Rozdział 6


  Pierwszy raz leżałam na tak wygodnym łóżku. Piękne wnętrze pokoju ustawione na minimalistyczny, ale przytulny sposób. Po wejściu do pokoju rzucało się w oczy łóżko z wielką puchową poduchą, kołdrą i dwoma kocami. Biurko z naszykowanym piórem w słoiczku z atramentem oraz mały blok kartek. Taki pokój był marzeniem nie jednego na zamku.

Rano słońce przebijało się przez okno. Cisza, wypoczynek, wygodne łóżko, ciche ćwierkanie ptaków i błogi spokój... To wszystko było moje. Do czasu, aż pewien buc nie zwalił mnie z mojej chwilowej oazy i wywlekł na dwór. Dosłownie. Wszedł do pokoju kopniakiem i kiedy protestowałam przeciw tak wczesnej pobudki zsunął mnie na ziemie i wyciągnął za ramiona na korytarz. Bo niezliczonych wyzwiskach rzuconych przeze mnie w jego stronę wstałam o własnych już siłach i z własnej woli poszłam się przebrać. Wiedziałam, że te bitwę wygrał.

— Następnym razem uduszę cię we śnie ty niedoróbko mężczyzny! Przysięgam! — Szłam za nim, próbując ostrzec go przed następnym podobnym i haniebnym postąpieniem, a ta nędzna imitacja człowieka z zadowoleniem i z głową w górze pogwizdywał. — Mogę wiedzieć chociaż, w jakim celu było to wszystko?

— Wreszcie. Myślałem, że już na zawsze będziesz tylko szczekać i będę musiał czekać do wigilii, żebyś zaczęła mówić ludzkim głosem. Kompletna strata czasu. — Machnął ręką jakby coś odkrył. Przewróciłam oczami.

— Jeżeli to wszystko to mogę wracać — powiedziałam bardziej do siebie i cicho odwróciłam się stawiając krok w stronę zajazdu. Zadowolona z subtelnego pomysłu. Zdałam sobie sprawę, że świat i ja jesteśmy aktualnie pokłóceni, kiedy Reagan chwycił mnie za łokieć i ciągnął we wcześniejszym kierunku. Rozpaczając nad mym życiem przegrywa przypomniałam sobie, że musi mieć jakiś cel tachając mnie ze sobą.

— Jesteś do niczego na tę chwilę. Oprócz upartego narzekania, marudzenia i obrażania nie potrafisz nic pożytecznego dla naszej umowy. Dlatego też... — Zrobił przerwę dla dramatycznego efektu, uśmiechając mrocznie w moją stronę. Czyli mam przesmażone. — ... zacznę cię trenować! — dokończył wesoło.

No chyba nie, kolego.

Wyobraziłam sobie jego treningi w dwie sekundy. Ja i biegi przez płoty, albo uciekaniem przed krowami, albo jak Reagan robi sobie ze mnie tarcze strzelniczą. Ja chcę jeszcze żyć! Z wielkimi oczami i z całych sił biegłam jak najdalej od tego kata. W życiu tak szybko uciekałam przed Wertą z miotłą. Brunet głośno zawył.

— Rany Mel, wracaj! I tak cię dogonię, ale wtedy nie będzie miło!

— Po moim trupie! — trzymałam się swojej wersji.

Chłopak westchnął.

— Jak chcesz, da się załatwić.

I niestety kolejne punkty lecą do niego, bo w ciągu trzech sekund przerzucił mnie przez ramię. Nie powtrzymało mnie to od stawiania oporów.

— Puszczaj słyszysz!? Do odciągania uwagi innych nie trzeba być sportowcem czy gladiatorem. Nie będę twoją tarczą strzelniczą!

— Co? Z resztą nieważne. Musisz coś umieć z samoobrony, w razie, gdyby plan się nie powiódł. Nie będę cię chronił, a nikt nie powiedział, że zawsze będziemy okradać tych dobrych czy bezbronnych. Bardziej przydasz się w jednym kawałku.

— W co ja się wpakowałam... — westchnęłam i dałam za wygraną. Po kilku minutach drogi chłopak postawił mnie na ziemię. Był to kraniec lasu, drzew nie było tu wiele drzew, ale było wiele miejsca. Trochę jak mniejszych rozmiarów arena, z murem, za który robiły drzewa.

Reagan stanął przede mną oparł rękę na drugiej ręce, a o dłoń oparł brodę jakby podejmował życiową decyzję.

— Podziwiać równie dobrze możesz w zajeździe — dogryzłam. Brunet wyrwał się z myśli i spojrzał na mnie nie zrozumiale.

— Słucham?

— Jeżeli chciałeś pooglądać to wysportowane ciało... — Wskazałam na siebie — to wystarczyło poprosić.

Chyba się załamał moim tokiem myślenia, bo chwycił się za głowę i przeciągle zawył rozpaczliwie.

— Jezu, za jakie grzechy? — Chwycił się za głowę — Kobieto nad bronią się zastanawiałem, żebyś się nie zabiła przy samym trzymaniu jej. Miecz odpada, potkniesz się, co robisz co drugi krok. Co więcej nawet go nie podniesiesz. Mały sztylet, tez nie musiałabyś być szybka i zwinna, czyli wykluczone. Łuk jest dość optymalnym pomysłem, nie strzelisz nim sobie w łeb. — Sięgnął do sporego worka, którego nawet nie zauważyłam i wyjął kilka strzał i łuk. Podał mi oba przedmioty. — Wiesz, jak się używa?

W głowie śmiałam się z niego całą sobą. Chyba przyszła pora zdobyć mały punkt, ale najpierw postanowiłam się z nim trochę podroczyć. Wzięłam łuk i najbardziej flegmatycznie jak mogła naciągnęłam strzałę na cięciwę. Gdy Reagan schował w zażenowaniu twarz uśmiechnęłam się i strzeliłam w sam środek drzewa oddalonego o jakieś pięćdziesiąt metrów od nas. Zadowolona oddałam zszokowanemu mężczyźnie broń i dodałam:

— Nie trzeba.

Żeby wjechać mu jeszcze bardziej na jego męską dumę, wyciągnęłam z worka miecz i kiedy nie patrzył zerwałam z jednego drzewa jabłko, podrzuciłam je i przecięłam w powietrzu na pół. Podałam mu moje dzieło, na co jego oczy rozszerzył się jeszcze bardziej.

— To, że nie lubię biegać i nie mam wiele siły nie znaczy, że we wszystkim co dotyczy walki jestem słaba. Poproszę mały sztylet i łuk. Kobieta z mieczem, będzie przyciągać za dużo uwagi i wolę działać z dystansu.

Moja wypowiedź sprawiła, że Reagan usiadł z hukiem na trawie nawet się przy tym nie krzywiąc.

— Jak?

— Zanim zamieszkałam za Glorią, musiałam sobie jakoś radzić prawda? Wujek pokazał mi parę sztuczek, technik i ruchów. Trenował jakiś czas. Wiele już nie pamiętam, ale podstawy, czyli chociażby strzelanie z łuku, są jak jazda na koniu. Tego się nie zapomina.

— Dlaczego nie powiedziałaś wcześniej?

— Bo po co?

Chłopak już nic na to nie odpowiedział, wstał ogarnął się, a na jego twarzy znowu pojawił się ten uśmiech. Nazwałam go "uśmiech złodziejaszka" wygląda wtedy jakby wiedział już, że wygra.

— Sprawdźmy więc.

Reagan wstał, zerwał kolejne jabłko i zrobił najstarszy test na łucznictwo świata. Stanął pod drzewem i położył na głowie jabłko. Nie musiał nic mówić. Uśmiechnęłam się złowieszczo.

— Ucho prawe czy lewe? — zapytałam.

Chłopak zesztywniał i chyba zdał sobie sprawę, że jeszcze nie jest pewny moich umiejętności, tym bardziej, że dawno nie miałam łuku w ręce. Sam się prosi, żeby go pomęczyć. Wycelowałam w samą granicę między jego głową, a jabłkiem. Chłopak znieruchomiał, kiedy zobaczył opadający kosmyk włosów. Spojrzał na mnie ze strachem.

— Pogrzało cię?! Na łyso mnie chciałaś zrobić? — Wzruszyłam ramionami, a brunet odwrócił się w stronę jabłka. — Wiesz..., gdyby to był mniejszy cel nie trafiłabyś. Jednak przyda ci się parę rad.

Westchnęłam głośno i przewróciłam oczami.

— Wkurzasz mnie już. — Wzięłam ostatnie trzy strzały i połówki jabłka, które przecięłam stanęłam w lekkim rozkroku. Wzięłam głęboki wdech. Spojrzałam jeszcze raz na drzewo, pod którym przed chwilą stał Reagan. Podrzuciłam wysoko połówki, naciągnęłam wszystkie strzały i strzeliłam.

— Jak to jest kurde możliwe!!! — krzyknął Reagan. Wszystkie trzy jabłka (w sumie dwa) były przestrzelone idealnie w środek, razem z tym które trawiłam przy głowie Reagana. Brunet stał pod drzewem kilka minut przyglądając się mojemu dziełu. Kiedy znudziłam się czekaniem, aż jego mózg przetworzy, że kobiety też mogą mieć umiejętności bojowe, wstałam i podeszłam do niego kładąc mu dłoń na ramieniu.

— Nie przejmuj się, kiedyś mi dorównasz. Może w następnym życiu.

Chwyciłam jedno z jabłek, wzięłam gryz i ruszyłam z powrotem do miasta zostawiając Reagana w tyle.

Po chwili usłyszałam za sobą krzyk.

— Ej Mela! Poczekaj! Meliora!

Poczekałam na wrzeszczącego bruneta.

— Czy masz jeszcze jakieś umiejętności, o których nie wiem? — zapytał lekko dysząc.

— Kobieta to tajemnica na dwóch nogach, mój drogi — wzruszyłam ramionami. — Musimy kupić drugiego konia, dla mnie.

— Umiesz jeździć na koniu?

Tym razem nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem.

— Rany Reagan... jak ty mało jeszcze wiesz o ludziach. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top