23. Wtorek, 16 grudnia (1)

Dzień później z samego rana dostałam pilne wezwanie na dywanik. Dyrektorka z grobową miną wręczyła mi moją teczkę osobową i bez jakichkolwiek "zbędnych" wyjaśnień kazała niezwłocznie udać się do gabinetu pedagoga szkolnego. Posłusznie uczyniłam, co mi nakazano. Owym pedagogiem okazał się dość wysoki, szczupły i całkiem przystojny mężczyzna w wieku moich rodziców. Zobaczywszy mnie wstał, zabrał teczkę i wyszedł, każąc mi czekać na siebie grubo ponad dwadzieścia minut. Kiedy wrócił, usiadł naprzeciwko mnie, oparł łokcie o blat biurka i zaplótł szczelnie palce.

– Zdajesz sobie sprawę z powagi sytuacji? – zapytał, patrząc na mnie, tak, jakbym co najmniej napadła na bank, albo znokautowała staruszkę w parku.

Zamrugałam gęsto, zastanawiając się na próżno, powagę JAKIEJ sytuacji miał na myśli. Bezwiednie pochyliłam się do przodu, jakby to miało mi pomóc w rozgryzieniu tej łamigłówki. Zmrużyłam oczy, jak łapiący ostrość krótkowidz, po czym zamarłam na kilka chwil.

– Nie rozumiem. Co się dzieje? – Byłam zupełnie zdezorientowana. Pierwsze co przyszło mi do głowy to to, że wyszła na jaw podmiana materiału do testów, ale to przecież nie testy DNA, więc w myśl zasady "nawet kiedy cię złapią za rękę, mów, że to nie twoja ręka", postanowiłam iść w zaparte i kłamać do upadłego.

– Z racji tego, że wyniki twoich badań są niepokojące. – Zacisnął usta i cmoknął parę razy patrząc w kartki – i jednoznaczne, zawiadomiliśmy już twoich rodziców, oraz tymczasowych opiekunów prawnych.

– W dalszym ciągu nie rozumiem. – Poczułam że pustka w mojej głowie rozszerza się do rozmiaru galaktyki. – Zawiadomiliście O CZYM? Coś mi dolega? Jestem chora? – Zaniepokoiłam się, myśląc o Oli.

– Badania, które przeprowadziliśmy na poczet wykrycia ewentualnych środków dopingujących, są też ukierunkowane na sprawdzenie właściwego poziomu hormonów, głównie testosteronu. U ciebie natomiast wykazały nienaturalnie wysokie stężenie gonadotropiny kosmówkowej.

– Da się pewnie jaśniej - podpowiedziałam, bo mimo, iż byłam całkiem niezła z biologii, nie miałam pojęcia o czym facet do mnie rozmawiał.

– Gonadotropina kosmówkowa to hormon białkowy, który podnosi się znacznie u kobiet, które spodziewają się dziecka – wyjaśnił powoli i spokojnie, lustrując mnie przy tym badawczo.

– Sugeruje pan, że jestem w ciąży? – zapytałam automatycznie.

– Nie, ja niczego nie sugeruję. To wyniki badań to robią. Stężenie gonadotropiny jest znacznie przekroczone. I mówiąc "znacznie", mam na myśli normę odpowiadającą czwartemu miesiącowi prawidłowo rozwijającego się zarodka.

– Nie jestem w ciąży! – prychnęłam. – Czy ja wyglądam, jakbym była w czwartym miesiącu?

– Różnie z tym bywa. U jednych kobiet widać praktycznie od razu, u innych krągłości zaczynają uwydatniać się dość późno. Prawdopodobnie należysz po prostu do tej drugiej grupy.

– Nie jestem w ciąży – powtórzyłam uparcie potrząsając z niedowierzaniem głową.

– Podwyższone hCG może świadczyć również o raku jądra – powiedział tak spokojnie, jakby rzeczywiście brał tę opcję pod uwagę, jednak jego pełne politowania spojrzenie mówiło zupełnie co innego. – Więc, albo chcesz mi sprzedać kolejną rewelację, albo darujmy sobie zbędne komentarze w tej sprawie.

Z jednej strony rozumiałam go. Przecież miał przed sobą wyniki testów gdzie czarno na białym stało, że będę szczęśliwą mamusią. Postanowiłam nie mówić nic więcej, no bo i po co? Co miałam zrobić? Przecież nie przyznam się, że próbki podmieniłam. To o Olę teraz powinnam się martwić, nie o siebie.

– I zawiadomiliście już moich rodziców? – Dopiero teraz doszło do mnie to, co przed chwilą usłyszałam. – Chyba oszaleję! – Zapadłam się w głębokim fotelu, łapiąc się za głowę. – Nie mogliście poczekać, aż sama to zrobię?

– Takie procedury. – Rozłożył bezradnie ręce. – Poza tym wydaje mi się, że cztery miesiące to wystarczająco długi czas, żeby powiadomić najbliższych – rzucił z sarkazmem. – Przygotowałem dla ciebie parę biuletynów z adresami i numerami placówek, do których możesz zgłosić się po pomoc. Odpowiedzą na każde twoje pytanie i pomogą znaleźć rozwiązanie z tej – zerknął ukradkiem na mój brzuch – kłopotliwej sytuacji. Jeżeli nie zechcesz zachować dziecka pamiętaj, że istnieje wiele par, które nie mogą mieć własnych dzieci i czekają na cud, który ty możesz im ofiarować. Nie musisz od razu rezygnować ze swojej przyszłości i zakopywać się w pieluchach, ani też poddawać się aborcji. Procedura zrzeczenia się praw rodzicielskich nie jest skomplikowana, a ty jesteś tak młoda, że nikt nie będzie miał do ciebie pretensji, jeżeli się na zdecydujesz na takie rozwiązanie.

– Nie jestem w ciąży – powtórzyłam znowu, tym razem znacznie ciszej. Co właściwie innego mi pozostało, poza bezowocnym zaprzeczaniem? Za dzień lub dwa, kiedy będę miała pewność, że minęło wystarczająco dużo czasu, mogę przecież poddać się badaniom jeszcze raz. Nie potrafiłam dostrzec innego, rozsądniejszego wyjścia z sytuacji.

Czułam się jakby złapano mnie na gorącym uczynku. Chciałam jak najszybciej wyjść z gabinetu i chociaż ciałem wrócić na zajęcia, ale pedagog nie pozwolił mi na to. Zamiast tego dostałam przymusowy dzień wolny na "wyjaśnienie obecnej sytuacji z rodziną i podjęcie decyzji w sprawie przyszłości".

Ciocia Isia pojawiła się w drzwiach gabinetu nadspodziewanie szybko. Odniosłam wrażenie, że jest całą sytuacją przerażona bardziej, niż ja sama. Wsiadając do samochodu wyjęłam telefon z kieszeni. Ponad dwadzieścia nieodebranych połączeń od mamy i prawie tyle samo od ojca. Zapięłam pasy i zapadłam się w fotelu, ukrywając twarz w dłoniach.

– Czuję, że to moja wina. Że cię zawiodłam – wydusiła z siebie z trudem. Długo siedziała bez ruchu, wlepiając pusty wzrok w przestrzeń gdzieś przed nią. – Że nie dałam ci tyle bezpieczeństwa i uwagi, ile faktycznie potrzebowałaś. – Westchnęła ciężko – Może powinnam coś zrobić, żebyś nie spotykała się z Robertem. Może, gdybym się temu sprzeciwiła, porozmawiała z tobą... Gdybyście nie dostali takiego ogólnego, jawnego przyzwolenia... – Głos jej się załamał. – Mama dzwoniła, że przyleci jeszcze dzisiaj. Przecież ona mnie zabije. – Jęknęła cicho i sięgnęła po chusteczkę.

– Ciociu, to nie tak, jak ciocia myśli... – pospieszyłam ze sprostowaniem, ale szybko ugryzłam się w język.

Oczywiście, że nie było tak, jak myślała. Było zdecydowanie znacznie gorzej.


***

– Czekaj, bo nie bardzo rozumiem. – Łukasz zmarszczył brwi i widać było, że z trudem łapie oddech. Usiadł ciężko na kanapie i przygryzł wargę. – Co wy mi tu próbujecie wmówić? Że jak to w ciąży? Kto w ciąży? – Przecierał oczy i wlepiał we mnie nieprzytomny wzrok. – Żartujecie sobie, prawda? Jaja sobie robicie. Przypominam, że prima aprilis jest pierwszego kwietnia, więc powiem wam, że się pospieszyłyście. Na kalendarzu się nie znacie. Nie zgadzam się na takie traktowanie. Protestuję. Wiecie, że jestem naznaczony genetycznie i noszę na sobie piętno zawałowca, prawda? Dziewczyny...? Jezus Maria! – wyjęczał i tym razem to siostra padła ofiarą jego piorunującego spojrzenia.

Nie chciałabym być na jej miejscu. Po długich negocjacjach, udało mi się przekonać ją, że stres i życie w strachu, tylko szkodzą jej i dziecku. Poza tym, w zaistniałej sytuacji, cała prawda i tak miała wyjść na jaw w przeciągu najbliższych paru godzin.

Musiała komuś powiedzieć, padło na brata. Łukasz siedział odrętwiały, średnio przytomny, jakby ktoś wyrwał go z najprzyjemniejszego, zasłużonego snu w samym środku nocy.

Przez chwilę panowała kompletna cisza, którą bardzo źle znosił. Co jakiś czas wstawał gwałtownie, przechadzał się szybkim krokiem po pokoju, po czym siadał, przeczesywał nerwowo włosy, znów zrywał się nerwowo i tak w kółko.

– Czemu ja nie palę? Czemu? Bym się zaciągnął. Taka fajeczka to by mi na pewno dobrze zrobiła – mamrotał bardziej do siebie, niż do nas. – A ojciec? Ojciec dziecka wie, prawda? Chociaż jemu jednemu powiedziałaś? – wydusił z nadzieją, lustrując siostrę tak, jakby widział ją po raz pierwszy w całym swoim życiu. Olka zacisnęła usta i zaprzeczyła tylko ruchem głowy. – Nie? Jak to nie? Ola! – wycharczał, ukrywając twarz w dłoniach. Tak bardzo starał się nie stracić panowania nad sobą i tak koncentrował się na wyrównaniu oddechu, że przyszło mi do głowy, że z ich dwójki, to jednak Łukasz bliżej był podróży na porodówkę. – Czy ja mogę zapytać, tak totalnie luźno i przy okazji, kto to w ogóle jest? Ten pan Tata?

Olka nie odpowiedziała, tylko rozpłakała się jeszcze bardziej.

– No nic. – Podniósł w górę dłoń w takim geście, jakby próbował uspokoić sam siebie. – Sporo ci czasu zostało, żeby mu o tym powiedzieć. Dziewięć miesięcy, to wcale nie tak mało.

– Właściwie musiałaby wyrobić się w mniej niż dziewięć – mruknęłam, a Ola zmierzyła mnie gniewnym spojrzeniem. – No co? – Podniosłam ręce w poddańczym geście. – Przecież i tak się wyda!

– Jak to w mniej? Jak to w MNIEJ?! – Łukasz wyglądał na kompletnie skołowanego, a po tonie jego głosu, można było wywnioskować, że zaczyna ogarniać go panika. – To w którym miesiącu ty, do cholery, jesteś? W trzecim? – strzelił i zaśmiał się nerwowo, uznając swoją wypowiedź za przedni żart. Potem spoważniał nagle i popatrzył na nią badawczo. – Nie jesteś w trzecim, prawda? Powiedz, że nie jesteś!

– Nasz pedagog poinformował mnie że poziom hCG wskazywał na czwarty – uświadomiłam go.

Łukasz wyglądał teraz jakby opuściły go wszelkie siły.

– W czwartym – powtórzył ważąc każde słowo. – Nie, normalnie nie wierzę. Jakby była w czwartym, to już by miała brzuch wielki jak stodoła! Widzisz tam jakiś brzuch? Podpuszczacie mnie! Ewidentnie robicie ze mnie debila i jeszcze macie z tego dziką satysfakcję! – Wcelował oskarżycielski palec prosto w mój splot słoneczny. – To był twój pomysł! Przyznaj się! Chciałaś się odgryźć za to, że nie popieram twojego związku, tak?

– Posłuchaj no, znawco infrastruktury okręgu rolniczego, bo chyba muszę cię raz na zawsze wyjaśnić – warknęłam zniecierpliwiona, przerywając jego idiotyczne wywody. – Po pierwsze, w zadzie mam to, czy popierasz, czy nie. Jestem dorosła. Sama sobie potrafię udzielić poparcia i przegłosować votum nieufności. Mnie się podoba, tobie nie musi i niepokojące by było, gdybyśmy oboje czuli to samo. A teraz skup się, baranie jeden, bo powtarzam po raz ostatni: To nie są żarty. Spójrz na nią. Czy ona wygląda, jakby żartowała?

Jak na komendę, Olka wpadła w niekontrolowany szloch.

– Czwarty... – mruknął i zaczął liczyć na palcach z takim skupieniem na twarzy, jakby matematyka w zakresie odejmowania i dodawania do czterech zupełnie go pokonała. – Sierpień... Z kim ty będziesz miała tego dzieciaka? Nie przypominam sobie, żebyś była w jakimś związku w sierpniu. Ba, nie przypominam sobie, żebyś była w związku KIEDYKOLWIEK! Ja pierdolę – jęknął. – Panika i ucieczka. Panika i ucieczka! JA PIERDOLĘ! – Zacisnął dłonie na włosach i przez chwilę wyglądał tak, jakby faktycznie miał zamiar sobie te włosy powyrywać. – Czekaj... Rozumiem, że byłaś u lekarza? Wszystko jest ok? Dziecko zdrowe?

– Nie, jestem niepełnoletnia. Od razu zawiadomiliby rodziców.

– Rozumiem, że postanowiłaś ukryć fakt ciąży, żeby niepostrzeżenie urodzić w miedzy, przy żniwach, z sierpem w dłoni, potem czmychnąć cichcem, by podrzucić dziecko do okna życia i wszystko zgrać tak, żeby jeszcze na wykopki zdążyć? Aleksandro! – ryknął oburzony.

– Łukasz... – mruknęłam ostrzegawczo.

– Wy tak serio-serio? Całkiem na poważnie, ta? – wysapał ze złością. – Ja to rozumiem, naprawdę rozumiem. Nie samą modlitwą człowiek żyje, ale do jasnej choroby, nie mogłaś uważać?

– Ostatnio się wyjebałeś na prostej drodze i przydzwoniłeś potylicą o krawężnik – przypomniałam mu złośliwie. – Nie mogłeś uważać?

– Ohoho! Ale to jest zupeeeeełnie inny rodzaj uważania, moja panno. Zupełnie! Mnie od tego nieuważania nic nie urosło!

– Guz ci urósł. I nie, nie chodzi mi o guz mózgu. Byłbyś pierwszym przypadkiem człowieka, który zachorował na nowotwór czegoś, czego nie posiada! A jak się nie zamkniesz i nie uspokoisz, to ci znowu urośnie. I na jednym się może nie skończyć!

– Bałam się – wyszeptała cichutko Ola, nie podnosząc wzroku z podłogi.

– To oczywiste, że się bałaś! – Łukasz zaczynał powoli odzyskiwać przytomność umysłu. Przysiadł się do niej i złapał ją za dłoń w geście wsparcia. – Każdy by się bał! Nowe obowiązki, nowe życie. No i rodzice jak się wkurwią! – Gwizdnął przeciągle, zadumany nad przyszłym poziomem ich wkurwienia. – Najpierw cię zatłuką, ale wiesz, potem ci pomogą. Taka ich rola przecież. Ciąża to nie koniec świata. Istnieje wiele rozwiązań...

– Bałam się, że każą mi usunąć dziecko, albo oddać, albo ... nie wiem.... – wydukała, jakby chciała nawiązać do „istnienia wielu rozwiązań". Popatrzyła na nas z wyraźnym bólem. – A ja bardzo chcę je urodzić. Urodzić i zatrzymać. To dla mnie w tej chwili najważniejsze. Mimo, że obawiam się, że zawiodłam rodziców i ich oczekiwania względem mnie, jestem pewna, że osiągnę w życiu to, co sobie zaplanowałam, będąc przy tym szczęśliwą, młodą mamą – wyrzuciła z siebie szybko, starając się przy tym mówić wyraźnie, mimo łamiącego się głosu, a ja zaczęłam się zastanawiać jak długo uczyła się tej formułki na pamięć.

– Zastanawiający masz rozkład priorytetów, nie powiem – mlasnął Łukasz. – No nic, pozostaje jeszcze kwestia szczęśliwego, młodego taty. – Łukasz zacisnął zęby. – Jemu też musisz powiedzieć. Ja się zajmę staruszkami, ty nim, ok?

– Nie! – sprzeciwiła się stanowczo. – Wystarczy że ja poświęcę się za nas dwoje.

– Co? Czekaj, bo chyba mam problemy ze słuchem. Poświęcę się?! A co ty jesteś? Chrystus narodów?! – prychnął, wyraźnie zniecierpliwiony. – Weźże pomyśl racjonalnie o sobie i o dziecku! Musisz wam obojgu zapewnić jakieś finansowe wsparcie. Załatwić alimenty, cokolwiek. Poza tym jako ojciec, ma chyba prawo uczestniczyć w życiu tego dziecka, tak? No, chyba, że to kawał chuja, to wtedy nie.

Ola milczała. Uparcie nie chciała zdradzić imienia sprawcy jej ciąży, a ja wiedziałam, że kryje się za tym jakiś mały, brudny sekrecik. Pomyślałam, że skoro Ola nie potrafi ogarnąć sprawy jak należy, to ta kwestia spoczywa teraz na naszych barkach - moich i Łukasza.

Nie wierzyłam, że najlepsza przyjaciółka Oli, nic o tym nie wie. Postanowiłam więc użyć technik, które się prawu karnemu, konstytucji i WHO nie śniło i zmusić Edzię do zwierzeń. Byłam tak nabuzowana, że nie cofnęłabym się przed niczym, poczynając od rozmyślnych tortur, prowokacji, terroru psychicznego na szantażu emocjonalnym skończywszy.

Skoro siła argumentu zawiodła, trzeba nam będzie użyć argumentu siły.


***

Miałam świadomość, że mój ojciec już zdążył rozgościć się w moim (czytać - jego) mieszkaniu (siedem SMS-ów od niego wyraźnie na to wskazywało) i czekał z morałami, aż się łaskawie pojawię, postanowiłam więc odwlec tę podniosłą chwilę i od razu przejść się do Edyty.

Na szczęście Łukasz wiedział, gdzie mieszka, bo nie raz odbierał od niej siostrę w drodze do domu. Ola wspominała wczoraj, o projekcie z geografii, który kompletnie olała, więc właśnie tego zamierzałam użyć, jako pretekstu. Wiem, totalna beznadzieja twórcza, ale nie potrafiłam wymyślić niczego bardziej kreatywnego, co pozwoliłoby mi pojawić się w zasięgu potencjalnego źródła informacji. Nie w stanie totalnego oderwania od rzeczywistości, w którym się wtedy znajdowałam.

Kiedy stanęłam w drzwiach mieszkania Edyty, ta wydawała się mocno zaskoczona. Nie dziwota - widziała mnie wcześniej raptem kilka razy. Nie wychodząc jednak z roli, uśmiechnęłam się do niej szeroko.

– Cześć! Chyba mnie pamiętasz. Agata. Kuzynka Oli. – Wyciągnęłam rękę na powitanie i uścisnęłam jej dłoń. W drugiej ręce dzierżyłam kartkę i długopis w taki sposób, żeby nie dało się ich przeoczyć. – W imieniu Oli, proszę o tematy do projektu na gegrę...

– Jasne, ale... nie mogła zadzwonić, albo na mesie napisać, jak zawsze? Posłałabym jej zdjęcie. Nie musiałabyś się fatygować.

– Niestety, nie mogła – wyszeptałam, robiąc zbolałą minę sierotki, współczującej niedoli innej sierotce. – Ma szlaban. Na wszystko. Na komputer, telefon, telewizję, wychodzenie i oddychanie. Bo... – rozejrzałam się podejrzliwie po klatce schodowej, teatralnie udając obawę przed tym, że wiadomość, którą mam do przekazania, dotrze do kogoś, do kogo dotrzeć nie powinna. – Rodzice się dowiedzieli, czaisz?

– O cholera – mruknęła cicho, odsunęła się i gestem zaprosiła mnie do mieszkania. Spokojnie zdjęłam buty i kurtkę. Dopiero w jej pokoju, kiedy usiadłam wygodnie w fotelu, poczułam, że może się udać.

– Sama się wygadała? – Edyta zmarszczyła brwi, jakby nie do końca wierzyła w moją wersję wydarzeń.

– A skąd! Matka zauważyła, że coś się dzieje i tak ją cisnęli, że zaczęła gadać i... jakoś poszło.

– Grubo... – rzuciła cicho w przestrzeń, wykrzywiając przy tym twarz w jakimś bliżej nieokreślonym grymasie.

– Najważniejsze, że już wiedzą. "JUŻ" – prychnęłam z niedowierzaniem. – Kilka miesięcy za późno. Przed tobą też się tak czaiła, czy wiedziałaś od razu? – zagadnęłam nieśmiało, bacznie jej się przypatrując.

– Ja wiedziałam od początku. – Skinęła głową w zamyśleniu, potwierdzając moje przypuszczenia. – Nawet byłam z nią, kiedy robiła test.

Nie potrafiłam jasno określić, czy zdobyta informacja bardziej mnie ucieszyła, czy zabolała i rozczarowała. Miło, że Ola nie była sama w kluczowych momentach, niemiło, że to nie ja byłam tą, która ją wtedy wspierała.

– Mogę prosić te tematy? – Znacząco zerknęłam na przygotowaną kartkę papieru, grając dalej swoją rolę. Kiedy Edyta przegrzebywała plecak w poszukiwaniu zeszytu z geografii, postanowiłam wykorzystać jej chwilowe rozproszenie uwagi. – Nie masz pojęcia, co tam się dzieje teraz – ciągnęłam, dokładnie lustrując wyraz jej twarzy. – Żałuj, że nie widziałaś, jak tata Olki próbował zamordować swojego potencjalnego zięcia.

– To on wie o dziecku? – Wyprostowała się jak struna, próbując w najwyższym skupieniu dodać dwa do dwóch. – Czekaj. Chwila. Powiedziała wam kto jest ojcem? A tak się zapierała, że prędzej umrze, niż to zrobi...

– No właśnie nie rozumiem dlaczego, przecież całkiem fajny z niego chłopak – rzuciłam, uśmiechając się do niej zachęcająco. – Kiedy szok mu minął i wróciły funkcje życiowe, wziął wszystko na klatę jak prawdziwy, odpowiedzialny, przyszły tata.

– Odpowiedzialny? – prychnęła z pogardą. – No chyba nie! Ja wiem, że byli pijani, ja to rozumiem, ale jak się idzie z kimś do łóżka, to się pamięta o zabezpieczeniu, na litość pana! Albo się nie pije! – Wzniosła oczy ku niebu. – No, ale jak się nie myśli, to się ma problemy potem. I bardzo dobrze, że rodzice wiedzą w końcu. Bardzo dobrze! Od początku ją namawiałam, żeby im się przyznała. Co za ulga, o matko! Bardzo dobrze zrobiła. Odpowiedzialny, przyszły tata! – skrzywiła się, cytując moje słowa. – Też mi coś. Jedyne, co go usprawiedliwia, to to, że nie wiedział. Ale uprawiali seks! To nie był spacer w parku. To było zbliżenie! Mógł potem się do niej odezwać, zapytać, zrobić jakiś ruch, cokolwiek, a nie udawać, że się nic nie stało. A ona? Masakra! Sto razy jej mówiłam, żeby go poinformowała. Dziecko to nie jest nigdy problem tylko jednej osoby, ono się samo z nieba nie bierze. Szkoda mi Oli, bo jest, kurde, dopiero w drugiej klasie. To Dragan jest ten starszy, to on powinien ogarniać sytuację. Zrobili dziecko wspólnie, to niech się teraz wspólnie martwią! Co to za idiotyczne pomysły z tym braniem na siebie całej odpowiedzialności. Że niby mu życie zmarnuje. A swoje życie to już zmarnować może? I w imię czego? Miłości?

Nagle zdałam sobie sprawę, że są rzeczy, których jednak wolałabym nie wiedzieć i sprawy, do pozostawienia takimi, jakimi były pierwotnie.

– Muszę już iść – wymamrotałam niewyraźnie. Zerwałam się, przesuwając znacznie stolik, przy którym siedziałam i w ułamku sekundy byłam przy drzwiach, wciągając buty. Kurtkę narzuciłam w pośpiechu, zbiegając po schodach.

– A zagadnienia? – Usłyszałam za sobą, ale nie potrafiłam zawrócić. Nie mogłam.

Nie chciałam, aby cieknące po policzkach łzy w jakiś sposób zdradziły to, czego zdradzać nie powinny.

Wypadłam z klatki schodowej wprost na Łukasza, ale nie zatrzymałam się. Przez chwilę szłam obok niego, nie potrafiąc wydusić z siebie ani słowa. Starałam się nie patrzeć w jego stronę, nie podnosić głowy i nie pokazywać, jak bardzo, w ciągu tych paru minut, posypało mi się życie.

Pociągałam tylko smętnie nosem, łykając kolejne łzy. Sama sobie byłam winna. Przecież Łukasz mówił. Ostrzegał. Tysiąc razy przedstawiał mi podobne scenariusze, ale przecież ja wiedziałam lepiej. Czemu, do cholery ciężkiej, nie słuchałam mądrzejszych?

– Wiesz? – zapytał w końcu mocno zniecierpliwiony.

– Wiem – wydusiłam przez zaciśnięte gardło – ale wolałabym nie wiedzieć.

Przetarłam policzki, aby dyskretnie zetrzeć z nich wilgoć, ale i tak było już za późno. Zauważył.

– Nieeeee! – ryknął z wyrazem najgłębszego szoku na twarzy, a jedynym, na co było mnie stać, to pociągnięcie nosem i skinienie głową. – Nie! Nie! Nie! Zabiję gnoja! No normalnie flaki wypruję! Łeb urwę, naszczam do środka, zszyję dratwą! Końmi rozerwę, na kole będę łamał! Ooooj, już ja go sobie wypożyczę! – odgrażał się wściekle.

Drogę powrotną odbyliśmy w zawrotnym tempie. Można by śmiało wywnioskować, że zakrzywiliśmy czasoprzestrzeń. Wydawało mi się, że pod drzwi mieszkania Roberta dotarliśmy w przeciągu kilku sekund.

Czułam, że mnie okrutnie zawiódł i oszukał. I to akurat w momencie, kiedy ignorując wszelkie znaki na ziemi i niebie zaufałam mu i pokochałam bez pamięci. Nie powinnam była tego robić. W ogóle nie powinnam ufać mężczyznom.

Łukasz zapukał głośno i nerwowo, dokładnie tak, jak miał w zwyczaju. Drzwi otworzył nam potencjalny przyszły tatuś, jak się później okazało - na swoje własne nieszczęście, bo Łukasz, najwidoczniej wyznawał zasadę "najpierw strzelaj, potem zadawaj pytania" i zanim ktokolwiek z nas zdążył zareagować, jego pięść wylądowała na twarzy Roberta.

– Za co?! – Ten zdążył tylko jęknąć i przyłożyć otwartą dłoń do rozciętej wargi.

– Za co? Ty jeszcze pytasz? – warknął wściekle przez zaciśnięte zęby i zamierzył się jeszcze raz, ale powstrzymałam go przerażona.

– Zwariowałeś?! – wykrzyczałam, starając się odciągnąć Łukasza od osłupiałego Roberta. – To tak według ciebie wygląda rozmowa?

– A jakże! – prychnął Łukasz, mierząc przyjaciela morderczym spojrzeniem. – porozmawiamy sobie... - wycedził przez zęby siląc się na ironiczny ton.

– Och, więc teraz chcesz rozmawiać? Nie ma problemu – wymamrotał niewyraźnie Robert. Krew zaczęła wsiąkać w bandaż i przeciekać mu przez palce. Ciemnoczerwone strużki lepkiej, karminowej mazi ciągnęły się teraz od nadgarstków, aż po łokcie. – Zapraszam do środka. – Ukłonił się szarmancko, odsunął w głąb mieszkania i nie spuszczając z oka Łukasza, sięgnął po paczkę chusteczek. Po chwili jednak uznał to za bezcelowe, chusteczki bowiem były zdecydowanie zbyt małego kalibru.

Poszedł więc do łazienki, wrócił z mokrym ręcznikiem, a potem, na wszelki wypadek, usiadł w bezpiecznej odległości od Łukasza. Krew sączyła się nieprzerwanie. Najwyraźniej zimny okład nie pomagał. Moje sugestie dotyczące wizyty na pogotowiu i zszycia rany skwitował chłodnym, pełnym gniewu spojrzeniem, które sprawiło, że wyrzuty sumienia pochłonęły mnie bez reszty w ułamku sekundy.

Nie przypominałam sobie, kiedy ostatni raz miałam taką pralkę w głowie i porównywalnie ogromny, emocjonalny rollercoaster. Z jednej strony pękało mi serce, z drugiej pragnęłam patrzeć na jego przedłużającą się, męczeńską śmierć i z chęcią spuściłabym Łukasza ze smyczy.

– No, słucham – sapnął zniecierpliwiony, starając się nie poruszać przesadnie ustami. – Chciałeś rozmawiać. Rozmawiaj!

– Kurwa! – Łukasz poderwał się z miejsca, ale pociągnęłam go za rękę z powrotem. – Nie wytrzymam! – Uderzył się z otwartej dłoni w czoło. – Jedyne co cię w tej chwili ratuje to to, że nie wiedziałeś!

– Aha, nie wiedziałem. – Robert z emfazą pokiwał głową. – A, przepraszam bardzo, o czym?

– O czym? A może o tym, że Ola jest w ciąży! – Łukasz wypowiadał słowa bardzo powoli i wyraźnie.

– Jaka Ola? – Zmarszczył brwi, jakby nie bardzo łapał sens.

– Jaka Ola? Jaka Ola?! – Łukasz wyglądał tak, jakby za chwilę naprawdę miał zabić Roberta – Trzymaj mnie, Szyszka, bo jebnę mu drugi raz! Przysięgam! Mnie pytasz jaka Ola? Kurwa moja Ola! Nasza Ola!

– Jak to? – wybełkotał w ręcznik. – Twoja SIOSTRA Ola? W ciąży?

– Mówi ci to coś...? – Łukasz podniósł zmęczone oczy, ugniatając palcami skronie.

– Że będzie miała dziecko? – zapytał idiotycznie i stęknął z bólu, bo rana znowu się rozeszła i świeża partia krwi polała się na ręcznik. – A co ja, przepraszam bardzo, mam niby z tym wspólnego, jeśli można spytać?

– No żeż kurwa, ja pierdolę. Ubiję jak psa! – Łukasz szarpnął się w kierunku Roberta. – Po co głupa rżniesz? Zaniki pamięci masz? Bzykałeś moją siostrę do chuja ciężkiego! A to jest jak... złamanie jakiegoś pierdolonego kodeksu. Tak się po prostu, kurwa, NIE ROBI przyjacielowi!

– Że niby ja? Olę? – Robert opuścił ręcznik i oniemiały ze zdziwienia przestał zwracać uwagę na krew spływającą mu po brodzie. – Ty się słyszysz? – parsknął śmiechem, patrząc na Łukasza ze szczerym niedowierzaniem. – Naprawdę myślisz, że to ja?

– A kto kurwa? Ja? Mikołaj Święty? Stanisław Kostka? – Łukasz był tak wściekły, że liczyłam się z tym, że w każdej chwili może znowu rzucić się z pięściami na Roberta.

– No, ja na pewno nie. – odpowiedział stanowczo. – Chyba że można kogoś zapłodnić podając mu kurtkę, albo kanapkę. – Skrzywił się ponownie, sycząc z bólu.

– Nie spałeś z nią? – Łukasz zamarł, patrząc tylko pytająco to na mnie, to na przyjaciela.

– Nawet nie stałem koło niej za długo ostatnio, a jeżeli już, to ustawiałem się od zawietrznej. Możemy wykluczyć wiatropylność.

– Ale Edyta powiedziała... – zająknął się i odwrócił w moją stronę – że to Robert, tak?

– Powiedziała że Dragan. Ilu znasz Draganów? – zapytałam zdenerwowana. Upajałam się tym, że Robert męczy się teraz ze spuchniętą twarzą i krwawiącą wargą, kiedy nagle drzwi otworzyły się niespodziewanie i wychylił się zza nich wysoki, chudy i bardzo podobny do Roberta chłopak.

– Dzwonił tata i kazał ci przekazać, żebyś to ty dzisiaj... O ładnie – przerwał, kiedy zobaczył skrwawiony ręcznik, przyciśnięty do twarzy Roberta. – Przeżyjesz?

– Staram się jak mogę, ale oni mi trochę w tym przeszkadzają. – Zmierzył nas morderczym spojrzeniem.

– Dobra, spoko – powiedział, wycofując się powoli. - To może jednak ja się zajmę obowiązkami domowymi. Jak ktoś będzie cię znowu mordował to krzycz, żebym wiedział, kiedy mam mu nie stawać na drodze. Miłego umierania! – Obdarzył go szerokim, serdecznym uśmiechem, po czym zamknął za sobą drzwi.

– Masz... – zawahałam się, ciężko przełykając ślinę. Chciałam zadać to pytanie, ale strasznie bałam się odpowiedzi, którą przed momentem i tak miałam przed oczami. – ...masz brata?

Robert milczał chwilę, po czym obdarzył mnie wzrokiem pełnym dezaprobaty i wysunął przed siebie dłoń z zagiętymi dwoma palcami.

– Trzech... – wyszeptałam prawie niedosłyszalnie i opadłam bezwładnie na kanapę. Jak można było aż tak się pomylić? I dlaczego do cholery przyjęłam, że Robert jest jedynakiem?

***

– Tak bardzo, BARDZO, bardzo cię przepraszam – powtórzyłam po raz chyba setny. Robert wyglądał dość nieciekawie. Jego zszyta już warga była opuchnięta i napięta do granic możliwości, a on sam dostał zakaz uśmiechania się na okres co najmniej tygodnia.

Przeszył mnie gniewnym spojrzeniem. Już nawet nie chciało mu się powtarzać ciągle "nie ma za co". Cały okrągły miesiąc miał na to, żeby wspomnieć mi choć słowem o tym, że ma rodzeństwo i tego nie zrobił. Teraz okazało się, że jego najstarszy brat studiuje i mieszka we Wrocławiu, a dwójka młodszych, bliźniaków, edukowała się w szkole średniej o profilu bokserskim w Centrum Kształcenia Sportowego Szczecin.

Czy to była moja wina, że nie miałam pojęcia o ich istnieniu?

– Jak w ogóle mogłeś od razu założyć, że to byłem ja? – Odwrócił się w kierunku Łukasza. – Agata jest usprawiedliwiona, ale ty? Ty, przeciwko mnie, Brutusie? Naprawdę żadna inna opcja nie przyszła ci do głowy?

– Jakoś nie przyszła. – Łukasz siedział ze spuszczoną głową.

– Jasne – prychnął na tyle, na ile pozwalała mu świeża rana. – To przecież oczywiste. Jeżeli ktoś komuś zrobił dzieciaka, to musiał to być Robert. Nieważne, że w kręgu podejrzanych jest jeszcze trzech, noszących to samo nazwisko. Czterech – poprawił się – wliczając mojego ojca. Podniósł wskazujący palec do góry, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale Łukasz przerwał jego wywody.

– A to przeświadczenie jest całkowicie krzywdzące i nieprawdziwe – burknął Łukasz. – Poszkodowany przez opinię publiczną się znalazł. Wszystkiemu winny zły PR!

– A jakże! – Robert wyszczerzył zęby w uśmiechu, ale od razu tego pożałował. – Ale te szwy ciągną. – Syknął i obmacał ranę, sprawdzając czy wszystko jest w porządku. – Wiesz, co ja myślę? – Podrapał się w czubek głowy.

– Nie – burknął Łukasz. Mimo całej swojej złości, było mu jednak bardzo głupio za to, że niesłusznie uderzył Roberta. – ale znając ciebie, pewnie zaraz się dowiem.

– Nie sądzę, żeby gównażeria maczała w tym palce... i inne organy – dodał sarkastycznie. – Tak, że Sebastiana i Tomka raczej wykluczyłbym z kręgu podejrzanych i bardziej skoncentrował się na pierworodnym. Jakoś on mi do tej sytuacji pasowałby najbardziej. Tak się szczęśliwie dla ciebie, nieszczęśliwie dla niego składa, że wszyscy mają przerwę świąteczną i spodziewamy się że wróci z akademika lada chwila. Tylko umowa jest taka, że ja gadam, ty oddychasz – wskazał na Łukasza – a ty – zwrócił się do mnie – ty dopilnujesz, żeby faktycznie oddychał i trzymasz go, bo jeżeli ten idiota rzuci się na Bartka z pięściami, to nie gwarantuję, że mój braciszek będzie tak samo cierpliwy, jak ja i poczeka z oddawaniem, aż do wyjaśnienia sprawy.

– Och, no przywal mi też i miejmy to już z głowy – wyjęczał żałośnie Łukasz, którego najwidoczniej zjadały wyrzuty sumienia.

– Żebyś mógł myśleć, że jesteśmy kwita i nic się nie stało? – Uśmiechnął się złośliwie Robert. – Nie ma mowy. Pocierpisz sobie jeszcze trochę, aż nie wymyślę jakiegoś sensowniejszego sposobu na wyrównanie rachunków. Było użyć głowy, nie pięści.

– Było – potwierdził Łukasz ze zbolałą miną. – Sorry stary.

– Już nic nie mów – mruknął i popatrzył na mnie w sposób, który jednoznacznie dawał znać, że i dla mnie coś wymyśli.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top