1. Czwartek, 20 listopada
Wbrew charakterystycznemu gwarowi, jaki zazwyczaj panował na szkolnym korytarzu, mijający mnie milkli nagle i zamierali w dziwnych pozach, gapiąc się przy tym w sposób, jaki jednoznacznie przywodził na myśl wycieczkę szkolną do ZOO, gdzie niestety nie miałam szczęścia być po tej samej stronie ogrodzenia, co reszta zwiedzających.
Zupełnie nikt nie uraczył mnie jakimkolwiek słowem, między sobą natomiast wymieniano niewybredne uwagi tak głośno, że bardzo trudno mi było udawać, iż nie docierają one do moich uszu. Aby złagodzić stres i trzymający mnie za gardło niepokój, próbowałam oderwać myśli od nowej rzeczywistości, której, chcąc nie chcąc, stałam się integralną częścią.
Przejrzałam się w szybie gabloty wystawowej, za którą piętrzyły się puchary i statuetki zdobyte przez szkolną drużynę pływacką. „Przynajmniej jesteś ładna" - powtarzała moja babcia za każdym razem, gdy udało mi się coś schrzanić. Ta, przynajmniej byłam ładna.
Nigdy nie dbałam o popularność, może dlatego, że nigdy nie marzy się o czymś, co posiada się praktycznie od zawsze i co było nam dane ot tak, po prostu. Byłam jednak świadoma, że epoka bycia "cool" skończyła się bezpowrotnie. Nie miałam Tośki, starej paczki i chłopaka, z którym do tej pory nie rozstawałam się na więcej, niż kilkanaście godzin. Skończyliśmy spotykać się na dobre tuż przed moim wyjazdem i można powiedzieć, że wyglądało to bardziej jak rozwiązanie umowy o pracę za porozumieniem stron, niż dramatyczne zerwanie. Zero scen, tęsknot i łez. Na chłodno.
Mój tata zostawił mamę, ona mnie, a ja wszystko co do tej pory znałam i lubiłam. Tak strasznie obawiałam się tego, co mnie tu czeka, że miałam ochotę zniknąć. Żałowałam, że zarzucenie włosów na twarz i unikanie kontaktu wzrokowego nie gwarantowało mi niewidzialności. Pierwszy raz byłam tą Nową - dziewczyną, którą wytyka się palcami i snuje domysły na temat powodu jej nagłego przeniesienia w połowie roku szkolnego.
Podobno seks i pieniądze kręcą światem. Dokładnie te dwa aspekty owego świata sprawiły, że moje życie wywróciło się do góry nogami. I oczywiście, jak to w przypadku nastolatków często bywa, nie chodziło ani o mój seks, ani o moje pieniądze.
„Głowa do góry! – przypomniały mi się słowa Tosi – Poradzisz sobie! Kto, jak nie ty? A kto wie? Może przyplącze się nawet jakiś książę z bajki?"
Wzdrygnęłam się. Książęta z bajek często zdradzają żony, robią bachory swoim sekretarkom i olewają pierworodne córki. Nie potrzebowałam ani księcia, ani nowej bajki. Potrzebowałam maszyny czasu, która przeniosłaby mnie o kilka miesięcy wstecz. Może, gdybym wtedy przywiązała ojca do kaloryfera na kilka tygodni, sprawy potoczyłyby się zupełnie inaczej.
***
– W MOJEJ szkole obowiązuje wszystkich – Dyrektorka dobitnie podkreślała każde słowo, mierząc mnie w tym samym czasie od stóp do głów – określony styl ubierania się. Żadnych butów na obcasach – wskazała moje wyjściowe, czarne szpilki – makijażu, pomalowanych paznokci, obcisłych bluzek, odkrytego brzucha, kolczyków w miejscu innym, niż ucho, tatuaży i tym podobnych bezeceństw. Stawiamy na skromny i schludny wygląd. Radziłabym więc – Zmarszczyła nos po raz setny – wrócić do naturalnego koloru włosów.
– Ale to jest mój naturalny... – Próbowałam przerwać jej tyradę, podświadomie dotykając jasnego pasma.
– A nie wygląda. Poza tym przy takiej długości nie przystoi fryzura na rusałkę. – Mlasnęła z takim niesmakiem, jakby odkryła karalucha, ukrytego pod stertą brudnych naczyń. – Doradzam warkocz, lub kok. Żadnych spódniczek przed kolano, pończoch, kabaretek, podkolanówek, zakolanówek, głębokich dekoltów i innych elementów garderoby, która w jakikolwiek sposób mogłyby rozpraszać innych. MOJA szkoła nie wprowadziła typowych mundurków, mamy natomiast strój określony regulaminem. Biała bluzka, czarny lub szary sweter, ciemne spodnie lub spódnica, najlepiej długa. Pamiętaj, że to szkoła z naprawdę dobrą renomą. Nie chcemy tu skandali. Nie będziemy tolerować żadnych wybryków, wynaturzeń, zatargów z prawem, przemocy, narkotyków, alkoholu, LGBT czy hazardu. Mamy nieposzlakowaną opinię i uprasza się, aby pozostała ona niezmieniona – wyrzucała z siebie wytyczne tak szybko, że brzmiały one jak serie z kałasznikowa.
– Oto plan lekcji, oraz spis zajęć dodatkowych, na które będziesz mogła się zapisać, oczywiście za zgodą nauczycieli prowadzących. – Wręczyła mi dwie kartki A4 – Zaczynacie w skrzydle B. Poczekaj przed gabinetem, a ja poślę po kogoś, kto cię oprowadzi i pokaże ci wszystkie skrzydła budynku. Nie mam pojęcia, dlaczego nie dotarły do nas jeszcze twoje dokumenty wraz z wykazem ocen i opinią. Będę jak zwykle musiała zająć się tym osobiście. – Spojrzała na mnie tak wymownie, jakby chciała dać mi znać, iż jestem dla niej źródłem wszelkich trosk i zmartwień, po czym zniknęła na powrót w swoim gabinecie.
***
Zostałam sama na korytarzu, czekając na ratunek. Co prawda według misternie uknutego planu, miałam mieć wsparcie w postaci mojego kuzyna, ale jak to zwykle bywa w przypadku misternie knutych planów - najczęściej paliły one na panewce. Łukasz nie dojechał jeszcze z zawodów pływackich i chociaż dzwonił, że powinni być lada chwila, straciłam już nadzieję na to, że przybędzie z odsieczą.
Westchnęłam ciężko i przytuliłam się plecami do zimnej ściany. Było wcześnie, a stopy już zaczynały dawać o sobie znać. Taki był niestety urok zakładania obcasów tylko na specjalne okazje. Nosiłam dodatkowo ze sobą dwie torby - jedną szkolną, a drugą do zajęć na pływalni.
Podczas cierpliwego czekania miałam niepowtarzalną okazję, aby przyjrzeć się gawiedzi. Ku mojemu zaskoczeniu zauważyłam, że wszyscy stosowali się do zaleceń pani dyrektor względem ubioru.
Wszyscy, za wyjątkiem mnie samej, ma się rozumieć. Wyglądałam zupełnie jak papuga wśród wróbli, a wiadomo przecież, co takie wróble robią z papugami. Na co dzień nie miałam zwyczaju nosić makijażu, jednak podczas pierwszego dnia w nowej szkole zależało mi na tym, aby naprawdę dobrze wyglądać.
Wreszcie znudzona czekaniem, postanowiłam rozejrzeć się po szkole na własną rękę. I wtedy TO się stało. Cały mój majestatyczny wizerunek, zbudowany wraz z pierwszym uderzeniem obcasa o szkolny bruk, rozwiał się w jednej sekundzie - dokładnie w chwili w której dosłownie ODROBINĘ ruszyłam się z miejsca.
Podniosłam z ziemi moje toboły, zrobiłam krok naprzód i zamiast z gracją przepłynąć na drugą stronę korytarza, niczym queen bee z amerykańskich komedii dla nastolatków, z impetem przywaliłam w ogromną, twardą przeszkodę. Wszystko, co się potem stało, zawarło się w ułamkach sekund, jednakowoż były to dla mnie bardzo bogate w doznania ułamki.
Siła uderzenia był tak potężna, że gdyby owa przeszkoda nie wykazała się refleksem i nie złapała mnie w pasie praktycznie w ostatniej chwili, leżałabym teraz jak długa, podziwiając z bliska podeszwy butów moich przyszłych, potencjalnych znajomych.
Kiedy znowu zaczęłam oddychać i przestałam się zastanawiać, czy aby na pewno jeszcze żyję, dotarło do mnie, że otacza mnie przyjemne ciepło, zapach chloru, oraz rześkiego, męskiego żelu pod prysznic. Karuzela w mojej głowie ruszyła z zawrotną prędkością i mogłabym przysiąc, że słyszę towarzyszącą temu, charakterystyczną melodię.
Na domiar złego byłam niemal pewna, że moje samopoczucie nie wiązało się, NIESTETY, z ewentualnym wstrząśnieniem mózgu.
Staliśmy tak chwilę - on pochylony nade mną, ja - nienaturalnie wygięta w tył, z twarzą na wysokości jego klatki piersiowej. Z trudem podniosłam wzrok i jak tylko nasze oczy się spotkały, wiedziałam, że wcale sobie tym nie pomogłam. Brunet. Przystojny jak sam diabeł, o ciemnoniebieskich oczach i tak pięknie skrojonych ustach, że już od pierwszej chwili marzyłam tylko o tym, żeby poczuć je na swoich.
– Nic ci nie jest? – zapytał z troską, ciągle trzymając mnie w ramionach. Dotyk jego dłoni obudził stado mrówek, które teraz biegało chaotycznie wzdłuż mojego kręgosłupa.
– Nie... chyba nie... – wydusiłam z trudem. – Wszystko w porządku.
Wyprostował się w końcu, ale nie zwolnił uścisku. Kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że ciągle przyciska mnie do siebie, położyłam dłoń na jego klatce piersiowej i odsunęłam go delikatnie, acz stanowczo, a on, ociągając się, zrobił niewielki krok w tył. Czułam wyraźnie jego palce ześlizgujące się leniwie po wcięciu mojej talii, a zaraz za nimi znajomy tabun baraszkujących beztrosko mrówek.
– Miło mi było się zderzyć – rzucił swobodnie, robiąc kolejny, mały krok w tył. Jego łagodny uśmiech sprawił, że moje nogi zrobiły się dziwnie miękkie. – Gdybyś znowu miała ochotę na kogoś wpaść, będę do twojej dyspozycji.
Bezwiednie odwzajemniłam uśmiech, czując jak po raz kolejny rumienię się z zażenowania. Patrzyłam jak poprawia plecak, który zsunął mu się z ramienia, odwraca się i rusza przed siebie, przeciskając przez tłum. Odprowadzałam go wzrokiem tak długo, aż znikł mi z pola widzenia.
Bardzo chciałam przestać, ale wszystko we mnie miało gdzieś to, czego chciałam.
Na oko liczył grubo ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu i był bardzo, bardzo, BARDZO dobrze zbudowany. Cały czas miałam przed oczami jego nieśmiały uśmiech i te bajecznie niebieskie tęczówki, a pod palcami wciąż czułam gwałtowne załamania mięśni. Przepadłam z kretesem.
Nie, czekaj! Wróć! CO ja przed chwilą...?
Na moje nieszczęście, zamiast życiowej roztropności, na ziemię ściągnęła mnie treść rozmowy dziewczyn, stojących kilka kroków dalej.
– Widziałaś, jak się na nią gapił? – wysyczała jedna z nich.
– No już, on zaraz. To JEJ gały o mało nie wypadły. Pewnie specjalnie na niego wlazła, wywłoka jedna – odpowiedział ta druga, równie zjadliwym głosem.
– Myślisz, że zaliczy?
– A kiedyś nie zaliczył? Jak dla mnie, kwestia czasu – stwierdziła pewnie.
Odwróciłam się w ich kierunku. Były tak blisko, że musiały mieć świadomość tego, że słyszę każde ich słowo. Posłałam im chłodne, mordercze spojrzenie. Dziewczyna z czarnymi włosami i nienaturalnie opaloną twarzą, cofnęła się machinalnie. Zerknęła nerwowo na blondynkę, ale ta podeszła bez większych oporów i jak gdyby nigdy nic podała mi rękę.
– Jestem Judyta. – Uścisnęła mi dłoń w taki sposób, że miałam wrażenie, że dotykam zimnej, martwej ryby – A to Marta. Będziemy chodzić do jednej klasy. Zapraszam z nami.
Ruszyła pewnie przed siebie, co chwilę rzucając zdawkowe "hol", "aula", "pasaż", jakby od ilości wypowiadanych słów miała zależeć długość jej życia. Przez całą szkołę przeszłyśmy tak szybko, jakby dziewczyny miały nadzieję, że zgubią mnie na jakimś zakręcie.
Podczas zajęć nie było wcale lepiej. Nigdy nie opowiadałam na własny temat tak wiele, w tak małym odcinku czasu. Każda lekcja tego dnia zaczynała się od przedstawienia się, streszczenia życiorysu, powtarzania skąd, dlaczego i jak. Dochodził do tego opis dotychczas przerobionego materiału i zapewnienia nauczycieli, że wszystko będzie dobrze i że otrzymam pomoc w razie jakichkolwiek problemów.
Każdy mówił coś o tym, jak wysoki jest poziom i że nie jest łatwo o dobre stopnie, nawet kiedy się takowe miało w poprzedniej szkole. Odniosłam wrażenie, że iloraz inteligencji był tu postrzegany głównie przez pryzmat koloru włosów. Obiecałam sobie jednakże nie walczyć ze stereotypami i pokornie kiwałam blond główką, zgadzając się ze wszystkim.
Na polskim zadeklarowałam chęć pisania wypracowania razem z całą klasą, co o mały włos nie doprowadziło nauczycielki do częstoskurczu. Pani polonistka w swej łąskawości obiecała nie wpisywać mi oceny niedostatecznej, jeżeli takową dostanę. Ja i pała z polskiego? Jeszcze czego! Na co ja się zgodziłam? Że niby dla własnego dobra? Za jakie grzechy? W imię czego?
***
Żywiłam ogromną nadzieję na to, że lokalna drużyna pływacka jest rzeczywiście tak świetna, jak mówiły statystyki, że szybko dam radę wypracować sobie na nowo pozycję do której przywykłam i że w końcu oddam się pasji bez reszty. Nie wzięłam jednak pod uwagę dość istotnego szczegółu - mianowicie tego, że trener w ogóle nie będzie chciał ze mną rozmawiać.
– Za późno! – powiedział niewzruszony moimi zapewnieniami o tym, że już wcześniej pływałam.
– Ale jak to za późno? – Nie potrafiłam uwierzyć własnym uszom. – Przecież w gablocie obok gabinetu dyrektora, wisi ogłoszenie o naborze.
– Owszem – uciął krótko. – Z wrześniową datą.
– To jest mój pierwszy dzień w szkole! – jęknęłam zrozpaczona, czując jak po raz kolejny ostatnimi czasy, tracę grunt pod stopami.
– Niestety, nie jestem cudotwórcą. Nie potrafię cofać czasu. Lista jest już zamknięta od dwóch miesięcy! Dziewczyno, przypominam, że jest prawie grudzień!
– Ale ja jestem naprawdę dobra – zapewniałam gorąco. – Nie mógłby mnie pan chociaż sprawdzić?
– Mógłbym. – Zapalił iskierkę nadziei tylko po to, aby ją później z premedytacją zgasić. – W przyszłym roku! We wrześniu! I nie radzę się spóźnić!
– Czy są jakieś szanse na to, żeby przyjął mnie pan jeszcze w tym roku? – Nie dawałam za wygraną.
– Jasne! – Uśmiechnął się zjadliwie – W razie nagłej śmierci jednego z zawodników, a to i tak jedynie gdybyś okazała się jakimś cholernym, ósmym cudem świata!
– Proszę... proszę zmierzyć mi czas – wymamrotałam cicho, tracąc zupełnie nadzieję na to, że moje nowe życie stanie się chociażby "jakieś". – Wcześniej pływałam w kadrze i...
– Mogłaś sobie i w siedmiu kadrach pływać. Nie obchodzi mnie to. Siadaj na ławce, albo idź pod prysznic przygotować się do zajęć i zmyć te maziaje z twarzy. Nie mam zamiaru pozwalać komukolwiek brudzić wody w basenie, bez względu na to z jaką sławą miałbym do czynienia – uciął niegrzecznie, ostentacyjnie odwrócił się do mnie plecami i wyszedł na zaplecze.
Zacisnęłam zęby i w milczeniu wykonałam jego polecenie. Nagle zaczęło być mi ono mocno na rękę, bowiem wraz z misternie wykonanym makijażem, zmyłam również zdradliwe ślady łez, które mimo najwyższego wysiłku, włożonego w trzymanie emocji na wodzy, jakimś cudem wydostały się spod powiek.
Przebrana w kostium kąpielowy, otulona szczelnie ręcznikiem podreptałam na pływalnię. Zaplotłam włosy w warkocz i z trudem wepchnęłam je pod czepek. Kiedy wchodziłam do wody, zauważyłam tego samego chłopaka, na którego wpadłam na korytarzu. Siedział samotnie na trybunach na piętrze, gapiąc się na mnie bez żadnego skrępowania.
Czy ja nie mogłam mieć większego pecha? Czy ktoś taki musiał patrzeć na mnie akurat w momencie, gdy czułam się jak jutowy worek pełen cierpienia i pretensji do całego, gównianego świata?
Westchnęłam cicho, dla odmiany głośno klnąc w myślach i gładko zniknęłam pod wodą. Sam moment zanurzenia był za każdym razem czymś prawie mistycznym. Odgłosy wokół cichły, zniekształcały się i pozostawały gdzieś poza obrębem zwykłego postrzegania. Zostawałam wtedy sama z myślami, które też wyciszały się i porządkowały samoistnie.
Szum w uszach i wyraźne bicie własnego serca uspokajały mnie jak nic innego. Miejsce w którym się znalazłam miało jeszcze jedną, istotną dla mnie w tamtej chwili, zaletę - pod wodą nie było widać śladów łez. Płynęłam powoli, prawie dotykając dna, obserwując, jak kolorowe cegiełki przesuwają się pode mną.
Pierwsze dwie długości basenu przepłynęłam spokojnie i bardzo powoli, wręcz celebrując kontakt z wodą. Zatrzymałam się na chwilę, żeby złapać oddech i poprawić czepek, który tradycyjnie zsuwał mi się z powodu warkocza.
– ...ale ja jestem nowa! Patrzcie na mnie, jestem taka dobra! Proszę mi tu zaraz mierzyć czas! – Usłyszałam gdzieś z boku. Jakoś nie miałam wątpliwości, że chodziło o mnie. Znowu!
Parę dziewczyn, które kojarzyłam już z klasy, bawiło się w najlepsze moim kosztem.
– Po pierwsze, nie jestem głucha – powiedziałam głośno i stanowczo, patrząc w ich kierunku. – A po drugie, nie przyszło wam do głowy, że naprawdę mogę być dobra?
– Nie jest trudno być orłem wśród wróbli... – rzuciła kpiąco dziewczyna w białym czepku, po czym wydęła usta na kształt czegoś, co przypominało pogardę.
– Kto ci powiedział, że moja drużyna była słaba? Jezu, czy tu każdy tak ma, że widzi kogoś pierwszy raz na oczy i z miejsca go nienawidzi? Jestem dobra – podkreśliłam dobitnie. – Nie będę kłamać, że jest inaczej, żeby dzięki temu któraś z was lepiej się poczuła.
– Spoko. Damy ci szansę udowodnienia, jak nieprzeciętnie utalentowana się urodziłaś – zakpiła, przy akompaniamencie rechotu pozostałych dziewczyn. – Stówka dowolnym?
Bez słowa kiwnęłam głową. Widziałam wcześniej jak pływają, więc byłam pewna że spokojnie je pokonam. Uśmiechnęłam się pod nosem z trudem powstrzymując nadmierną wesołość, która mieszała się ze złością w przypadkowych proporcjach.
Stanęłyśmy w piątkę na starterach. Jedna z dziewczyn usiadła na murku ze stoperem w ręce. Chciałam utrzeć im trochę nosa, więc po gwizdku zrobiłam coś, za co w mojej starej szkole zostałabym spalona na stosie - celowo zlekceważyłam przeciwnika i nie wskoczyłam od razu, razem ze wszystkimi.
Wiedziałam że jestem bezczelna, ale moja złość i poczucie krzywdy wzięły górę. W tamtej chwili zwisały mi konwenanse i to, że "nie wypada". Podniosłam ręce w górę, porozciągałam się z nonszalancją, spokojnie policzyłam do pięciu i dopiero wtedy mocno wybiłam się ze startera.
Kiedy weszłam w wodę, dziewczyny miały sporą przewagę, ale byłam szybka i pewna, że dam radę je dogonić już pod koniec drugiej długości i nie pomyliłam się. Nie dość, że finalnie przypłynęłam pierwsza, to jeszcze miałam czas na zdjęcie czepka, przetarcie oczu i wspięcie się z powrotem na starter, zanim kolejna zawodniczka zdążyła przypłynąć na metę.
Nie uszło też mojej uwadze, że brunet nagrywał nasz wyścig komórką. Poczułam się na tyle dobrze, że niewiele myśląc, podniosłam rękę i pomachałam mu, a on, ku mojemu zaskoczeniu, zrobił to samo.
"Ta twoja nadmierna pewność siebie kiedyś cię zgubi" – powtarzał mi zawsze trener z mojego starego klubu. Najczęściej robił to jednak z uśmiechem na ustach, gratulując wygranych zawodów. Do tej pory jakoś mnie ona nie zgubiła, bo ciężko pracowałam na to, żeby tak się nie stało.
– Jezu, kobieto! – Dziewczyna w białym czepku westchnęła z nieukrywanym podziwem i wyciągnęła przed siebie dłoń po to, abym ją uścisnęła. Przemknęło mi przez myśl, że to był pierwszy, szczery gest, z którym się tu spotkałam. Mimo, że dalej miałam ochotę po prostu odwrócić się na pięcie i uciec do domu, wstałam i podałam jej dłoń. – Przepraszam za to durne gadanie wcześniej... Gdybym wiedziała, jak pływasz...
– Nowa! Do mnie! – Usłyszałam za plecami. Odwróciłam się i zobaczyłam trenera. Nie miałam najmniejszej ochoty na kolejne przepychanki. Nie teraz. Nie dziś. Dostatecznie czułam się przez niego upokorzona. I choć przed chwilą udowodniłam, że jednak posiadam jakąś wartość, to wciąż była to maleńka łyżeczka miodu w basenie, pełnym dziegciu.
– Zrobisz jeszcze raz taki czas? – zapytał sucho i rzeczowo, patrząc na mnie tak sceptycznie, jakby rozmowa ze mną zupełnie była mu nie na rękę.
– Zrobię lepszy – zapewniłam nieskromnie.
Nie musiałam się nawet szczególnie wysilać. Wystarczyło po prostu nie cwaniakować, tylko od razu zejść ze startera.
– Teraz? – uśmiechnął się ironicznie.
– Oczywiście. – Obdarowałam go słodkim, acz sztucznym uśmiechem. Cały dzień czułam w mięśniach, ale byłam uparta jak osioł. Nikt, ale to nikt, nie będzie mi mówił, że czegoś nie jestem w stanie zrobić. Byłam typowym polaczkiem, który na dźwięk słów "nie dasz rady" odpowiadał "Nie? To potrzymaj mi piwo i patrz!".
I... dokonałam.
Kiedy bliska omdlenia wychodziłam z wody, mogłabym przysiąc, że przez twarz trenera przemknął ledwie dostrzegalny cień uśmiechu.
– Gdzieś ty pływała wcześniej? – zmarszczył brwi, przyglądając mi się z nieukrywaną ciekawością i mogłabym przysiąc, że również z czymś na kształt entuzjazmu.
– W kadrze narodowej, proszę pana – mruknęłam na wpół urażona, na wpół dumna. – To właśnie próbowałam panu powiedzieć, ale...
– Obowiązkowe treningi grupy odbywają się w poniedziałki, środy i piątki punkt szesnasta – przerwał mi bez ceregieli, jakby chciał udowodnić, że dalej mnie nie słucha i chociaż pytał, moja odpowiedź w ogóle go nie interesuje. – Treningi dla nadgorliwych prowadzę też w pozostałe dni, za wyjątkiem niedziel. Przyjdź w środę i na razie potraktuj to jako dalszy sprawdzian umiejętności
– Jasne. Będę na pewno! – wyrzuciłam z siebie automatycznie, patrząc, jak trener odwraca się i odchodzi.
Czułam się rozerwana we własnych emocjach. Żyły we mnie dwa wilki. Jeden cieszył się jak głupi, podczas gdy ten drugi potępiał za to tego pierwszego.
– Jeszcze raz, jak masz na imię? – zawołał przez ramię.
– Szyszkowska! Agata Szyszkowska! – uściśliłam radośnie, choć i to powinnam odebrać jako lekceważenie. Przecież mu się przedstawiałam!
Kiedy wchodziłam z powrotem do wody, przypomniałam sobie słowa trenera, kiedy mi na początku odmawiał i wyszczerzyłam zęby w bezczelnym uśmiechu. Nie wydawało mi się, żebym po drodze widziała jakieś trupy dryfujące na powierzchni, a mimo to miałam szansę być w drużynie. Dodatkowo w dobry nastrój wprawia mnie wysoki brunet, który z uporem maniaka, ciągle łowił mnie wzrokiem.
Po treningu zamieniłam z dziewczynami kilka dość zaskakująco przyjemnych zdań, wysuszyłam się pobieżnie i ubrałam w wielkim pośpiechu. Po pierwsze byłam tak zmęczona, że chciałam się jak najszybciej rozłożyć na czymś miękkim, a po drugie nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie pochwalę się Łukaszowi, że Kula pozwolił mi przyjść na trening dla drużyny.
Ubrana w kurtkę, z mokrymi włosami, pobiegłam odebrać buty z szatni. Mieszkałam niecałe sto metrów w linii prostej od basenu i szkoły, więc nie martwiło mnie to, że wychodzę na mróz z mokrą głową. Naciągnęłam kaptur i otuliłam się szczelnie szalikiem. Brunet przemknął mi jeszcze przed oczami, ale byłam już na zewnątrz. Jak na skrzydłach pobiegłam do domu. Wreszcie coś zaczynało iść po mojej myśli!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top