Jej spojrzenie
Mieszanka zapachów spalonej gumy oraz benzyny wypełniły wnętrze mknącego po autostradzie, brązowego sedana. Gdy czerwono-niebieskie światła zniknęły wreszcie z widoku, Kagu odetchnęła z ulgą. Spojrzała swoimi szarymi ślepiami w kierunku Lyana. Przemykające w szaleńczym pędzie przydrożne latarnie rozświetlały kropelki potu spływające po jego bladym obliczu. Przez chwilę pomyślała, że chłopak znów stracił kontakt z rzeczywistością, jednak ten rozwiał jej wątpliwości zanim zdążyła wypowiedzieć choćby jedno słowo.
— Nic ci nie jest? — zapytał gwałtownie zdyszanym głosem, jakby za wszelką cenę chciał odezwać się pierwszy.
Kagu wzdrygnęła się widocznie zaskoczona, po czym przejechała dłonią po ranie na szyi. Na opuszkach palców pojawiła się cienka, rozmazana strużka krwi.
— Żyję. — odparła sycząc. Jej twarz skrzywiła się w grymasie bólu. Opuściła osłonę przeciwsłoneczną i przez umocowane na niej lusterko, przyjrzała się bliżej grubej, czerwonej kresce szpecącej jej szyję. — Wygląda gorzej, niż boli. Jest dobrze. — Dodała, po czym zaczęła szukać po omacku apteczki, bądź czegokolwiek, czym mogłaby zatamować krwotok.
Lyan uniósł szyderczo brwi.
— Dobrze? — zapytał nie odrywając wzroku od drogi. — Masz dziwną definicję tego słowa. Właśnie ktoś próbował nas zabić. — Jego głos zaczął się widocznie łamać, zamieniając momentami w żałosny jazgot.
— Hej, spokojnie. Zwialiśmy przed tym gościem. — powiedziała Kagu wygrzebując spod siedzenia pomarańczowe, zakurzone pudełko oznaczone charakterystycznym krzyżykiem.
— Nie zabił nas, bo ja zabiłem go pierwszy! Zabiłem kogoś, do cholery, i to drugi raz! — wrzasnął Lyan uderzając głośno w deskę rozdzielczą. Pojedyncza łza spłynęła mu po policzku.
Kagu nie odpowiedziała. Przycisnęła znalezioną gazę do rany, po czym odwróciła wzrok i skierowała go w ciemną dal za oknem, przyklejając mały, zadarty nos do zimnej szyby. Ciszę zagłuszało jedynie nerwowe sapanie Lyana w akompaniamencie warkotu starego silnika. Nieważne jakby się starał, nie był w stanie uspokoić drżących dłoni. Myśl o tym, że to z jego winy właśnie kolejna osoba straciła życie, nie dawała mu spokoju. Dźwięk wydobywający się spod maski samochodu zaczął się powoli rozmywać i oddalać, jakby silnik stanął w miejscu, a auto wciąż mknęło dalej. Jasna biel wkradała się przed jego oczy z wolna zasłaniając jego wizję. Szum ponownie próbował zawładnąć jego umysłem.
— Gdybyś tego nie zrobił, byłabym martwa. — Delikatny, dziewczęcy głos rozbrzmiał w jego głowie. — Żyję dzięki tobie, Lyan.
Biel, która jeszcze przed sekundą przysłaniała mu wizję, zniknęła niczym przewijany slajd. Dźwięki znów docierały do jego uszu. Otrzeźwiał, jakby ktoś wylał na niego kubeł zimnej wody, jednak bez nieprzyjemnego uczucia chłodu oraz wilgoci. Znów przytomny Lyan, odwrócił głowę w stronę dziewczyny, która opierając łokieć o drzwi auta, schowała usta w drobnej dłoni, jakby chciała ukryć je przed resztą świata. Wciąż wpatrzona była w ciemną dal. Po chwili Lyan dostrzegł w szybie odbicie jej posmutniałego oblicza. „Żyję dzięki tobie". Te słowa wciąż rozbrzmiewały echem w jego głowie. Ton jej głosu był jednocześnie delikatny i posępnie melancholijny. Jakby ktoś głaskaniem próbował uspokoić płaczące dziecko, tylko zamiast delikatnych dłoni, były pazury ostre jak żyletki. On jednak nie płakał dalej, jakby podświadomie doceniając gest. W końcu udało jej się wyrwać go z sideł tego cholernego szumu.
Nagły i głośny terkot kół wyrwał chłopaka z chaosu myśli. Auto złapało kołem pobocze i zaczęło niebezpiecznie podskakiwać na nierównościach. Od wypadnięcia z trasy dzieliły ich zaledwie ułamki sekundy, jednak Lyan zdążył w porę zareagować i szybko skontrował wyprowadzając samochód znów na prostą. Nauczona poprzednim zrywem kierowcy Kagu, zasłoniła twarz przedramieniem, zanim uderzyła o boczną szybę auta.
— Ale to nie powód żeby mnie teraz zabić, do cholery! — Odwróciła się i wrzasnęła Kagu.
Lyan nie odgryzł się w żaden sposób. Postanowił zamiast tego skupić się na drodze. Znów jechali w milczeniu. Emocje zdążyły już opaść, jednak kierowca wciąż nie mógł opanować drżących dłoni. Widząc to, dziewczyna westchnęła głęboko i zwróciła się do niego.
— Nie możesz prowadzić w takim stanie. Zatrzymajmy się gdzieś — powiedziała nieco zmęczonym głosem.
— Tu? Na autostradzie? Nie możemy. — odpowiedział wciąż drżącym głosem Lyan.
Kagu przewróciła oczami i znów westchnęła, tym razem widocznie ukazując irytację.
— To z niej zjedź. — zwróciła na niego drwiące spojrzenie — Kretynie. — dodała pretensjonalnie, próbując nawiązać z nim kontakt wzrokowy.
Lyan zdążył już przywyknąć do wyzwisk Kagu kierowanych w jego stronę, jednak tym razem poczuł faktyczną irytację, gdy na ułamek sekundy trafił na jej pełne wyższości spojrzenie. Nie dał tego po sobie poznać, a na obelgę zareagował wzruszając ramionami i na powrót skupił się na prowadzeniu auta. Właśnie zbliżali się do najbliższego zjazdu, który prowadził do małego miasteczka, otoczonego z każdej strony gęstym, ciemnym lasem. Zjechali do niego, by znaleźć miejsce, gdzie mogliby się zatrzymać i przenocować. Hotele na chwilę obecną nie wchodziły w grę. To było zbyt niebezpieczne, co do tego byli zgodni, nawet bez słów. Ostatnie przeżycia i tak nie pozwoliłyby im zmrużyć oczu. Oboje wiedzieli, że tę noc spędzą w samochodzie. Latarnie na ulicach nie były zapalone. Słońce niemrawo zaczęło oświetlać spowite mrokiem ulice miasteczka, które w tym świetle wyglądało niezwykle sennie. Kagu męczyło już przytrzymywanie opatrunku ręką, a w samej apteczce nie było niczego, czym mogłaby go zawiązać. Postanowiła więc poszukać jakiejś alternatywy i na nowo zaczęła przeszukiwać schowki.
— Tam już sprawdzałaś, nic nowego się w tym samochodzie magicznie nie pojawi — powiedział Lyan z lekką drwiną.
Na odpowiedź nie musiał długo czekać. Kagu, wciąż zajęta szperaniem po schowkach, pozdrowiła chłopaka środkowym palcem. Niestety dla dziewczyny, Lyan miał w tej kwestii rację. Zrezygnowana rzuciła się plecami na fotel i wlepiła ślepia w sufit. Po kilku sekundach pstryknęła palcami i sięgnęła dłonią do kieszeni koszuli, wyciągając z niej przykładnie złożoną bandanę.
— Nawet o tym nie myśl! — zaprotestował głośno Lyan.
Kagu jednak, ignorując krzyki chłopaka, zaczęła rozkładać czarną chustę.
— Przecież i tak jej nie nosisz. — powiedziała wpatrując się w czerwone, monochromatyczne wzory na tkaninie, układające się w kolczasty krzew róży.
— To pamiątka, wiesz przecież. — dodał zmartwionym głosem, który również nie zadziałał nijak na dziewczynę.
— Daj spokój, nie zniszczę jej. Poza tym, chyba nie chcesz, żebym się tu wykrwawiła,
prawda? — Dodała kokieteryjnym tonem, zawiązując bandanę tak, by utrzymywała gazę na jej szyi. Ten argument musiał zadziałać na chłopaka, który machnął jedynie ręką i wrócił do rozglądania się za miejscem, gdzie mogliby się zatrzymać. Widocznie zadowolona z wygranego starcia Kagu, wyciągnęła z paczki papierosa i zapaliła. Lyan wciąż nie potrafił do końca pojąć, dlaczego tak lubił ten widok. Czy to aby na pewno chodzi o zdumiewający kontrast? Czy może o nią samą. Niespodziewanie, Kagu opuściła szybę do połowy i powiedziała:
— Tak, wiem. Kiepy za okno.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top