życiu. Na ten przykład, obecnie, po raz pierwszy w życiu, miałam przed oczami człowieka, któremu tak dynamicznie i nieprzewidywalnie zmieniała się kolorystyka twarzoczaszki.
– Nie, nie, nie... – mamrotał Bartek, potrząsając głową do rytmu wypowiadanych słów. – To nie jest możliwe przecież...
Siedział bez ruchu przy stole, obejmując szczelnie szklankę z herbatą. Patrzył w jej wnętrze z takim zaangażowaniem, jakby co najmniej spodziewał się wyczytać przyszłość z fusów, które wydostały się z naddartej torebki.
Bartek był niższy od Roberta o paręnaście centymetrów i w odróżnieniu od brata, posiadał dość korpulentną budowę ciała. Nie dostrzegłam między nimi jakiegoś szczególnego podobieństwa, poza kształtem i kolorem oczu, zarysem linii szczęk i brwi.
Tembr jego głosu był niski i przyjemny, ruchy natomiast spokojne i lekko flegmatyczne. Siedział nieco przygarbiony, ciągle delikatnie potrząsając głową. Przecierał co chwila oczy, marszczył czoło i klepał się po twarzy tak, jakby próbował się rozbudzić ze snu, który nie bardzo przypadł mu do gustu.
– To jest nierealne – powtórzył po raz wtóry, ledwie poruszając pobladłymi ustami. – Niemożliwe.
– Pod jakim względem niemożliwe? – Robert odniósł się w końcu do najczęściej wypowiadanego przez brata słowa. – Niemożliwe, bo ze sobą nie spaliście, czy niemożliwe bo kumple ci kiedyś powiedzieli, że podczas przypadkowego seksu nie dochodzi do zapłodnienia?
– Młody! – sapnął ostrzegawczo Bartek i zmierzył brata morderczym spojrzeniem. Pierwszy raz słyszałam, żeby ktoś mówił do Roberta "Młody".
– Uuu! Upomnienie numer jeden! – Robert udał przerażonego. – Przy drugim żarty się skończą. Jak mi każe siedzieć na karnym jeżyku, to wiej i od razu dzwoń po policję – zakpił i puścił do mnie oczko.
– Po policję... – mruknął z zamyśleniem i przetarł zmęczone oczy. – Ojciec wie?
– A skąd! – Robert patrzył na brata na wpół ze współczuciem, na wpół z jawną wesołością. – Nie będę ci odbierał tej przyjemności ogłaszania światu wspaniałej nowiny. Sam powiesz Pawełkowi, że będzie dziadziusiem. Poza tym już raz przez ciebie dostałem dzisiaj po pysku i myślę, że to w zupełności wystarczy.
– Dlaczego o niczym mi nie powiedziała? – Namiętnie mieszał w herbacie, mimo iż jeszcze nie wsypał do niej ani grama cukru. Liczba uwolnionych fusów zwiększała się wprost proporcjonalnie do ruchów łyżeczki, ale zdawało się, że Bartek zupełnie nie zwraca na to uwagi.
– Nie mam pojęcia. – Wzruszył ramionami. – Jak jesteś ciekawy, to radzę się samemu dowiedzieć.
– Uh! – wyjęczał, uderzając nasadą dłoni parę razy w czoło. – Jak do tego doszło w ogóle?
– Nie wiem o co pytasz. – Robert wyglądał, jakby naprawdę dobrze się bawił i zupełnie nie odczuwał powagi sytuacji. – Wnioskuję jednak, że chcesz, żebym ci nakreślił podstawowe zasady rozmnażania się ssaków. Po pierwsze musisz wiedzieć, że jeżeli ktoś ci kiedyś wmawiał, że dzieci przynosi bocian, albo znajduje się je w kapuście, to KŁAMAŁ! Seks jest przyczyną! Seks i ograniczona wyobraźnia!
– Nie denerwuj mnie Młody...! – Bartek odsunął herbatę na bezpieczną odległość.
– Ja cię denerwuję? Ja? Sam jesteś sobie winny. Poza tym, widzisz to? – Wskazał palcem na swoją rozciętą wargę. – Ten malutki drobiażdżek? Te trzy zupełnie niewielkie szewki? To mi daje prawo do bezkarnego nabijania się z ciebie, aż po kres twojej marnej egzystencji. A teraz mój starszy bracie Waleczne Serce, idź do niej. Cztery miesiące była z tym sama, więc wykorzystaj pięć pozostałych i zrób to, co prawdziwy mężczyzna zrobić powinien.
– Idę! – zdecydował po krótkiej chwili i wstał od stołu.
– Idź! – ucieszył się Robert. – Powoli i spokojnie. Wszystko się jakoś ułoży. Aha – zawołał jeszcze, kiedy Bartek mocował się z butami w przedpokoju. – Kiedy będziesz mijał Łukasza to trzymaj gardę! Wysoko!
Bartek przechylił głowę w bok i skrzywił się niemal boleśnie. Popatrzył na Roberta z takim lekceważeniem, jakby chciał przekazać, że Łukasz nie jest dla niego żadnym przeciwnikiem, po czym potrząsnął głową i wyszedł, powstrzymując się od zbędnych uwag. Ja za to nie mogłam sobie tego darować.
– Bawi cię to? – Zmarszczyłam brwi.
– Płakać nie będę. – Wzruszył ramionami. – Poza tym, co nam teraz przyjdzie z zamartwiania się? Cofniemy czas? To nic nie da. Nic się przecież złego nie stało. Dwoje ludzi będzie miało potomka i to jest akurat całkiem fajne. Ola ma świetnych rodziców, Pawełek jest całkiem spoko, my też pomożemy i jakoś damy radę. Najważniejsze, że się kochają.
– Myślisz...? – zawahałam się. Zerknęłam z ukosa na Roberta, który uśmiechał się do mnie z nieukrywanym zadowoleniem.
– Nie myślę. Ja to wiem – powiedział tak pewnie, że i ja w to uwierzyłam.
***
Po powrocie do mieszkania zastałam moją rodzicielkę, rozgoszczoną w dużym pokoju. Oznajmiła mi, że samolot udało jej się zabukować dopiero na następny dzień w godzinach późno popołudniowych, więc logicznym było, że zostanie u mnie na noc.
Robert taktownie pocałował mnie w policzek na pożegnanie i jak gdyby nigdy nic, poszedł do siebie. Nie czułam się z tym dobrze. Człowiek to jest jednak łatwo przyzwyczajające się do wygody bydle. Po tylu nocach spędzonych przy jego boku, przytłoczyła mnie myśl o tym, że będę musiała zostać sama.
– Czy on u ciebie sypia? – zapytała ni stąd ni zowąd mama, wprawiając mnie tym samym w niemałą konsternację.
– Oczywiście mamo – odpowiedziałam gładko, zastanawiając się, czy faktycznie wie, że tak właśnie było. Poza tym, już dawno się przekonałam, że z rodzicami tak niestety jest, że im więcej słowa "nie" usłyszą, tym mniej skłonni są w cokolwiek uwierzyć.
Mówienie najgorszej prawdy prosto w oczy ma tymczasem ogromną przewagę nad kłamstwem bo
a) pozostawia sumienie w nieskazitelnej czystości,
b) najczęściej jest odbierane jako kpina z pokrętnych i chorych domysłów dorosłych,
c) jest zazwyczaj tak ciężką pigułką do przełknięcia, że najzwyczajniej w świecie rodzice WOLĄ po prostu nie wierzyć.
– Serio? – Obserwowała mnie bacznie spod uniesionych wysoko brwi.
– Całkiem serio! – Pokiwałam energicznie głową. – Fajny, nie?
– Fajny... – potwierdziła z lekkim wahaniem. – Wy tak... długo razem?
– Nie – zaprzeczyłam stanowczo. – My w ogóle nie razem. My tylko na seks. We wtorki i czwartki. W poniedziałki i środy przychodzi ktoś inny. Zostań jutro trochę dłużej, a poznasz Krzysia. W pozostałe dni muszę niestety radzić sobie sama i szczerze, przydałby się ktoś trzeci, ale nic straconego. Ciągle nad tym pracuję.
– Agatko... – rzuciła krótko, a w moich uszach zabrzmiał tak dobrze mi znany, ostrzegawczy ton.
– Mamusiu...? – uśmiechnęłam się ironicznie.
Westchnęła ciężko i z wyraźną rezygnacją.
– Jak półmetek? – zmieniła temat, uznając ciągnięcie tamtego wątku za kompletnie bezowocne.
– Można powiedzieć, że dostarczył mi niezapomnianych wrażeń.
– Dobrze się bawiłaś?
– Jak nigdy dotąd – wymamrotałam cicho.
– A szkoła?
– Spoko. Średnia ta sama – bąknęłam, zastanawiając się, jak długo tak wytrzyma i kiedy w końcu wyczerpią jej się tematy. Byłam na nią strasznie zła.
– Kolegów jakichś masz?
– Tak! – obwieściłam z udawanym zaangażowaniem i uśmiechnęłam się szeroko. – Mówiłam ci o nich! Roberta i Krzysia!
– Agata... czy ty musisz być taka? – westchnęła po raz wtóry.
– "Taka", to znaczy jaka? Szczera? Zdegustowana tym, jak mnie z tatą potraktowaliście? – Zmrużyłam oczy z wściekłości. – Niekochana córeczka wzorowej mamusi, która dzwoni tylko przy okazji takich wzniosłych chwil w moim życiu jak bójka z koleżanką, osiemnaste urodziny czy domniemana ciąża? – wysyczałam rozgoryczona. – Oczywiście, że nie muszę! Chcę! Ale nie przejmuj się. – Położyłam dłoń na jej ramieniu. – Skończyłam już osiemnaście lat! Jestem dorosła! Możesz przestać tak intensywnie o mnie myśleć i się troszczyć!
– Myślisz, że się nie troszczę? – zawołała płaczliwie. – Myślisz, że o tobie nie pamiętam?
– Myślę, że masz nowe, zajebiste życie, a ja jestem tylko malutkim wspomnieniem tego starego.
– To nieprawda! – Wstała wzburzona, podeszła do okna, otworzyła go i odpaliła papierosa. – I przestań przeklinać!
– Daj mi klapsa! – Roześmiałam jej się w twarz. Spodziewałam się wszystkiego. Wybuchu złości, policzka, krzyku, ale nie tego, że się najzwyczajniej w świecie poryczy. – Mamo... – Głos uwiązł mi w gardle. – Jezu, mamo, no weź przestań... Mamo! – Podeszłam do niej i przytuliłam ją spontanicznie. Miałam to nieszczęście posiadać cholerne miękkie serce, które teraz wiło się w konwulsjach poczucia winy. – Mamoooo!
– Kocham cię, córuś. Nie zawsze dzwonię, ale zawsze pamiętam. Jesteś moim jedynym dzieckiem, jak mogłabym o tobie nie myśleć? Dzwonię do cioci częściej, niż ci się wydaje. Nie dzwoniłam do ciebie, bo nie chciałam wyjść na nadopiekuńczą, szaloną matkę, która kontroluje i ogranicza swoje dziecko na każdym kroku i nawet kiedy jest daleko, trzyma je krótko na smyczy. – Sięgnęła do torebki po chusteczki i wydmuchała nos. – Będziesz zawsze oczkiem w głowie moim i... taty – dodała, jakby nagle przypomniało jej się o tym, że mam też ojca. – Oboje cię kochamy córeczko.
– Jak mogłaś pomyśleć, że jestem taka nierozważna, żeby zajść w ciążę? – Pociągnęłam nosem razem z nią. – Po tym wszystkim, co przeszłyśmy, o czym dyskutowałyśmy. Nikt nie zna mnie lepiej, od ciebie! Nie uważasz, że należy mi się choć odrobina zaufania?
– Ależ masz je, całą górę! Gdyby tak nie było, w życiu nie pozwoliłabym ci mieszkać tu samej. I nie nazywaj kobiet, które wpadły, nierozsądnymi, ok? Rozsądek nie ma z tym nic wspólnego.
Dziwny był ten wieczór. Śmiałyśmy się i płakałyłyśmy na przemian. Rozmawiałyśmy długo, ale ani słowem nie wspomniałam o tych wszystkich przerażających rzeczach, które działy się ostatnio w moim życiu. Może nie chciałam jej martwić, a może po prostu sama, choć na jeden wieczór chciałam zapomnieć o tym, co mi się przydarzyło.
Położyłam się do łóżka dość późno, mimo że wiedziałam, że na drugi dzień muszę wstać wcześnie, żeby pobiec na badania krwi. W końcu chciałam mieć czarno na białym, że nie jestem w ciąży.
Ledwo przyłożyłam głowę do poduszki, sięgnęłam po telefon. Odpisałam na smsa, którego Robert przysłał mi na dobranoc i włączyłam odgłosy burzy, żeby się wyciszyć i zasnąć szybciej, ale nie potrafiłam znaleźć sobie żadnej, wygodnej pozycji. Przewracałam się z boku na bok, wzdychając ciężko i wlepiając wzrok w sufit. Borze Szumiący, czy to łóżko zawsze było takie duże?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top