7.
– Durny Richard, uduszę kiedyś gnoja – burknął pod nosem, gdy skończył rozmawiać z bratem. Byli w tym momencie w biurze Connora. Nikogo poza nimi nie było, dawno minęła godzina skończenia pracy reszty pracowników. Gdzieś tam tylko pałętały się pojedyncze androidy sprzątające. Hank wrócił z przygotowaną dla detektywa herbatą i spojrzał na niego pytająco.
– Co się stało? Nie zgodził się na dołączenie do misji? – spytał i podał mężczyźnie styropianowy kubek. Anderson spojrzał na przyniesione ziółka i skrzywił się. Prosił o kawę.
– Jeszcze trochę i pomyślę, że robisz mi na złość. A Richard wręcz przeciwnie, z miłą chęcią dołączy do naszego śledztwa, ale sobie cwaniak zażyczył, by powiedzieć o tym kapitan Amandzie. Pewnie chce błysnąć, że robi ze mną nadgodziny i jak będę spisywał raport, koniecznie mam go wpisać.
– Zrobisz to?
– Oczywiście, że nie. Kto mi wręczył dyplom narysowany długopisem z okazji obniżenia stopnia? Mój bliźniak. Pies go jebał, jeśli myśli, że będę mu lizać teraz stopy za pomoc podczas misji – prychnął i napił się herbaty. Nieposłodzona - dobrze.
– Kiedy się tu zjawi?
– Za dwadzieścia minut, musi jeszcze wziąć Gavina. Udało mi się nawet dodzwonić do posterunkowego Heere. To ten młodzik z dzisiaj, pamiętasz? Podobno jest dobry. Jak wszyscy się zjawią, to ustalimy co dalej – podsumował i usiadł wygodniej w fotelu. Miał ponad kwadrans odpoczynku i chciał z tego skorzystać, bo cały dzień, nie licząc godzinki w domu na zrobienie nieudanego obiadu, pracował wraz z Hankiem. Android usadowił się na biurku tuż obok szatyna. Przez moment panowała między nimi cisza, która bardzo szybko stała się niezręczna. Nawet Hank miał wrażenie, że powinni o czymś porozmawiać, by zabić bezgłos między nimi. Connorowi chyba nie spieszyło się z zaczęciem tematu, skoro popijał napar, więc białowłosy przejął inicjatywę, nagle sobie o czymś przypominając.
– Wspomniałeś, że idziesz dzisiaj do klubu. Mówiłeś serio? Skąd ta nagła chęć na socjalizowanie się? – zapytał, a detektyw rzucił mu niejednoznaczne spojrzenie. Jakby podejrzliwe, a jednak z nutką ironii w krótkim uśmiechu.
– O ile będę miał czas i siły, to tak, pomyślałem nad wpadnięciem do klubu. Jakiś typ mnie dzisiaj zaczepił i zaprosił, to stwierdziłem, że to nie taki najgorszy pomysł. To tyle – wzruszył ramionami, a dioda na skroni androida zaświeciła żółcią.
– Czyli idziesz na randkę? – bardziej stwierdził, niż zapytał. Anderson zaczerwienił się i odwrócił szybko wzrok.
– Ee, nie, chyba nie. Randką to bym tego nie nazwał. To zwykłe wyjście na piwo z atrakcyjnym człowiekiem. Może coś z tego będzie, a może nie.
– Dlaczego nie nazwiesz tego randką? Brzmi jak randka, wyszukałem definicję w systemie.
– Nie nazwę, bo w klubie nie da się normalnie pogadać. Za głośno, zresztą alkohol i parkiet to też niezbyt romantyczny sposób na spędzenie wieczoru. Randka, przynajmniej według mnie, to coś bardziej osobliwego i prywatnego.
– Rozumiem. Nigdy mi nie mówiłeś, że byłeś na randce.
– Czasem chodzę, ale nie muszę ci wszystkiego mówić – odburknął i schował się nieco w sobie. Mimo że Hank był androidem, nie za bardzo chciał o tym rozmawiać. Generalnie nie lubił mówić o sobie.
– Myślisz, że też mógłbym chodzić na randki? – spytał nagle Hank. Connor zmierzył go wzrokiem od góry do dołu. Rysował mu się obraz faceta wyglądającego jak po czterdziestce z niezłą figurą, pewnym siebie spojrzeniem i zajebistą fryzurą. Connorowi zawsze podobał się kształtny nos androida. Aż dziwne, że CyberLife przywiązało taką wagę do wyglądu swoich robotów i z jaką dokładnością tworzyli rysy twarzy.
– Mnie nie pytaj, nie widziałem jeszcze randkujących androidów. Chyba nie masz tego w programie, co? – prychnął, a Hank zastanowił się melancholijnie.
– Zapewne nie.
– Nie tracisz za wiele, nie martw się. Randki to zazwyczaj dno, a im jestem starszy, tym jest gorzej znaleźć kogoś normalnego. Chociaż czego ja oczekuję? Sam pewnie uchodzę za tę partię, która nie jest „normalna". Generalnie nie musisz sobie tym zatruwać życia jak ja i inni ludzie. Skąd ci się w ogóle wziął temat randek?
Hank wyglądał na niewzruszonego - jak zawsze. Poruszył ramionami, choć Connor coraz poważniej myślał nad tym, czy jego przyjaciel faktycznie nie zaczął objawiać symptomów bycia defektem. Z jednej strony cieszył się, że mógł przyuczyć go kilku ludzkich aspektów życia, a z drugiej wiązało się to z dużym niebezpieczeństwem i ryzykiem zresetowania go. Racjonalnie rzecz biorąc, lepiej nie brnąć w to dalej. Przecież nie chciał go stracić i pozwolić na zmazanie mu pamięci albo wymianę na inny model.
– Hank, nie wiem w co ty brniesz ostatnio, ale przestań, dobra? Od jakiegoś czasu zachowujesz się bardziej, no, ludzko. Mnie to nie przeszkadza, ale lepiej zajmij się tym, czym powinieneś i co masz wpisane w program.
– Przecież ja nie...
– Tak będzie lepiej. Może faktycznie powinniśmy trochę urwać kontakt. Pewnie źle na ciebie wpływam.
– Connor, wcale nie. Jestem funkcjonalny. Wybacz za dzisiejsze zawieszenie – android wydawał się trochę zagubiony. Detektyw pozostawił na twarzy zimną maskę.
– Nie chodzi o twoje zamyślenie się, tylko o ogół. Zacząłem zapominać, że jesteś tylko robotem i wcale nie powinno być ci przykro, że tak mówię – nie powinno, a jednak poczuł się nieswojo. Jako android nie mógł nawet mówić o nawiązaniu prawdziwej przyjaźni ze swoim partnerem z pracy, a jednak słowa z ust Andersona w niego trafiły. Odwrócił na moment wzrok, ale rozumiał intencje detektywa. Jeśli jego system zacznie być zbyt wadliwy, pożegna się z życiem.
– Masz rację, jednak nie sądzę, by ograniczenie naszego kontaktu mogło jakoś wpłynąć na to, co się dzieje.
– A coś się jednak dzieje? – dopytał detektyw, patrząc na niego czujnie. Hank się zastanowił.
– Nie wiem.
Hank rzadko to mówił. Zazwyczaj miał przygotowaną odpowiedź na każde pytanie albo starał się spekulować, jednak tym razem oboje siedzieli skonfundowani. Obaj wiedzieli, że coś było na rzeczy, ale żaden z nich nie chciał zrobić czegoś w tym kierunku. Ucięli temat zupełnie, gdy usłyszeli zbliżające się kroki. Do biurka Connora podszedł Richard Anderson wraz z towarzyszącym mu androidem, Gavinem. Oboje mieli niezadowolone wyrazy twarzy.
– Nauczyłeś go przypominać siebie? Wyglądacie jak dwie wkurwione krople wody – stwierdził Connor, splatając ręce na piersi. Bliźniak uśmiechnął się krzywo i spojrzał na milczącego Hanka.
– A ty jego zaraziłeś depresją?
– Zaraziłbym ciebie, ale masz zbyt duży pancerz o nazwie „nie posiadam uczuć".
– Tak, mnie też miło cię widzieć, ale muszę nauczyć cię lepszych ripost. Ostatnimi czasy w ogóle mnie nie wzruszasz. No, ale przełożymy to na potem. Potrzebujesz wsparcia w misji, hm?
Connor wywrócił oczami, starając się zignorować ironiczny ton brata. Zachowywali się jak dzieciaki, a i tak nie chcieli odpuścić.
– Czekamy na jeszcze jednego gościa i wtedy cię wtajemniczę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top