15.


Nie zastanawiali się długo nad sposobem powrotu do domu. Connor stwierdził, że jeżeli będą go szukać, to na pewno zaczną od jego domu. Co to więc za różnica, czy zostanie złapany na kamerze w autobusie, czy nie? Jeżeli ktoś do niego przyjdzie i zacznie robić problemy, każe mu spierdalać. I tyle. Z tego co wiedział, ucieczka ze szpitala nie była czynem nielegalnym. Problematyczna dla personelu - tak, ale chyba wciąż legalna. Nie mogą go tam zanieść siłą, to by już godziło w prawa człowieka. Tym miał zamiar się bronić.


Dojechali więc około południa. Hank powiedział, że zanim do niego wejdzie, musi coś załatwić. Nie powiedział co, od razu się ulotnił. Connor był już zbyt przemęczony, by się nad tym zastanawiać. Może polazł do sklepu? Najpewniej. Samotnie przekroczył próg domu. Nie musiał na szczęście schylać się po klucz, bo ostatnio nie zamykał drzwi na spust. Stanął na środku korytarza i przymknął oczy. Źle się czuł. Chciałby się położyć, ale zastanawiał się jeszcze nad szybkim prysznicem przed utratą przytomności w łóżku. Wybierał między jednym a drugim, chwiejąc się lekko. Gdy zdecydował się jednak umyć i otworzyć oczy, ujrzał po swojej prawej człowieka. Serce mu podskoczyło, cofnął się, nieomal krzyknął.


– Richard, do jasnej kurwy!


– Cześć, Connor.


– Co ty tu robisz? – wkurzył się, ale bardziej zaniepokoił. Skoro brat przyszedł do jego domu, musiało stać się coś złego. Albo zaraz się stanie. Sytuacja rysowała się beznadziejnie. Richard opierał się o ścianę w swoim sobotnim ubraniu i patrzył na spanikowanego, brudnego i śmierdzącego brata. Patrzył na niego dziwnie. Jakby ze współczuciem. Dziwnie.


– Lepiej wyjaśnij mi, co ty tu robisz? Powinieneś leżeć w szpitalu, czy nie?


– Nie.


– Nie?


– Wypisali mnie.


– Wypisali cię. Niesamowite. Nie myślałem, że wypisanych pacjentów wyrzuca się z okna w nagrodę za wyzdrowienie. Fajnie, zazdroszczę.


– Dobra, kurwa, daruj sobie.


– Ja mam sobie darować? Connor, zeskoczyłeś z okna! Co ci strzeliło do głowy? Ty myślisz, że to zabawne, żeby tak uciekać ze szpitala i robić znowu wszystkim problemy? – Connor zawahał się, zgubił. Wziął tylko powietrze do ust jak rybka, która nie potrafiła nic powiedzieć. Richard westchnął i wyciągnął ku niemu dłoń – Chodź, usiądź. Chwiejesz się, wyglądasz okropnie. Opowiesz mi wszystko jak usiądziesz, jasne?


Connor chciał się kłócić, ale nie miał sił. Nie przyjął dłoni brata, minął go i usiadł ciężko na kanapie. Momo leżała na fotelu i gapiła się na niego z wyrzutem, jakby mówiła mu: "brzydki właściciel". Richard usiadł na drugim fotelu naprzeciw. Przez chwilę nie odzywali się do siebie. Richard splótł dłonie, zaczął mówić.


– Słuchaj, ja... przepraszam cię. Tak za ogół, bo nie wiem za co najbardziej. Nie zauważyłem, że jesteś na tyle słaby, że...


– Słucham?!


– No co? Przepraszam cię, ale jestem przynajmniej szczery. Jesteś okrutnie słaby i nieodporny na problemy. Nie radzisz sobie i sam to wiesz. Myślałem, że do straty pracy podejdziesz spokojnie, zaczniesz układać plan na życie. Chciałem ci w tym nawet pomóc. Potem wypadek? No okej, zdarza się, to nie było nic poważnego, miałeś przynajmniej czas dla siebie, ale to?! To, co odwaliłeś w nocy? Wytłumacz mi się z tego, proszę, a potem zawiozę cię do szpitala.


– Nie jadę do żadnego szpitala.


– Och, nie zachowuj się teraz jak pięciolatek! Pojedziesz. Uderzyłeś się mocno w głowę, powinni cię zbadać – Connor odburknął coś niezrozumiale – No, a teraz lepiej powiedz mi, po co to zrobiłeś?


– A po co ci to wiedzieć?


– Bo jestem twoim bratem.


– Moim kim?


– Nie wydurniaj się.


– Nie, Richard. To ty się nie wydurniaj. Nie jesteś naszą matką, by mnie o wszystko pytać. Wcale nie muszę ci nic mówić. To nie twój zasrany interes, skąd skaczę a skąd uciekam.


Patrzyli na siebie gniewnie. Twarze niby mieli te same, a jednak tak różne. Richard starał się być tym mądrzejszym, uspokoił się szybko.


– Nic nie musisz, to prawda, ale chcę po prostu wiedzieć, okej? Czy tego chcesz czy nie, jesteśmy ze sobą spokrewnieni i trochę mi jednak zależy na twoim życiu.


– A to nowość.


– Connor – naprawdę starał się zaraz na niego nie wrzasnąć – zakopmy na chwilę topór wojenny i dumę. Powiesz mi, co tobą kierowało, czy nie?


– Nie.


– Chciałeś odebrać sobie życie?


– Richard, kurna, weź już wyjdź, co?


– Powiedz mi chociaż...


– NIE, nie chciałem popełnić samobójstwa. Zadowolony? Chciałem się wyrwać, bo mi się nudziło, a lekarz śmierdział szczynami. Idź już – Richard jak na złość nadal siedział na dupie. Connor zaczął się niecierpliwić i stresować. W każdej chwili mógł przyjść Hank.


– Przeprosiłem cię. Czy ty serio masz aż tak płytkie i samolubne myślenie, żeby znowu pogrążać tę relację? Nasze kłótnie są debilne.


Connor pobladł ze złości. Wstał.


– Teraz tak mówisz, tak? Jak już z tobą nie pracuję i nie musimy rywalizować? Skoro już wygrałeś, to możesz się zlitować i być miły? Och, dziękuję! Tak, faktycznie, to bardzo dużo dla mnie znaczy. Wiesz co, po ponad dziesięciu latach traktowania jak gówno nie chcę przyjąć tych twoich śmiesznych przeprosin. Ciekawe jak byłbyś dla mnie miły, jakbym wrócił do pracy, hm?


Młodszy nie odpowiedział. Trafił w sedno. Tak naprawdę nie mógł się z tego wybronić. Stracił jednak cierpliwość i spokój. Również wstał.


– Och, no tak, bo to ty zawsze jesteś ten biedny i poszkodowany. Straszliwie mi przykro, że cię w końcu wypierdolili. Przykro mi, że tak późno.


Connor się zaśmiał. Richard kontynuował. Wybuchł.


– Nie śmiej się, kurwa! Ty nawet nie wiesz, jak ja się czułem przez ten cały czas! W dupie miałem to, że przylazłeś ze mną do Akademii Policji, nawet się wtedy cieszyłem. Jak się zatrudniłeś po paru miesiącach w tym samym wydziale co ja, to też mi to nie przeszkadzało. Wiesz, kiedy zacząłeś przeginać? Jak z tym swoim gównianym podejściem do wszystkiego zacząłeś awansować. Ta suka Amanda nie potrafiła dostrzec tego, jak ja się starałem, przychodziłem na czas i oddawałem jej wszystkie raporty. Nie! Wolała mianować porucznikiem śmierdzącego lenia i oszusta!


– O nie, teraz to ty przeginasz...


– Mówisz? Powiedz ty mi szczerze, ale tak zupełnie szczerze – przybliżył się do niego i tknął palcem w pierś – czy ty naprawdę byłeś tego warty?


Connor skrzywił się wściekle. Z krótkiego rozmachu uderzył brata w twarz. Podniósł się szybko, przyłożył palce do opuchniętej, zakrwawionej wargi. Spojrzał na brudne od czerwieni palce, a potem na Connora. Rzucili się na siebie z pięściami. Jeden trzymał drugiego za włosy, kopali się, popychali, uderzali. W normalnych warunkach z pewnością wygrałby Connor, jednak przez otrzymane liczne obrażenia na przełomie tygodnia był na to zbyt słaby. Richard przygwoździł go do ściany i uderzył dwa razy w szczękę. Wygrał. Przestali. Przyklejeni do siebie w morderczym ścisku gapili się na siebie. Obydwóm kapała krew z ust. Connor jednak skupił się na czymś innym. Przez ramię bliźniaka wgapił się w twarz stojącego w progu Hanka, nieproszonego widza. Rich zauważył to spojrzenie i odwrócił się. Starszy spanikował.


– Słuchaj, ja to wyjaśnię...


– Czekaj, ale co?


– Ja to wyjaśnię, ale nie zabijaj go drugi raz.


Richard odsunął się od brata. Nie rozumiał.


– Kogo mam nie zabijać? Nigdy nikogo nie zabiłem! – spojrzenie Connora wyrażało dogłębne przerażenie. Bliźniak zaniepokoił się – W sensie, chodzi ci o Hanka?


– A o kogo innego ma mi chodzić?!


– No to... wyjaśnij mi – Richard nie rozumiał, ale mógł sprawdzić o co mu chodzi. Connor cały się trząsł. Wyminął brata szybkim krokiem i stanął przy wyjściu, osłaniając jedną ręką powietrze obok siebie.


– To nie miało tak być. Nie mogłeś wyjść i się schować, skoro byliśmy zajęci biciem się, debilu? – warknął cicho, patrząc w bok. Odczekał chwilę i znowu odezwał się do powietrza – Przecież sobie poradziłem, zresztą pomogłeś tak, że wcale. Och, teraz za późno na przeprosiny, skoro już wie! – warknął cicho i spojrzał nieufnie na zdezorientowanego Richarda.


– Connor, czy ty...?


– Nie! Nie wiedziałem, że przeżył, jasne? I ty też nie powinieneś wiedzieć. Przyszedł do mnie w nocy pod szpital i... Dlatego skoczyłem, jasne? I złapał mnie. A teraz się ukrywa. On chce tylko żyć, Richard! Nie zrobi nikomu nic złego. Mogę z nim wyjechać i nikt nie będzie wiedział. Zapomnij, okej? Zapomnisz?


Pomyślał, że się naćpał, ale to nie wyglądało na wpływ narkotyków. Miał już zbyt wiele razy do czynienia z ćpunami. Connor wyglądał strasznie. Na białej twarzy rozkwitły szkarłatne wypieki, cały się spocił. Ręka, którą chronił nic, drżała. Richard zbliżył się o krok, ale ten nagle się cofnął. Dzielił ich cały pokój.


– Connor, źle z tobą. Połóż się i wtedy na spokojnie porozmawiamy o Hanku, dobrze? – chyba chciał się zgodzić, ale zaraz zmieniła mu się twarz. Spojrzał na brata wrogo.


– I co? Ja pójdę spać, a ty go zabierzesz? Jak wtedy? Nie.


– Nie zabiorę ci go, słowo. Tylko się połóż... – musiał do niego podchodzić jak do dziecka. Albo chorego psychicznie. Connor stał tak chwilę bez ruchu, aż gwałtownie nie sięgnął do szuflady, z której chwycił pistolet. Odbezpieczył, wymierzył w brata. Mimo że był chory, wciąż celował celnie. Richard podniósł powoli ręce w obronnym geście. Był nieuzbrojony.


– Connor, skończ te durne żarty i odłóż broń.


– Ja wyjdę, a ty tu zostaniesz – powiedział, ignorując jego słowa.


– Nie chcesz zrobić mi krzywdy. Pożałujesz tego – wycedził Richard. Nie miał żadnego pomysłu na powstrzymanie brata. Było z nim tragicznie. Zagrażał już nie tylko sobie.


– Ja wyjdę, a ty tu zostaniesz. Nie ruszaj się, bo strzelę. Nigdy nie byłem tak poważny jak teraz, Richard. Strzelę, jak się ruszysz, jasne? – pomachał na niego bronią i zaczął się wycofywać. Policjant miał ochotę na niego skoczyć i obezwładnić, ale nie mógł. Nie w tej sytuacji.


– Nawet jak wyjdziesz, to cię znajdę, Connor. Potrzebujesz opieki lekarza. Nie możesz wyjść w tym stanie! Zrobisz komuś krzywdę. – Tylko tobie, jak się nie zamkniesz – odparł. Stał już na korytarzu przed drzwiami, wciąż celując w Richarda. Nie spuszczał z niego wzroku. Patrzyli na siebie nieufnie. Connor otworzył drugą ręką drzwi. Szybko się cofnął. Zamknął drzwi z hukiem i pobiegł do samochodu, Hank za nim. Wsiadł, odpalił silnik. Richard wybiegł za nim, jednak nie zdążył go zatrzymać. Już odjechał. Policjant patrzył tępo na odjeżdżającą niebieską Toyotę. Nie wierzył w to, co się stało. Nie chciał wierzyć i tak samo nie chciał wiedzieć, do czego może być teraz zdolny jego brat. Stał, słuchając bicia swojego serca, które głośno dudniło mu w uszach. Musiał coś z nim zrobić. Wrócił do jego mieszkania, zamknął drzwi. Zanim zadzwonił po wsparcie, zaczął przeszukiwać mieszkanie brata. Może faktycznie zaczął brać jakieś prochy i źle na nie zareagował? Już wcześniej trochę rozglądał się po domu, ale dopiero teraz wziął sprawę na poważnie. Przeszukiwał biuro. Przerzucał jedne, drugie i siódme dokumenty, które wydawały mu się coraz bardziej bezużyteczne. Jak ten facet mógł trzymać wyniki badań epidemiologicznych razem z papierami bankowymi?! Szukał czegoś, gdzie Connor mógł prowadzić zapiski. Zeszyt. Dziennik. Tablet. Laptop? Richard spojrzał na biurko i zamknięty komputer. Uchylił klapę, ekran rozjaśnił się. Zażądał hasła. Anderson uśmiechnął się do siebie, zamknął laptopa, chwycił go pod pachę. Złamanie hasła zajmie mu kwadrans, ale wolał zrobić to profesjonalnie, tak jak zawsze. Gdy usiadł za kierownicą swojego niedużego, trochę starego mercedesa, zadzwonił do Gavina. Mieli sprawę do rozwiązania.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top