Rozdział 6 (2/2)

— Boże, Clar, co ty robisz u tego faceta?! — woła na powitanie, czym bardzo mnie zaskakuje. — Zresztą nieważne, porozmawiamy u mnie, wskakuj, póki na zewnątrz nie rozpętało się istne piekło.

***

 Tamtej nocy Melanie absolutnie nie chciała zdradzić, skąd wie, iż w budynku „Gartner" mieszka Maior Prein, i dlaczego zareagowała w ten, a nie inny, sposób. Zostawiła tym samym kolejną zagadkę do rozwiązania, podczas gdy ja uwielbiam grać w takie detektywistyczne gry. Moi znajomi najwidoczniej zapomnieli, jaka potrafię być dociekliwa, a skoro wracam do dawnego żywota, dzięki któremu zwabiłam Archera w swe szpony, to lepiej, by się przyzwyczaili.

 Po czterech dniach siedzenia z fałszywą, obrażoną rodziną, czas ruszyć na pierwszy dzień pracy, do której nawet nie aplikowałam. Jestem pełna zapału, ponieważ nie idę tam dla znajomości z Maiorem Preinem, dla jego, możliwe, usług seksualnych czy prób wypytywania go o jego sfery życiowe. Choć bardzo mnie interesują, nie będę naciskała. Nie taki typ kobiety prezentuję. Wolę skupiać się na pozytywach tak, jak uczył tata. Zapomnieć o tych wszystkich okropnych, wnerwiających wadach, próbować wymazać je z pamięci.

 Wchodzę do jego biura po tych kilku dniach okropnej burzy i zniszczeń, których dokonała w międzyczasie. Siedzę w prowizorycznej poczekalni, ponieważ szef ma ważne spotkanie. Ja, natomiast, doskonale zdaję sobie sprawę, że Maior zrobił to celowo. Miał świadomość, o której przyjdę, dlatego specjalnie ustawił nagłe sprawy biznesowe. Nie wiem, komu próbuje zrobić na złość, ale dla jego małego móżdżku chyba nie dociera, że w tej poczekalni jest mi bardzo miło i przytulnie. Podziwiam liczne dzieła sztuki na ścianach, białe, marmurowe biurka i obrotowe, również białe, fotele. A wszystko za szybą w poczekalni. To właśnie tam muszą pracować architekci. Właściwie w takich warunkach chyba każdemu by się chciało ruszyć głową, zająć nowym szkicem. Och, z chęcią ja także wzięłabym szkicownik i działała na rzecz sypialni w mieszkaniu Melanie. Osobiście wolę inne klimaty, jednakże nie narzekam. Moja przyjaciółka zaproponowała mi dach nad głową, bym nie musiała użerać się z rodziną, chociaż i tak muszę do nich codziennie jeździć – tego sobie zażyczyli w ramach rekompensaty. Zazwyczaj wtedy siedzę z Eleonorą w kuchni, zagadując rozmową o mojej przyszłości i nowych planach.

— Pani Rollos, szef może panią przyjąć — oświadcza nagle miła ruda dziewczyna, wskazując mi białe, podwójne drzwi. Skinieniem głowy dziękuję jej, wchodząc do środka bez zbędnego pukania. Silę się na delikatny uśmiech. 

 Wstaje z fotela, wyciągając przed siebie dużą dłoń. Patrzę na niego z dystansem, wzdychając.

— Witaj z powrotem, Francesco. Już myślałem, że nigdy nie przyjdziesz.

— Przesunąłeś godzinę naszego spotkania, więc było mi niezwykle sympatycznie w poczekalni. Dostałam kawę, a nawet pączka. Tylko nie mów, że to jutro będzie moim obowiązkiem...

— A chcesz? Bo mogę dać ci każdą posadę — mówi spokojnie, a dopiero potem cicho się śmieje. — Wybacz, nie każdą. Nie możesz być architektem. Brak wykształcenia. Brak papierka. Brak umiejętności, co? — pyta sarkastycznie, przez co krew zaczyna mi buzować. Mogę dawać się obrażać, ale nigdy nie poniżać ani pozwalać na wypominanie ucieczki ze studiów. To najgorsza decyzja w moim życiu. Gdybym została, namówiła na to samo Archera... on nadal... Zduszam chęć wydobycia z siebie jęku rozpaczy. Przybieram obronną postawę, mając wrażenie, że jeszcze specjalnie mnie podburza przed pierwszym dniem. Czuję się jak głupi, nic niewiedzący uczeń, który poszedł na rozmowę do poważnego dyrektora erudyty.

— Moje umiejętności są na wysokim poziomie, panie Prein. Proszę dokładnie przeczytać notę od mojego profesora, z którym miałam prywatne zajęcia po godzinach jego pracy. Wystawił naprawdę ciekawą opinię na mój temat — dodaję od siebie, uśmiechając się zwycięsko. Maior marszczy brwi, zerkając w stos papierów. Dopiero potem podnosi wzrok, a mnie przechodzą ciarki. Myśli, że wygrał. Myśli, że profesor nie istnieje i sama stworzyłam ten dokument dzięki znajomościom. Myśli, że naprawdę jestem cholernie niedorozwinięta, nadal leczona przez psychiatrów. Albo może ja tak myślę i ciągle sobie to wmawiam?

— Tak, faktycznie, profesor Cavaggio z włoskiego Uniwersytetu na wymianie jest dość rzetelnym opiniodawcą. Próbujesz ratować reputację, Francesca? Ona przepadła w momencie, kiedy weszłaś mi do łazienki.

— Mówił ci ktoś, iż jesteś dupkiem? — pytam, drżąc z wściekłości.

— Wiele razy, ale teraz hamuj słownictwo. Oprócz bycia dupkiem, jestem twoim szefem i teraz przyjmuję cię na stanowisko mojej prywatnej asystentki. Cóż, jeśli chcesz to ładnie ująć, wstąpiłaś właśnie do pewnej sfery życiowej — oznajmia z lekkim uśmieszkiem, kładąc przede mnie kolejne papiery. — Radzę ci zachować profesjonalizm, gdyż tego wymagam od każdego pracownika. Żadnego wchodzenia komuś do toalety, żadnych potajemnych schadzek, pełna kultura i zaradność. Liczę także na twoją komunikatywność, kreatywność i szczere, pełne optymizmu odpowiedzi w moją stronę. Zapamiętaj, to ja tu rządzę, to mój świat, a to ty jesteś gościem. Dość nieprzyjemnym, niemiłym, podrywającym szefów na wejście do łazienki. Nie rób tak z innymi pracownikami. To poważna praca, a nie burdel.

— W tym momencie mogę już być byłym pracownikiem, dopóki pan wielki szef Prein nie zmieni swojego nastawienia. Możesz mówić wszystkimi językami świata, ale gdy używasz angielskiego, twoje słownictwo ma natychmiastowo ulec zmianie, ponieważ nigdy więcej nie wstąpisz w progi mojego domu.

— Nie masz domu, Francesca. Twój dom jest na Florydzie. Nikt nie kazał ci wracać — odpowiada sucho, czym stawia przed sobą wielki nagrobek. Powstrzymuję się, by nie wpaść na niego, nie powalić i nie obić mu tej przystojnej twarzy. Przełykam głośno ślinę, podczas gdy pierwsze łzy skapują z policzka na białą koszulę. Nie miał prawa tak mówić.

— Jesteś dla mnie taki z prywatnych powodów — mówię cicho, nagle zdając sobie z tego sprawę. Mężczyzna unosi głowę, zaciska pięści i poważnie patrzy mi w oczy. Przez chwilę widzę w nich wahanie i niechęć, ale jest to jedynie nanosekunda. — Skoro mnie znasz, mógłbyś być choć trochę łaskawszy w doborze pewnych słów.

Nie czekając na jego reakcję jak najszybciej opuszczam to piękne biuro, zmierzając prosto do wyjścia. Nie czekam na wołanie, którego i tak bym się nie doczekała. Nie myślę o powrocie tam i proszeniu o jeszcze jedną szansę na rozmowę. Pragnę omijać tak złych ludzi szerokim łukiem, nie nadeptując im na stopy. Każdemu z nas należy się wzajemny szacunek, a jeśli go nie otrzymujemy, stajemy się wrogo nastawieni do danej osoby. Maior Prein zdobył u mnie maksymalną ilość minusów, które ciężko będzie naprawiać, jeżeli się na to zdecyduje. Z tego, co mówił, odnoszę wrażenie, że zna moją historię ze szczegółami, dlatego nie rozumiem tak okropnego zachowania względem mnie. Co ja mu, do cholery, zrobiłam? Nawet go nie pamiętam! Gdyby postarał się przybliżyć mi naszą znajomość, może potrafiłabym... sama nie wiem, co bym potrafiła. Szczerze się do niego uśmiechnąć?

Naprawdę wolę dać sobie spokój z tą pracą, wrócić na studia, a dopiero potem czegoś szukać, jeśli na każdym kroku mam być ośmieszana z powodu znajomości z moją matką czy braku pewnego dokumentu. Z przyjemnością wrócę do domu oznajmić rodzinie, że rezygnuję z pomocy znalezienia mi pracy. Zabiorę ostatnie rzeczy i zniknę z ich życia, żeby w końcu odizolować się od negatywnych ludzi, zatruwających mój spokój wraz z harmonią.

Ośmieszona, zdenerwowana i mająca wszystkiego dość, wchodzę do domu, gdzie akurat krząta się Eleonora z cichym odkurzaczem. Gdy mnie widzi, odstawia sprzęt na bok, bez słowa zabierając moją jesienną kurtkę i prowadząc nas w stronę kuchni. Siadam na stołku, chowając twarz w dłoniach. Myślałam, że powrót do Atlanty będzie milszym przeżyciem, że w jakimś stopniu pomoże mi wreszcie stanąć na nogi, jednakże na razie jest tylko pod górkę. Wszyscy sprawiają, iż moje życie robi się coraz gorsze, coraz bardziej marne, nie do wytrzymania. Chciałam żyć szczęśliwie, chciałam choć raz od tych kilku lat szczerze się uśmiechnąć, stwierdzić, jaką to jestem optymistką. Każde moje „chciałam" powoli zalega w gruzach.

— Nie powinnam pytać, ale w porównaniu z twoją matką, ja się martwię, Clarisso. Coś się stało? — pyta delikatnie Eleonora, podsuwając mi czarny kubek z parującym napojem. Wyczuwam ulubioną zieloną herbatę, dlatego podnoszę wzrok na gosposię.

— Byłam na rozmowie o pracę u Maiora Preina. Uwierzysz, bądź nie, ale zachował się jak skończony dupek, wypominając mi brak papierka i stwierdzając, że mój dom jest na Florydzie i mogłam tu nie wracać. Mówił to tak, jakby miał prawo. A nie miał, Ele! Nie miał... — ściszam głos, wiedząc, iż w rezydencji mogą podsłuchiwać inni członkowie rodziny, którzy tylko czekają na jakąś moją potyczkę. Nie wiem, skąd wzięło się ich wrogie nastawienie względem mnie, lecz już dawno temu straciłam ochotę na odkrycie tej trudnej zagadki. — Wysiadam, i tu nawet nie pomoże doktor Estera. Po prostu chcę zacząć jeszcze raz, niestety każdy mi to utrudnia.

— Clarriso, nie wspominałam tego wcześniej, bo bałam się, że ktoś usłyszy i zostanę wyrzucona z pracy, ale tego jest za wiele. Trzeba z tym walczyć. Trzeba się ponownie postawić. Ten mężczyzna to dupek, do którego wysłała cię rodzina. To podłe gnidy. Och... — Eleonora nagle milknie, spoglądając na coś za mną. Odwracam wzrok, napotykając wielką posturę Johnathana. Wzdycham, przewracając oczami. Akurat ten człowiek najmniej mnie obchodzi. Wkupił się w łaski rodziny Rollos swoim statusem, wyglądem i świecącą inteligencją, niestety bardzo głęboko ukrytą. Tacy jak on czy ja od razu zostalibyśmy wykluczeni, gdybyśmy zaczęli się popisywać erudycją, kreatywnością czy większym IQ. Tu się liczą zarobki, zarobki i... zarobki. Nieważne, jakimi złymi sposobami by nie zarabiać, trzeba to robić. Może właśnie dlatego ja zostałam odizolowana, wyrzucona z rodziny. Bo zdążyłam ujawnić to, co powinnam skrywać.

— Nie obchodzi mnie, co słyszałeś, co im powiesz, co było błędem. Możesz mi naskoczyć na głowę, wyrwać włosy, a ja i tak nie zaprzeczę, że twój przyjaciel to emocjonalny potwór, który myśli, że mnie zna i ma jakieś pieprzone prawo do osądzania — warczę, zaciskając pięści. Mężczyzna wzdycha, przybliżając się. Eleonora dyskretnie wychodzi z kuchni, zostawiając nas samych. Johnathan siada na stołku obok, nie wypowiadając ani jednego słowa.

— Przyszedłem, by o nim porozmawiać. Chcę wyjaśnić ci kilka spraw...

— Nie chcę ich słuchać. Nie chcę słuchać niczego, co ma związek z tym chorym facetem.

— Maior jest pęknięty przez życie. Mam wrażenie, że nie odróżnia uczuć i zapomniał, że istnieje ból, który widocznie sprawił tobie. Wiem, ja również nie należę do lubianych przez ciebie osób, natomiast proszę. Proszę o wysłuchanie, Clarisso.

Jego spokojny, wręcz smutny ton natychmiast mnie przekupuje. Nie słyszałam takiego zdania na temat Maiora. Jest pęknięty przez życie. Pęknięty. Ja także nie należę do poskładanych, sklejonych całości, jednakże nie zachowuję się w tak okrutny sposób. Mimo wszystko Johnathan sprawia wrażenie szczerego w tym, co mówi, dlatego biorę kubek w dłoń, wzrokiem poganiając go do wyznawania tych kilku spraw, o których wspomniał. Głęboki wdech i czas start...

 Kochani! Możecie być z siebie dumni, ponieważ jeśli tu jesteście, to znaczy, że przeczytaliście już 52 strony "Sztuki". Wiem, wiem, w "Panie Wszechświata" działo się znacznie więcej na tym etapie, ale mam nadzieję, że wolniejszy przebieg pewnych sytuacji jest lepszym wyjściem niż to, co robiłam w pierwotnej wersji opowiadania. Nawet nie chcecie wiedzieć, jaka scena była na tej stronie w "Panie", bo jak ja ją czytałam, łapałam się za głowę i wybuchałam śmiechem, czytając te wypociny! :D 
 W każdym razie obiecuję, że niedługo będzie coraz więcej Clarissy i jej bezpośredniego szefa, Maiora. Jestem ciekawa czy wiecie już, co szykuję i czy w tej wersji "Pana" pojawi się słynna Esme Winters oraz inni bohaterowie. Jak myślicie? Będzie coś ze starego Josha? ;) 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top