Trzy gwiazdy spadły z nieba, więcej nie potrzeba

Samotność to dziwna rzecz.
Zakrada się cicho i niepostrzeżenie. Siada obok ciebie w ciemności. Głaszcze cię po włosach, kiedy śpisz. Owija się wokół twojego ciała i zaciska się tak mocno, że brakuje ci tchu, że zamiera twój puls, choć krew płynie coraz szybciej. Dotyka ustami miękkich włosków na twoim karku. Zostawia kłamstwa w twoim sercu, kładzie się w nocy w twoim łóżku, wysysa światło z każdego kąta. Nie odstępuje cię na krok, kurczowo trzyma cię za rękę tylko po to, żeby jednym szarpnięciem pociągnąć cię w dół, kiedy usiłujesz się podnieść.(...) A kiedy sądzisz, że jesteś gotów odejść, że jesteś gotów się uwolnić, zacząć od nowa, samotność jak stary znajomy staje obok twojego odbicia w lustrze i patrząc ci prosto w oczy, mówi: no dalej, spróbuj przeżyć życie beze mnie. Nie znajdujesz słów, żeby bronić się przed samym sobą, przed głosem, który powtarza, że nie jesteś wystarczająca dobry nigdy nigdy nigdy nie będziesz wystarczająco dobry.
Samotność to zgorzkniały, żałosny towarzysz.
Zdarza się, że po prostu nie odpuści.

Tahereh Mafi - Sekret Julii

Mila przyszła dopiero następnego dnia, gdy walczył z gorączką, która zdążyła się nasilić. Nawet nie wiedział, czy ataki ustały, bo i tak nie był w stanie się poruszyć. Jego umysł był zaćmiony, jakby miał naprawdę wielkiego kaca.

Nie czuł zupełnie nic.
Już nawet ból głowy i wszystkie inne dolegliwości zaniknęły, gdy dryfował po falach swojej wyobraźni.  Jego dusza chciała odpocząć, a to był jedyny sposób. Musiał odpłynąć, tak po prostu. Zniknąć na kilka chwil z powierzchni ziemi, zamknąć się na ludzi, przestać słuchać i walczyć. To nie tak, że się poddał. On potrzebował tylko jednego momentu. Momentu spokoju, ciszy. Momentu, który będzie trwał wiecznie, ale nadal pozostanie momentem. Jedną ulotną chwilą, jedną z wielu sekund z jego życia, które postanowiło sobie z niego zakpić i nie powiadomić o dosyć poważnej wadzie, jaką był paraliż. No i oczywiście wrodzona beznadziejność. Gdyby wiedział wcześniej, że i tak nie będzie mógł kontynuować kariery sportowca, to nigdy by jej nie zaczynał. Oszczędziłby sobie tym nerwów, łez i samą duszę, która była w okropnym stanie. Okaleczona przez ludzkie słowa, posiniaczona przez czyny. Zraniona wielokrotnie przez odłamki szkła. A może były to kawałki jego serca? Mógłby je złożyć jak puzzle i skleić. Albo kryształowe łzy, które zadomowiły się w jego oczach i jak jakieś ninja ukrywały przed spojrzeniami wszystkich otaczających go istot? Nie wiedział. Nie wiedział, ale dusza była zraniona, pocięta, w strzępach. Czasami się o nią martwił. Kiedyś słyszał, że gdy ciało człowieka umiera, jego dusza pozostaje nieśmiertelna i w takich chwilach zastanawiał się, czy on już jest martwy. Bo jego ciało żyło, miało się całkiem nieźle, chociaż ostatnio nabawiło się trochę ran i siniaków, lecz jego dusza... Jego dusza w każdej chwili mogła wydać ostatnie tchnienie i co wtedy się z nim stanie?

- Yuri. - usłyszał melodyjny głos, całkiem blisko i całkiem znajomy. - Yuri, obudź się.

Zmarszczył brwi, a jego głowę ponownie zaatakował tępy ból. Było mu bardzo zimno, ale wiedział, że już za kilka minut będzie całkowicie odwrotnie i pozostanie mu narzekanie na gorąco.

Z jego ust wydostało się senne mruknięcie, ale nie brzmiało tak jak zazwyczaj. Przypominało raczej odgłos pocierania o coś papieru ściernego. Jego jama ustna była niczym pustynia. Po krótkim namyśle stwierdził, że porównanie stanu jego gardła do Sahary będzie bardziej dramatyczne, ale myśli te opuściły jego jasną główkę, gdy poczuł zimne dłonie na rozpalonych policzkach. Mruknął z zadowolenia, ale cudowny chłód zniknął po chwili i otworzył oczy, by dowiedzieć się, co się dzieje.

Przed twarzą miał rude kłaki, po prawej też, po lewej... no cóż, również, gdyż dziewczyna pochylała się nad nim, by poprawić poduszki, a potem zmienić okład na czole, a z tyłu... Nie przesadzajmy, miał ograniczone pole widzenia, a jego szare komórki schowały się w szafie.

- Musisz coś zjeść i wziąć leki. - usłyszał nad sobą.

Niech ta baba się od niego odczepi, nie widzi, że jej obecność tylko pogarsza sytuację? Jest taka ślepa, że nie zauważa, że to nie gorączka jest źródłem jego problemów?

Ugh. Kobiety.

Był bez wietrzny dzień.
Liście trzymały się mocno na swych miejscach,
Lecz na gałęzi usiadł ptak
I strącił liść.

Najpierw dali mu nadzieję,
By potem na jego oczach
Podpalić.
A prochy rozniósł wiatr.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top