16. Środa, 10 grudnia

Środa. Pobudka przed piątą. Powtórka przed sprawdzianami. Punkt siódma trening vol.1. Szkoła. Trzy klasówki. Lektura. Wf. Znienawidzony bieg na trzy kilometry, bo to się ani nie rozpędzisz, bo za długo, ani spokojnie tempa nie wrzucisz, bo za krótko i czas goni. Laboratorium z biologii (ciężko kroić żyletką półprodukty na preparaty, kiedy ręce drżą, jakby cały tydzień nie rozstawały się z młotem pneumatycznym włączonym na pełne obroty). Bieg do domu. Obiad. Plan nauki na następne trzy klasówki. Zadania domowe. Trening vol.2 i nadzieja na krótki chociaż sen.

Czwartek zapowiadał się podobnie, a jeszcze musiałam gdzieś znaleźć trochę czasu, żeby kupić dodatki i buty na półmetek, który wypadał przecież już teraz w sobotę i zbiegał się tak pięknie z moją osiemnastką.

Tak, może i byłam dziwna, ale naprawdę mnie to cieszyło, bo kogo niby miałabym zaprosić na tę szumną imprezę z okazji wkroczenia w dorosłość? Poza tym dla mnie dorosłość miała naprawdę niewiele wspólnego z piciem alkoholu, świętowaniem i ilością odbitych o północy śladów pasa na tyłku.

Bardziej ekscytowałam się najbliższymi zawodami, niż czekającą mnie „zabawą" w gronie osób, które z chęcią zaparzyłyby mi herbatkę z konwalii, albo dodały wilczych jagód do placka.

Wracając do domu marzyłam tylko o tym, żeby coś zjeść i położyć się spać. Wiedziałam, że niestety tylko jedzenie wchodziło w grę, ale tak miło było uciec myślami w stronę wygodniej poduszki.

Ostatnio miałam problem z zasypianiem, a ciągłe rozmyślanie nie pomagało mi zupełnie w swobodnym przenoszeniu się do krainy Morfeusza. Z tego powodu sypiałam mniej, myślałam więcej, a serotonina uwalniana w nadmiarze i w sposób zupełnie niekontrolowany, zaburzała mój spokojny do tej pory cykl dobowy.

Popatrzyłam dyskretnie na idącego obok, ubranego w ciemnoszary płaszcz Roberta i pomyślałam, że wygląda jak miliard dolarów. W życiu nie widziałam przystojniejszego mężczyzny.

Odchodząc od wyglądu, uwielbiałam również jego poczucie humoru i osobowość i musiałam przyznać sama przed sobą, że nie mogłam nawet marzyć o lepszym kandydacie na... no właśnie, na kogo? Na kogoś z kim mogłabym przeżyć swój pierwszy raz, czy na kogoś z kim chciałabym przeżyć resztę życia?

Roześmiałam się. Nie miałam osiemnastu lat, wykształcenia ani pracy, a myślałam o zakładaniu rodziny. Robert zmarszczył brwi, przyglądając mi się badawczo, ale nie zapytał o powody mojej wesołości. Odprowadził mnie pod drzwi mieszkania, swoim zwyczajem cmoknął w czubek głowy, zapowiedział się na później i wszedł na półpiętro. I wtedy się zaczęło.

Włożyłam klucz w zamek i próbowałam przekręcić, ale klucz ani drgnął. Wyjęłam go i sprawdziłam, czy w pośpiechu nie chciałam użyć nie tego klucza co powinnam, ale nie. Niczego nie pomyliłam. Włożyłam go raz jeszcze i dalej nic. Czyżbym nie zamknęła drzwi wychodząc? Niemożliwe. Jeszcze nigdy, NIGDY mi się to nie zdarzyło! Byłam małym control freak'iem. Jak mogłabym zapomnieć o przekręceniu klucza?

– Co jest? - Robert chyba widział, że trochę zaczynam panikować i zszedł do mnie z powrotem. – Nie umiesz otworzyć?

– Nie mam pojęcia – wydukałam z trudem i nabrałam powietrza głęboko w płuca. Z duszą na ramieniu nacisnęłam klamkę. Drzwi ustąpiły gładko i powoli same zaczęły się otwierać.

– Jesteś pewna, że zamknęłaś? – Popatrzył na mnie poważnie, a kiedy skinęłam głową odsunął mnie delikatnie na bok. – Zostań tu – rozkazał krótko.

Wszedł powoli i bardzo cicho. Starał się nie dotykać niczego i robić dokładnie tyle kroków, ile było to konieczne. Odczekałam chwilę i weszłam za nim. Wszystko zdawało się być w porządku i wyglądało tak, jak przed moim wyjściem, tylko ten specyficzny, ciężkawy, trudny do opisania zapach, który unosił się w całym mieszkaniu świadczył o tym, że jednak coś było nie tak.

Zapach, przywodzący na myśl śmierć.

– Czujesz to? – zapytałam, ale nie odpowiedział. Nie musiał. Drzwi sypialni były otwarte na oścież, a na nocnym stoliczku, w moim własnym wazonie, stał ogromny bukiet białych lilii.

Przez chwilę zastygłam w bezruchu, bojąc się nawet oddychać. Co jest grane?

– Jesteś pewna na STO PROCENT, że zamknęłaś drzwi? – zapytał raz jeszcze.

– Jestem pewna na dwieście – potwierdziłam.

Byłam tak przerażona, że nawet nie przyszło mi do głowy, żeby ochrzanić go za zadawanie głupich pytań.

– I nie zgubiłaś klucza?

Bez słowa podniosłam przyczepiony do smyczy pęk kluczy, który trzymałam w kurczowo zaciśniętych palcach.

– Zapasowe?

– U cioci Isi. Na wieszaku przy drzwiach – Ledwo wydusiłam przez zaciśnięte gardło.

Kiedy tylko otworzyliśmy drzwi do mieszkania wujostwa, potwierdziły się moje najgorsze obawy. Po kluczach nie było śladu.

– Przekładałaś gdzieś moje klucze, ciociu? – zapytałam z nadzieją w głosie, kiedy ciocia Isia zerknęła do przedpokoju.

– Nie, no skąd? Po co miałabym to robić? Są... – Wskazała na wieszak. No właśnie nie było – Musiały gdzieś spaść, albo... Romek! Ruszałeś klucze Agaty?!

– Nie ruszałem! – zawołał wujek z pokoju.

– Może to Oleńka, albo Łukasz... Łukasz! – Przystanęła w progu do dużego pokoju.

Łukasz wypełzł ze swojej nory.

– Klucze? Szyszki klucze? Od dobrych paru dni ich nie widziałem. Myślałem, że zabrała. Dała Robertowi, albo coś – dodał, widząc moje zaskoczenie.

– No przecież nie wyparowały! – Ciocia mruknęła poirytowana i zaczęła przetrzepywać wszystkie kurtki. Przesunęła szafkę, sprawdziła w butach i koło nich. Nic.

– Niech jej pani stąd nie wypuszcza! – polecił stanowczo Robert. – Idę po ojca!

– Przyprowadzisz go prywatnie, czy służbowo? – rzucił w ślad za nim Łukasz, ale Roberta już nie było.

– Jezus Maria, co się stało, że policji trzeba? – jęknęła ciocia, przestraszona już nie na żarty.

– Chyba miałam włamanie – wydusiłam zdezorientowana.

Czy włamanie nie powinno wyglądać inaczej? Nie było przecież wyłamanych zamków w drzwiach ani stłuczonych okien, nie rzucił mi się również w oczy brak czegokolwiek.

Czy przyniesienie kwiatów można było nazwać włamaniem?

Czy ja nawet włamania nie mogłam mieć normalnego?

***

– I nic nie zginęło? Nic? Na pewno? Nawet mała, z pozoru bezwartościowa rzecz? Nie? – Ojciec Roberta drążył tak usilnie, jakby od tego zależało moje życie. Od momentu, kiedy zobaczył lilie na stoliku nocnym w mojej sypialni, odnosiłam nieodparte wrażenie, że zrobił się co najmniej nerwowy.

Wykonał kilka telefonów, wysłał wiadomości, zachowywał się powściągliwie i oficjalnie, ale patrzył na mnie jakby z większym niż dotychczas, zainteresowaniem. Zdążył już ściągnąć fotografa policyjnego i technicznych do mojego mieszkania, gdzie odbywało się obecnie gruntowne zbieranie dowodów.

Czułam się co najmniej nieswojo, kiedy Paweł Dragan patrząc na mnie, ściągał brwi, a na jego twarz wstępowało coś na kształt grymasu bólu.

– Nie zgubiłaś kluczy, nie zostawiłaś ich w jakimś ogólnodostępnym miejscu? Nie – powtórzył za mną prawie bezgłośnie. – A ty, Irminko, jesteś pewna, że nikt nie miał szansy, żeby wejść do was do mieszkania i ukraść tych zapasowych?

– Nie wiem. – Rozłożyła bezradnie ręce. Wiedziała. Nawet ja wiedziałam, że po mieszkaniu zawsze kręciło się mnóstwo ludzi i przy odrobinie szczęścia nie byłoby problemem otwarcie drzwi i sięgnięcie do wieszaka. Nikt nie musiałby się specjalnie wysilać, żeby tego dokonać. – Skoro nigdzie nie mogę ich znaleźć, to istnieje prawdopodobieństwo, że...

– Istnieje – uciął. – Monitoring. – zmienił temat. – Przy tylu kamerach przed blokiem, na klatce i w windzie, nie sposób będzie nie zauważyć kogoś niosącego coś tak dużego, obojętnie, czy byłyby to nagie kwiaty, czy bukiet ukryty choćby w kartonie. Przejdę się tam, ale najpierw... – Wyciągnął telefon, wykręcił numer i czekał na połączenie. – Halo, halo Franku, jak mnie słychać? Mam dla ciebie robotę. Ogarniesz mi standard razy dwa? Na cito. Najlepiej na wczoraj. Znasz mój adres. Dobra, czekam! – Rozłączył się. – Załatwiłem jeszcze ślusarza – zwrócił się teraz bezpośrednio do mnie. – Przyjedzie do pół godziny i zamontuje ci nowe zamki. I żadnych kluczy w przedpokoju. Na wszelki wypadek wam też wymienimy zamki. – Popatrzył posępnie na drzwi mieszkania ciotki Irminy. – Nigdy nic nie wiadomo. Nigdy. Nic. Nie. Wiadomo – powtórzył powoli, oparł się o balustradę, zamknął szczelnie oczy i ścisnął palcami nasadę nosa. – A, i nie kręćcie się koło mieszkania, dopóki techniczni nie skończą. Jak skończą, to przyjdą i powiedzą, że skończyli, jasne? – upewnił się, że rozumiemy. Potwierdziliśmy bez słowa.

Był tak stanowczy i władczy w przekazie, że nawet do głowy by nam nie przyszło, żeby się nie poddać jego woli.

***

– Ale to głupie, nie? – stwierdził, zgodnie z prawdą, Łukasz, popijając gorącą herbatę. Siedzieliśmy w trójkę na podłodze, oparci plecami o segment w dużym pokoju, obserwując miejsce, na którym jeszcze niedawno stał wazon z kwiatami. – Żeby się włamywać komuś do domu tylko po to, aby mu przynieść kwiatki. Mógł ci je przecież wysłać pocztą kwiatową, skoro tak mu zależało na anonimowości. Najwidoczniej nie tylko onieśmielasz ludzi, Szyszka, ale sprawiasz, że przestają logicznie myśleć – zażartował Łukasz z charakterystycznym dla siebie wyczuciem, godnym pawiana.

– Słabe to było. – Popatrzyłam na niego z politowaniem.

– Słabe – potwierdził grzecznie. – Co nie zmienia faktu, że sytuację tu mamy, delikatnie mówiąc, pojebaną. I co to w ogóle były za białe chabazie?

– Lilie – odpowiedziałam powoli i spokojnie, zachowując resztki powagi. Może to komizm sytuacji, może wiszące nade mną zagrożenie i stres z tym związany, ale z trudem powstrzymywałam się od tego, aby nie wybuchnąć śmiechem.

– Ach, lilie – powtórzył za mną w taki sposób, jakby to było oczywiste. – Nie mogłaś dostać jakichś normalnych kwiatków? Takich, co mniej śmierdzą i nie kojarzą się z prosektorium?

Westchnęłam ciężko. No właśnie, nie mogłam? Sama musiałam być MEGA nienormalna, skoro przy okazji nienormalnego włamania, dostałam nienormalne kwiatki.

– Nie mógł przynieść róż, na ten przykład? – kontynuował niestrudzenie. – Czerwonych? Czerwone są podobno symbolem miłości.

Ekspert od symboliki się znalazł - pomyślałam znużona - Drugi Langdon z powieści Dana Browna.

– Spoko. – Machnęłam ręką. – Zrobię to specjalnie dla ciebie i przy okazji następnego włamania poproszę o róże.

– Ciekawe czego symbolem są białe lilie – mruknął w kubek Robert i podniósł z podłogi telefon.

– Śmierci. Tak mi się wydaje... – rzucił w zamyśleniu Łukasz, ale zreflektował się szybko i zerknął nerwowo w moją stronę. – Poza tym, to chyba nie jest przypadek, że postawił ci je przy łóżku? No co? Jakoś tak samo mi się skorelowało z pozycją horyzontalną.

– Łukasz, nie pomagasz. – Przetarłam oczy, zastanawiając się, czy będę w stanie w ogóle zmrużyć je dzisiaj choć na chwilę.

Ślusarz kończył właśnie wymieniać wkładki w drzwiach i położył mi na stole pęk nowych kluczy. Podziękowałam, a on wyszedł zająć się drzwiami mieszkania cioci.

– Ludzie, nic na to nie poradzę, że mam wyobraźnię, jestem inteligentny i szybko łączę kropki! – Podniósł ręce w poddańczym geście i zignorował ogromne pokłady wątpliwości, które zobaczył w naszych oczach. – Wam się to tak jakoś nie wiąże? Z pogrzebami?

– Mam! – powiedział z triumfem w głosie Robert, podnosząc telefon bliżej oczu. – Lilie. Symbolika. Starożytność: pożądanie, miłość, piękno – mówił szybko, prawie nie poruszając ustami – Nowy Testament: opieka Boża. Mitologia: nadzieja. Romantyzm: zbrodnia – Głos mu zamarł, a Łukasz popatrzył na mnie z wyższością, zupełnie tak, jakby wszystko w nim krzyczało "a nie mówiłem?!" – Chrześcijaństwo: symbol maryjny, oznaczający czystość, piękno, niewinność, niepokalanie.

– Zabawny zbieg okoliczności, nie? – Łukasz uśmiechnął się znacząco, jakby chciał nam przekazać, że ani to zabawne, ani to zbieg okoliczności. – Że ktoś włamuje ci się do mieszkania, po to, żeby dać ci kwiatki symbolizujące dziewictwo. Chyba nie tylko my wiemy, że ty jeszcze nie ten tego.

– Och, zamknij się! – fuknęłam ze złością. – To, że masz autyzm, nie sprawia, że wszystko ci wolno. Weź się czasem powstrzymaj!

– Mam aspergera – poprawił z pretensją w głosie. – To jest wielka różnica! Jestem wysokofunkcjonujący!

– Funkcjonujący, to ty jesteś akurat raczej na dość niskim pułapie – wytknęłam mu. – Tak samo ci idzie trzymanie języka za zębami, jak organizowanie sobie życia. I za biologię byś się w końcu wziął, bo matury nie zdasz! – dorzuciłam do pieca.

Nagle zupełnie odechciało mi się śmiać. Nie dzisiaj. Nie w takiej chwili.

***

Tata Roberta odwiedził nas dwie godziny później. Wszedł, zdjął buty i usiadł w fotelu nie rozpinając nawet kurtki. Długo nie odezwał się ani słowem.

Siedział tylko w prawie całkowitym bezruchu, intensywnie się we mnie wpatrując, od czasu do czasu ściągał brwi, a potem potrząsał delikatnie głową, jakby myśli, które przez nią przechodziły, były co najmniej śmieszne i niedorzeczne.

Jeszcze przed chwilą leżałam leniwie na dywanie, z głową na kolanach Roberta, rozkoszując się dotykiem jego wplecionych w moje włosy, palców. Teraz jednak oboje czuliśmy respekt, siedzieliśmy więc prosto, nie utrzymując najmniejszego kontaktu fizycznego.

– I co pan myśli? – Nie wytrzymałam w końcu tej ciężkiej, wwiercającej się w uszy ciszy, która od dłuższej chwili panowała w pokoju. – Dziwne, nie?

– Dziwne – potwierdził w zamyśleniu, nie odrywając ode mnie wzroku. – Monitoring nie działał – rzucił krótko. – Padł cały system. Podobno tylko u nas i tylko na chwilę. Też dziwne, nie? I dodatkowo prądu nie było kilka godzin. I to, że gościa nikt nie widział, że nie ma świadków zajścia, też dziwne. Wszystko dziwne. Taki szereg dziwnych zbiegów okoliczności. Tylko, że ja już tak długo żyję, tak długo pracuję w fabryce i tyle rzeczy widziałem, że dawno przestałem wierzyć w zbiegi okoliczności, bez względu na to, jak prawdopodobne się one wydają. Mieliśmy taką sprawę w zeszłym roku, też przed świętami... – urwał nagle, jakby zdał sobie sprawę z tego, że powiedział za dużo, po czym zerknął badawczo w moją stronę. – Jesteś pewna, że nic nie zginęło? Niekoniecznie mam na myśli coś drogocennego – podpowiedział mi. – Może jakaś rzecz codziennego użytku. Coś małego.

– Nie zauważyłam. – Zamknęłam oczy. – Łatwiej by mi było, gdybym wiedziała, czego mam szukać, bo tak w ciemno, ciężko mi stwierdzić, ale... – zawahałam się, bo właśnie doznałam małego olśnienia. – Pamiętasz, jak poprzednim razem wydawało mi się, że ktoś wszedł do mieszkania pod moją nieobecność? – zwróciłam się teraz bezpośrednio do Roberta i nie uszło mojej uwadze, że pan Paweł patrzył na mnie wyczekująco. – Wcześniej nie byłam pewna i myślałam, że gdzieś mi się po prostu zawieruszyła, ale szukałam i nie znalazłam jej. A teraz myślę, że ktoś faktycznie mógł ją wtedy zabrać. Tylko że to bez sensu.

– Bez sensu zabierać... CO? – dopytał spokojnie, choć widziałam wyraźnie, że jego klatka piersiowa przestała się poruszać.

– Moją szczotkę do włosów. Po co komuś stara, używana szczotka? – Nie potrafiłam znaleźć w głowie żadnego rozsądnego wyjaśnienia. Ktoś włamał się do mojego mieszkania, ukradł szczotkę do włosów, a potem ruszyło go sumienie więc przyniósł kwiatki? Nie mógł po prostu oddać szczotki?

Pan Paweł wstał powoli, a rozbiegany wzrok i wyraz paniki, malujący się na jego pobladłej nagle twarzy, nie wróżyły niczego dobrego. Bez słowa wyjaśnienia skierował się w stronę drzwi.

– Tato? – Zaniepokoił się Robert. Natychmiast podniósł się z podłogi i wyszedł z mieszkania w ślad za ojcem. Poderwałam się również i dyskretnie, na palcach, podeszłam do drzwi.

– Nie podsłuchuj! – zganił mnie Łukasz, ale na tyle cicho, żeby mnie nie zdradzić.

Przytknęłam ucho do drzwi.

– Śpisz dzisiaj tutaj. – Usłyszałam stłumione przez grubą warstwę drewna i metalu, głosy.

– Dziękuję tato – zaśmiał się Robert – ale spokojnie sam potrafię zatroszczyć się o swoje życie erotyczne...

– Skończ pajacować! – Ton głosu ojca był suchy i stanowczy. – To nie czas na żarty! Zostaniesz tu i nie zostawisz jej samej ani na sekundę. I nawet jak do kibla pójdzie, to masz pod drzwiami stać i upewniać się co pięć minut, czy żyje. Jasne? O nic nie pytaj! Rób co mówię! I pod żadnym pozorem nie wychodźcie nigdzie bez nadzoru. Jadę do fabryki. Wrócę, jak tylko dowiem się czegoś sensownego.

- Tato, powiedz mi, co się dzieje? – Robert nie ustępował.  Nie dało się nie wyczuć napięcia w jego głosie.

Co było w tych kwiatach i zaginionej szczotce, że pozbawiły oddechu doświadczonego kryminalnego?

– Tato!

– Nie teraz, synu – uciął.

Po chwili słyszałam już tylko oddalające się kroki na klatce. Robert stał chwilę przed drzwiami. Może, tak jak ja, próbował sobie naprędce poukładać wszystko w głowie.

Wróciwszy, natknął się na mnie pod drzwiami w przedpokoju. Nie miałam nawet siły, żeby udawać, że nie podsłuchiwałam.

– Zostaję z tobą na noc, ale to już pewnie wiesz. – Zmierzył mnie sceptycznie, jakby doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jeszcze chwilę temu stałam z uchem, przy drzwiach. – Łuki, pylnij się do mnie na górę i spakuj mi plecak na jutro. – Wręczył mu swoje klucze, klepnął go po przyjacielsku w ramię i takie samo klepnięcie otrzymał. – I dres mi jakiś przynieś, żebym miał w czym spać. A ty, złota rybko – popatrzył na mnie z lekkim uśmiechem – spełnisz moje trzy życzenia. Kąpiel z bąbelkami, kolacja i ciepłe łóżko.

– Łazienka jest tam, gdzie zawsze. – Obserwowałam go, nie ruszając się ani na centymetr. – Lodówka w kuchni, a co do ciepłego łóżka, to możesz położyć się pod kaloryferem.

– Zawsze jesteś taka dowcipna? – zmarszczył nos, manifestując niezadowolenie.

– Tylko w środy. – Próbowałam zrobić tę samą minę, co on jeszcze przed chwilą.

– Nie mogłabyś, specjalnie dla mnie, poudawać, że dzisiaj jest czwartek? Nie? – upewnił się i z obawą zerknął w stronę kaloryfera.

Próbował żartować, wszyscy próbowaliśmy, ale ciężko było się śmiać z żołądkiem wywróconym na lewą stronę ze strachu. Co się tu, do diabła, wyprawiało?

***

– Śpisz? – wyszeptałam cicho w stronę dużego pokoju. Leżałam z głową opartą o wezgłowie łóżka, poduszkę wepchnęłam pod plecy i obrałam taką pozycję, w której najłatwiej było mi zerkać przez otwarte drzwi w głąb mieszkania.

Ostatnie wydarzenia i obecność Roberta w sąsiednim pomieszczeniu sprawiały, że nie mogłam nawet pomarzyć o tym, aby zmrużyć oko. Nawet w takiej chwili nie potrafiłam zaprzeczyć, że budził we mnie nader silne emocje. Na szczęście czułam się teraz nieco swobodniej, bo zapach lilii zwietrzał zupełnie i przebywanie w sypialni przestało wywoływać u mnie fale niekontrolowanych mdłości.

– Od dobrej godziny, a ty? – Niemal natychmiast stanął w drzwiach sypialni i podniósł ręce, dotykając ściany nad framugą. Jasne światło księżyca, wdzierające się z trudem przed ciężkie rolety, oświetlało jego szczupłą, wysportowaną sylwetkę.

Stał tak chwilę, ubrany tylko w krótkie, czarne bokserki i przyglądał mi się bez słowa. Łukasz co prawda przyniósł mu dres, jak prosił, ale na szczęście nie wpadł jeszcze na pomysł, żeby go na siebie nałożyć. Wyglądał tak cholernie seksownie, że poczułam znajome motylki, tym razem rezydujące gdzieś w dole brzucha.

– Wygodnie ci tam? – zapytałam, choć doskonale znałam odpowiedź. Kanapa w dużym pokoju nie została zaprojektowana z myślą o zapewnieniu spokojnego snu prawie dwumetrowym dryblasom. Była krótka, wąska i średnio wygodna, nawet dla ludzi o mojej budowie ciała.

– Nie, ale miło, że pytasz. – Zrobił kilka kroków w moim kierunku i usiadł na brzegu łóżka. Mimo zgaszonego światła, widziałam, że się uśmiechał. – Położyłbym się obok, ale zapomniałem przynieść z domu miecza.

– Miecza. – powtórzyłam głupio.

– Miecza – potwierdził spokojnie. – W średniowieczu, kiedy niezamężna para była zmuszona dzielić ze sobą łoże, żeby mieć pewność, że do niczego między nimi nie dojdzie, kładli między sobą nagi miecz.

– Zdawało egzamin? – Z zaskoczeniem zauważyłam, że uśmiecham się również.

Uwielbiałam ten jego dar wywoływania we mnie wesołości, nawet w sytuacjach skrajnego przerażenia. Zamykałam oczy i cały świat przestawał istnieć. Liczył się tylko on i głupoty, które wygadywał.

– Czasem pewnie i tak. – Zaśmiał się serdecznie. – Częściej pewnie traktowany był jako dodatkowy element na wyposażeniu łóżka, który uwierał nieco w plecy.

– To może i dobrze, że go nie zabrałeś. – Odsunęłam się na bok i podniosłam w górę róg kołdry. – Nie chciałabym, żeby całą noc coś kłuło mnie w bok.

Nie potrzebował dodatkowej zachęty. Położył się obok na wznak, rozprostował kości, westchnął z zachwytu i przygarnął mnie do siebie jednym, płynnym ruchem. Położyłam mu głowę na ramieniu i zamknęłam oczy, ale teraz tym bardziej nie chciało mi się spać.

– Głupie to wszystko – powiedziałam cicho, czując opuszki jego palców na plecach.

– Niby głupie, ale nie da się zaprzeczyć, że ma to jakieś swoje plusy. Małe, bo małe, ale ma. – Zlustrował moją sylwetkę z szerokim uśmiechem.

Nie skomentowałam. Miałam tylko ogromną nadzieję, że mówiąc o MAŁYCH plusach, nie miał na myśli moich cycków.

– Osobiście przerabiałem już wiele. Listy miłosne, maile, telefony, podglądanie, robienie zdjęć z ukrycia, wystawanie pod oknami. Ale nikt jeszcze nie włamał mi się do mieszkania z kwiatami.

– Wyobraź sobie, że dla mnie to też jest nowość. - Spojrzałam na niego z dezaprobatą. – Myślisz, że to ten koleś od telefonu?

– Tak mi się na początku wydawało. – Skinął głową. – Ale on mi raczej pasuje na zakochanego bez pamięci chłoptasia, który ci będzie śpiewał serenady do domofonu, niż na stalker'a z morderczymi zapędami. Nie czai się z aparatem gdzieś po krzakach, tylko kulturalnie tupta pod twoje drzwi i ładnie puka, a że ty nie otwierasz to już jest inna bajka.

– A może to ty? – Oderwałam głowę od jego ramienia i podniosłam się na łokciu.

– Ja to bym raczej przyniósł róże. Koniecznie czerwone – dodał z naciskiem.

Zrozumiałam. Uśmiechnęłam się szeroko. Cały świat zawirował.

A więc tak wygląda pełnia szczęścia! Kiedy serce chce się wyrwać z piersi i brakuje tchu. Kiedy ma się wrażenie, że walą się ściany. I że się spada i wznosi jednocześnie.

Więc to w taki sposób mówi się komuś, że się go kocha. Tak się uprawia sztukę magiczną, nie wypowiadając na głos żadnych zaklęć.

– Pięknie pachniesz... – wymruczał w moje włosy, przeczesując je palcami. Poczułam jego chłodne usta na swoim czole. – Tak przyjemnie znajomo...

- Znajomo? – Zdziwiłam się. Zupełnie nie tego się spodziewałam.

– Mhm... – wyszeptał mi prosto w ucho. – Poprzednie zwłoki też tak pachniały.

– Ej! - zapiszczałam, a Robert zaśmiał się złowieszczo, z trudem unikając ciosów moją poduszką. – Tak się nie robi! Ktoś mi się włamał do mieszkania, pamiętasz?

– Przepraszam, ale nie mogłem się powstrzymać! – Śmiał się dalej, zasłaniając twarz rękami.

Opadłam na łóżko, wkładając sobie moją broń dalekiego rażenia pod głowę. Natychmiast znowu przyciągnął mnie do siebie.

Odwróciłam się do niego plecami, a on szczelnie zamknął mnie w swoich ramionach. Patrzyłam na smużkę światła na ścianie. Czułam się cudownie bezpiecznie i chyba pierwszy raz w życiu miałam pewność, że jestem dokładnie tam, gdzie powinnam być.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top