Rozdział 5
— Czyli zostajesz w stolicy?
— Ta... Muszę trochę ogarnąć moją sytuację finansową, przynajmniej do etapu spłacenia długów. Przez ten mój cholerny nałóg z nikim, oprócz ciebie nie utrzymuje kontaktu.
— Doprawdy? A ze mną utrzymujesz? Bo nie wiem jak ty, ale ja unikam cię jak ognia.
Brunet zaśmiał się ze swojej wypowiedzi i klepnął blondyna na pocieszenie w plecy. Czyli Eltan wraca szukając zarobku. Wątpię, żeby teraz cokolwiek znalazł, gdzie ludzie martwią się teraz tylko o siebie a nie o danie pracy przybłędzie. Chociaż... z jego urokiem osobistym kto wie? Może jakaś zdesperowana stara panna znajdzie dla niego coś do majsterkowania.
Parsknęłam śmiechem na swoje myśli przez co chłopaki odwrócili się w moją stronę, a rozmowy i śmiechy ucichły, a oni skupili się tylko na mnie. Przewróciłam oczami.
— Macie tak słabą podzielność uwagi, że jak patrzycie to nie możecie mówić? Jak bierzecie oddech to zamykacie oczy, żeby nie robić dwóch rzeczy na raz? W sumie może, dlatego Reagan jest taki wolny we wszystkim co robi. — Machnęłam na nich ręką i usiadłam na krańcu skarpy, gdzie kilka godzin temu o mało nie straciłam życia.
Chyba kocham życie na krawędzi.
Patrzyłam na powoli zachodzące słońce, kiedy blondyn przysiadł się obok mnie. Spojrzałam na niego, a on miał wzrok utkwiony na przeciwległe wzgórza.
— Spadam mała...
— Nie czekaj! — wykrzyczałam chwytając jego ramię— Nie jest tak źle poradzisz sobie, rozumiesz? Może jednak ten ciamajda zgodzi ci się jednak pomóc, tylko nie skacz!
Eltan spojrzał na mnie jak na wariatkę. Obleciał moje ciało wzrokiem z miną psa szukającego kości.
— O czym ty mówisz? — zapytał lekko rozbawiony
— Nie skacz albo wiesz co lepiej się odsuń, chodź pod tamto drzewo, co?
Gdzieś za sobą usłyszałam głośny wstrzymywany śmiech, a zaraz potem obok mnie. Tych dwoje śmiało się tak bardzo, że turlali się po ziemi trzymając się za brzuchy.
— O jakim skakaniu mówisz? Gdybym teraz umarł, ludzie, którym jestem dłużny wskrzeszali by mnie, żeby zabić torturami. — powiedział blondyn ocierając z kącików oczu łzy wywołane śmiechem. Spojrzałam na Reagana, który dalej dochodził do siebie.
— I z czego tak rechoczesz imbecylu? Ciebie to bym zepchnęła zanim byś podszedł do końca krawędzi. — Odwróciłam tym stwierdzeniem trochę ich uwagę od mojego wygłupu. Dlaczego pomyślałam, że Eltan będzie chciał się zabić?
— A myślisz, że dlaczego tak daleko trzymam się od klifu jak jesteś niedaleko? Aż cud, że jeszcze mnie nie przeturlałaś tam — zaśmiał się po raz kolejny. Położyłam wskazujący palec na usta przybierając zamyśloną pozę, intensywnie się w niego wpatrując. Chłopak spojrzał na mnie przez chwilę nad czymś myśląc (wiem to, bo kiedy myśli mogę prawie zauważyć jak mu mózg przy tym paruje), po czym momentalnie spoważniał. Wstał otrzepując się z resztek ziemi i trawy cofając się tyłem w stronę lasu. Wystawił w moją stronę dłoń zatrzymując mnie.
— Dobra, zrozumiałem dobra? Nie zbliżaj się, bo przywiąże cię do drzew podczas spania, żebyś nie mogła mnie zrzucić — powiedział poważnie i trochę wystraszony, co mnie okropnie bawiło. Udałam smutna i zawiedzioną, po czym podeszłam do konia.
— Ruszamy dalej? — Spojrzałam na Reagana
— Uczuciowa ta twoja towarzyszka, nie ma co — parsknął rozbawiony Eltan. Fakt, nie potraktowałam go najlepiej. Zeszłam z konia i podeszła do blondyna ściskając go. Również mnie przytulił.
—Uważaj na siebie pijaczyno —szepnęłam mu do ucha, naprawdę chciałam, żeby ten wariat uważał na siebie.
— Ty na siebie też lwico.
Zaśmialiśmy się oboje. Chłopaki wymienili między sobą braterski uścisk.
— Trzymaj się stary — powiedział Reagan.
— Dzięki, ty też i uważaj na nią. — Mrugnął na mnie
— Ej no! To ja tu jestem ofiarą — zawyłam, ale w środku śmiałam się razem z nimi.
— Będę — mruknął brunet.
Pół godziny później blondyn był pewnie na granicy lasu przy stolicy. My przez ten czas sprzątnęliśmy po sobie i przygotowaliśmy się do podróży. Zapadał zmierzch, więc nie wiem czemu, ale Reagan zarządził, że jedziemy. Zdziwił mnie jeden fakt -' Carmen (tak nazwałam naszą klacz) nie lubi chodzić nocą.
— Skoro zaraz noc, to czemu każesz wyruszać? — Zaczęłam, bo jednak wolałam wiedzieć co mu chodzi po głowie i jakie ma plany.
— Załatwiłem dziś nocleg u znajomych na kolejny tydzień — odpowiedział pakując torby.
— Dlatego ci to tak długo zajęło. — pomyślałam, a brunet przytaknął. — Ale ja nie mogę teraz robić sobie postojów. Muszę jak najszybciej odnaleźć Glorię.
— Nie znajdziemy jej wcześniej niż za miesiąc, statki królewskie podróżują bardzo wolno i zwykle po otwartych wodach.
— Nie mam więc wyboru. Jedźmy.
Cisza. Niebo pokryte milionem gwiazd, które sprawiały, że droga była rozjaśniona prawie jak w dzień. Reagan wyglądał na zupełnie wypoczętego, za to ja spałam na siedząco. Stukot kopyt i ciche pomrukiwania ptaków były dla mnie jak kołysanka i najpiękniejsza melodia. Spojrzałam w lewo, a przede mną rozpostarł się widok śpiącego miasta. Bezwiednie westchnęłam wracając wspomnieniami do spokojnych wieczór z Glorią. Potrafiłyśmy całe noce płakać sobie w ramiona przeklinając los, by po chwili śmiać się w niebo głosy.
— Już niedaleko, nie zasypiaj. Jak spadniesz nie będę się po ciebie wracał — poinformował mnie brunet.
— Łaski bez.
To były ostatnie słowa mówione przez nas, aż do samego miasta. Reagan zaprowadził Carmen do stajni obok zajazdu, przed którym się zatrzymaliśmy.
Budynek był zadbany. Murowane ściany z dodatkami drewna. Przed wejściem mała altanka, pewnie dniami rozstawiają tu stoły, by goście mogli smakować potraw na świeżym powietrzu. W środku tliło się słabe światło. Mój towarzysz otworzył drzwi puszczając mi przodem.
— Widocznie przy ludziach stara się zachowywać — pomyślałam i weszłam do środka.
— Wreszcie! Dłużej nie mogliście jechać? Co ty Reagan zgubiłeś się po drodze?
Zza blatu barowego wyskoczył starszy mężczyzna, koło pięćdziesięciu lat. Gęste, lecz w większości osiwiałe włosy. Postawny i wysoki wycierał kufel do piwa patrząc na bruneta.
— Chciałbyś Greg. Dawaj klucze. — Ruszył i zabrał z blatu dwa pęki kluczy, udając się w stronę schodów.
— Jak nie miał, tak nie ma szacunku do starszych. Tym bardziej do innych — parsknął właściciel tego miejsca.
Podczas, gdy oni toczyli bezsensowną walkę na słowa, ja rozejrzałam się po samym piętrze, czyli restauracji. Jeżeli chodzi o umeblowanie, wszystko było zrobione z drewna. Długie stoły ustawione pod ścianą z dużymi oknami i widokiem na ulice. A bardziej w głębi, krótsze, wręcz pojedyncze stoły. Prawdopodobnie dla osób szukających prywatności. Dodatki takie jak wazony czy kolorowe tabliczki, wykonane były prawdopodobnie z gliny. Przyjrzałam się im bliżej. Były powieszone od najgłębszego miejsca po kolei, aż do samego wyjścia, tym samym ozdabiają połowę restauracji. Druga połowa za to nie była udekorowana żadną tabliczką, tak jakby czekała na następne. Przyjrzałam się każdej z nich. Ostatnia z nich przedstawiała kompletny chaos w kolorach czerwieni, czerni i żółci. Kilka podobnych widziałam po drodze. Jej przeciwieństwem była pierwsza oraz przed ostatnia tabliczka. Przedstawiała kolor błękitny, biały oraz fioletowy. W samym rogu przedostatniej dostrzegłam coś na wzór herbu. Miałam wrażenie, że coś mi przypomina...
— Koniec tego! Musimy z samego rana wyruszyć. Daj te klucze po dobroci albo rozpowiem wszystkim, że to okropny lokal! — krzyknął wkurzony Reagan, na co przewróciłam oczami i podeszłam do "chłopców", bo na miano "mężczyzn" nie zasłużyli. Kiedy Greg nie chciał oddać brunetowi kluczy, a jego nastawienie przypominało dzieciaka broniącego swojej zabawki z zadowoleniem, podeszłam i z uwodzicielskim uśmiechem oparłam się o blat baru patrząc mężczyźnie (teraz już mogę go tak nazwać) patrząc prosto w oczy.
— Mógłby pan dać mi klucze? Ten buc sobie poradzi, a ja po całym dniu użerania się z nim jestem padnięta. Chyba pan rozumie... — powiedział najbardziej miłym głosem jakim potrafiła, co chyba podziałało.
— Jeżeli tak się sprawa ma, to panienka wybaczy, już daję. — Chwycił za jeden z kluczy o ciut ładniejszym zdobieniem, lekko zmrużyłam na to brwi, co właściciel zauważył i puścił mi oczko. — To pokój z "lepszym" wyposażeniem.
— Wielkie dzięki! — prychnął niezadowolony Reagan zabierając z blatu drugi zestaw kluczy i poszedł na górę. Pobiegłam za nim życząc starszemu panu dobrej nocy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top