O jedną gwiazdę mniej na sklepieniu
[Wstawię rozdziały, które mam, by książka nie kisiła się w szkicach, lecz nie wiem, czy będzie dalej aktualizowana. Bardzo jednak bym chciała zakończyć to opowiadanie, dla własnej satysfakcji.]
Każdy człowiek jest jak Księżyc. Ma swoją drugą stronę, której nie pokazuje nikomu.
Mark Twain
- Zachowujesz się jak dziecko. - powiedziała ze złością. - Rozpieszczony książę, który myśli, że cały świat klęknie u jego stóp, gdy będzie tego chciał.
Prychnęła jeszcze i wyszła trzaskając drzwiami, które odbiły się od framugi, by ponownie ukazać jej sylwetkę. Rude włosy powiewały za nią, przywodząc mu na myśl ognistą wstęgę palącą mosty. Wzruszył ramionami. Nie była mu potrzebna do szczęścia, obejdzie się bez jej irytującej obecności. Zamknął drewnianą powłokę. Ruszył leniwie w stronę sypialni, mijając kuchnię, w której na blacie zostawił w połowie pustą szklankę z sokiem. Jego myśli krążyły wokół miękkości pościeli, w której zaraz zanurzy nos.
Nie dotarł tam jednak, a przynajmniej nie w ciągu kolejnych kilku minut, które spędził leżąc na zimnych panelach korytarza.
Chciał się ruszyć, pokazać, że wszystko jest okay, ale... nie było. Jego kończyny były sparaliżowane, a on nie miał kontroli nad żadnym mięśniem, który wchodził w skład nóg, czy też rąk.
Do jego uszu dotarł dźwięk kroków. Wsłuchał się w nie, jakby tylko one utrzymywały go przy zdrowych zmysłach.
Jego oczy rozszerzyły się jednak ze strachu. Co jeśli ten ktoś zastanie go w takim stanie? Co jeśli będą pytania?
Oddech przyśpieszył, lecz zapaliła się maleńka lampa nadziei, gdy na jego dłoniach pojawiła się gęsia skórka, a organizm zaczął odczuwać chłód.
Paraliż ustępował.
Gdyby był w innej sytuacji, zdziwiłby się, że tak szybko, lecz teraz jedyne o czym myślał, to postawienie się na nogi.
Jak najszybsze.
Położył dłonie na podłodze, po czym oparł na nich swój ciężar. Były słabe, drżały, ale dały radę i już po chwili dotykał kolanami posadzki.
Będąc w takiej pozycji usłyszał skrzypienie drzwi. Jako że był na środku korytarza, nie miał się o co oprzeć. Miał jednak jeszcze chwilę czasu. Zanim ten ktoś go ujrzy, musi minąć jeszcze chwila. Trzeba bowiem przejść przez mały hol i skręcić w lewą odnogę, gdzie w ślepym zaułku mieścił się duży fotel, regał z książkami, puchaty dywan, stoliczek i wysoka lampa. Drzwi do sypialni były po prawej stronie i on naprawdę zastanawiał się, jakim cudem znalazł się w tym miejscu.
Zdołał przenieść ciężar swego drobnego ciała na nogi i wstać. Zachwiał się, lecz zdołał utrzymać równowagę w ostatnim momencie.
Rzucił się ku fotelowi. Nie wiedział, czy kończyny ponownie nie odmówią mu posłuszeństwa i wolał wyeliminować taką możliwość.
Zdążył zająć siedzenie i nabrać powietrza, gdy zza rogu wyłoniła się rudowłosa. Kierowała się w stronę sypialni, lecz kątem oka zauważyła jasną czuprynę i odwróciła się.
- Po co wróciłaś? - warknął, na co zaśmiała się złośliwie.
- Nie bój się, nie dla ciebie. Zostawiłam telefon.
- Powinnaś mnie przeprosić.
- Za co?! Za prawdę nie przepraszam! - zmarszczyła brwi.
Oj, gdybyś znała prawdę, to inaczej byś śpiewała, przemknęło pod jasnymi włosami. Nie powiedział jednak ani słowa, przewrócił jedynie oczami i przymknął powieki, odchylając głowę do tyłu.
Usłyszał prychnięcie, stukot obcasów, gdy Mila kierowała się do jego sypialni po telefon, po czym wraca i przechodzi obok niego. Następnie trzask drzwi i cisza.
Cisza, którą przerywa delikatny chrupot.
Słyszysz?
To jedna z gwiazd na niebie właśnie pękła.
Pękła, tak samo jak serce pewnego jasnowłosego chłopca, którego policzki tonęły w łzach.
O jeden liść mniej na tym drzewie.
To надежда, prawda?
Tak ją nazywają.
Nadzieją.
Kiedy na drzewie nie zostanie już żaden liść.
Kiedy zostanie sam pień i nagie gałęzie.
Nie pukaj w mą skorupę.
Nie krusz pozostałości mego istnienia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top