II må du lade os...?
Obraz, który dociera do moich oczu, uderza grą barw i światłocienia, informując wszystkie zmysły o zbliżającym się zagrożeniu. Duszę w sobie krzyk, jednocześnie niemal krztusząc się powietrzem. Chwilę później, ów zlepek barw i kontrastów zostaje zinterpretowany jako sylwetka stojącej przede mną kobiety.
Cień uwydatnia jej ostre kości policzkowe, sprawiając wrażenie, jakby skóra była na nie naciągnięta. Cienie pod oczami odznaczają się wyraźnie na oliwkowej karnacji, a drobne zmarszczki zniekształcają surową twarz. Cienkie, proste włosy, poprzetykane miejscami siwizną, nieudolnie próbują ukryć wystające żebra, schowane pod warstwą materiału, tworzącego golf. Jej ciemne spodnie, naznaczone brudnymi plamami i w niektórych miejscach nawet przypalone, uwydatniają cienkie jak patyki nogi.
Wzdrygam się. Chociaż postać przypominająca trupa ewidentnie żyje, mój strach nie słabnie. Kobieta jest ucieleśnieniem koszmarów, jakie przewijały mi się w głowie, czekając jeszcze na przybycie porywaczy. Sama ich obecność przywiodła ze sobą ciszę, która jednak zdaje się tak samo zwodnicza, jak ta przed nadchodzącą burzą.
Unikając choćby patrzenia w stronę przybyłej, udaje mi się zerknąć na dwóch jej towarzyszy. Jednego z nich widok jest mi już dobrze znajomy. Przygładzając swoje eleganckie ubrania, młody porywacz wkracza w półmrok pokoju, przywodząc mi na myśl biznesmena gotowego do rozpoczęcia interesów. Staje za kobietą, chowając się w jej cieniu; swoim wyglądem i zachowaniem stanowi idealny kontrast dla drugiego mężczyzny.
Z siwymi włosami, pomarszczoną twarzą i granatowo zielonym swetrem w kartkę, na który spływa długa siwa broda, uchodzić mógłby za mojego dziadka. Jego twarz wydaje się w pewien sposób znajoma i po chwili rozpoznaję w nim kierowcę wczorajszego feralnego busa.
Wzrok kobiety spoczywa na mnie zaledwie przez chwilę, sprawiając, że czuję się jak bydło oceniane przed zakupem. Unosi jedną brew, jakoby to, co widzi, chociaż w minimalnym stopniu wpasowywało się w jej standardy, po czym bez słowa odwraca się do rzędu komputerów.
Obaj mężczyźni zdają się balansować na granicy podjęcia jakiejś decyzji. Przenoszą wzrok z siebie na mnie, jakby oczekując, że ten drugi wykona pierwszy krok.
— No.... to... — starzec przerywa ciszę, zerkając w przeciwny kąt pokoju. Widocznie również chce jak najszybciej wrócić do swojej pracy. Klepie młodszego porywacza po ramieniu, a następnie dołącza do kobiety, sprawdzającej coś przy sprzęcie.
Ich brak zainteresowania trochę mnie dziwi. Byłam pewna, że gdy tylko dojdzie do naszego pierwszego spotkania, moi porywacze od razu przejdą do działań. Rzucam Młodemu Biznesmenowi pytające spojrzenie, coraz bardziej przyzwyczajając się do nadanej mu w głowie łatki. Wciąż się go boję, wyobrażam sobie, jak w każdej chwili może wybuchnąć i w przypływie agresji zrobić coś nieobliczalnego. Na razie jednak jedyne, co widzę w jego twarzy, to zakłopotanie, tak jakby świadomość, że to jemu przypadła rola kontaktów z ofiarą, napawała go jeszcze większym strachem niż mnie.
— To już wszyscy... — mówi sam do siebie. Odchrząka. — Pewnie musisz czuć się trochę zagubiona, co nie?
Przestraszona. Spanikowana. Zziębnięta. Głodna. Zagubiona pewnie też. Znajduję swój stan niecodziennym, także określenie porywacza jest jak najbardziej trafne. Nie wiem tylko, dlaczego bawi się w takie uprzejmości.
— Zaraz ci wszystko wytłumaczę, tylko... — Drapie się z tyłu głowy, jednocześnie zerkając na swoich towarzyszy ukrytych w rogu pomieszczenia. Kobieta, jakby zauważa jego wahanie, mimo że cały czas zwrócona jest tyłem, i burczy pod nosem kilka niecenzuralnych słów. — Okej, więc jesteś tutaj... Ponieważ... No tak jakby potrzebujemy twojej pomocy...
Mojej pomocy? Nie potrafię ukryć swojego zdziwienia, które wypisane jest zapewne wyraźnie na mojej twarzy. Być może dlatego mężczyzna kontynuuje swój wywód.
— Pracujemy nad pewnym projektem. Wszystko jest już właściwie gotowe. I... — waha się przez chwilę. — Potrzebujemy kogoś, kto przetestuje nasz wynalazek.
Mam mętlik w głowie. Zostałam porwana przez szalonych naukowców? Dostaję gęsiej skórki na samą myśl, co takim mogłyby przyjść do głowy ani co poświęcić będą w stanie dla „dobra nauki".
— To nic takiego. Nasze wyliczenia oscylują przy siedemdziesięciu jeden procentach prawdopodobieństwa, że...
— Cholera jasna, przejdź wreszcie do rzeczy! Albo zrobimy to po mojemu i podłączymy ją od razu! — Krzyk kobiety sprawia, że momentalnie kulę się w sobie, a budowana powoli otoczka spokoju i panowania nad sytuacją zanika. Ona jednak nie zaszczyca mnie nawet przelotnym spojrzeniem, piorunując tylko Biznesmena wzrokiem i wykazując wyraźne zniecierpliwienie jego zachowaniem.
Gdy jej słowa kończą wybrzmiewać w powietrzu, przez chwilę panuje kompletna cisza, przerywana jedynie buczeniem sprzętu. Nie tylko mnie obleciał strach z powodu wybuchu tego żywego kościotrupa — kobieta musi więc posiadać wielki respekt albo być liderką tej małej grupy porywaczy.
— Jasne, Shadd... — potulny jak piesek młody mężczyzna stara się uspokoić sytuację. Robi krok do przodu, a rysy jego twarzy stają się poważniejsze, jakby ocknął się właśnie z jakiegoś snu czy zamyślenia. — Chcemy umieścić w twoim mózgu chip, który da nam dostęp do wszystkich informacji w nim zawartych, jednocześnie wytwarzając przestrzeń, do samoistnej integracji. W działaniu może przypominać to trochę sztuczną inteligencję, z tą różnicą jednak, że oprogramowanie będzie skonfigurowane z twoim mózgiem, przez co...
— Słu...cham...? — Cienki głosik, który wyrywa się ze mnie, jest zachrypnięty. Dopiero gdy jego dźwięk dociera moich uszu, uświadamiam sobie, co właściwie zrobiłam. Nie dość, że naraziłam się na ich gniew, przerywając im, to jeszcze zabrzmiałam, jakbym zaraz miała się rozpłakać.
Porywacze też wydają się zdziwieni moim nagłym przypływem odwagi. Pan Biznesmen wpatruje się we mnie z niezrozumiałym wzrokiem i rozdziawioną buzią, a jego wzrok zdaje się mówić, że popełniłam jakiś straszny błąd. Pozostała dwójka, pracująca nad czymś w kącie, gwałtownie zamiera. Wreszcie kobieta odwraca się, a jej spojrzenie, ostre niczym katowski miecz, pada na mnie, przeszywając od stóp do głów.
Odwracam wzrok, wpierw jednak rozpoznaję w jej mimice i zaciśniętych pięściach falę gniewu, jaką mnie bombarduje. Chwyta coś w rękę i rusza na eleganckiego mężczyznę. Wciska mu owe coś w przestrzeń między jego torsem a ramieniem i znika z pomieszczenia, wczesnej wypełniając go dźwiękiem swoich obcasów. Starzec mierzy naszą dwójkę przez chwilę wzrokiem, po czym zbliża się do eleganckiego mężczyzny i kładzie mu dłoń na ramieniu.
— Może już przestań... — zwraca się do niego z westchnieniem w głosie, zanim i on postanowi opuścić moją celę.
Czy jednym słowem mogłam aż tak ich zdenerwować?
Mam wrażenie, że przez wieczność trwamy w ciszy, w której trakcie ja staram się uspokoić swoje przestraszone ciało, a on spogląda w jakiś punkt na podłodze. Wreszcie jednak podnosi wzrok, jakby przypomniał sobie, że ja też jeszcze tutaj jestem.
— Shadd potrzebuje twojego moczu do dodatkowych badań — mówi tak cicho, jakby mruczał pod nosem. Na policzki wstępują mu delikatne rumieńce, gdy unosi do góry przedmiot od kobiety, który okazuje się niewielkim plastykowym kubeczkiem. — Poza tym, no.... pewnie sama już tego potrzebujesz... — sięga wolną ręką do kieszeni, chwilę w niej grzebie i wyjmuje klucz, który jak zgaduję, służy do uwolnienia moich kończyn z okowów zimnego metalu.
Odwracam wzrok, gdy mężczyzna podchodzi niekomfortowo blisko i kręci kluczem w kajdankach przymocowanych do fotela. Zastanawiam się, czy pozostała dwójka czeka za drzwiami gotowa mnie złapać, gdybym tylko zaczęła uciekać. Czy wróciliby tutaj, aby mnie przytrzymać, gdyby mężczyzna próbował mi coś zrobić, a ja bym się wyrywała? Przedstawił się jako naukowiec, ale kto wie, co naprawdę jest w jego głowie, skoro posuwa się do takich zachowań. Choćbym spróbowała, nie sądzę, by udało mi mu się wymknąć i stąd uciec.
Blokady opadają z ciężkim hukiem na ziemię, dźwiękiem, który zwiastuje moją wolność. Nie czuję jednak jej w pełni, wciąż nie należy do mnie, a więc w każdej chwili może być mi odebrana. Podnoszę wzrok, a mężczyzna podaje mi rękę, tak jakby, na wzór prawdziwego dżentelmena, chciał pomóc mi się podnieść.
Spoglądam to na porywacza, to na jego wyciągniętą dłoń i zastanawiam się, czy to jakieś test, któremu mnie poddaje. Boję się go rozgniewać, odmawiając, jednak na samą myśl, że miałabym dotknąć jego dłoni, przeszywa mnie dreszcz.
Odsuwam jego rękę i sama zeskakuję na podłogę, w duchu modląc się, by mój sprzeciw pozostawił mnie przy życiu. Niestety kilkanaście godzin bycia, dosłownie, przykutym do łóżka ma swoje skutki uboczne. Na chwilę tracę równowagę i niestety zostaje to wykorzystane przez biznesmena, który widzi tu swoją szansę, by udowodnić męską szlachetność i przytrzymuje mnie, bym nie upadła. Szybciej niż zdąży mrugnąć, odpycham jego ręce, jakby po moim ciele chodziło stado pająków.
— Nie wyrywaj się. Jeszcze stanie ci się krzywda. — Jego głos nadal jest zatrważająco spokojny. Uświadamiam sobie, że odkąd zobaczyłam go po raz pierwszy, nie podniósł na mnie głosu ani razu.
Może jednak źle oceniłam jego poczytalność? Może wcale nie jest psychopatą, który porywa ludzi dla własnych przyjemności, jakiekolwiek by one nie były. Zamiast tego, rzeczywiście pracuje nad jakimś eksperymentem i szczerze wierzy, że to w porządku, by go na mnie przetestować.
Mój strach przed nim nie odchodzi zupełnie, ale przykrywa go warstwa czegoś silniejszego. Gniewu.
— Bo wtedy byłabym niezdolna do przeprowadzenia waszego eksperymentu, tak? — odpyskowuję.
Moja odwaga mnie zadziwia. Niemal unoszę rękę, by sprawdzić, czy usta, które to wypowiedziały, aby na pewno należą do mnie.
— Rzeczywiście twoje zdrowie jest istotne dla powodzenia naszej misji. — Mężczyzna przyjmuje minę naukowca, tłumaczącego coś swoim uczniom. — Wprawdzie kilka aspektów nie ma żadnego wpływu, jak na przykład to, na co jesteś uczulona, czy tolerujesz laktozę albo, czy masz tylko jedną nerkę. — Zatrzymuje swoje rozważania na chwilę. — Chociaż z jedną nerką mógłby być problem z zabiegiem oczyszczania krwi... No tak, tutaj sprawa będzie bardziej skomplikowana. Nie przemyślałem tego, ale możesz być pewna, że zrobimy wszystko, by zadbać o twoje zdrowie.
Zero ironii, zero szyderczego uśmieszku. On naprawdę mówi to, co myśli.
Gdzieś w głębi przeraża mnie ten fakt, nie pozwalam jednak, by ta przerażona dziewczyna znów wyszła na zewnątrz. I tak nie było z niej żadnego pożytku. Nie odzywam się ani słowem. Muszę wymyślić jak stąd uciec, teraz gdy nic mnie już nie krępuje.
— No... A więc tu masz ten kubeczek. I....chyba nie muszę ci tłumaczyć, co dokładnie masz zrobić... — Czy on naprawdę się czerwieni? — Idź w kąt, a ja odwrócę się... No tak, właśnie. — Wyciąga mały pojemniczek w moją stronę, najwyraźniej chcąc jak najszybciej się go pozbyć.
Mimo że rzeczywiście ma rację, mówiąc, że jest to ludzka potrzeba, którą spieszno mi jest zaspokoić, nie zamierzam robić tego w tak haniebny sposób. Nie może mnie do tego zmusić. Mogę im dać ten cholerny mocz, a potem wciąż znaleźć jakąś drogę ucieczki, ale porwana czy nie, byłam wciąż człowiekiem, który ma swoją godność.
Bałam się bycia upokorzoną tak wiele razy w życiu. Teraz jednak stoję twarzą w twarz z czymś, czemu jawnie mogłam się przeciwstawić. I zamierzam to zrobić.
— Nie będę robić tego przy tobie. — Krzyżuję ręce na piersi i spoglądam na niego groźnym wzorkiem. — Wskaż mi lepiej, gdzie jest toaleta — nie tyle proszę, ile wręcz staram się, by mój głos to na nim wymuszał.
— Powiedz jej, że tutaj nie ma toalet. I niech nie przesadza, bo zawsze mogliśmy jej kazać załatwiać się pod siebie. — Głos kobiety bierze się znikąd i przecina powietrze niczym lodowe ostrze.
Pewność siebie ulatuje ze mnie niczym powietrze z rozwiązanego balonu.
— Shadd mówi, że...
— Więc, po prostu wyjdźcie! — Wskazuję im ręką drzwi. — Zostawicie mnie na chwilę samą.
Jednakże moja prośba nie spotyka się z żadnym odzewem. Stoją i wpatrują się na mnie z nieubłaganym wzrokiem. Chyba czas zrobić najgłupszą rzecz na świecie.
— Proszę...
Ale nawet to nie sprawia, by przesunęli się o centymetr. Czy naprawdę mają mnie za kogoś, kto zdążyłby w ciągu kilkudziesięciu sekund uciec przez okno, coś im tu popsuć? Za godnego przeciwnika albo za głupią dziewczynkę, którą trzeba pilnować, żeby nie zrobiła sobie krzywdy?
Wodzę wzrokiem po ich twarzach. Kobieta wygląda przerażająco, odkąd ją poznałam, teraz jednak jej twarz przywodzi mi na myśl kata lub mrocznego anioła śmierci, który wie, dlaczego tutaj jest i co musi zrobić. Nie jestem w stanie patrzeć na nią dłużej niż to konieczne. Natomiast Młody Biznesmen patrzy na mnie, jakbym była czymś, co wydaje mu się, że jest tak blisko od zrozumienia, a jednak wciąż czegoś mu do tego brakuje.
W mojej głowie pojawia się szalona myśl. Teoria, której nie jestem pewna. Mimo tego mam przeczucie, że powinnam spróbować, choćby po to, by wreszcie dowiedzieć się, z kim naprawdę mam do czynienia.
— Jeżeli zabieracie mi wolność, zostawcie mi chociaż przyzwoitość — zniżam mój głos do szeptu i patrzę mężczyźnie prosto w oczy. Boję się, że źle go oceniłam i to nie będzie aż takie proste.
Mijają bardzo długie sekundy, w których trakcie wydarzyć może się wszystko.
— Zostawmy ją na chwilę — Młody Biznesmen wreszcie przerywa ciszę.
— Wykluczone! — Głos kobiety jest nieubłagany, ale ja już wiem, że mam kogoś po mojej stronie.
— Shadd, bądźmy ludźmi... — przekonuje ją. — Wezmę na siebie odpowiedzialność za ewentualne problemy.
Nie mogę uwierzyć, że aż tak dobrze go oceniłam. Jeżeli mam rację, a gdzieś głęboko w nim tli się jeszcze poczucie winy i wyrzuty sumienia, to choć ryzykowna będzie każda próba nawiązania z nim kontaktu, to jednak jest obecnie jedynym moim pomysłem na wydostanie się z tego piekła.
— Jeśli coś pójdzie nie tak, kolejną osobę załatwiasz sam! — Zdenerwowana opuszcza pokój, czemu towarzyszy moje westchnienie ulgi. Za nią wychodzi mój obrońca, wpierw przystając na chwilę w drzwiach i rzucając mi ostatnie spojrzenie.
— Dwie minuty.... — To ostatnie co słyszę, zanim drzwi zamkną się za nim i rozbrzmiewa dźwięk przekręcanego zamka.
***
Nawet gdybym chciała spróbować wykombinować jakąś ucieczkę, nieustannie czuję ich fizyczną obecność za drzwiami, gotowych w każdej chwili wtargnąć tutaj i związać mnie ponownie lub nawet zrobić coś o wiele gorszego. Mogę tylko naiwnie się pocieszać, że skoro potrzebują mnie do czegoś, to zależy im również, abym do tego czasu przeżyła.
Długie przebywanie w niewygodnej pozycji odwdzięcza się drętwieniem w nogach, więc niezgrabnie opadam na podłogę, pozostając w pozycji między klęczeniem a siedzeniem. Chłód ciągnący od zimnych kafelek przenika przez dłonie, na których się opieram, przynosząc pewnego rodzaju ukojenie.
"Dodatkowe badania"? — w głowie wciąż dudnią mi słowa mężczyzny i głęboko zastanawiam się nad ich sensem. Po co mieliby potrzebować mojego moczu? Usiłuję przypomnieć sobie strzępki informacji, jakie podał mi młody porywacz, nim nieudolnie mu przerwałam i rozgniewałam kobietę. Nie zrozumiałam, co dokładnie ma na myśli, ale wyłapałam słowa takie jak: mózg, sztuczna inteligencja, eksperyment i wcale mnie to nie uspokaja.
Gdyby nie fakt, że to mi przyjdzie zapłacić najwyższą cenę, pewnie sama zaciekawiłabym się tym tematem. Ludzki mózg to narząd najmniej ludziom znany. Nic więc dziwnego, że pragnienia, aby dowiedzieć się czegoś więcej, fascynują naukowców i badaczy. Badania nad nim mają sens tylko, gdy ów organ nie jest martwy, w rezultacie czego tylko żywy człowiek może posłużyć za próbkę.
Skierowanie myśli na naukowe tematy z początku mnie uspokaja, jednak nie na długo. Coś szarpie od środka, trącając delikatnie mój szósty zmysł i zmuszając mnie, bym porzuciła swoje rozważania i wstała. Nie mam jednak siły, by to zrobić. Rzeczywistość uderza we mnie, przynosząc tym razem nie strach, a bolesną świadomość, że jeśli niczego nie wymyślę, to najprawdopodobniej tutaj umrę.
Wstaję na równe nogi i ruszam w stronę komputerów rozstawionych na biurkach przy ścianie. W międzyczasie coś ściska mnie w żołądku, a zaraz potem rozlega się nieprzyjemny odgłos przypominający mi, jak dawno nie miałam nic w ustach. Nie wyobrażam sobie jednak, że miałabym poprosić, chociażby o szklankę wody. Mogę mieć tylko nadzieję, że moim porywaczom będzie zależeć na utrzymaniu mnie przy życiu wystarczająco długo, bym nie umarła z głodu.
Ciemność maluje się na ekranach wcale nie tak, nowoczesnego sprzętu, zupełne jakby chciała zakryć wszelkie informacje, jakie mogą się pod nią kryć. Próbuję obudzić te uśpione banki danych, wciskając po kilka przycisków na leżących obok klawiaturach tak gwałtownie, jakby tylko mój pośpiech mógł tego dokonać. Żaden z nich nie rozjaśnia się jednak jasnym światłem, wszystkie wierne ludziom, którzy mnie tutaj przetrzymują.
Uderzam pięścią w blat biurka. Niemożliwe, by w całym tym pokoju nie było niczego przydatnego. Rzucam się na stojące przy sąsiednich ścianach szafki i szarpie za uchwyty każdej z nich. Nie puszczają. Niewiele też widać przez szarą szybę, a jedynie zarysy pudełek, szklanych naczyń i rzeczy, których nie potrafię identyfikować. Biegnę dalej, nie omijając żadnego elementu tego pomieszczenia, ale jedyne co znajduję to strzykawkę z jakimś przezroczystym płynem i puste szklane próbki. Ponadto zawieszony przy drzwiach zlew jest tylko atrapą, z której nie leci ani jedna kropelka wody.
Mój wzrok, dotychczas rozbiegany po detalach tworzących każdy najmniejszy element mojego więzienia, pada na kubeczek stojący na małym stoliczku obok fotela. Wzdrygam się na samą myśl, by dobrowolne czymś im się przysłużyć, ale to może być moja jedyna przepustka na zewnątrz.
Kiedy mam już to, co tak niezmiernie ich fascynowało, zastanawiam się, jaki właściwie powinien być mój kolejny ruch. Część mnie zwyczajnie chciałby ich rozzłościć. Nie wolno mi jednak zapominać, jaki jest mój główny cel — wydostać się stąd za wszelką cenę. A więc udawać maksymalnie przerażoną i niezdolną do spiskowania, czy logicznego myślenia. To nie powinno być trudne, zwłaszcza gdy porywacze wreszcie przejdą do czynów.
Mogłabym jednak spróbować nieco to przyspieszyć. Zbliżam się do białych drzwi, które oprócz małego okna zawieszonego niemal przy suficie, okratowanego i prócz dostarczania jedynego źródła słonecznego światła całkiem bezużytecznego, są jedyną drogą wyjścia z tego więzienia. Oczywiście, zamknięte na klucz, więc nie otwierają się przede mną. Nie przeszkadza mi to jednak w monotonnym pukaniu. Chwilę później przeradza się ono w głośne uderzanie, które — mam nadzieję — ktoś usłyszy.
— Już otwieram! — po chwili zza drzwi odzywa się głos znajomy głos. — Już, już... Chwila...
Słychać dźwięk przekręcanego zamka, po którym następuje moment ciszy. Dlaczego nikt nie wchodzi do środka? Nieśmiało sięgam za klamkę, w nadziei, że będę mogła wreszcie wydostać się na zewnątrz, lecz dokładnie w tej chwili, drzwi gwałtownie się otwierają, uderzają mnie w czoło, tak że na moment tracę równowagę, cofając się do tyłu.
— Uderzyłem cię? — pyta Młody Biznesmen, widząc, jak z ukrywanym sykiem przyciskam dłoń do obolałej głowy.
— Nic mi nie jest. Przeżyję...
Mierzy mnie podejrzliwym spojrzeniem, zupełnie jakby miał inne zdanie na ten temat. Być może nawet śmieje się właśnie w myślach, świadomy, że moje dalsze losy spoczywają w jego rękach. Jeżeli jednak odczuwa jakąś pokręconą formę czarnego humoru wobec mojej sytuacji, nie pokazuje tego po sobie.
— Pilnowałem czasu. Nie musiałaś tak uderzać w te drzwi — odzywa się wreszcie, wskazując ręką na kubeczek w mojej dłoni.
Dopiero teraz przypominam sobie o ciepłej, żółtawej cieczy wydzielającej nieprzyjemny zapach. Z lekkim skrzywieniem oddaję mu pojemniczek, którego mężczyzna zakręca i bez najmniejszego skrępowania wkłada do kieszeni od marynarki.
— Ktoś jeszcze tutaj jest? — pytam, dziejąc się myślą, która przyszła mi wcześniej do głowy. Zważając na otaczające mnie wyposażenie i mając w pamięci strzępki wychwyconych wcześniej słów, rozsądnie byłoby założyć, że nie jestem jedynym obiektem prowadzonych przez nich badań.
Mężczyźnie nie przeszkadzają moje pytania. Możliwe, że to dlatego, że w jego oczach jestem jedynie więźniem bez szans na ucieczkę, podczas gdy on gra rolę oprawcy szukającego odrobiny rozrywki. W jego oczach nie ma jednak szaleństwa; w całym zagubieniu widocznym czasem w jego zachowaniu i mimice twarzy, tylko one, dwa ostre odłamki szkła, pozostają przenikliwie chłodne, bacznie obserwując wszystko dookoła. Staram się nie patrzeć w niezbyt długo.
— Tutaj, masz na myśli, w tym domu?
Kiwam głową.
— No ja — odpowiada powoli, jakby nie do końca rozumiał sens mojego pytania. — Jest jeszcze Shadd i Rupert.
Zapominam się na chwilę i nim zdążę przemyśleć, co chcę powiedzieć, słowa wydostają się z moich ust:
— To ta dwójka, która tu przed chwilą była? Wiesz, ta strasznie chuda kobieta i starszy mężczyzna?
Młody Biznesmen nie reaguje, na chwilę głęboko się zmyśla i wydaje się, że tylko ciałem obecny jest razem ze mną w piwnicznej celi. Zerkam na otwarte drzwi na jego plecami. Może gdyby...
— Mogłabyś powtórzyć swoje pytanie? — Otrząsa się po chwili i znów kieruje na mnie swoje spojrzenie. Na jego czole pojawia się pionowa zmarszczka.
— Czy są tutaj jeszcze jacyś inni porwani ludzie?
Postanawiam mówić z nim wprost. Ostrożne eufemizmy nie polepszą mojej sytuacji, ani nie zapewnią bezpieczeństwa. Jeżeli mężczyzna planuje cały czas zachowywać się, jakby nic złego się działo, może powinnam zaryzykować i zwrócić jego uwagę.
— Nie, tylko ty i nasza trójka — wypowiada każdy wyraz powoli, śledząc wyraz mojej twarzy.
Odsuwam się powoli do tyłu i przysiadam na fotelu dentystycznym. Dla własnego bezpieczeństwa zmniejszam dzielący nas dystans, nim zadam następne pytanie.
— Co zamierzacie mi zrobić?
— Ile masz lat? — pyta zamiast tego.
Marszczę brwi.
— A czy ta informacja jakoś mnie uchroni?
— Możesz mi zaufać, dziewczyno. — Robi kilka kroków do przodu, podchodzi do biurka i opiera się o krzesło. Przez chwilę bawi się dłońmi, wyginając palce, po czym splata je za plecami. — Wybacz, że wcześniej nie zapytałem: Jak ci na imię?
Waham się, czy powinnam mu odpowiedzieć. Nie dlatego, że udzielając tej informacji, znajdę się w większym niż dotychczas niebezpieczeństwie; uświadamiam sobie, że mężczyzna próbuje nawiązać ze mną kontakt, sprawić, bym przestała się go bać i w efekcie zyskać sobie moją współpracę.
Wcześniej stanął po mojej stronie, kiedy chodziło o prywatność w kwestii próbki moczu. Możliwe, że po prostu nie widział w tym nic zagrażającego powodzeniu misji, istnieje jednak jeszcze inna opcja, którą nieśmiało rozważam, pozwalając sobie na promień nadziei w mojej, bez wątpienia, beznadziejnej sytuacji.
Jakaś część mnie pragnie wierzyć, że mężczyzna bije się z poczuciem własnej moralności, być może nawet mi współczuje, i chce przekonać mnie, że powinnam dobrowolnie wziąć udział w jego „eksperymencie".
— Śmiało, nie musisz się mnie bać. — Próbuje się uśmiechnąć, ale nawet przyjaznym wyglądem nie jest w stanie mnie zmylić.
Spuszczam wzrok i zaciskam zęby, by nie wydać z siebie żadnego odgłosu. Skoro istnieje taka możliwość, że zamiast wykorzystywać siłę, porywacze będą próbować użyć perswazji, muszę mieć przede wszystkim na baczności siebie. Nie pozwolić, by coś przejęło nade mną kontrolę, a następnie podjęło katastrofalną w skutkach decyzję.
Młody Biznesmen, widząc, że nie zamierzam odpowiadać, podnosi się do góry, zapinając marynarkę i przerywa nieznośną ciszę:
— Chyba jednak potrzebujesz chwili spokoju. Możliwe, że byłem trochę za bardzo nachalny. Pójdę sprawdzić, czy trzeba przeprowadzić jeszcze jakieś badania.
Kiwam w skupieniu głową. Przy drzwiach mężczyzna odwraca się, by raz jeszcze spojrzeć w moją stronę, jakby sobie o czymś przypomniał. Na chwilę tracę czujność i spoglądam mu prosto w oczy, posyłając harde spojrzenie. Chcę, by wiedział, że potrafię się obronić i jeśli trzeba, będę walczyć.
Bez słowa wychodzi z piwnicy, zamykając za sobą drzwi.
Nasłuchuję uważnie przez kilka następnych sekund, czekając na dźwięk, którego moje zmysły próbują mnie zwieść, że jeszcze niedane mi było usłyszeć. Czy to jednak możliwe? Podbiegam do drzwi i szarpię za klamkę. Są otwarte.
O mój Boże, są otwarte...
Zduszam w sobie histeryczny śmiech i prześlizguje się na zewnątrz. Cała niedorzeczność tej sytuacji przyćmiewa moje zmysły, pozbawiając mnie umiejętności logicznego myślenia. Co powinnam teraz zrobić? Biegnąć, tylko gdzie? Z szeroko otwartymi oczami i urywanym oddechem omiatam wzrokiem mały korytarz, szukając jakiegoś wyjścia.
Rzucam się biegiem na schody, prowadzące do górnego wyjścia, którego klapa kusząco wisi na granicy mojego więzienia i mojej wolności. Widzę tylko ją. Nie chcę już widzieć nic więcej. Dopiero mocne szarpnięcie w ramię przywołuje mnie z powrotem na ziemię.
Odwracam się, z lekka poirytowana i spanikowana, że ktoś przeszkodził mi w ucieczce. Było tak blisko. Może uda mi się jeszcze wyrwać. Jeżeli to nie ta kobieta, mogę mieć szansę.
Napotykam zdziwione spojrzenie młodego mężczyzny, które posyła w moim kierunku. Rysy jego twarzy ślą nieme pytanie, jakie najchętniej sama bym sobie w tym momencie zadała.
Adrenalina buzuje we mnie jeszcze przez chwilę, chociaż już wiem, że przegrałam. Wyrywam rękę z uścisku, lecz już nie uciekam. Przez moje ciało przepływa fala znużenia i beznadziei. To była jedyna i ostatnia szansa na ucieczkę, której nawet nie przemyślałam odpowiednio. Jestem już zmęczona.
— Zostań w pokoju. Trzeba jeszcze zrobić parę badań.
Głos mężczyzny przebija się przez otoczkę melancholii, jaką się otaczam. Słyszę go, ale jego słowa to tylko puste komunikaty, z którymi nie mam sił, aby walczyć. Szumienie w ustach zagłusza wszystkie inne dźwięki, zostawiając mnie sam na sam z pulsującym bólem wewnątrz mojej świadomości.
I może gdyby to był pierwszy raz, może gdyby głos miał inne argumenty, może wtedy ośmieliłbym się sprzeciwić. Pobiegłabym dalej, zamiast godząc się na los, który w tym momencie wcale nie był taki oczywisty.
Zamiast tego, daję się znów poprowadzić do mojego więzienia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top