Dwa jasne ślady na niebie, gdy upadły gwiazdy u twych stóp
Razem z łzami wypływa cierpienie, by zrobić miejsce na nową, kolejną falę bólu.
Dorota Terakowska "Tam, gdzie spadają Anioły"
Kolejny wieczór w jego krótkim życiu, który spędził zwinięty w kulkę, niczym kot, wśród pościeli. Poduszka pod jego głową mokra była od łez i przyjemnie chłodziła rozpalone czoło i rumiane policzki.
Wiedział, że powinien wstać, ogarnąć się i pojawić na treningu, gdzie dałby z siebie wszystko, by pokazać, że nie jest aż tak beznadziejny, jak wszyscy myślą, lecz... Był jeden problem.
Jasnowłosy zauważył, że jego ciało ogarnia krótki, zaledwie kilku lub kilkunasto minutowy, paraliż, za to działo się to około pięć razy na godzinę. Zaczęło się poprzedniego dnia, po wyjściu Mili. Kiedy był w połowie drogi do sypialni, jego kończyny nagle stały się ciężkie, niczym ołów, a on sam ponownie wylądował na panelach.
Zdążył się dorobić kilku poważnie wyglądających siniaków i wolał nie wyruszać na przechadzki po mieszkaniu ze strefy, która gwarantowała mu jako takie bezpieczeństwo.
Do jego uszu dotarła irytująca go od zawsze melodyjka. Specjalnie ustawił ją jako sygnał, że trener pragnie się z nim połączyć, by szybko odbierać telefony. Muzyczka grała mu na nerwach i nigdy nie mógł wytrwać w postanowieniu, by nie rozmawiać z Jakovem, bowiem robił to, by nie słuchać dalej tego... czegoś.
Teraz było tak samo.
Zacisnął mocno powieki oraz zęby i zasłonił uszy dłońmi, jednak dźwięki przedostały się do narządu słuchu i z jego gardła wydobyło się pełne złości warknięcie.
Podniósł się, by stwierdzić, że nogi odziane w czarne jeansy nie należą jakby do niego i nie ma nad nimi kontroli. Podczołgał się do krawędzi posłania i wyciągnął rękę, by opuszkami palców dosięgnąć komórki leżącej na dywanie. Przesunął zieloną słuchawkę odbierając tym samym połączenie i włączył głośnik, by po chwili powrócić do poprzedniej pozycji.
- Widzę cię za dwie minuty na lodowisku! Dociera to twojej tlenionej głowy?! - skrzywił się na krzyk Jakova, który zdecydowanie nie oszczędzał własnego gardła i bębenków swojego ucznia.
- Nie dam rady. - udało mu się nadać głosowi lekceważące i typowe dla niego brzmienie.
- Jak to nie dasz rady?! Jeśli zaraz się tutaj nie pojawisz...
- Nie zjawię się dzisiaj na treningu. - przerwał mężczyźnie.
- Co to ma znaczyć?! - krótkie pikanie, gdy Yuri ponownie wyciągnął dłoń, by przerwać połączenie.
Jakov zabije mnie przy pierwszej okazji, pomyślał i otarł krople potu z czoła.
Przez kolejne kilkanaście minut próbował choćby odrobinę poruszyć nogami, a gdy na jego twarzy pojawił się triumf, bo w końcu mu się to udało, w mieszkaniu rozległo się pukanie do drzwi. No, bardziej walenie pięścią, lecz to było normalne u trenera chłopaka, którego oczy rozszerzyły się.
Był zdezorientowany, a strach zacisnął pętlę na jego gardle.
Podniósł się ostrożnie z łóżka, stanął niepewnie na słabych kończynach. Jego ciało drżało z wysiłku, a krótkie spojrzenie na swoje odbicie w lustrze potwierdziło myśli chłopaka. Wyglądał, jakby miał gorączkę, co było chyba nawet prawdą i działało na jego korzyść. Mógł usprawiedliwić nieobecność na treningu swoją nagłą chorobą.
Jesteś genialny, przemknęło pod jasną czupryną, gdy opierając się o ściany i meble w końcu stanął przed drewnianą powłoką, która drżała od silnych uderzeń.
Otworzył drzwi, by ujrzeć wściekłego Jakova. Nie był to nieznany mu widok, a nie działające poprawnie zmysły i umysł nie potrafiły wzbudzić w nim strachu przed złością trenera. Chłopak bardziej obawiał się wydania jego tajemnicy, ale skoro był w takim stanie, to chyba nagłe zasłabnięcie, czy niezbyt dobra koordynacja ruchowa nie mogły być podejrzane.
Mężczyzna chyba przygotował sobie całą przemowę i listę epitetów, którymi chciałby obrzucić podopiecznego, ale zaniemówił. Wygląda na to, że jednak Yuri miał powód, by nie pojawiać się na lodowisku, pomyślał, gdy tylko ujrzał chłopaka.
- Odpoczywaj, napij się czegoś ciepłego, wyśpij się, wyślę Milę, by sprawdziła, co u ciebie. - rzucił tylko i odwrócił się na pięcie.
Odszedł.
Dwa liście leżą pod drzewem.
Czekają, aż je podniesiesz,
spojrzysz na nie i zachwycisz się
ich barwą.
Jedyne co od ciebie dostają,
to but, który je depcze.
Tak zginęła moja надежда.
Moja nadzieja zginęła pod nogami ludzi.
Nie daj mi się zgubić wśród drzew.
Las jest duży,
a ja jestem tylko małym chłopcem.
Rozdział (bez tej mojej notki) ma 666 słów 😏😏
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top