2


Cassandra szła szybkim krokiem korytarzami domu głównego watahy. Jej kitka kołysała się w rytm stukotu szpilek. Wyrosła na mądrą i piękną kobietę. Ubrana w skórzane spodnie i bluzkę z dekoltem oraz czerwoną marynarkę zmierzała do swego biura. Czekała już na nią tam Alice, jej asystentka i przyjaciółka. Rudowłosa piękność o talii osy i ognistym temperamencie. Jednak to że sie przyjaźniły nie miało znaczenia w pracy, zatrudniła ją bo była dobra i wiedziała wszystko. Dla Cassie najważniejsza była przyszłość watahy a nie własne sentymenty.

- Ratujesz mi życie, stara - zaśmiała się widząc dziewczynę z kubkiem pełnym gorącej czarnej kawy.

- Jak zawsze musze ratować twój tyłek, młoda - wystawiła język podając napój. Luna odrazu chciwie pociągnęła łyk jej paliwa nie komentując jej słów. To prawda że pary razy jej pomoc była wprost nieoceniona. Gdyby prowadziła rozmowy pokojowe z Wściekłymi kłami. Ich wódz był prostakiem i świnią, a ona nie potrafiła tak jak ona kryć do niego wstrętu. Albo gdy opracowała idealny plan odbicia zakładników od Strażników Lasu. Tworzyły zgrany duet. Alice odważna, a Cassie odważna i nieustraszona we wprowadzaniu jej szalonych i iście samobójczych czasem planów w życie.

- Co nowego?

- Problemy. - spoważniała, a jej rysy stwardniały, to po tylu latach znajomości było wystarczająco wymowne. Kiwnęła głową, by mówiła dalej gdy przeszły głębiej do pokoju.
- Alfa Rodrick porozumiał się z Alfą James'em... wczoraj w nocy... wiesz co to znaczy? - skrzywiła się. Alfa Rodrick zalecał się do niej nie dalej niż zeszłej zimy. Chciał równie mocno jej terenów co tego, by znalazła się w jego sypialni. Jednak dla niej to było za wiele. Nie znosiła męskiego dotyku... po tamtej nocy... Tylko przy nielicznych mężczyznach czuła się dobrze. Jednak gdy on zaczął ciągle być o krok, ciągle czuła jego oddech na karku, muśnięcia na udach i ramionach, nie mogła. Chciała krzyczeć głośniej i głośniej. Była jak osaczona sarna. A gdy w końcu Alfa się jej oświadczył przy całej watasze, myśląc że zapędzi ją tym w kozi rug, odmówiła. Nie było takiej siły, by się zgodziła. Jego urażona duma niestety później zaczęła sprawiać coraz więcej problemów. Psuł jej opinie wśród innych watach, szykował jakieś intrygi, groził, nawet zorganizował na nią zamach, ale teraz... z siłą dwóch watach mógł wypowiedzieć jej wojnę. Tyle bólu, śmierci i cierpienia przez nią. Poczuła ból w sercu, przed oczami zaczęły jej przelatywać twarze wilkołaków, każdy może zginąć, bo ona się nie zgodziła wyjść za Rodricka... Przewidziały taką sytuacje, ale Cass nie sądziła, że to się wydarzy. Albo i sądziła, ale całą sobą pragnęła, by się myliła.

- Przygotowałyśmy się na tę sytuacje - szepnęła. By zapewnić sobie zwycięstwo musiały znaleźć silniejszego sprzymierzeńca.

- Tak... jednak Alfa Andrew zmarł miesiąc temu, a jego miejsce zajął jego syn Chris - przełknęła ślinę, jeśli dowiedział się o ich położeniu będzie wiedział, że będzie zmuszona przyjąć każde jego warunki przymierza. To dla niej niekorzystna sytuacje do układania się.

- Czy...
- Zadzwoniłam, przyjedzie w ciągu 3 dni
- Dobrze - westchnęła. - A jak reszta spraw watahy?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top