III jemand zu helfen
Jakby za mgłą widzę swój powrót do małego piwnicznego pokoiku, gdzie siadam ponownie na starym, białym fotelu dentystycznym oczekując na dalsze instrukcje. Moje myśli spowalniają, stają się gęste i mgliste, a każda próba zebrania ich razem i podjęcia jakiejś decyzji spełza na niczym. Dopiero ostre ukłucie w ramię sprawia, że lekko się cucę.
To Młody Biznesmen wbija strzykawkę z igłą w moją rękę, cierpliwie stojąc i pobierając próbkę krwi. Swoją dłonią podtrzymuje moje ramię i ten dotyk sprawia, że mam ochotę się wyrwać, ale zaciskam tylko zęby, pozostając nieruchomo. Chwilę później jest już po wszystkim, a moja ręka jest wolna.
Porywacz oddala się na moment, odkładając próbkę i zapisując coś przy stole. Obserwując jego poczynania, próbuję jeszcze raz zebrać myśli, ale wciąż nie rozumiem, co się właściwie przed chwilą stało. Miałam szansę uciec. Uwolnić się od tych szalonych naukowców i ich eksperymentów, a jednak coś zmusiło mnie, aby zostać.
To nie pierwszy raz kiedy coś podobnego się wydarzyło. Im bardziej wysilam się, by to zrozumieć, tym wspomnienia stają się bledsze a z nimi motywy moich działań. Z jakiegoś powodu w jednym momencie, zamiast wyrwać się i pobiec w kierunku drzwi, postanowiłam grzecznie wrócić tutaj.
Pulsujący ból w mojej głowie powoli zwiększa swoje natężenie, a elegancki mężczyzna odwraca się wreszcie do mnie, prosząc gestem dłoni, bym przeniosła się na kozetkę w rogu sali. Schodzę z fotela i niepewnym krokiem podchodzę do metalowego łóżka pokrytego zieloną tapicerką. Drzwi wyjściowe są zaraz obok mnie.
Lekko odwracam się do tyłu, sprawdzając pozycje mojego porywacza. Wciąż czegoś uparcie szuka, odwrócony do mnie plecami. Mogłabym spróbować, ale czy jest warto? Chociaż nie chcę tego przed sobą przyznać, bardziej obawiam się, że to ten głos, tak czy inaczej, nie pozwoli mi uciec.
Siadam, próbując opanować drżenie dłoni. Chwilę później mężczyzna wraca, by kontynuować badania. Mierzy ciśnienie krwi oraz inne parametry, których nie jestem w stanie rozpoznać. Przez cały ten czas unikam patrzenia mu w oczy, jednocześnie obserwując i próbując zrozumieć jego pracę. Wydawał się mówić prawdę, gdy zaprzeczył, jakoby oprócz mnie był porwany tutaj ktoś jeszcze. Co nie znaczy oczywiście, że jestem ich pierwszą próbą.
— To już chyba koniec... — Z zamyślenia wyrywa mnie jego głos. Ściąga pulsomierz z mojej ręki i odkłada go do jednej z szafek. Znowu coś zapisuje, wyraźnie jednak ociąga się, by odwrócić się i znów na mnie spojrzeć. — Mam już chyba wszystko, czego potrzebujemy, więc kiedy przeanalizujemy te wyniki, będziemy mogli dopasować do nich całą procedurę wstępną. — Porywacz odwraca się wreszcie, mierząc mnie swoim zagubionym wzrokiem. — Jak będziemy czegoś jeszcze potrzebowali to... — zawiesza się na moment, jakby szukał czegoś w odmętach pamięci. — Ale naprawdę nie wiem, co jeszcze mogłoby być konieczne do zbadania...
Stawiam wszystko na jedną kartę i ryzykuję spojrzeniem mu prosto w oczy. Nie wygląda groźnie, jak jakiś stereotypowy porywacz z filmów czy książek, raczej jak młody człowiek, którego stres zżera przed ważną rozmową.
Podczas gdy ja oceniam jego, on prawdopodobnie robi to samo, o czym świadczy, z jaką zapalczywością próbuje odczytać coś z mojej twarzy. Normalnie odwróciłabym wzrok, chcąc schować się jak najdalej, teraz jednak inny głos wygrzebuje spod pokrytej lodem ziemi jakieś strzępy odwagi, które następnie formuje w przebiśnieg przebijający się poprzez moją osłonę strachu.
To wzajemne mierzenie się wzrokiem wydaje się trwać całą wieczność, nie chcę być bowiem pierwszą, która odwróci wzrok. Liczę na to, że mężczyzna w końcu się odezwie i powie mi, co takiego udało mu się odczytać z mojej twarzy. Ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu, kiedy jego wzrokowa diagnoza wreszcie dobiega końca, zwyczajnie odwraca się i zaczyna pakować swoje medyczne sprzęty i moje próbki, i bez słowa wyjaśnienia rusza w stronę drzwi.
Odsuwam się na koniec kozetki i obejmuję szczelnie ramionami. Z małego okna tuż pod sufitem dobiega już coraz mniej słonecznego światła, a więc dzień musi już powoli chylić się ku końcowi. Będąc przez większy czas w niewoli strachu, dopiero teraz udaje mi się wsłuchać w wewnętrzny głos mojego żołądka domagający się posiłku. I to właśnie on zatrzymuje w drzwiach młodego mężczyznę.
— Zupełnie nie pomyślałem o tym wcześniej. — Na jego twarzy widnieje wyraźne zakłopotanie. Przez chwilę rozważa, czy powinien zadać kolejne pytanie: — Jesteś może głodna?
Nie odpowiadam ani słowem, chociaż rzeczywiście nie pamiętam już, kiedy ostatnio brałam coś do ust. Proszenie porywaczy o jedzenie nie jest czymś, do czego jestem jeszcze gotowa się zniżyć. Jeśli jednak chcą zachować mnie przy zdrowiu, sami będą musieli o to zadbać, prędzej czy późnej.
— No raczej, że jesteś głodna — odpowiada sam sobie na pytanie. — Nie mamy tutaj zbyt wiele jedzenia do wyboru. Zawsze można coś zamówić, ale to trochę potrwa, zanim tu dojedzie... — słyszę wahanie w jego głosie.
Może zastawia się, co jego wspólnicy zrobiliby w tej sytuacji. W końcu to kobieta dała się poznać jako przywódczyni. Czy będzie musiał zapytać ją o pozwolenie?
— Popatrzę, co uda mi się znaleźć w lodówce i postaram ci się coś przynieść — decyduje wreszcie, po czym znika za drzwiami ze swoją medyczną walizką w ręce, tak prędko jakby chciał stąd jak najszybciej uciec.
Na moment zatrzymuje mi się oddech, gdy uświadamiam sobie, że w swoim pośpiechu mężczyzna ponownie zapomniał przekręcić zamek. Zaraz jednak przez uchylone drzwi wchodzi starszy porywacz z rozłożonym laptopem w rękach. Przystaje w progu i rzuca mi lodowate spojrzenie.
Nie czekając na moją reakcję, siada przy biurku po drugim końcu pokoju, odwrócony do mnie bokiem, jednak całkowicie wpatrzony w ekran swojego komputera.
Chcąc sprawdzić, czy mężczyzna kątem oka mnie pilnuje, cały czas siedząc na kozetce, przesuwam się lekko w stronę drzwi. Nieustanne buczenie sprzętu skutecznie zagłusza wszelkie dźwięki wydawane przez ugniataną tapicerkę. Centymetr w prawo później zerkam na sylwetkę starca, jednak moje poruszenie nie wywołuje żadnej jego reakcji. Próbuję raz jeszcze, stopniowo zmniejszając odległość od upragnionego wyjścia i ponownie mi się udaje nie zwrócić na siebie uwagi. Kiedy znajduję się już na skraju szpitalnej leżanki, a białe drzwi nam niemalże na wyciągnięcie ręki, zastawiam się, co teraz.
Bieg na schody to być może moja jedyna opcja na ucieczkę. Korytarz dam radę przebiec, zanim mój strażnik zdąży podnieść alarm, ale kiedy wbiegnę już na górę, nie będę mieć żadnej przewagi. Podobno w kuchni jest ten Biznesmen, jednak czy ta trójka to jedyni mieszkańcy? Jeśli znajdę wyjście i nikt wcześniej mnie nie złapie, możliwe, że jesteśmy w środku jakiegoś lasu, więc czekać mnie będzie samotna wędrówka. To nie brzmi jak dobry pomysł, ale wszystko jest lepsze niż bycie zamkniętym w tej piwnicy.
Napinam wszystkie mięśnie i przekręcam sylwetkę lekko w prawo. Stopą dotykam podłogi i zaczynam w głowie odliczać. Tym razem muszę zareagować szybko i gwałtownie, ażeby głos nie zdołał mnie zawrócić. I kiedy ułamek sekundy dzieli mój umysł od wydania rozkazu do ucieczki, niski chrapliwy głos rozlega się między ciasnymi ścianami pomieszczenia:
— Jaki jest twój ulubiony kolor?
Starczy mężczyzna, do tej pory odwrócony tyłem, zerka na mnie przez ramię. Jego krzaczaste brwi nadają jego zmęczonej twarzy zdenerwowanego wyglądu, chociaż jego głos brzmi spokojnie, jakby zadał pytanie z czystej ciekawości.
Zadziwiona jego treścią przez chwilę tylko wpatruję się w porywacza niezrozumiałym wzrokiem, nie mogąc pojąć jaki sens miały jego słowa. Czy to możliwe, że zauważył moją próbę ucieczki? Nie chcąc ryzykować, po prostu mówię prawdę:
— Pomarańczowy.
Kiwa głową, po czym wraca do swojej pracy. Zupełnie jakby nie zdawał sobie sprawy, że byłam o krok od wymknięcia się spod jego straży. Być może jego pytanie było zwyczajnym zbiegiem okoliczności. Odrzucam te rozważania na bok i odwracam się ponownie w stronie drzwi, w tym samym momencie jednak do środka przez nie wchodzi ponownie młody mężczyzna.
— Udało mi się przygotować coś do jedzenia — rzuca od progu, zerkając prędko na pilnującego mnie starca. Nie znajdując jednak żadnego sprzeciwu z jego strony, kiwa na mnie ręką. — Pomyślałem, że przyjemniej jadłoby ci się w przytulniejszym miejscu, więc nakryłem do stołu na górze — Lustruje mnie wzrokiem. — Dasz radę iść po schodach?
Zastawiam się, czy aby się nie przesłyszałam. Tyle podchodów, by wydostać się z tej piwnicy, a on tak po prostu proponuje mi wycieczkę na zewnątrz.
Kiwam głową na znak zgody.
— A zatem chodź ze mną.
***
Zupełnie nieskrępowana podążam za porywaczem najpierw korytarzem, a potem schodami na górę. Na ich końcu znajdują się stare, drewniane, skrzypiące drzwi, za którymi roztacza się widok na duży, przestronny pokój. W kącie stoi stara, ciemnozielona kanapa, a na komodzie obok stoją różne figurki i elementy porcelany, jakoby pamiątki z jakichś podróży. Naprzeciwko mnie duże okna tworzą drzwi będące najprawdopodobniej przejściem do ogrodu, roztaczającego się na zewnątrz.
— Co to za miejsce? — wyrywa mi się.
— Mój domek letniskowy na wsi.
— Jakiej wsi? — Jeżeli istnieje jakaś naiwna szansa, że mi to zdradzi, to chcę zaryzykować.
Mężczyzna jednak udaje, że nie słyszał mojego pytania albo jest to jego sposób na nieudzielenie mi odpowiedzi.
— Tędy. — Wskazuje na pokój po naszej lewej stronie, skąd dobiega zapach ciepłego jedzenia.
Mój żołądek aż krzyczy z ekscytacji, całkowicie zagłuszając głos rozsądku, mówiący, że przyjmowanie jedzenia od porywaczy jest posunięciem nierozsądnym i niebezpiecznym. Wchodzę za nim do niewielkiego pomieszczenia, które okazuje się być kuchnią, na której środku na stole stoją dwa nakrycia
Czy powinnam się wahać, nim zasiądę z nim do stołu? Najprawdopodobniej. W końcu mnie porwał, a do jedzenia dosypać mógł jakiś niezidentyfikowanych substancji. Nie powinno mnie także przekonywać, że najwyraźniej zamierzał jeść ze mną. Mimo tego jakaś część mnie spragniona ciepłego pożywienia w ustach pragnie wierzyć, że nie ma w tym nic podejrzanego.
— Ugotowałem makaron, który udało mi się znaleźć w szafce. — Odwracając się do mnie tyłem, rozpoczyna odcedzać zawartość niewielkiego garnka. — Miałem też trochę sosu w słoiku, więc cokolwiek z tego powstało, możesz nazywać spaghetti — wyjaśnia, stawiając na stole miski z jedzeniem.
Stoję i zerkam orientacyjnie na zawartość stołu, podczas gdy mężczyzna, ani trochę się nie krępując, siada i zaczyna nakładać sobie porcję na talerz.
— Sam też od dawna nie jadłem — tłumaczy się, biorąc pierwszy kęs makaronu z sosem do ust. — Siadaj, dla ciebie na pewno starczy.
Perspektywa spożywania nawet najznakomitszego posiłku naprzeciwko twarzy młodego porywacza przeraża mnie do tego stopnia, że zapominam jak oddychać. Zaraz jednak zdenerwowany głos niczym uderzenie młota o twardą powierzchnię, powodując reakcję łańcuchową, pobudza poszczególne części mojego ciała ponownie do działania. Przypominam sobie, dlaczego właściwie zgodziłam się tu z nim przyjść. Bycie poza tą piwnicą dawało mi większą szansę na ucieczkę niż kiedykolwiek. Muszę się więc przemóc.
Odsuwam krzesło i siadam do stołu. Dopiero teraz zauważam kilka tabletek ułożonych obok szklanki z wodą. Młody biznesmen, widząc moje zwątpienie, rusza z wytłumaczeniem.
— Zapomniałem ci o nich wspomnieć. Popij te tabletki przed posiłkiem.
— Dlaczego? Co to za tabletki? — staram się ukryć strach w głosie.
— Te dwie są na pobudzenie aktywności mózgu — wskazuje na żółtą i czerwoną pigułkę. — A ta... — Kąciki jego uszu zaczynają się czerwienić. — No cóż, to taka jakby... Działa jak, no... tabletka antykoncepcyjna...
Nie wiem, co odpowiedzieć. Moją głowę uderzają miliony teorii i żadna z nich nie pozostawia po sobie pozytywistycznego wydźwięku. Pomimo swojego zażenowania mężczyzna jest w stanie spojrzeć na moją twarz i dojść do wniosku, że oczekuję dodatkowych wyjaśnień.
— Będziesz w śpiączce przez długi czas, kilka miesięcy, albo... Albo dłużej.... — Stara się utrzymać ze mną kontakt wzrokowy, myli jednak moją twarz ze swoim talerzem. — Chyba będzie ci łatwiej, jeżeli twój cykl zostanie wstrzymany...
Wcale mnie to nie uspokaja, nawet jeśli spodziewałam się, gorszej odpowiedzi. Wtedy jednak przypominam sobie jedno z jego wcześniejszych słów.
— Kilka miesięcy? — Nagle perspektywa zostania ofiarą ich eksperymentu staje się bardziej realna niż wcześniej.
— Nie jesteśmy pewni ile, ale trzeba założyć najgorsze. — Przechodząc na naukowe tematy, wyraźnie się odpręża. — Pobij tabletki i jedz, póki jest ciepłe.
Nie zamierzam popijać tych tabletek. Nawet gdyby mówił prawdę, pobudzenie aktywności mózgu nie brzmi dobrze, przypuszczalnie na osi przerażających rzeczy gdzieś obok ,,kilka miesięcy w śpiączce". Muszę jednak rozważyć wszystkie opcje. Jeżeli moim głównym celem jest przeżyć, muszę uciec albo w najgorszym wypadku obudzić się z tej ich śpiączki. A jeżeli to drugie miałoby mi się nie udać tylko dlatego, że nie wzięłam jakichś głupich tabletek...
I podejmując kolejną nieobliczalną w skutkach decyzję w dzisiejszym dniu, połykam pigułki, po czym nakładam sobie dużą, adekwatną do ilości ominiętych posiłków, porcję spaghetti. Nabijam na widelec trochę makaronu i wkładam do ust. Nie jestem w stanie stwierdzić, czy jedzenie jest dobre, czy nie, bo już pierwszy kęs uderza we mnie symfonią smaków i wrażeń pieszczących moje podniebienie i mających tylko jeden cel — zaspokojenie głodu.
Mężczyzna, widząc, że udało mu się mnie przekonać, wraca do rozpoczętej konsumpcji. Reszta posiłku mija w ciszy, z czego jestem ogromnie zadowolona. Moje myśli mogą udoskonalać plany ucieczki w oparciu o nowe informacje.
Najbardziej kusząco wyglądają te drzwi do ogrodu. Wystarczyłoby zerwać się nagle z krzesła, pobiec do nich, otworzyć i wybiec na zewnątrz. Najwyraźniej oprócz tej trójki nikogo tutaj nie ma, a tylko jedna osoba jest dostatecznie blisko, by zacząć mnie gonić.
Ale to tyle z plusów.
Natomiast kilka rzeczy może pójść bardzo nie tak, zaczynając od siedzącego naprzeciw mnie młodego biznesmena, który okazać się może niezwykle sprawnym atletą, poprzez zamknięte drzwi na zewnątrz, a kończąc na ogrodzie, z którego może nie być wyjścia. Jeśli mnie złapią na próbie ucieczki, jestem pewna, że kolejnej szansy już nie dostanę. Dlatego też wszytko musi być dobrze przemyślane.
Wpadam na pewien pomysł.
— Ten pas zieleni, za drzwiami w salonie, to twój ogród? — przerywam ciszę.
Podnosi na mnie zdziwiony wzrok.
— Tak. Kiedyś uprawiałem tam warzywa, ale obecnie nie mam na to czasu, więc większość grządek stoi pusta — odpowiada.
— A może dokończymy posiłek na zewnątrz? — proponuję, sprawdzając jego reakcję.
— No nie wiem. Może gdybyś zaproponowała wcześniej... — Przez chwilę waha się, zaraz jednak jakby coś sobie przypomina i przyjmuje na twarz maskę stanowczości. — Obawiam się jednak, że musimy wracać już na dół — mówiąc to, podnosi się, aby posprzątać ze stołu.
Dobra, dosyć tego. Teraz albo nigdy.
Gwałtownie zrywam się z krzesła i odwracam w stronę salonu, kiedy moje ciało przeszywa fala bólu wypływająca z mojej głowy i obejmująca cały układ nerwowy. W połączeniu z nagłym zrywem okazuje się, że nie mogę złapać równowagi i spadam na kolana.
— Ej! Co się dzieje?! — Mężczyzna porzuca mycie naczyń i doskakuje do mnie.
Nie mogę jednak skupić się na tym, by cokolwiek mu odpowiedzieć, bo w moim żołądku zaczyna się rewolucja. Nie bacząc na silny ból głowy, zrywam się na równe nogi, przyciskając rękę do ust.
— Gdzie jest toaleta?! — udaje mi się wykrzyczeć, ledwo powstrzymując nudności.
Spogląda na mnie, zastanawiając się, czy powinien zdradzić mi ten sekret.
— Zaraz się porzygam! — ukracam jego wahania, jednocześnie starając się utrzymać zjedzony przed chwilą posiłek w swoim żołądku.
Podejmuje szybką decyzję.
— Chodź!
Wyprzedza mnie, kierując się na białe drzwi, naprzeciw wejścia do kuchni. Otwiera je przede mną i wpuszcza do środka.
Rzucam się do stóp muszli klozetowej, na chwilę przed tym, gdy rozpoczynają się moje katusze.
***
Po środkach przeciwbólowych, jakie wpompowano w moje żyły, po tym jak Młody Biznesmen zniósł mnie na dół, nie czuję się już, jakby coś rozrywało mi głowę od środka. Siedzę więc na kozetce, przysłuchując się dyskusji, której moi porywacze nawet nie starają się ukryć przede mną.
— Chciałaś te tabletki już teraz, zaraz, nie miałem więc czasu zrobić wszystkich testów! — tłumaczy mężczyzna, próbując uspokoić kobietę, którą, o dziwo, najbardziej zdenerwowały moje mdłości i ból głowy.
Nie łudzę się, że choć trochę interesuje ją moje samopoczucie. Najwyraźniej owe nieprzyjemne dolegliwości nie powinny być skutkiem ubocznym jej tajemniczych pigułek.
Zastawiam się, czy stojąca przede mną grupa ludzi, trzymająca w rękach moje losy, posiada w ogóle jakąś wiedzę w dziedzinie medycyny. Czy są oni jakimiś lekarzami, którzy w dzień wykonują swój zawód, lecząc ludzi, ratując im życie, by po pracy porywać ich i przeprowadzać eksperymenty? W każdym razie niepokojące jest, skąd mają ten cały sprzęt. Niezależnie od mojego położenia chciałabym wiedzieć więcej na temat ich poczynań, skupiam się więc, aby jak najwięcej wychwycić z ich rozmowy.
— Nie mamy nieskończonej ilości czasu, głupcy! — Kobieta nie wydaje się być ani odrobinę spokojniejsza. — Wszystko, co robimy, to i tak zbyt powoli! Nawet jeszcze nie zaczęliśmy zbierać danych do analizy, a to ona jest przecież naszym głównym celem!
Obaj mężczyźni patrzą po sobie, jakby zastanawiając się, czy warto coś mówić i jej przerywać.
— Chcę, by operacja odbyła się już jutro, a wy zamiast tego, zajmujecie się zbędnymi pierdołami! — Zakłada ręce na piersiach, mierząc ich ostrym wzrokiem, który mam nadzieję, nie spocznie i na mnie. — Miałeś miesiące na dopracowanie wszystkiego tak, żeby kiedy znajdziemy odpowiednią osobę, wszystko poszło jak najszybciej!
— Każdy jest inny, Shadd, wiesz o tym... — Młody porywacz postanawia się jednak wtrącić. — Zależy ci na czasie, ale wiesz, że równie ważna jest dokładność.
— W takim razie, dlaczego tabletki się nie przyjęły? — Zaciska szczękę w zdenerwowaniu.
— Właściwie to nie wiemy, co dokładnie się stało... — wnioskuje młodszy mężczyzna. — Mówisz, że bolała cię głowa, tak? — po raz pierwszy od rozpoczęcia dyskusji zwraca się do mnie.
Kiwam głową.
— Właściwie to wszystko mogło zadziałać tak, jak powinno — zastanawia się. — Jej organizm był nieprzystosowany, więc tak zareagował, ale nie wiemy, czy ośrodki zmysłów zostały wzbudzone.
Kobieta wygląda na troszeczkę mniej wkurzoną, a przynajmniej zainteresowaną teorią swojego współpracownika.
— Zrobimy badania i na ich podstawie udoskonalimy proporcje — postanawia mężczyzna, napawając się nową porcją entuzjazmu. — Zajmę się tym, a wy kontynuujcie przygotowania do operacji. — Przez chwilę wydaje mi się, że próbuje posłać coś na kształt krzywego uśmiechu, jednak zwalam to na słabe oświetlenie.
Kobieta mierzy go przez chwilę wzrokiem, ważąc jego słowa i obmyślając ich znaczenie, po czym rozluźnia się trochę.
— Dobrze, a więc niech tak będzie — postanawia i zaraz opuszcza pokój, wcześniej wypełniając go zagarniającym ciszę dźwiękiem swoich obcasów.
Starszy mężczyzna natomiast wraca do swojej pracy przy komputerach, a młodszy porywacz kieruje się do jednej z tych wysokich, pełnych medycznego sprzętu szafek, skąd wyjmuje po chwili sprzęt do sprawdzania czynności bioelektrycznej mózgu. Próbuję nie panikować na ten widok, tłumacząc sobie, że to przecież normalne badania, jednak moje drżące ręce zdają się nie myśleć w ten sam sposób.
— Dlaczego te tabletki są takie ważne?
Gdy pokój opuściła osoba, która najbardziej mnie przeraża, próbuję się być nieco odważniejsza i czegoś więcej się dowiedzieć.
— Bez nich nasz eksperyment się nie uda.
— Na czym polega dokładnie ten „eksperyment"? — Naśladuję cudzysłów palcami.
— Tłumaczyłem ci już. Będziesz trwać w śpiączce, w której trakcie w twoim mózgu umieszczony będzie zalążek sztucznej inteligencji.
— Nie rozumiem. Co się będzie dziać?
— Trudno mi wytłumaczyć, co dokładnie będzie się z tobą działo — mówiąc to, kończy podłączanie przewodów do mojej głowy i patrzy teraz na wynik, który ukazuje się na ekranie. — Sami nie wiemy, jak dokładnie będzie to wyglądać od twojej strony.
— Od mojej strony?
Nie opowiada, w pełni skupiony na informacjach, które odczytuje prosto z wewnątrz mojego umysłu. Zaczynam żałować, że bardziej nie sprzeciwiłam się tym tabletkom, które mogły przecież wywołać jakieś nieodwracalne szkody, z czego dopiero teraz zdaję sobie sprawę.
— Hmm... Interesujące... — Mężczyzna przysuwa okulary bliżej nosa i siada, głębiej wczytując się w dane.
To stwierdzenie uderza we mnie niczym ostrzegawczy dzwonek. Ostatnie kilka godzin wrzuciło mnie w świat nowych zmartwień i walki o przetrwanie, jednak pozwoliło, choć na chwilę, zapomnieć o innych problemach. Natomiast teraz obawa przed prawdą niczym trujące toksyny paraliżuje i zasadza obezwładniający strach. Do jakich informacji mają dostęp?
— Co jest interesujące? — postanawiam wreszcie zapytać.
— Tabletki zadziałały, ale nie na taką skalę, na jaką oczekiwaliśmy — odpowiada, jednocześnie marszcząc czoło. — Spodziewaliśmy się przyrostu w granicach pięćdziesięciu, sześćdziesięciu procent, ale wyniki te oscylują jedynie przy niecałych dwunastu.
Przetwarzam w głowie, co to znaczy dla mnie. Mężczyzna chyba robi to samo, bowiem finalnie podnosi na mnie nieco zmartwiony wzrok.
— Najwyraźniej będziemy musieli zwiększyć dawkę... — dodaje przepraszającym tonem.
Słyszę jego szeptane „przykro mi", a może tylko mi się wydaje, jednak to nie istotne, gdy przypominam sobie jeszcze tak niedawno odczuwany ból i próbuje pomnożyć go pięciokrotnie. Wzdrygam się.
— Nie chcę... — zaczynam, nieświadoma tego, jak bardzo drży mi głos i jak sama się trzęsę. Nie tylko ze strachu. Przypuszczam natomiast, że nastała już noc, w dodatku bardzo zimna.
— Rzeczywiście, zrobiło się już całkiem chłodno — Mężczyzna jakby czyta mi w myślach. Może rzeczywiście coś potrafi odczytać poprzez te przewody? — Przyniosę ci może coś do okrycia — proponuje, wstając z krzesła i rusza ku drzwiom, najwyraźniej zapominając zdjąć mi owe niepokojące kabelki z głowy.
Zanim jednak zdążę szarpnąć chociaż za jeden, zauważam swoje dodatkowe towarzystwo, a wystarczy jedno jej spojrzenie, by moja ręka powędrowała z powrotem na dół. Tymczasem Shadd, spogląda na wyniki, jakoby niezależnie od tego, czy zna już diagnozę, sama chciała ją jeszcze sprawdzić.
Siedzę sztywno, byle tylko nie zwrócić na siebie jej uwagi. Jej wzrok jednak nie pada na mnie ani razu, więc po chwili się rozluźniam i przyglądam spokojnie jej poczynaniom.
Notuje coś w małym notesiku, co chwilę rzucając okiem na ekran. Trudno mi określić, czy jest zdenerwowana, smutna, znudzona czy może wręcz przeciwnie, zadowolona. Jej twarz nie wyrażają żadne emocje i jeśli mam być szczera, określenie „kościotrup" naprawdę tutaj do niej pasuje.
Zastanawiam się, czy to, że jest tak chorobliwie wychudzona, jest jakkolwiek związane z tym, czym się zajmuje. Może zawsze taka była. Albo na sobie też przeprowadzała eksperymenty... Ostatnia myśl sprawia, że jej tak bliska obecność przeraża mnie jeszcze bardziej niż wcześniej. Z moim mózgiem jest definitywnie coś nie tak, ale czy kobieta naprzeciwko mnie jest w pełni zdrowa umysłowo?
— Przynosiłem ci to. — Biznesmen wraca z czymś długim i czarnym, przewieszonym przez prawe ramię. Po chwili zauważam, że to moja kurtka, której dopiero teraz zauważam wcześniejszy brak. Cieszę się przynajmniej, że dostałam coś swojego.
— Dzięki... — bełkoczę, odbierając od niego odzienie, które wyciąga w moją stronę. Czuję w dłoniach tak dobrze znaną mi strukturę materiału i wiem, że jest w stanie zapewnić całkiem sporo ciepła. Wpierw jednak muszę ściągnąć te przewody z mojej głowy.
Kładę kurtkę obok siebie i sięgam do góry, próbując odłączyć się jakoś, nie jest to jednak takie proste, jak mi się wcześniej wydawało.
— Oczywiście, już to zdejmuję. Mamy już wszystkie wyniki. — Mężczyzna zauważa moje starania i postanawia mi pomóc.
Kiedy moja głowa jest już wolna, opatulam się kurtką, dzięki czemu jest mi nieco cieplej i co sprawia, że jeszcze bardziej odczuwam też zmęczenie i pragnienie zamknięcia oczu choćby na chwilę, tu, na tej kozetce.
Udaje mi się to jednak tylko przez ułamek sekundy, tuż przed tym, kiedy ciszę, przerywaną chwilami rozmową porywaczy, przeszywa tak dobrze znany mi dźwięk, a jednak tak niepasujący do miejsca, w którym się obecnie znajduję.
Dlatego też nie reaguję, tak szybko, jak powinnam, kiedy słyszę dzwonek swojego telefonu, najwyraźniej wydobywający się z kieszeni mojej kurtki. Moi porywacze zdziwieni odwracają się w kierunku źródła nowego dźwięku. Przez chwilę mierzymy się nawzajem tak samo nierozumiejącym spojrzeniem, aż wreszcie otrząsam się w szoku, by zrobić to, co należy.
Wyjmuję prędko urządzenie z kieszeni, by na ekranie ujrzeć jedno słowo, które wzbudzi we mnie gdzieś głęboko ukrywane emocje. Myśl o tym, że rodzice próbowali dodzwonić się do mnie przez cały ostatni dzień, jest pokrzepiająca, ale i w pewien sposób przerażająca.
Zanim jednak zdążę cokolwiek nacisnąć, telefon zostaje mi brutalnie wyrwany z rąk, przez Shadd, która bez wahania odrzuca połączenie.
— Czyś ty oszalał, dając jej ten telefon? — Odwraca się do swoich towarzyszy, a złość wypisaną ma na twarzy.
— Nie widziałem, że tam jest... — mężczyzna próbuje się wytłumaczyć, ale nawet ja wiem, że z jego strony było to głupie i nieodpowiedzialne.
Kobieta marszczy groźnie brwi, czerwień wypływa na jej pełną zmarszczek twarz.
— Trzeba być idiotą, żeby o tym nie pomyśleć. Trzeba być tobą, żeby traktować więźnia jak jakiegoś gościa! — Powoli przestaje panować nad sobą.
— Ona nie jest więźniem. Jest naszym wolontariuszem..
— Nazywaj ją sobie, jak chcesz. Istotne jest to, do czego jest nam potrzebna. — Spogląda raz jeszcze na trzymany w ręku telefon, jakby mógł być jej zgubą, po czym go wyłącza i chowa do kieszeni spodni. — Jutro o tej porze, podłączymy ją. Teraz czas goni nas jeszcze bardziej...
I rzucając ostatnie wrogie spojrzenie, opuszcza pokój, trzaskając drzwiami.
Przez chwilę wszyscy siedzimy cicho, jakby w oczekiwaniu, że kobieta wróci. Wreszcie starszy mężczyzna postanawia się odezwać:
— Myślę, że nam wszystkim należy się sen...
Składa laptopa, po czym rzuca nam szybkie pożegnanie i w pomieszczeniu zostaje już tylko nasza dwójka.
Zerkam na młodego porywacza. Wygląda na prawdziwie przybitego albo raczej na kogoś, na kogo czeka trudna decyzja do podjęcia. Nie spogląda na mnie, choć patrzy w moim kierunku, jakby czekając, aż rozdzwoni mi się mi kolejny ukryty telefon.
Przyglądam się jego młodej twarzy, nieskalanej nawet najmniejszym trądzikiem. O dziwo, nie czyni to go bardziej przystojnym, a jedynie może trochę bardziej dziecinnym. Włosy, zapewne kiedyś puszyste i gęste, teraz opadając tłustymi pasmami na czoło, okalają jego twarz w zadziwiająco symetryczny sposób.
Wzdychając, podnosi się z krzesła i górując nade mną, rzuca mi szybkie spojrzenie. Mam wrażenie, że przez chwilę ma zamiar coś powiedzieć, ale ostatecznie mamrocze tylko „Dobranoc", zgasza światło, po czym wychodzi, starannie zamykając drzwi na klucz.
Nie sądzę, aby miała to być najlepsza noc w moim życiu. Jednak, ku memu zdziwieniu, kilka minut później, leżąc na kozetce, przykryta kurtką i wyczerpana walką o przeżycie dzisiejszego dnia, ostatecznie zasypiam.
***
Odgłosy kroków na korytarzu nie budzą mnie jeszcze, światło wpadające z zewnątrz zakłóca lekko moją senną świadomość, ale kiedy ktoś zaczyna lekko potrząsać moim ramieniem, zmuszona jestem, aby otworzyć oczy.
Przez chwilę jedynym, co widzę, jest ciemność. Wreszcie, kiedy światło dobiegające ze szpary w drzwiach oświetla nieco pokój, jestem w stanie ujrzeć ludzką sylwetkę, nachylającą się nade mną.
— Hej... Hej... Obudź się.... — rozlega się delikatny szept połączony z kolejnym potrząśnięciem.
Wreszcie podnoszę się do pozycji siedzącej, jednocześnie budząc się na tyle, aby uświadomić sobie, gdzie jestem.
Czy to już ten czas? Czy moi porywacze wreszcie przyszli po mnie, aby mnie uśpić i wykorzystać? Robi mi się tak strasznie głupio, że nie spróbowałam uciekać ani razu i tak po prostu się poddałam.
Czemu by więc nie zrobić czegoś teraz?
Zamachuję się pięścią z zamiarem trafienia nią w twarz mojego porywacza. Niestety ruch ten zostaje skutecznie przez niego powstrzymany.
— To tylko ja... — szepcze.
Wcale mnie to nie uspokaja. Zwłaszcza w środku nocy.
— Nie bój się, chciałem tylko z tobą porozmawiać... — dalej szepcze, wówczas, gdy ja uświadamiam sobie, że z jakiegoś powodu nie włączył światła w pomieszczeniu.
Odsuwam się jak najdalej od niego, szybko przypominając sobie jakieś podstawy samoobrony.
— Porozmawiać? — próbuję zapytać, ale zachrypniętym głosem, wydobywam z siebie tylko grupę niezidentyfikowanych dźwięków.
— Słuchaj mnie uważnie. Mam dla ciebie propozycję... — Kuca, sprawiając, że nasze twarze są na tej samej wysokości.
Propozycję? O czym on, do cholery, mówi? I dlaczego nie zapalił światła?
Mężczyzna nachyla się i szepcze mi wprost do ucha:
— Mogę pomóc ci się stąd wydostać, jeśli chcesz. Chcesz stąd uciec?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top