Jej chłód

     Migot kolorowych świateł laserów rozmywał i tak już odrealnioną wizję Lyana. Będąc na wpół świadomym otaczającego go świata, pozwalał swojej towarzyszce prowadzić się za rękę. Mijając wzrokiem oblicza bawiących się na domówce osób, miał wrażenie jakby zastygały one w miejscu, pomimo żywego i agresywnego rave'u dudniącego w tle. Czuł się, jakby czytał komiks, słuchając przy tym głośnej muzyki na słuchawkach. Gdy tak przepychali się przez tłum, widział jedynie jej bladą dłoń przyozdobioną czarnym, odpadającym już lakierem do paznokci. Co jakiś czas falujący kosmyk jej długich włosów o barwie wypłukanej czerni zakręcał się w powietrzu niczym bicz, po czym znikał przysłaniany ramieniem mijanego właśnie gościa. Co chwilę gdzieś za nimi słyszał dźwięki tłuczonego szkła oraz głośne okrzyki i wyzwiska. Mijany tłum zaczął zbliżać się w kierunku źródła odgłosów, jednak nawet wtedy Lyan nie obejrzał się, choćby z ciekawości. Zupełnie nie obchodziło go, co działo się za jego plecami. W zasadzie, niezbyt go też interesowało, co stanie się teraz, ani dokąd prowadzi go Kagu, choć podświadomie domyślał się, w jakim celu.

     — Kagu! Lyan! — Wykrzyczał wysoki blondyn, zagradzając im drogę. — A wy dokąd? Impreza jest w tamtą stronę! — Powiedział i pstryknięciem palców wskazał kierunek za nimi.

     Lyan poznał go od razu. Był to Jerry, gospodarz imprezy. Wykorzystał fakt, że jego rodziców nie ma w mieście i zorganizował domówkę. Zawsze chwalił się przed znajomymi twierdząc, że jest cholernie dziany, ale tak naprawdę dopiero teraz poparł czymś swoje słowa.

     — Taki to ma łatwo... — Pomyślał Lyan. Nie chodziło mu bynajmniej o pieniądze. Sam do końca nie wiedział w czym rzecz.

     Kagu omiotła widocznie podpitego blondyna swoim chłodnym spojrzeniem licząc, że ten sam odejdzie. Po chwili walki na spojrzenia, Kagu odpuściła i przepchnęła go rzucając krótkie „spieprzaj Jerry". Gospodarz popatrzył chwilę zdziwiony na niknącą w tłumie zbierających się gapiów parę, po czym wzruszył ramionami i sam ruszył za dźwiękami zbliżającej się awantury. Kagu i Lyan zatrzymali się dopiero przy wysokich, hebanowych drzwiach znajdujących się pod schodami prowadzącymi na piętro. Nie zauważył ich wcześniej, pewnie dlatego, że światła laserów zręcznie omijały ten jeden, konkretny punkt. Kagu chwyciła go za kołnierz wygniecionej, szarej koszuli i pewnie pociągnęła w dół. Lyan nawet nie zdążył zauważyć, kiedy wpadł w jej sidła, a ich usta złączyły się w krótkim i spontanicznym pocałunku. Gdy już myślał, że może się oswobodzić, poczuł jak jej ostre kły zaciskają się na jego dolnej wardze. Nie znosił gdy to robiła.

     Przez niespodziewany przepływ bólu, jego umysł wrócił do zmysłów tylko po to, by po chwili znów utracić nad nimi kontrolę. W tym momencie poczuł, jak coś właśnie rozpuszcza się pod jego językiem.

     — Diablica... — Pomyślał.

     Zawsze irytowało go, gdy Kagu podejmowała za niego decyzje, nawet tak błahe jak „Bawisz się dalej, czy odpuszczasz?". Jego czoło zaczęło się marszczyć w grymasie irytacji, na co Kagu odpowiedziała układając swoje wąskie i blade usta w niewinny uśmieszek. Popatrzyła przez chwilę na niego swoimi szaro-niebieskimi oczami i zatrzepotała długimi rzęsami. Gdy mrużyła oczy, wyraźniej było widać opuchliznę na powiekach nieudolnie zakrytą przez warstwę mocnego makijażu. Lyan próbował wydobyć z siebie kilka słów, lecz zanim zdążył w ogóle otworzyć usta, Kagu odwróciła się i otworzyła hebanowe drzwi, przed którymi stali. Złapała go ponownie za rękę i zaciągnęła w głąb ciemnego korytarza. Gdy drzwi zamknęły się za nimi, nie widział już nawet jej dłoni. W tym czasie jego towarzyszka próbowała wymacać wolną ręką włącznik światła. Lyan gapił się jedynie w bliżej nieokreślony punkt w ciemności. Nigdy nie miał wpływu na nic w swoim życiu. Czuł się, jakby w żadnym momencie o niczym nie decydował. Zdany był na ślepy los ciągnący go w nawet jemu nieznanym kierunku, najpewniej po to, by znaleźć na chwilę przyjemność i zapomnieć o otaczającym ich świecie. Ślepy los pod postacią małej, czarnowłosej osóbki. Choć czasami odczuwał niechęć do Kagu, nie potrafił się od niej odciąć – była jedyna osobą, która w jakimś stopniu rozumiała i podzielała jego nienawiść do świata.

     — Mam cię!

     Usłyszał wysoki, dziewczęcy głos, którego właścicielka szepcząc, próbowała stłumić w nim wszelkie oznaki euforii. Należał on rzecz jasna do Kagu, która najwyraźniej odnalazła wreszcie włącznik światła. Po cichym kliknięciu biały i surowy korytarz wypełnił żółtawy blask emitowany przez starą żarówkę wiszącą pod sufitem. Ze ścian korytarza sypały się drobinki tynku i kurzu. Był on w zdecydowanie gorszym stanie niż pozostałe części domu. Na końcu korytarza widać było łuk, a tuż za nim, schody biegnące w dół, najpewniej do piwnicy. Bez zastanowienia Kagu ruszyła w stronę zejścia, nie puszczając przy tym dłoni Lyana ani na sekundę.

     — Co też ci strzeliło, że ciągniesz mnie w dół? — Odezwał się wreszcie Lyan.

     — Co mi strzeliło? Mówisz, jakby to była dla ciebie nowość. — Odparła drwiąco Kagu, nie odwracając się przy tym do niego.

     Lyan spróbował jeszcze raz przeanalizować co właśnie powiedziała, po czym doszedł do wniosku, że druga tabletka zaczęła działać. Zmieszany, odpuścił sobie odbijanie szyderczej piłeczki i podsumował jej odpowiedź głębokim westchnięciem. Schody doprowadziły ich do dużego pomieszczenia, które oświetlał blask ulicznej latarni, wpadający przez odsłonięte okno. Snop światła trafiał niemalże w sam środek pomieszczenia pozostawiając resztę pokoju w cieniu, co dawało efekt żywcem wyjęty z horroru. Kagu wyciągnęła telefon z tylnej kieszeni spodni, włączyła latarkę i zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu. Przypominałoby ono bunkier, gdyby nie gruba, drewniana podłoga. Dosłownie w ciągu kilku sekund zlokalizowała coś, co przypominało wojskową pryczę, starą i zakurzoną.

     — Mam nadzieję, że nie myślisz, żeby... — Lyan nie zdążył nawet dokończyć zdania i wyrazić swojego sprzeciwu.

     Kagu skutecznie uciszyła go swoimi ustami, chwyciła za czuprynę i pociągnęła za sobą. Godząc się ze swoją bezsilnością, Lyan upadł razem z nią na pryczę. Sprężyna, trzymająca materac, głośno zaszczękała, a w powietrze wzniosła się gęsta chmura kurzu. Trudno było powiedzieć, na ile była prawdziwa. Zażyte wcześniej tabletki z buprenorfiną dziwnie działały na jego zmysły. Tym razem sprawiły, że prawie w ogóle nie czuł ciężaru siedzącej na nim dziewczyny, za to widział w niemalże całkowitym mroku, jak tańczy w rytm ledwie słyszalnej muzyki, zrzucając z siebie kolejne warstwy ubrania. Podobało mu się to. Zawsze podniecało go, gdy Kagu tak ochoczo się do niego dobierała, a jej zupełnie nie przeszkadzała jego pasywność. Czuł się jak rozpakowywany prezent. W jednej chwili widział, jak jego pasek właśnie pofrunął gdzieś dalej w ciemność. Dziewczyna znów dopadła do jego ust, szarpiąc go mocno za włosy. Nieznacznie pomógł jej w rozbieraniu unosząc wysoko ręce, by Kagu łatwiej mogła zerwać z niego koszulkę. Nie zrobił jednak nic więcej. Patrzył zaciekawiony na tańczący przed nim, ponętny cień. Światła reflektorów przejeżdżających przez ulicę samochodów, ukazywały mu pełnię jej nagiego ciała. Jej zgrabne, małe piersi oraz płaski brzuszek. Gdy lepiej się przyjrzał, widział krawędzie dwóch, długich szram ciągnących się w poprzek jej pleców. Widział je wiele razy, jednak nigdy nie miał odwagi zapytać skąd się one wzięły. Domyślał się jedynie, że te paskudne pamiątki zafundował jej ojciec. Lyan nie zauważył nawet, kiedy dziewczyna rozebrała go do naga. Zorientował się dopiero wtedy, gdy położyła się na nim, by zatopić kły w jego szyi. Gdy poczuł przeszywający ból, jego czucie w nogach znów wróciło. Ciężar wydał mu się nawet przyjemny. Odruchowo położył dłoń na jej pośladku. Kagu jednak błyskawicznie złapała go za nadgarstek i wgniotła w materac, dając mu znać, by nie przeszkadzał jej w zabawie. Dłonie dziewczyny były nieprzyjemnie zimne. Z resztą jak zwykle. Zignorował więc ten fakt i wrócił do obserwowania ruchów partnerki, która łaskawie puściła jego szyję. Kagu podpierała się jedną ręką, a drugą wymacała jego przyrodzenie, cały czas patrząc przy tym prosto w szare oczy chłopaka. Na jej twarzy malował się paskudny uśmieszek, ledwie widoczny w cieniu. Niespodziewanie, Lyan poczuł falę przyjemności, której towarzyszył głośny jęk Kagu.

     — Diablica... — Pomyślał.

     Dziewczyna położyła się na nim i zbliżyła usta do jego ucha, by mógł rozkoszować się jej głosem. Wiedziała, że to na niego działa. Czuła to. Lyan mimowolnie uniósł się na łokciach, rozwarł szeroko usta i odchylił głowę do tyłu, próbując zapanować nad płytkim oddechem. Kagu cieszyła się widokiem i ochoczo ruszała biodrami, wydając z siebie coraz to głośniejsze dźwięki. W jej oddechu również odczuwał chłód. Jeszcze rok temu wydawał mu się przykry, jednak teraz, było to bez znaczenia. Wydychane przez nią powietrze było takie, jak ona – chłodne. On zresztą nie był lepszy. Leżał jak kłoda, użyczając jej jedynie swojego ciała.

     — Kagu też musiała czuć to nieprzyjemne zimno i je odwzajemniać, prawda? — Myśl przebiegła mu przez głowę. Gdyby powiedział ją na głos, z pewnością brzmiałby żałośnie.

     Jęki dziewczyny coraz głośniej rozbrzmiewały w jego głowie. Stawały się dziwne, niewyraźne. Rysy jej ciała rozmywały się we wszechobecnym mroku, aż po chwili nie dało się ich odróżnić od smutnej, ciemnej pustki. Stopniowo, jej głos zaczął się oddalać i zamieniać się w niezrozumiały i nieprzyjemny szum. Kilka jasnych przebłysków rozjaśniło na ciemne plamy na jego wizji, by po chwili zniknąć i pozwolić chłopakowi zanurzyć się w całkowitej ciemności.

     W nocy nawiedził go dziwny sen. Zdawało mu się, że stoi nad nim mężczyzna w granatowym garniturze i obchodzi go dookoła, podczas gdy on leży w bezruchu na zimnej podłodze. Ze snu wyrwało go głośne tupanie dochodzące z wyższego piętra. Prawdopodobnie był to tłum skaczący w rytm jakiejś piosenki. Najwidoczniej impreza na górze jeszcze się nie skończyła. W jego głowie szumiało, jakby ktoś podczas snu wszczepił mu do mózgu mikroskopijny telewizor i zapomniał podłączyć anteny. Lyan przetarł dłońmi przemęczone oczy i uniósł lekko głowę. Poczuł chłodną, kobiecą dłoń położona na jego boku.

     — Znowu masz niskie tętno. Kiedyś się nie obudzisz, zobaczysz. A wtedy będę miał przez ciebie kłopoty. — Burknął pod nosem.

     — Mhm. — Mruknęła cicho Kagu.

     Lyan podniósł się i usiadł na łóżku i zaczął znowu przecierać oczy. W pewnym momencie zamarł na chwilę, po czym zwrócił się do swojej przyjaciółki leżącej na drugiej pryczy.

     — Kagu?

     — Hmmmm?

     — Skoro ty leżysz tam, to kto leży ze mną? — Powiedział Lyan drżącym głosem.

     — O czym ty pieprzysz, człowieku? — Odburknęła po chwili Kagu, nie otwierając przy tym oczu choćby na sekundę. — Te tabletki zeżrą ci kiedyś mózg, zobaczysz. — Dodała po chwili.

     Przerażony Lyan zaczął się niepewnie odwracać. Na to, co zobaczył, zareagował głośnym wrzaskiem. Przestraszył przy tym Kagu, która aż podskoczyła i omal nie spadła z pryczy.

     — Nie drzyj się, świrze! — Wysyczała gniewnie.

     Lyan nie odpowiedział. Wyglądał, jakby właśnie zobaczył ducha. Kagu wstała z pryczy. Jedną ręką szukała swojej czarnej, za dużej koszulki, a drugą zasłaniała swoje niewielkie, ale kształtne piersi. Gdy znalazła wreszcie koszulkę, założyła ją i podeszła bliżej pryczy Lyana. Przetarła oczy z niedowierzania. Jej oczom ukazało się roznegliżowane ciało kobiety. Całe sine na twarzy i z licznymi bruzdami na karku.

     — L-Lyan? — Jej głos również zaczął drżeć. — To twoja sprawka? — Zapytała.

     Widocznie zszokowany Lyan potrząsnął przecząco głową, po czym dodał — Nie wiem.

     Kagu zrobiła kilka małych kroków w tył. Ledwo udało jej się opanować łzy napływające do oczu. Nie dała jednak rady uspokoić swojego oddechu, który z każdą sekundą był coraz szybszy. Upadła z hukiem na kolana, ciężko dysząc i usiłując przywrócić panowanie nad swoimi płucami. Huk, jaki rozniósł się po pomieszczeniu, ocucił Lyana. Potrząsnął głową, oderwał wzrok od trupa i ruszył do klęczącej na podłodze dziewczyny.

     — Nic ci nie jest? — Zapytał z troską. Sam nie wiedział, czy szczerą, czy udawaną.

     — Żyję. — Wtrąciła Kagu pomiędzy głośnymi wdechami i wydechami. — Musimy się stąd wynosić.

     — A co zrobimy z nią? — Lyan wskazał drżącą dłonią w kierunku leżącego na pryczy ciała.

     — Martw się sobą, idioto... Szybko... Zanim ktoś nas tu znajdzie... — Odpowiedziała Kagu dysząc.

     Powoli zaczęła odzyskiwać kontrolę. Zerwała się na równe nogi, odszukała porozrzucane po pomieszczeniu ciuchy i wcisnęła w ramiona Lyana jego t-shirt i szarą, wygniecioną koszulę. Stał tak chwilę jak wryty, aż w końcu dziewczęcy głos przywrócił jego myśli na ziemię.

     — Rusz się wreszcie! - Wrzasnęła.

     Zdezorientowany chłopak potrząsnął głową i nałożył na siebie ubrania. Kagu krzątała się jeszcze chwilę po pokoju rozglądając się za swoimi śladami. Po chwili złapała dłoń Lyana, który wpatrywał się bezmyślnie w otwarte okno, po czym ruszyła razem z nim w kierunku schodów. Gdy wychodzili z korytarza, impreza nadal trwała w najlepsze. Najwidoczniej żaden z tańczących nawet nie zauważył, że Kagu i Lyan wrócili, albo by w ogóle gdzieś zniknęli. Dziewczyna omiotła wzrokiem ludzi bawiących się na parkiecie, po czym ruszyła w stronę drzwi wyjściowych. Lyan znowu widział jedynie jej dłoń, kiedy ciągnęła go za rękę i wiodła przez tłum. Tu i ówdzie pojawiał się też kosmyk jej włosów znikający zaraz za zakrętem. Zwykle nie obchodziło go, dokąd idą, ani po co. Tym razem jednak było inaczej. Poczuł, że musi coś zrobić, albo teraz, albo nigdy. Wziął głęboki wdech i dorównał jej kroku. Gdy wyszli z domu, i zeszli po krótkich, marmurowych schodkach w stronę ulicy, Lyan szarpnął lekko dłoń Kagu. Ta zatrzymała się i spojrzała na niego swoimi przeszklonymi oczami. Chłopak wziął dwa głębokie wdechy, po których miał wyrzucić z siebie słowa na zawsze zmieniające bieg jego życia.

     — Ucieknijmy stąd. — Powiedział, ledwo powstrzymując łamanie się głosu.

     — Właśnie to robimy, jakbyś nie zauważył. — Odparła Kagu ledwo dysząc, po czym odwróciła się, by iść dalej.

     — Jak najdalej stąd. Razem.

     Kagu znowu się zatrzymała. Popatrzyła z niedowierzaniem w szare oczy Lyana. W normalnych warunkach zadrwiłaby z jego kiepskiego poczucia humoru, jednak sytuacja, w jakiej się znaleźli, oraz nigdy nie widziany wcześniej błysk w jego szarawych oczach utwierdziły ją w przekonaniu, że mówi poważnie.

     — Nie oglądasz przypadkiem za dużo seriali? — Zapytała Kagu. — Co ci się nagle ubzdurało w tym twoim ćpuńskim łbie? — Dodała agresywnie.

     — Po raz pierwszy mamy dobry powód, żeby się stąd wyrwać. Odciąć od tego miejsca, którego nienawidzimy, od tych ludzi. — Zaczął Lyan. — Jeśli nas złapią, to już nigdy nie będzie ku temu okazji. Teraz, albo nigdy, Ka.

     Dziewczyna była w szoku, że Lyan decyduje się na coś tak radykalnego, w dodatku z własnej woli. Nigdy wcześniej też nie nazywał jej Ka, jak pozostali jej bliżsi, bądź dalsi znajomi. Jednocześnie zaintrygował ją, co dała po sobie poznać prezentując diabelny uśmieszek.

     — Niech będzie. Dokąd więc chcesz iść?

     — Pojechać. Nie wiem jeszcze. Grunt, żeby było to daleko stąd.

     Kagu zrobiła zdziwioną minę.

     — Jak to pojechać? Czym? — Zapytała.

     W odpowiedzi Lyan wskazał ręką na rządek samochodów ustawiony wzdłuż drogi. Zdziwienie na twarzy dziewczyny przybrało nieco drwiący ton.

     — Chcesz gwizdnąć komuś auto? Oszalałeś? — Syknęła Kagu.

     Chłopak zignorował pretensje i ruszył w stronę najbliższego zaparkowanego auta i zamachnął się łokciem na szybę.

     — Stój, kretynie! — Powiedziała dziewczyna szarpiąc go za ramię. Wskazała palcem na stare auto stojące tuż obok i dodała — W tym są kluczyki.

     Lyan opuścił ramię i podszedł bliżej zaparkowanego obok starego, brązowego sedana. Rzeczywiście, przez szybę widać było zostawione w stacyjce klucze. Rozejrzeli się wokoło, by upewnić się czy nikt ich nie obserwuje, po czym wsiedli do samochodu. Lyan włączył zapłon, po czym zerknął na wskazówkę licznika paliwa.

     — Ćwierć baku. Zawsze coś. — Stwierdził. — Do granicy powinno wystarczyć — Dodał, po czym przekręcił kluczyki i ruszył.

     Tymczasem z otwartego okna z piwnicznego pomieszczenia, właśnie próbowała wygramolić się jakaś postać. Okazał się nią być łysiejący mężczyzna w średnim wieku. Na jego ubrudzonej twarzy widać było charakterystyczny, bujny wąs, lekko podkręcony na końcówkach. Gdy w końcu udało mu się wydostać z piwnicy, dobiegł do drogi i zobaczył, jak dwójka młodych ludzi ucieka jego autem. Zatrzymał się, by złapać oddech, po czym otrzepał z kurzu i błota swój sweter ozdobiony azteckimi wzorami, otulający jego spory brzuch.

     Z naprzeciwka nadjeżdżał właśnie jakiś pojazd. Czerwono-niebieskie światła na dachu samochodu nie pozostawiały żadnych wątpliwości – był to radiowóz. Ręce Lyana momentalnie zaczęły drżeć. Wyglądał jakby w każdej chwili mógł nie wytrzymać i wcisnąć gaz do dechy.

     — Zachowaj spokój, Lyan. Nie rób niczego głupiego. — Powiedziała Kagu spokojnym głosem.

     Jego dłonie nie chciały słuchać. Dygotały coraz bardziej z każdym znikającym metrem dzielącym świeżo upieczonych złodziei od stróży prawa. Próbując jakoś uspokoić swojego kierowcę, położyła dłoń na jego kolanie i powiedziała najbardziej opanowanym głosem, jak tylko potrafiła:

     — Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Po prostu jedź i nie wykonuj żadnych gwałtownych ruchów.

     Radiowóz był już dosłownie kilkanaście metrów przed nimi. Palce lewej dłoni Kagu zaczęły się mimowolnie zaciskać, wbijając pokryte odpadającym już lakierem paznokcie w udo Lyana. Ten jednak zdawał się w ogóle nie przejmować bólem, był zbyt przejęty wizją zamknięcia w więzieniu. Podczas gdy Kagu i Lyan wpatrywali się nerwowo w oblicze mijającego ich właśnie kierowcy radiowozu, ten omiótł ich spojrzeniem ledwie przez ułamek sekundy. Napięcie zeszło z nich jak z przedziurawionej dętki. Policjanci zatrzymali się tuż przed domem, w którym w najlepsze trwała impreza, po czym puścili pojedynczy sygnał syreną. Lyan podskoczył jak poparzony i wcisnął pedał gazu w podłogę. Silnik zaryczał zaskakująco groźnie, jak na podstarzałego gruchota. Auto momentalnie przyspieszyło wciskając pasażerów w siedzenia.

     — Kurwa mać, Lyan! — Skwitowała lakonicznie zachowanie młodzieńca.

     Jej paznokcie jeszcze głębiej zanurzyły się w udzie Lyana, zostawiając przy tym kilka małych dziur na nogawce jego wytartych jeansów. Ten jednak nadal nie zwracał zbytnio uwagi ani na krzyk, ani na wbijające się w jego nogę szpony. Kagu odwróciła głowę i spojrzała przez tylną szybę. Ku jej zaskoczeniu, radiowóz stał wciąż pod domem, a jadący nim wcześniej policjanci właśnie zaczęli rozmawiać z kimś na ulicy.

     — Zwolnij, nie gonią nas. — Powiedziała, tym razem nieco spokojniej, wciąż jednak obserwując sytuację przez szybę. Auto nadal się rozpędzało. — Lyan? Ej, słyszysz mnie?! — Krzyknęła odwracając się w jego stronę.

     Jego poczerwieniała twarz zalała się potem, a szare oczy przybrały szaleńczego wyrazu, jakby opętał go demon, który kazał mu gnać jak najszybciej się da. Co gorsza, zaczęli niebezpiecznie zbliżać się do skrzyżowania, wciąż przyspieszając. W jego głowie narastało znów szumienie, zagłuszające głos dziewczyny.

     — Hamuj, kretynie! — Kagu krzyknęła szarpiąc go za ramię. Bezskutecznie.

     Przerażona wizją spotkania pierwszego stopnia z betonową ścianą domu stojącego za skrzyżowaniem, rzuciła się próbując wyrwać Lyanowi kierownicę. To również nic nie dało – ręce Lyana były sztywne jak kłody. W panice Kagu zaczęła go szarpać i krzyczeć prosto do jego ucha. Dalej nic, a wyobrażenie wypadku stawało się coraz to realniejsze. Dziewczyna wzięła głęboki wdech, zamachnęła się i z całej siły uderzyła Lyana otwartą dłonią prosto w twarz. Jego głowa zakołysała się niczym dzwon, a szum odbierający mu zdolności postrzegania świata wokół niego, momentalnie zniknął. Lyan potrząsnął głową, po czym z całej siły nadepnął na hamulec. To wyrzuciło ich do przodu na tyle mocno, że głowa Kagu łupnęła głośno o deskę rozdzielczą. Gdyby nie pasy bezpieczeństwa, prawdopodobnie oboje wylecieliby przez przednią szybę. Samochód zleciał z toru jazdy i wpadł w podsterowność, szczęśliwie zatrzymując się tuż przed skrzyżowaniem. Przed oczami mignął im właśnie rozpędzony sportowy samochód pełen drących się nastolatków, wychylających głowy przez szyby. Kagu i Lyan ciężko dyszeli patrząc z przerażeniem na pustą już ulicę.

     — A mama zawsze mi powtarzała, „Po jaką cholerę zapinasz pasy?". Dobrze, że nigdy jej nie słuchałam. — Przerwała ciszę Kagu, przecierając zaczerwienione czoło, które właśnie zaczęło boleśnie pulsować.

     — Za to gdybyś kogokolwiek, kiedykolwiek posłuchała, może nigdy nie zaczęłabyś ćpać. — Odparł Lyan.

     Kagu zdjęła rękę z poczerwieniałego czoła, po czym wyciągnęła z kieszeni pogniecioną paczkę papierosów. Włożyła jednego do ust i odpaliła samochodową zapalniczką. Lyan odruchowo opuścił szybę samochodu. Z jednej strony niezwykle drażnił go zapach palonego tytoniu, z drugiej jednak, było coś czarującego w tym widoku. Przyglądał się jej uważnie, gdy zaciągała się i powoli wypuszczała dym z delikatnych, wąskich ust.

     — Może. — Odpowiedziała po chwili wzruszając ramionami. — Gdybyś choć raz komukolwiek, kiedykolwiek się postawił, może też nigdy nie wpadłbyś w to bagno. Ciekawe, czy skończysz jak ojczulek. — Dodała nonszalancko.

     Lyan zezłościł się w duchu, jednak nie odgryzł się w żaden sposób. Przekręcił jedynie kluczyki odpalając auto i rzucił:

     — Kiepy za okno.

     Kagu omiotła go ignoranckim spojrzeniem. Uchyliła szybę, zaciągnęła się dymem, po czym strzepała popiół z papierosa pod nogi. Lyan przewrócił jedynie oczami, po czym ruszył w kierunku autostrady. W tym czasie dziewczyna zaczęła myszkować po schowkach. Początkowo nie znajdowała niczego ciekawego, poza starymi papierkami po czekoladowych batonikach i nieotwartej puszce napoju energetyzującego. Grzebiąc w schowku pod deską rozdzielczą, natrafiła na niewielką kasetkę. Zamkniętą na zatrzaski. Nie zastanawiając się za wiele, otworzyła ją. Jej zawartość wywołała szeroki uśmiech na jej twarzy. Wydusiła też z siebie cichy chichot.

     — Co tam znalazłaś? — Zapytał Lyan, nie odrywając wzroku od drogi.

     — Wygląda na to, że zwinęliśmy auto niezłego creepa. — Powiedziała śmiejąc się pod nosem i wyjmując z kasetki pokaźną, szklaną butelkę wypełnioną do połowy tabletkami. — Tripy mamy zapewnione na najbliższy tydzień. Tego jest od cholery!

     Lyan chwycił butelkę, by się jej przyjrzeć. Nie miała ona etykiety, ale sam wygląd tabletek wydał mu się znajomy.

     — Keta? — Zapytał nie kryjąc zaskoczenia i oddając z powrotem butelkę przyjaciółce.

     — Na to wygląda. — Odpowiedziała, po czym odkręciła zakrętkę i wyciągnęła jedną z tabletek. Przyjrzała się jej bardzo uważnie, po czym dodała:

     — To zdecydowanie keta. Mało subtelny sposób na podryw, muszę przyznać. — Dodała chichocząc.

     Przez głowę Lyana przebiegła myśl, jak tak uroczy śmiech może należeć do dziewczyny żartującej z tak ohydnych rzeczy palącej przy tym śmierdzącego papierosa. Może to właśnie ten kontrast go do niej przyciągał? Nie był w stanie odpowiedzieć na zadane przed sobą pytanie. Wiedział jedynie, że to na niego działa. Rysujący się przed nim wjazd na autostradę wybił go z rozmyślań.

     — Schowaj to. Zaraz rozejrzymy się za jakimś pustym parkingiem i poszukamy więcej fantów — Polecił jej Lyan.

     Kagu spojrzała na drogę, po czym posłusznie zamknęła kasetkę i umieściła w schowku. Butelkę za to wsunęła do niewielkiej skrytki na drzwiach tak, by Lyan tego nie zauważył. Gdy wjeżdżali na autostradę, dochodziła godzina trzecia. Gdyby nie oświetlające drogę reflektory aut, wszystko w zasięgu wzroku zalałaby ciemność. Zabrudzone klosze przednich świateł ich wozu, ledwie radziły sobie z rozpraszaniem wszechobecnego mroku. Lyan jechał więc powoli, uważnie szukając wzrokiem zjazdu na parking.

     — Ciekawe, co jeszcze znajdziemy w tym wehikule tajemnic. — Powiedziała Kagu gasząc papierosa o zewnętrzną część drzwi auta.

     Lyan udawał, że tego po prostu nie widzi. Odparł więc zmęczonym głosem:

     — Mam nadzieję, że jakąś kasę. W portfelu prawie nic mi nie zostało.

     Minęli właśnie znak informujący o zjeździe na parking za stacją benzynową. Lyan spojrzał w boczne lusterko. Zauważył w nim nadjeżdżający samochód, który właśnie ich dogonił. Lekko zaniepokojony włączył kierunkowskaz i zjechał na pas prowadzący na parking. Kierowca samochodu za nim zrobił to samo.

     — Chyba mamy towarzystwo. — Powiedział lekko drżącym głosem.

     — Nie rób niczego głupiego tym razem. Pewnie zjeżdża na stację. — Odpowiedziała Kagu nonszalanckim tonem.

     Gdy minęli stację, samochód za nimi faktycznie zjechał.

     — A nie mówiłam? Zluzuj trochę. — Dodała pstrykając Lyana palcem w nos.

     — Musimy być ostrożni. Ktoś może nas ścigać. — Odpowiedział chwytając lekko zaczerwieniony czubek swojego nosa.

     Odjechali na sam koniec ciemnego parkingu, po czym zatrzymali się i wysiedli z wozu. Podeszli do bagażnika, po czym otworzyli klapę. To, co zobaczyli w środku wywołało błysk w oczach Kagu.

     — Wspominałeś, że nie masz kasy? — Zaczęła Kagu nie odrywając wzroku od trzech, grubych plików pieniędzy leżących luzem na podłodze bagażnika. Jego wzrok przykuło za to coś innego. Czarny rewolwer dużego kalibru wetknięty w podwieszaną kaburę, oraz dwie, grube liny. Gdy zbliżył do nich swoją dłoń, przez głowę momentalnie przebiegła mu wizja ciała kobiety znalezionego w piwnicy. Rozejrzał się nerwowo wokół, wypatrując, czy aby na pewno nikt ich teraz nie obserwuje. Spojrzał w tym czasie w kierunku Kagu, która z zapałem przeliczała kolejne banknoty.

     — Będzie tego z 60 tysięcy! Szczęście nam dziś dopisuje, nie ma co! — Powiedziała Kagu ledwie wstrzymując swój entuzjazm.

     Odwróciła się w stronę Lyana. Jego oczy wyrażały autentyczne przerażenie. Skierowała swój wzrok w głąb bagażnika, szukając źródła jego strachu. Odnalazła rewolwer, po czym bezceremonialnie chwyciła go i zważyła w dłoni.

     — M-może lepiej to odłóż? — Powiedział Lyan, próbując odwieźć Kagu od pomysłu noszenia przy sobie gnata.

     Ta jednak zdawała się w pełni go ignorować i zaczęła dokładnie obmacywać rękojeść rewolweru.

     — I tak ma już moje odciski. Jest więc mój. Ściągaj koszulę.

     Lyan w ogóle nie rozumiał jej toku rozumowania, ale posłusznie zrobił to, co mu kazała. Dziewczyna założyła na siebie jego szarą, zdecydowanie za dużą jak na nią koszulę, a kaburę z rewolwerem przypięła do paska od spodni, na lewym boku. Zrobiła niezgrabny piruet, podwiewając koszulę sięgającą jej niemalże do kolan, po czym zapytała z uroczym uśmiechem:

     — I jak wyglądam?

     — Jak najsłodszy płatny morderca świata. — Pomyślał. Sam nie mógł zrozumieć w tym momencie swoich myśli. Szczególnie tego, jak można jednocześnie tak bardzo chcieć i nie chcieć zajść drugiej osobie za skórę.

     — Morderca? I kto to mówi. — Wypowiadając te słowa Kagu zbliżyła się niebezpiecznie blisko do Lyana i położyła palec na jego ustach.

     Ze zdziwienia Lyan mrugnął kilka razy oczami, zanim zdał sobie sprawę z tego, że wyraził swoje myśli na głos. Zanim zdążył wydusić z siebie jakiekolwiek słowo, Kagu złapała go za kołnierz koszulki i pociągnęła w dół i uciszyła zaskakująco czułym pocałunkiem. Po raz pierwszy poczuł ciepło, czy w ogóle jakąkolwiek przyjemność płynącą ze złączenia się z kimś ustami. Dziewczyna oderwała od niego usta i powoli rozchyliła zamknięte powieki. Patrząc mu prosto w już spokojne, choć wciąż wyrażające zdziwienie oczy, powiedziała:

     — Wiesz, te twoje nieogarnięcie bywa nawet urocze. — Uśmiechnęła się, wciąż wpatrując się w jego zmieniające wyraz spojrzenie.

     Lyan również delikatnie się uśmiechnął. Z jego myśli momentalnie zniknęły wizje dzisiejszego, przerażającego znaleziska. Niespodziewanie Kagu odepchnęła go lekko i wskazała palcem świecące, czerwone kasetony na ścianie niewysokiego budynku w oddali, układające się w napis „Hotel Venice". — Skoro już mamy za co, to się tam zatrzymajmy. — Powiedziała, po czym odwróciła się w stronę bagażnika, wygrzebała z niego kilka zielonych banknotów i zamknęła klapę z trzaskiem. Lyan znów nie zdążył niczego powiedzieć, zanim Kagu ruszyła w stronę hotelu. Zamknął więc samochód, wsunął kluczyki do tylnej kieszeni jeansów, po czym dołączył do niej bez słowa.

     Pod budynkiem stało kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt aut ustawionych w rzędzie. Nad szklanymi drzwiami błyszczały jasno trzy złote gwiazdki. Przy recepcji właśnie ktoś odbierał klucze do pokoju. Był to niewysoki, łysiejący mężczyzna ubrany w granatowy garnitur, trzymający w dłoni czarną walizkę. Odchodząc, ukazał postać młodego recepcjonisty, stojącego za wysokim, dębowym kontuarem.

     — W czym mogę Państwu służyć? — Zaczął grzecznym głosem.

     — Dwuosobowy pokój, na jedną noc. Najwyżej jak tylko się da. — Rzuciła szybko Kagu kładąc na blacie banknoty.

     Lyan w tym czasie odwrócił się w kierunku drugiego gościa. Niespodziewanie, ich spojrzenia się spotkały, jakby mężczyzna w garniturze ich obserwował. Zaraz jednak odwrócił wzrok i wsiadł do windy.

     — Muszę Państwo rozczarować, z dwuosobowych został nam jedynie pokój 116, na pierwszym piętrze. — Odpowiedział zmartwionym tonem recepcjonista. — Z jednym łóżkiem. — Dodał.

     Kagu zerknęła w stronę Lyana zapatrzonego w korytarz, po czym zwróciła się znów do sympatycznego recepcjonisty:

     — To nie będzie problem, weźmiemy. — Powiedziała z przebiegłym uśmieszkiem.

     Zapłaciła więc i odebrała klucze. Zakręciła się tanecznie i złapała dłoń zamyślonego Lyana i powiodła za sobą w kierunku windy. Na odchodne pomachała z uśmiechem recepcjoniście, który przełożył do lewej ręki trzymaną właśnie słuchawkę telefonu, po czym również odmachał. Nie musieli długo szukać swojego pokoju – był on naprzeciwko wyjścia z windy. Otworzyli kluczem drzwi, po czym weszli do środka. Pokój nie należał do największych. Znaczną część pomieszczenia zajmowało szerokie, małżeńskie łoże umiejscowione naprzeciwko drzwi, tuż pod oknem. Lyan ledwo zdążył zamknąć za sobą drzwi, kiedy poczuł, jak Kagu oplata go ramionami i ciągnie za sobą w stronę łóżka tak, by razem na nie upadli. Próbował stawiać jej opór, jednak bezskutecznie – po sekundzie wylądował przygniatając ją swoim ciałem. Patrzył oczarowany prosto w jej szklane oczy. Czuł na sobie jej nierówny, jakby nerwowy oddech. Nie był to pierwszy raz, gdy znalazł się z nią w takiej sytuacji, ale wcześniej zawsze była taka chłodna, bez uczuć, niczym znudzone dziecko bawiące się od niechcenia lalką. Teraz było inaczej. Czuł bijące ciepło jej oddechu, oraz przyjemny zapach owocowych perfum, który odkąd pamiętał, był dla niego mdły. Widział blask w jej szarych ślepiach, które wydawały mu się teraz emanować naprzemiennie błękitem i czerwienią. Przymknął oczy i zatopił się w jej ustach. Kagu spróbowała sięgnąć dłonią po niewielki woreczek ukryty w przedniej kieszonce koszuli, jednak Lyan zacisnął lekko jej dłoń, jakby próbował jej w ten sposób powiedzieć „Nie psuj tej chwili". Odstąpiła więc dłonią od kieszeni i skierowała ją w stronę paska. Odpięła zamocowaną na niej kaburę z rewolwerem i pchnęła pod ścianę jak hokejowy krążek. Lyan oderwał od niej swoje usta, po czym niespodziewanie, zatopił zęby w jej delikatnej szyi. Zaskoczona, jęknęła cicho, nie mogąc zapanować nad swoim oddechem. Jej powieki mimowolnie się rozszerzały, gdy czuła rozkoszny ból ugryzienia. Oparła dłonie na jego ramionach, jakby chciała go odepchnąć i wlepiła wzrok w ścianę. Pół świadomie, zobaczyła metaliczny błysk dochodzący z końca pokoju. Przyjrzała się dokładniej i zobaczyła niewyraźne kontury, przypominające cień człowieka. Czerwono-niebieskie światła bijące zza okna oświetliły jego oblicze ukazując mężczyznę trzymającego długi nóż. Jej źrenice się rozszerzyły, a ramiona wystrzeliły zrzucając Lyana na podłogę. Widząc zbliżające się ostrze, Kagu zaczęła kopać na oślep, trafiając go twardą podeszwą prosto w twarz. Ten jednak splunął tylko za siebie i ponowił natarcie mierząc prosto w szyję Kagu. Ta jednak zdążyła chwycić go oburącz za nadgarstek, powstrzymując śmiertelny cios. Zdezorientowany Lyan zaczął szukać dłonią kabury z rewolwerem. Napastnik miał dużą przewagę nad dziewczyną. Próbował docisnąć ostrze do jej krtani. Z każdą sekundą błyszcząca klinga zbliżała się do jej skóry. Lyan wreszcie odnalazł broń, wyciągnął ją z kabury i wymierzył w napastnika. Jego dłonie drżały z przerażenia. Usłyszał krzyk Kagu. Nóż zaczął powoli zagłębiać się w jej skórę. Zamknął oczy, wziął głęboki wdech, po czym pociągnął za spust. Huk wystrzału przeszedł głośnym echem po całym hotelu. W jego głowie zaczął narastać głośny szum. Nie widział nic. Bał się otworzyć oczy. Jego dłonie wciąż drżały trzymając narzędzie zbrodni. Trafił go?Zabił? A może to nie napastnik padł ofiarą kuli. Takie myśli zaczęły nawiedzać jego umysł. Po chwili jednak i one ucichły, ustępując miejsca szumowi. Głośnemu, jak ze starych telewizorów. Poczuł, że coś potrząsa jego ciałem.

     — Lyan! — Usłyszał głośny, znajomy krzyk.

     Szum momentalnie zniknął. Otworzył oczy. Zobaczył twarz Kagu. Jej makijaż rozmazał się od cieknących po policzkach strużek łez. Wyglądała na przerażoną. Z jej szyi spływała niewielka kropla krwi. Z podłogi próbował się podnieść gruby mężczyzna. Jego biała koszula zalała się gęstą czerwienią. Lyan zrozumiał już co się stało. Udało mu się ją ochronić.

     — Wstawaj, musimy uciekać! Ja się tym zajmę, ty otwieraj okno! — Powiedziała Kagu, niemalże krzycząc, po czym wyrwała rewolwer z dłoni Lyana i schowała w kaburze.

     Lyan otrząsnął się, po czym złapał za klamkę i otworzył okno. Wyjrzał na zewnątrz. Pod nimi, około 3 metrów niżej, biegł długi żywopłot. Kagu bez zastanowienia wyskoczyła przez okno, lądując na żywopłocie. Z dołu było słychać trzask pękających gałązek. Lyan odwrócił się za siebie. Postrzelony mężczyzna z bujnym, podkręconym wąsem zbliżał się niebezpiecznie blisko niego. Wskoczył więc na parapet i podążył za Kagu, znikając w ciemności. Po chwili walki z bólem, mężczyzna wspiął się ramionami na parapet i wyjrzał na zewnątrz. W oddali zobaczył dwa zaparkowane radiowozy, których niebiesko-czerwone światła biły go po oczach. Słyszał zbliżające się ciężkie kroki, które momentalnie ucichły. Po kilku sekundach drzwi pokoju zostały wyważone z głośnym okrzykiem „Policja! Nie ruszać się!".

     — Jeszcze was dopadnę... — Powiedział cicho, osuwając się na podłogę.

     W oddali słyszał już tylko głośny pisk palonych opon. Czerwień zalała jego wizję, by zamienić się po chwili w brudną czerń. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top