14. Sobota, 6 grudnia

Dość wczesnym rankiem postanowiłam zbadać jak bardzo w czarnej dupie jestem i zagadać do Łukasza o wczorajszą aferę Szymański & Szyszkowska - Gate. Weszłam po cichu do mieszkania cioci i od razu skierowałam się do pokoju kuzyna. Spodziewałam się zastać go zakopanego po uszy w pościeli, z poduszką narzuconą na głowę, dlatego puknęłam cicho dwa razy i weszłam nie czekając na „proszę". I to był błąd. Zamiast mojego rozmemłanego Łukasza, zastałam całkiem jak na tę porę dnia, pozbieranego do kupy Roberta. Jak tylko go zobaczyłam, cofnęłam się i odruchowo zatrzasnęłam za sobą drzwi.

– Za późno! – zawołał w moją stronę. – Zauważyłem cię!

Zaklęłam w myślach, wzięłam głęboki oddech i pociągnęłam za klamkę. Weszłam do pokoju, starając się nie patrzeć nawet w jego stronę.

– Powiedz mi, bo jestem ciekawy – mruknął Robert. Siedział teraz z zamkniętymi oczami, nie odwracając nawet głowy w moim kierunku. – Czym ci ten biedny Szymański Krzyś zawinił, że go na długiej przerwie zaciągnęłaś w krzaki, a potem napadłaś na środku klasy i bezczelnie, na oczach wszystkich, obcałowałaś?

– Ale ja wcale tego nie chciałam! – jęknęłam zrozpaczona.

– Może i nie chciałaś, ale efekt tego niechcenia był dość marny, można powiedzieć. – Pastwił się nade mną z czysta premedytacją. – Naprawdę musiałaś?

– Robert... ale... – jąkałam się. Stałam na środku pokoju sztywno, jak przy tablicy na matematyce. Nie potrafiłam wymyślić żadnego sensownego usprawiedliwienia, mimo iż idąc tu, miałam ich w głowie tysiące.

– Dobra, wyluzuj. – Zaśmiał się i dał mi wyraźnie do zrozumienia, że chciał, żebym koło niego usiadła. – Żartuję. Wiem, jak to naprawdę wyglądało.

– Kto ci powiedział? – Odetchnęłam z ulgą, ale w dalszym ciągu czułam się nieco skołowana. Przycupnęłam ostrożnie na rogu łóżka, uważając, żeby się nie znaleźć w zbyt bliskiej odległości od rozmówcy.

– Molestant. We własnej osobie – poinformował mnie uprzejmie.

– Ale, że jak to? Szymański? – Drgnęłam zaskoczona. Co prawda byłam przygotowana na kablującą, z dziką radością, Judytę, ale kajający się Krzysztof przerósł moje najśmielsze wyobrażenia.

– A był ktoś jeszcze? – Łypnął na mnie groźnie spode łba, a potem chyba stwierdził, że już dość się nade mną znęcał, bo uśmiechnął się rozbrajająco. – Tak, Szymański. Na szczęście ma skubany dar przekonywania, więc obiecałem, że pozwolę mu dalej żyć, o ile ładnie cię przeprosi. – Puścił do mnie oczko.

W tym samym momencie, w którym poczułam szczupłe palce prześlizgujące się po moim karku, w drzwiach pojawił się właściciel przybytku. Wszedł do pokoju ze szczoteczką w ręce i ręcznikiem przewieszonym przez ramię. Zamarł na chwilę, po czym zlustrował nas potępiająco.

– Czy wy nie macie własnych łóżek? I czy ja koniecznie muszę na to patrzeć? – Zmarszczył brwi, zupełnie, jakby przyłapał nas na dzikiej orgii z krasnalami. – Agata! Ogarnij się! Popraw wianek i sio z mojego wyra!

– Jak tak dalej pójdzie, to już za niedługo nie będę miała czego poprawiać – pochwaliłam się dumnie, ani myśląc ruszać się z miejsca.

– No, co ty nie powiesz? – Łukasz łypnął na mnie badawczo. – Umówiłaś się z Krzysiem na kolejną randkę w krzakach? Tym razem sobie koc pod kolana podłóż!

– Z doświadczenia wiesz, że wygodniej? Mniej cię kolanka bolały? – odbiłam piłeczkę, a Robert zarechotał.

Łukasz nie znalazł w danej chwili żadnej godnej riposty, więc popukał się tylko energicznie w czoło, opadł na krzesło, po czym westchnął ciężko.

– Ten Krzyś to zawsze był jakiś taki głupi. – Pociągnął nosem i poprawił ręcznik, który zsunął się podczas gwałtownego ruchu.

– O nie! – zaprotestowałam żywo. – Wiele można powiedzieć na temat Krzysia, ale na pewno nie to, że jest głupi.

– Lepiej się przyznaj, że ci się podobało i dlatego go bronisz. – Mrugnął do mnie.

– W sumie, Agata ma rację – poparł mnie Robert, widząc, że delikatnie zapowietrzyłam się z zażenowania. – Co jak co, ale głupi nie jest.

– No, coś ty? – zdziwił się nienaturalnie Łukasz. – Ciebie też pocałował?

– Ta – burknął Robert. – W przedszkolu, kiedy mi dziękował za wybicie mlecznych jedynek. Jak mnie zdenerwujesz, to też mi zaraz będziesz dziękował. – Ostrzegawczo zacisnął pięści. – Jest jednak taka niepisana zasada, jeżeli chodzi o facetów – ciągnął jednostajnym, monotonnym tonem. – Jak raz sobie obiją mordy i zmieszają swoją krew w boju, to już na zawsze łączy ich specyficzna, braterska więź. Możemy te nasze więzi zacieśnić. Szepnij tylko słówko. Każdemu według potrzeb – wymruczał złowrogo.

– A co w przypadku gdy dochodzi do wymieszania innych płynów ustrojowych? – przerwał dywagacje przyjaciela Łukasz, zupełnie ignorując złowieszczy ton jego głosu. Chyba nie potrafił mi darować braku refleksu i umiejętności teleportacji. Zupełnie, jakbym miała z wyprzedzeniem wyczuwać intencje Krzysia. Główny problem polegał niestety na tym, że nawet sam Krzyś nie był w stanie przewidzieć swoich własnych intencji.

– Znowu na imprezie wypiłeś piwo z białą wkładką! – Skrzywił się z udawanym współczuciem Robert. – Nie bój się, od tego można dostać rozstroju żołądka, ale na pewno się nie zachodzi.

– Ja bym prosiła, jeżeli mogę wam przerwać, panowie – odchrząknęłam delikatnie – o porzucenie tematu. Ja tego nie chciałam i Krzyś też tego nie chciał! Znaczy się chciał, ale nie było w tym nic osobistego. Pocałował mnie tylko dlatego, że chciał wkurzyć Karolinę i jakoś mnie o zgodę nie pytał.

– Wiemy, wiemy. Sytuacja zdążyła się wyklarować, zanim tu przyszłaś. – Machnął od niechcenia ręką. – Osobiście, żywię jednak ogromną nadzieję, że jego całowałaś z mniejszym zaangażowaniem, niż mnie. – Posłał mi jedno z tych spojrzeń, które wywoływały ciarki na plecach i wykręcało żołądkiem. Uwaga panowie i panie! Pąs na twarzy za: trzy... dwa...jeden!

– Jesteś pewna, że nie masz jakichś indiańskich korzeni? – Zakpił ze mnie Łukasz. Nie wyglądał na zdziwionego, ani zszokowanego, więc pomyślałam, że na pewno Robert zdążył się już pochwalić naszym pocałunkiem. – Nie jesteś przypadkiem córką króla wioski, o wdzięcznym imieniu "ognista twarz"?

– Może i ty miałbyś szansę od czasu do czasu się zaczerwienić, gdybyś znalazł sobie dziewczynę. Przy odrobinie szczęścia zajęłaby się tobą odpowiednio i krew zaczęłaby krążyć swobodnie po twoim organizmie, zamiast gromadzić się stale w ciele jamistym! - wycedziłam złośliwie przez zęby.

Robert popatrzył na mnie z ukosa i wybuchnął tak gwałtownym i szczerym śmiechem, że cała złość wyparowała ze mnie w jednej sekundzie.

– Walcie się. – powiedział z fochem.

– Mamy się... co?! – W teatralnym geście położyłam dłoń na klatce piersiowej – Rany, gościu, zdecyduj się w końcu, bo nie wiem, czy właśnie wydałeś łaskawe dyrektywy i mam się rozbierać, czy raczej porzucić nadzieję i wdziewać wór pokutny! – Zmroziłam go wzrokiem, żeby sobie nie myślał, że jego dyrektywy robią na mnie jakiekolwiek wrażenie.

Ola, która nie wiadomo kiedy pojawiła się w drzwiach, również pokładała się ze śmiechu.

– Dupę byś sobie w końcu znalazł - zasugerowała rozbawiona. – Przynajmniej by ci ciśnienie zeszło z wentyla!

– Dupę, to ja ci co najwyżej mogę skopać. Mówisz, masz! – warknął, mrużąc gniewnie oczy.

– Aleś się zbulwersił! Poluzuj rzepy w pampersie, bo ci żyłka pęknie! – wywróciła oczami.

– Ciekawe która! Zwrotna może? – Zmierzył siostrę z politowaniem.

– Zwrotna! - Parsknął Robert, krztusząc się wodą, którą na swoje nieszczęście postanowił się wcześniej poczęstować. – Ostrzegaj, bo mnie utopisz! Wrotna, debilu, żyła to nie zaimek! Jestem zażenowany poziomem twojej wiedzy z przedmiotu, który sam sobie wybrałeś na rozszerzenie. Zacznij się uczyć na maturę, błagam, bo jak nie zdasz, to matka cię zabije i nie będę miał z kogo cisnąć beki. I nie, Oli nie chodziło o wrotną. Ta jest od wątroby, a wątrobę masz wyżej. Rzep twojego pampersa tam nie sięga. Za duży jesteś. Na twoim miejscu bym się martwił o żyłę główną dolną. Najprawdopodobniej tamtą okolicę miała na myśli twoja cudowna siostra. – Ukłonił się z gracją w jej stronę. – Ewentualnie może jeszcze chodzić o żyłę jądrową, ale ona to akurat potrzebna ci nie jest. Wszyscy wiemy, że nie masz jaj.

– Ja nie mam jaj!? – zawołał, dźgając się z oburzeniem w klatkę piersiową. – JA!? A właśnie, że mam! A co do matury, to ja na medycynę nie idę, ja nie muszę tego wszystkiego znać. Tych żył wiedzieć! Nie muszę! – Wstał i zarzucił ręcznik na szyję z taką gracją, jakby był co najmniej eleganckim boa z piór, po czym obdarzył nas potępiającym spojrzeniem. – Wychodzę! – zakomunikował patetycznie i faktycznie wyszedł.

Wymieniliśmy z Robertem porozumiewawcze spojrzenia. Ola usiadła tam, gdzie jeszcze przed chwilą spoczywał organizm Łukasza i uśmiechnęła się szeroko, jak kot z Cheshire. Wiedziałam, że coś jest na rzeczy - znałam ten rodzaj uśmiechu od dziecka.

– Ola, co jest? - zapytałam ostrożnie, przeczuwając, że odpowiedź może mi się nie spodobać.

– Daję mu maks tydzień i powinien zejść wam z pleców – poinformowała tajemniczo, przyglądając się z zainteresowaniem, wyciągniętym przed siebie, dłoniom. – bo byłam na tyle łaskawa, że załatwiłam mu własne życie.

– Jezus Maria, Ola! Co zrobiłaś? – Byłam pewna, że wykombinowała coś naprawdę perfidnego.

– Buchnęłam mu wczoraj telefon i napisałam w jego imieniu do Julii. Wiecie, do TEJ Julii – sprecyzowała z emfazą. – TEJ, w której się buja od przedszkola. W TEJ, którą mu Robert zajumał sprzed nosa.

– Słucham?! Napisałaś do niej Z JEGO TELEFONU? – Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę.

– Yhm! Własnoręcznie wbiłam mu jej numer w pamięć. – Zaśmiała się serdecznie.

– No dobra, ale mów dalej! - Poganiałam ją, machając chaotycznie dłońmi w taki sposób, jakbym w pośpiechu chciała wysuszyć lakier na paznokciach. – Co napisałaś? I co ona? Odpisała?

– Zapytałam ją, czy nie chciałaby się ze mną, to znaczy z Łukaszem spotkać, a kiedy odpisała OD RAZU, że tak, to pociągnęłam temat dalej i zaprosiłam ją na studniówkę. I pójdzie z nim – dodała, podnosząc obie ręce w górę w geście triumfu – i na randkę i na studniówkę!

– Ciekawe jak to powiesz teraz Łukaszowi – cmoknął Robert. – Przecież on cię zabije.

– Jest ryzyko, jest zabawa! No nie? – Zerknęła na nas z miną cwaniaczka, ale chwilę potem spoważniała. – A co, jak on mnie faktycznie zabije? Nie dacie mnie zabić, prawda? – zapytała z nadzieją.

– Nie damy – obiecałam, a Robert zrobił jej miejsce na kanapie od strony okna.

Jak tylko kompletnie ubrany Łukasz pojawił się w drzwiach, Ola zapiszczała coś na kształt "wy mu powiedzcie" i schowała się za plecami Roberta.

– Na co czekasz? – zachęcił mnie Robert. – Ty mu powiedz! To TWOJA rodzina!

– Radziłabym ci sprawdzić historię wiadomości w telefonie – rzuciłam jakby od niechcenia, z satysfakcją zauważając, że mój wspaniały kuzyn też się od czasu do czasu potrafił zaczerwienić.

– Znowu mi ktoś grzebał w telefonie? Kiedyś takie hasło założę, przysięgam, że ani na policję nie zadzwonicie, jak was będą mordować! – huknął złowieszczo, ale przezornie wziął do ręki komórkę i przeciągnął palcem po ekranie. Usiadł od razu, jakby nogi się pod nim ugięły, potem wstał, usiadł i wstał znowu.

Teraz z kolei krew odpłynęła mu z twarzy, a na jego policzki wstąpiła chorobliwa, trupia bladość.

– Czyj to był pomysł? – zapytał słabym, łamiącym się głosem.

– Ja o niczym nie wiedziałam! – wypaliłam od razu. To nie był dobry dzień na umieranie.

– Czyj?! – ryknął głośno.

– Ja też nie! – Podniósł do góry ręce Robert, jakby chciał udowodnić, że dłonie ma czyste i nieskalane grzechem.

– Wyłaź mendo jedna! Wszo mała! Paszkwilu na chudych nóżkach! – wrzasnął wskazując na Olę. – Wyłaź mówię! Dlaczego to zrobiłaś? A jakby się nie zgodziła?!

– Nie było takiej możliwości. – Potrząsnęła głową. – Kilka miesięcy już wysłuchuję na SKSach jej ochów i achów pod twoim adresem. Nie zauważyłeś, że przychodzi na trybuny nie tylko na zawody, ale nawet jak macie zwykłe treningi? Jak myślisz, po co? Lubi wdychać chlor i męskie smrody?

– I NIC MI NIE POWIEDZIAŁAŚ?! – Łukasz był wyraźnie poruszony. Złość wyparowała jak kamfora. Stał bez słowa i uśmiechał się jak dureń sam do siebie. Czekaliśmy na salto, ale z powodu zbyt dużego zagęszczenia ludności na dość małym obszarze, Łukasz z trudem darował sobie gimnastyczne popisy.

– Nawet gdybym ci powiedziała, to szczerze, co byś z tą wiedzą zrobił? Znając ciebie to dalej byś się kitrał po kątach i bał zagadać, bo: tu wstaw dowolny powód, który przyjdzie ci do głowy. A, jeszcze jedno. Nie wypada zapraszać kogoś na studniówkę przez SMS, więc kupiłam ci zaproszenie. Jest w górnej szafce po lewej. W beżowej kopercie.

Łukasz otworzył szafkę i wyjął to, o czym mówiła Ola. Stał oniemiały i widać było że sam do końca nie wie, co powinien z tym zrobić. Odłożył ostrożnie kopertę na miejsce i podszedł do Roberta, tarasującego mu drogę.

– Odsuń się pało. – Pchnął Roberta tak, żeby na powrót usiadł na łóżku. – Ja tu do siostry przyszedłem!

Po oszacowaniu zagrożenia, Robert zdecydował się przepuścić Łukasza, który podniósł Olę za ramiona do pozycji pionowej i przytulił trochę za mocno.

– Rozumiem, że podoba ci się mój mikołajkowy prezent? – stęknęła z wyraźnym trudem, ledwo łapiąc powietrze. – Nie mogę się teraz doczekać na swój.

– Siora... – Łukasz puścił ją w końcu, ale wciąż stał niebezpiecznie blisko. – Jeszcze nie zdecydowałem, co z tobą zrobię, więc uznajmy, że moim największym prezentem będzie darowanie ci życia.

– Dobre i to. – Wzruszyła ramionami.

– A ty? – Rzuciłam w Roberta poduszką. – Masz dla mnie jakiś prezent?

– Zobaczysz wieczorem. Tymczasem – uśmiechnął się tajemniczo, wstał i podniósł z ziemi treningową torbę – komu w drogę temu ciepłe bambosze i szalik w kratkę. Do widzenia Paniom! – Ukłonił się grzecznie i znikł na przedpokoju.

– Nie wychodź jeszcze! – Sekundy później głowa Łukasza pojawiła się na powrót w drzwiach. – Bo ten dziwny koleś od telefonu stoi pod twoimi drzwiami.

– Niech stoi. – Wzruszyłam ramionami. – Nie będę z nim gadać, nawet gdyby tam stał dwadzieścia-cztery na siedem!

– Pogonić go? – zapytał rzeczowo.

– Olej. - Machnęłam ręką. Nie miałam ochoty zawracać sobie głowy jakimś dziwadłem.

Pomyślałam wtedy, że wszystko fajnie się układa. Ola nie była już taka wycofana, Łukasz miał randkę z piękną Julią, a ja nie miałam kłopotów z powodu wczorajszego zajścia z Krzysiem. Krzyś spoko. Robert spoko. Ja spoko. Wszystko spoko.

***

Wielką mikołajkową niespodzianką okazała się czekoladowa figurka, przewiązana elegancko czerwoną wstążeczką, wręczona mi ze słowami „jedz, boś chuda", w drodze na nadplanowy trening, zarządzony nieodwołalnie przez Kulę Wszechmogącego.

"Mikołajki to nie święto, tylko komercyjne, populistyczne gówno wymyślone po to, żeby ludzie kupowali rzeczy, których nie potrzebują, za pieniądze, których nie mają" - miał podobno powiedzieć Kula, kiedy ktoś odważył się zaprotestować. Niestety, i tym razem trzeba było schować wieczorne plany w kieszeń i poddać się dwugodzinnej tresurze.

Robert, co prawda już wcześniej doznał tej wątpliwej przyjemności, ale obiecał trenerowi, że pomoże mu jeszcze w jakiejś papierkowej robocie, więc dreptał teraz koło mnie radośnie, ściskając moją dłoń we własnej.

Wyglądał na szczęśliwego, ale wiązało się to chyba głównie z faktem, że nakarmiłam go czekoladą i chwilowo nie doskwierał mu głód. Nie uszło mojej uwadze, że zachowywał się coraz swobodniej i trzymanie mnie za rękę było czymś tak naturalnym, jak oddychanie, czy w jego przypadku jedzenie.

Łukasz, który nam towarzyszył, chyba też trochę przywykł do tej naszej bliższej relacji, bo przestał rzucać się o każdą pierdołę i dzielnie wszystko znosił. Możliwe jednak, że Ola miała rację i że zaczął wreszcie zajmować się własnym życiem.

Okazało się, że TA Julka, również chodziła ze mną na treningi, nic więc dziwnego, że tak ochoczo rzucił się do pomocy Robertowi i z wielkim entuzjazmem zmierzał teraz w kierunku pływalni. Byłam niezmiernie ciekawa tej Julki, nie miałam bowiem zielonego pojęcia jak to cudo wygląda.

Niestety, jak tylko przekroczyłam próg przebieralni, zapomniałam zupełnie o miłości mojego kuzyna i odwiesiłam swój dobry nastrój na wieszak wraz z kurtką, bo okazało się, że temat trójkąta: Robert - Agata - Krzyś jest ciągle gorący i na topie.

– Bronisz jej? – Judyta prychnęła z najwyższą pogardą. Mało brakowało, żeby splunęła Karolinie pod nogi. – Nie wierzę! Lepiej trzymaj swojego Krzysia na krótkiej smyczy, bo jak ci się do niego dobierze, to nie będzie czego zbierać.

– Weź chusteczkę i wytrzyj jad, bo ci usta spierzchną. – Syknęła Karolina. – Nie siedzisz w temacie, to się nie udzielaj!

– Jakież smutne życie trzeba mieć, żeby się ekscytować takimi pierdołami. – Wkroczyłam do akcji. Miałam dość stania z boku i udawania, że nic, o czym rozmawiają dziewczyny, bezpośrednio mnie nie dotyczy. – Krzysztof to mój kolega. TYLKO kolega. I nie, żaden status "friends with benefits" nie wchodzi w grę – uściśliłam, przewidując jej prostackie rozumowanie. – Poza tym, świetnie układa mi się z Robertem i chciałabym, żeby tak zostało, a jak już zdążyłaś sama zauważyć, ruchanie się z jego kolegami nie przyczynia się do poprawy jakości związku.

– Słuchaj no, samozwańcza gwiazdo – warknęła złośliwie Judyta, której najwidoczniej nie w smak było to, że zostałam zaznajomiona ze szczegółami, dotyczącymi ich rozstania. – Chociaż, jeżeli już miałabym porównać cię do jakiegoś ciała niebieskiego, to byłaby to kometa, a i tak tylko ze względu na twój warkocz. Takie komety, jak ty, pojawiają się znikąd, na krótką chwilę przyciągają wzrok gapiów, a potem - puf! - znikają gdzieś za widnokręgiem i nagle się okazuje, że nikt już o nich nie pamięta. Przygotuj się na taki los, bo ty też znikniesz z jego życia tak nagle, jak nagle się w nim pojawiłaś.

– Jeżeli ja miałabym porównać ciebie do jakiegoś ciała niebieskiego – powtórzyłam za nią z premedytacją – to byłaby to czarna dziura. Specjalnie unikam przebywania blisko ciebie, bo boję się, że próżnia w twojej głowie mogłaby mnie przypadkiem wessać do środka.

– Jak już przy ssaniu jesteśmy, to dla dobra twojego związku, radzę ci, żebyś się przyłożyła do roboty. Chyba nie chcesz, żeby chłopak za mną tęsknił, co? Takim, jak on, trzymanie za rączki i wieczorne spacerki nie wystarczają na długo. Karolinka niech cię poduczy. Patrząc na to, jak Krzysztofowi ostatnio odpierdala, ona też zna się na rzeczy. – Uśmiechnęła się szeroko, po czym wykonała bardzo sugestywny ruch dłonią, jednocześnie wypychając językiem policzek. – Do widzenia, frajerki! – rzuciła radośnie i wyszła z szatni sprężystym krokiem.

Zacisnęłam zęby. Odwróciłam się powoli, sięgnęłam po torbę i udałam, że czegoś w niej szukam. Wyraźnie widziałam, że dziewczyny z trudem powstrzymują się, żeby nie wybuchnąć śmiechem. W końcu chyba postanowiły przestać pastwić się nade mną i chichocząc pobiegły pod prysznice. Myślałam, że zostałam sama. Usiadłam na ławeczce, zamknęłam oczy i westchnęłam głośno.

– Wiem, że nie chciałaś. – Usłyszałam głos Karoliny. Usiadła obok mnie i bez słowa zajęła się zaplataniem swoich włosów w ciasny warkocz. Byłyśmy chyba jedynymi dziewczynami w szkole z tak długimi włosami.

– Dzięki. To dużo dla mnie znaczy – wydusiłam, zanim zdążyłam pomyśleć, że może nie powinnam się otwierać przed kimś, kogo prawie nie znam. – Czy ty i Krzyś... Czy wszystko między wami w porządku?

– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Ciężko orzec. Za dużo się stało, żeby nagle mogło być w porządku. Judytą się nie przejmuj i nie słuchaj tego, co gada. Zależy jej tylko na tym, żeby namieszać. Ona kocha, jak świat wokół niej płonie.

– Oby. – Uśmiechnęłam się do niej najcieplej, jak tylko potrafiłam. – I jeszcze raz przepraszam za... no, wiesz. – Nie dokończyłam, bo niby co miałam powiedzieć? Przepraszam, że nie potrafię robić szybszych uników?

– To nie ty powinnaś mnie za to przepraszać. – Potrząsnęła głową, kładąc mi dłoń na ramieniu.

– A Krzyś? Nie przeprosił cię? – zdziwiłam się.

– Przeprosił, a i owszem – potwierdziła, uśmiechając się gorzko. – Co, jak co, ale przepraszać to on umie. Chodź! – Podniosła się gwałtownie. – Kula nie będzie na nas czekał z otwartymi ramionami.

Wstałam również. W tym momencie poszłabym za nią wszędzie, gdziekolwiek chciałaby mnie zaprowadzić. Po raz pierwszy od przyjazdu poczułam, że oprócz rodziny i Roberta, mam obok siebie kogoś, kto nie doda mi cykuty do herbaty.

***

– Powiedz mi tylko jakim cudem, Szyszka? Jakim cudem? – Robert westchnął zrezygnowany, przeprowadzając kolejne oględziny mojej głowy. – Jak niesamowity trzeba mieć talent, żeby nabić sobie tak gigantycznego guza? W WODZIE!

– Oj, przestań! – jęknęłam, przykładając sobie naprędce ulepioną przez Łukasza śnieżkę, w miejsce trochę powyżej czoła, które puchło i bolało niemiłosiernie.

– Jesteś największą pierdołą życiową, jaką znam – wyznał Łukasz, z charakterystyczną dla niego szczerością. – Na przyszłość pamiętaj, że przy nawrotach odbijamy się NOGAMI, a nie głową! Płynęłaś z zamkniętymi oczami, czy jak?

– Chyba troszeczkę się zamyśliłam – wyznałam nieśmiało.

– Poprawiając czas u Kuli? Ja zawsze wtedy walczę o życie w maksymalnym skupieniu, a ta się zamyśliła. – Łukasz gwizdnął z udawanym podziwem.

– Ale poprawiłam, tak? – burknęłam, bo kuzyn zaczynał mnie drażnić. Oj, wielka tam rzecz, przywalić czołem w brzeg basenu.

– Poprawiłaś! I to jeszcze jak! Można by powiedzieć, że zrobiłaś to z głową! – Wybuchnął śmiechem, a Robert, ten zdrajca, śmiał się razem z nim.

– No dajcie żeż spokój! Wystarczająco się wstydu najadłam! – zawołałam na wpół ze złością, na wpół z zażenowaniem. – Nigdy wam się nie zdarzyło?

– Nie! - odpowiedzieli chórem.

– Najlepszy był Kula, kiedy się głośno zastanawiał, czy powinien się cieszyć, że poprawiłaś czas, czy płakać z powodu sposobu w jaki to zrobiłaś. Czy cię ratować, czy pozwolić ci utonąć z godnością.

– Przecież wyrżnęłam tylko łbem! Nie róbmy scen! Wcale nie tonęłam! – jęczałam płaczliwie.

– Ale mogłaś! – Łukasz nie potrafił przestać pastwić się nade mną.

– W sumie lepiej dla mnie byłoby tam umrzeć! Przynajmniej nie musiałabym teraz wysłuchiwać twojego pitolenia! – odgryzłam się. Było mi tak wstyd, że nawet nie przyznałam się do tego, jak bardzo kręciło mi się w głowie.

– Teraz to już nie tylko widzisz jednorożce! – Zarechotał Łukasz. – Teraz sama jesteś jak jeden wielki jednorożec!

– Przeleć mnie! – Chwyciłam Roberta za kurtkę na wysokości piersi i potrząsnęłam nim. – Przeleć mnie teraz! Błagam! Byle szybko! Bo jak jeszcze raz usłyszę coś na temat dziewic, wianków i jednorożców, to przysięgam że zabiję tego kolesia!

– Nie zabijesz! Nie zabijesz! – Wołał w moim kierunku, uciekając niespiesznie, zadzierając kolanka wysoko do góry. – Najpierw musisz mnie złapać! Dogonić!

– No, normalnie debil! – zawołałam za nim i jęknęłam z bólu. Poprawiłam pozycję śnieżki, łagodzącej trochę skutki mojego spotkania z krawędzią basenu, przetarłam oczy i westchnęłam cicho. Głowa za bardzo mnie bolała, żeby podejmować jakieś konkretniejsze kroki w sprawie uśmiercania mojego kuzyna.

– Co do twojej propozycji – odchrząknął cicho Robert – to...

– Nic - Nie - Mów - wycedziłam wyraźnie, patrząc na niego z potępieniem.

– W razie gdybyś jednak zmieniła zdanie... – ciągnął dalej, nie potrafiąc ukryć wesołości.

– Tak, wiem. Znam twój numer i będę cię miała na uwadze, w razie gdyby naszła mnie jakaś nagła, paląca potrzeba. – Zmrużyłam zmęczone oczy, szczelniej dociskając śnieżkę do czoła.

***

Ogromnym wydatkiem siły, doturlałam się z windy pod drzwi mieszkania. Byłam tak wykończona i obolała, że lekka wcześniej torba, teraz zdawała się ważyć tonę. Robert na szczęście postanowił przerwać moją naprzemienną walkę z mokrymi włosami, szalikiem, śnieżką i torbą, i niósł teraz dzielnie moje rzeczy.

Nogi plątały się pode mną, a w głowie szumiało. O niczym innym nie marzyłam, jak tylko walnąć się natychmiast na wyro i uciąć komara, choć na pół godziny. Kiedy tylko otworzyłam drzwi do mieszkania, odniosłam nieodparte wrażenie, że coś było nie tak.

Zawsze, wychodząc choćby na krótką chwilę, zachowywałam się tak, jakby miało mnie nie być co najmniej dwa tygodnie - zakręcałam wodę i gaz, zamykałam okna, zasuwałam rolety.

Zamykałam też szczelnie drzwi do łazienki, a teraz widziałam, że były uchylone. Lekko, ale były. I parasolka, która wisiała wcześniej na wieszaku, teraz stała oparta o ścianę przy drzwiach.

– Stało się coś? – Robert wszedł za próg i położył na podłodze moją torbę.

– Mam... – zająknęłam się, wiedząc jak głupio to może zabrzmieć – mam dziwne uczucie, że ktoś tu był.

– Pewnie ciocia sprawdzała, czy masz co jeść. – Mrugnął do mnie, ale przezornie wszedł do mieszkania i rozejrzał się. Stwierdziwszy, że nic mi nie grozi, przytulił mnie, pocałował w czubek głowy i zaśmiał się, kiedy syknęłam z bólu. – Przepraszam, zapomniałem. Lecę do siebie. W razie czego dzwoń. Jak ładnie poprosisz, to może jeszcze dzisiaj cię odwiedzę – zawołał już z góry schodów.

Zamknęłam drzwi, odwiesiłam parasolkę i zajrzałam do łazienki, po raz drugi stwierdzając, że rzeczywiście nikogo w niej nie było. Wrzuciłam mokre rzeczy do pralki i nastawiłam program.

Torbę kopnęłam pod kaloryfer i postanowiłam się ogarnąć. Jak na złość nigdzie nie umiałam znaleźć szczotki do włosów, sięgnęłam więc po zastępczą, "basenową", wmawiając sobie, że ta druga się znajdzie, kiedy nie będzie potrzebna.

Miałam zamiar trochę się przespać, ale rosnący niepokój sprawił, że nie byłam w stanie zmrużyć oka. Wstałam, zasłoniłam na powrót wszystkie rolety, upewniłam się, że drzwi wejściowe są zamknięte na klucz i dopiero wtedy ponownie położyłam się w łóżku.

Niestety, nie dość, że nie poczułam się ani grama spokojniejsza, to dodatkowo nie potrafiłam okiełznać narastającego, paranoicznego, niemal namacalnego poczucia bycia obserwowaną.

I mimo ogromnego wysiłku, włożonego w przekonanie samej siebie, co do absurdu owego pomysłu, chorobliwy ucisk w żołądku ani myślał zelżeć. Co się ze mną, do licha, działo?


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top