Rozdział 8

Incydent z Maiorem Preinem i jego dziewczyną zszedł na dalszy plan. Naprawdę nie obchodzą mnie te sfery życia prywatnego mojego szefa. Fakt faktem, gdyby nasza znajomość wyglądała nieco inaczej, pewnie byłabym bardzo zainteresowana, ponieważ ten mężczyzna to również ciekawa zagadka połączona rąbkiem tajemnicy, a wszystko w ładnym opakowaniu. Niestety przez słowa przyjaciela, pijąc piwo z sokiem, myślę o zgubnym uroku dawnych znajomości. Zgubny urok... Maiora?

– Clar, no daj spokój, o co chodzi? Dlaczego z nami nie rozmawiasz?

– A dlaczego wy nie kończycie swoich dziwnych zdań? Chyba należą mi się jakieś wyjaśnienia albo chociaż pełne wypowiedzi. Nie jestem jasnowidzem i nie potrafię wrócić do pewnych wydarzeń, więc trochę litości, co? – burczę, dokańczając napój.

Kładę na blat kilka banknotów, po czym ruszam do wyjścia. Nie uważam tej zabawy za bardzo udaną, ale pomijając wkroczenie w prywatne sfery Preina, nie było tak źle. Jak na powrót do rzeczywistości, wyjątkowo trzymam się o własnych siłach i dam radę samodzielnie zadzwonić po taksówkę.

– Przestań, bredzisz od rzeczy przez ten alkohol. Zawsze ci wszystko mówiłam.

– Nie, Melanie. Ty z naszej trójki jesteś najbardziej tajemnicza. Znasz Johnathana, czego mi nie powiedziałaś. Wiedziałaś, że wtedy, w nocy, gdy rozpętała się burza, byłam pół wieczora u Preina, chociaż tego ci nie zdradziłam. Sądzisz, że ballady kojarzą mi się ze złem, co jest gówno prawdą, Mel. Chcę prawdy. Tylko tego oczekuję – mówię ciszej, wyrzucając VIP opaskę do kosza na śmieci. Razem z przyjaciółmi idę chodnikiem prosto na parking, gdzie Danny zostawił samochód. Z racji tego, że nie pił, mam nadzieję, iż odstawi nas pod dom. Kiedy kluczykiem otwiera auto, pakuję się na tyły, natomiast Melanie i Danny jeszcze chwilę dyskutują na zewnątrz. Nie słucham ich, wlepiając tępe spojrzenie na wysokie budynki w centrum miasta. Oświetlają je liczne światła w pięknych apartamentach, zapewne, bogatych ludzi. Może teraz w jednym z takich pięknych mieszkań Maior za chwilę wypije lampkę wina i zaprosi swoją dziewczynę na wspólną kąpiel. Boże, błagam, usuń mi te myśli z głowy.

– Porozmawiamy jutro? Obiecuję wtedy powiedzieć wszystko, co tylko będziesz chciała wiedzieć.

– W porządku, ale spróbuj nie dotrzymać obietnicy, a usmażę cię na głębokim oleju, wcześniej nabijając na widły.

– Widzę, że nie wyszłaś z wprawy grożenia ludziom – oświadcza ironicznie Danny, na co wzruszam ramionami, posyłając mu głupkowaty uśmiech. Pewne nawyki zostają na zawsze, nie tylko na jakiś określony okres czasu. Pewne maski odrzuca się w chwili, kiedy na naszej drodze stają odpowiedni ludzie. Ja, dzięki tej dwójce, odrzuciłam wszystkie zbędne maski, nie zgrywałam aktorki, nie tworzyłam sztuki ze swojego życia. Byłam i jestem całkowicie sobą, dlatego mogę sobie pozwolić na każde słowo, każde, prawdziwe zdanie.

Oni nie są jak moja rodzina, nie zrobiliby mi takiego świństwa jak matka czy siostra, które od tych kilku dni milczą i w ogóle się nie odzywają. Przymykam powieki, kiedy Danny rusza z miejsca parkingowego, a jego bezpieczna, spokojna i płynna jazda powoduje, że mam ochotę zasnąć w tym wygodnym fotelu.

Głośna muzyka, dźwięki skrzypiec, pełna pasja i uśmiechnięte twarze dwójki młodych osób, wracających z jednej z najpiękniejszych rocznic, jaką mogli sobie wymarzyć. Wizyta w filharmonii, kolacja na dachu wysokiego budynku, grająca na skrzypcach piękna blondynka i jej ukochany mąż, z miłością wpatrujący się w jej zielone, pełne radości oczy. Czarna sukienka w czerwone kwiaty podrygiwała w rytm tańczącego i grającego z kobietą wiatru. Samochód mknął przez drogę, deszcz skapywał na szyby, tworząc razem z nimi wyjątkową, naturalną muzykę. Blondynka posłała mężowi jeszcze jeden radosny uśmiech, stukając palcami o podłokietnik.

– Nigdy nie słyszałem piosenki rockowego zespołu granej na skrzypcach. A więc...dlaczego architektura, skoro mogła być muzyka? – spytał mężczyzna, robiąc ostry zakręt na śliskiej drodze.

– Muzyka to pasja, architektura sposób na zarobek. Nie utrzymałabym nas z pensji skrzypaczki, Archer.

– Skarbie, ja też pracuję. Praca pilota daje nam dużo możliwości, szczególnie dla ciebie i twoich ewentualnych podróży. Znam się na muzyce, sam ją tworzę, dlatego widzę twoją przyszłość usłaną licznymi płytami i nagraniami.

– Boję się, chyba jak każdy przyszły muzyk i twórca – oświadczyła cicho Clarissa Wilde, próbując szybko odepchnąć obraz rzucanych przez siebie studiów. Zrezygnowała z dawnych marzeń i sposobu na zarobek ze względu na nową pasję, jaką była muzyka. Wiedziała, że drzemie w niej artystka, jednakże to Archer wyciągnął to na powierzchnie, sprawiając, iż kobieta całkowicie obróciła swoje życie do góry nogami. Jedna chwila wystarczyła, by podjęła najważniejszą decyzję, odrzucając edukację na uczelni.

 Mężczyzna po raz kolejny wykonał ostry zakręt na wąskiej drodze, kierując prosto do ich domku na obrzeżach miasta. Na tym odcinku nie świeciły żadne uliczne latarnie, a sama droga była rzadko przejezdna. Częściej walały się tu drzewa po różnych huraganach, dlatego ludzie twierdzili, że nie będą marnować czasu i od razu pojadą dłuższą trasą. Jednak Archer Wilde nie lubił słuchać pogłosek ludzi, nie lubił podążać za nimi nawet w kwestii wyboru drogi, którą dotrze do własnego domu. Prowadził, wiedząc, że jest doświadczonym kierowcą i może pozwolić sobie na częstsze spoglądanie na piękną żonę i chwilkę nieuwagi dla jezdni.

– Nie jesteś sama, Clarrie. Razem będzie raźniej – powiedział Archer, łapiąc Clarissę za ciepłą dłoń. Kobieta uśmiechnęła się, kiwając głową. Muzyka zrobiła się bardziej dynamiczna, wypełniała cały samochód, a grająca skrzypaczka całkowicie przerobiła spokojniejszą wersję piosenki na szybszą, można było rzec groźniejszą i żywszą. Pełną niepokoju, przerażenia. W jednej chwili odczucia skrzypaczki z radio przeniosły się prosto na Clarissę Wilde, gdy zza zakrętu wyjechał kolejny, wielki samochód z włączonymi długimi światłami. Oślepiło to nie tylko blondynkę, jak i kierowcę, który zaczął gwałtownie hamować, próbując zjechać na bok. Nie widział jednak, gdzie prowadzi samochód, dlatego w dość szybkim czasie przez śliską powierzchnię przetoczył się suv Archera, a potężny huk rozniósł się w momencie, gdy drugi samochód uderzył w parę. Clarissa głośno krzyknęła, próbując jak najszybciej odpiąć się z pasów i wyskoczyć z samochodu.

– Clarrie! – zawołał mężczyzna, łapiąc ją za rękę. Jednak kobieta nic już nie słyszała, ogarnął ją przeraźliwy ból, podczas gdy kierowca z czarnego audi przeklinał na wszystkich bogów, widząc, jak mocno uderzył w bok przeciwnego pojazdu. Podejrzewał, iż kobieta, która siedziała na miejscu pasażera, zmarła od razu. Przerażony wrzucił wsteczny bieg, wyjechał, po czym skręcił z powrotem na drogę. Z szeroko otwartymi oczami wcisnął pedał gazu, ale śliska powierzchnia i nagłe zwiększenie prędkości spowodowały poślizg. Archer, wyciągający żonę z samochodu, próbujący reanimować ukochaną, nie spodziewał się bowiem, że mężczyzna powodujący wypadek za chwilę ponownie uderzy w ich samochód, przez to ten przewróci się na bok, zabijając na miejscu ratującego żonę Archera.

Huk. Uderzenie. Spojrzenie mężczyzny. Światła i potężny ból.

– Clar! Clar, do kurwy nędzy! – Ktoś zużywa swój piękny głos na tak okropne bluzgi... Ktoś krzyczy. Ktoś... Archer? Czuję szybkie przemieszczanie się obiektu, w którym właśnie siedzę. Czuję też strach. Czuję go. Ból, stratę, wszystko. Otwieram oczy, a gdy widzę przed sobą długie, oślepiające światła – krzyczę. Nie wiem jak głośno, jak piskliwie, po prostu krzyczę, dając upust wszelkim emocjom, strachowi i lękowi. Nie mam pojęcia, co się dzieje, oprócz tego, że właśnie siedzę w samochodzie, mknącym przez ciemną szosę, a oświetliło mnie światło innego auta. Zaraz umrę jeszcze raz. Zaraz jeszcze raz kogoś stracę. Zaraz nastanie ciemność, nikt nie będzie w stanie wyciągnąć mnie z potrzasku mroku i bezradności. – Co się z nią dzieje, na litość boską?

– A skąd mam to wiedzieć?! Jedź do szpitala. Boże, boże, Clarissa, proszę, popatrz na mnie! – krzyki Melanie dobiegają do mojego umysłu jak w zwolnionym tempie. Ona zaraz zginie. Jej wnętrzności zaczną się przekręcać na każdą możliwą stronę, powodując nagłe, silne wymioty oraz potężny wstrząs. Uderzy ją wielki samochód, ważący pewnie z tonę. Melanie umrze na miejscu. Tak jak Archer. Archer, próbujący mnie ratować, który zawsze wolał ratować innych, nie siebie. Mój kochany... Mój Archer.

Mija ciemna, pokryta mrokiem i lękiem noc, podczas której niewiele pamiętam, co się wydarzyło. Nie straciłam ponownie pamięci, aczkolwiek podane przez lekarzy leki nieco mnie otumaniły. Teraz leżę na białym prześcieradle, szczelnie okryta równie białą, lecz nieco podartą kołdrą, na twardej, dość niemiłej w dotyku poduszce. Lustruję otoczenie, próbując odtworzyć wczorajszy dzień i noc. Jak przez mgłę pamiętam dłużące się godziny w pracy, kiedy to Maior Prein wydawał mi kolejne dyspozycje, które w kilka minut musiałam spełnić. Zapoznałam się z resztą, najbliższych Maiorowi pracowników, nauczyłam się również obsługiwać ekspres do kawy oraz skaner, ponieważ wcześniej za Chiny Ludowe nie tykałam takich sprzętów. Gdy jedna z kobiet siedzących przy komputerze ogłosiła "wolność", wyszłam z budynku, spotykając się z przyjaciółką. Na pewno pojechałyśmy do jakiegoś klubu wraz z Dannym, a potem... potem widzę tylko dużo światła, dużo przerażonych min i krzyk, chociaż sama nie wiem czyj.

Obecnie wpatrują się we mnie oczy ślicznej przyjaciółki, która w ciągu paru godzin osiwiała albo to te środki tak wpłynęły na moją wyobraźnię. Dziewczyna głośno oddycha, po czym siada na taboret przy metalowym łóżku. Wzdycha, próbując zebrać w sobie siłę. A przynajmniej tak to wszystko wygląda.

– Jeśli chcesz mi przekazać złe wieści, najlepiej zrób to teraz, póki i tak jest źle – mówię cicho, ale w miarę ironicznie, by wiedziała, że sarkazm nie opuszcza mnie nawet w gorszych momentach. Fakt faktem nie zawsze, lecz bardzo często.

– Musisz odpocząć, Clarisso. Wracając do Atlanty spadło na ciebie zbyt wiele, a ja nie jestem w stanie ci pomóc tak, by wyleczyć twoje lęki. Sprowadziłam więc specjalistę – oznajmia poważnie blondynka, otwierając drzwi do sali. Po chwili słyszę głośny stukot szpilek o szpitalne kafelki, a do środka wchodzi ubrana w białą sukienkę z czarnym żakietem psycholożka z kliniki Green House. Nie uśmiecha się, lecz potakuje Melanie, która w mgnieniu oka zostawia nas same.

– Napędziłaś strachu przyjaciółce.

– Pani wiele razy to zrobiła swojej własnej i przynajmniej miała pani tego świadomość. Ja? Ja nie wiem, co zrobiłam – wyznaję, poprawiając kołdrę i przykrywając się nią aż po szyję, mimo że w pokoju panuje gorąc.

– Nie przyszłam tu rozmawiać o sobie, Clarisso. Melanie zwołała mnie tu, ponieważ nie wie, jak ci pomóc, a widzi, że tego potrzebujesz. Mam tylko jedną, myślę, iż właściwą radę. Nie nakaz, lecz radę. Poleć na Florydę, spędź kilka dni w domu dawnych teściów, pójdź na grób Archera, porozmawiaj z nim. Wybacz mu odejście, wybacz każdy błąd, i jego i twój. Potem wróć z powrotem do nas.

– Estera, w czym to ma mi pomóc? Powrót do miejsca, gdzie...

– Zamknij się. Dobrze wiesz, w czym ci to pomoże i nie muszę tego tłumaczyć kilkakrotnie. Nie jestem tu zawodowo, by objaśniać, że cierpisz na powracające lęki i traumatyczne wspomnienia odradzające się we śnie. Jestem tu prywatnie jako twoja znajoma. Czas nie wyleczy twych ran. Tylko ty sama jesteś w stanie to zrobić. Pamiętasz, co nie raz mówiłam?

– To ja trzymam stery tego statku życia. To ja kieruję, ustalam kierunek, cel.

– Obierz za cel uratowanie samej z siebie z mroku, w jaki wpadłaś po powrocie na stare śmieci. Ratuj swój statek, póki możesz, póki nie popadłaś w obłęd, świrowanie i panikę. A teraz pozwól, kochanie, ale czeka mnie wielka randka z papierami w klinice. Trzymaj się i w razie czego dzwoń.

– Zawsze i wszędzie – burczę.

– O każdej porze dnia i nocy! – woła ironicznie Estera, zamykając za sobą drzwi.

Poznałam ją niedawno. Właściwie od momentu, gdy przekroczyłam próg gabinetu w jej własnej klinice. To wyjątkowa, specyficzna osoba, którą albo się lubi, albo nienawidzi. Od początku złapałyśmy dobry kontakt, a nasze stosunki jako pacjent-lekarz wcale nie wyglądały na takie profesjonalne, jakie powinny być. Otwarcie o wszystkim powiedziałam, natomiast Estera po wysłuchaniu mojej historii nie zaczęła zadawać zbędnych pytań. Ciągle coś notowała, co jakiś czas patrząc mi w oczy i na gesty, które wykonywałam. Pod koniec sesji zdziwiła mnie jej bezpośredniość.

– Nie będę się z tobą cackać, Clarisso. Nie przyszłaś tu, by poklepać cię po pleckach i powiedzieć, że będzie dobrze. Jesteś świadoma, co jest twoim problemem i chcesz ratunku. W porządku, rzucę ci koło ratunkowe, ale musisz obiecać, że sama spróbujesz, przy mojej asekuracji, zdołać się uratować z morza, jakim jest życie.

Od tej pory ta kobieta stała się jak chodząca dobra rada na każdą okazję. Myślę, że teraz także powinnam jej posłuchać. Ona nie rzuca słowami, by po prostu je rzucić. Mówi je szczerze, z serca, dlatego biorę kilka głębokich wdechów, nim decyduję się skontaktować z byłymi teśćmi. Parnella Wilde odbiera już po pierwszych trzech sygnałach, czym ogromnie mnie zaskakuje, ponieważ nie utrzymywałam z nią kontaktu od... bardzo dawna. Jej cichy, ale spokojny, ciepły głos zalewa moją zimną, chłodną postawę.

– Kochana, jak dobrze, że dzwonisz. Już myślałam...

– Czy mogę mieć prośbę, Parnello? – pytam od razu. Wiem, nie rozmawiałam z tą kobietą od wielu miesięcy, jednakże nigdy, gdy już przychodziłam lub dzwoniłam, nie odmówiła mi pomocy. Zawsze służyła pociechą, chwilą na spacer i wspólny płacz nad grobem Archera. Zasypywałam ją opowieściami na nasz temat, a następnie płakałyśmy jeszcze głośniej i mocniej, wykorzystując wszystkie chusteczki. Gdy opłakiwanie najwspanialszego człowieka na świecie dobiegło końca, wracałyśmy w ciszy do domu na szarlotkę i gorącą czekoladę z piankami, dokładnie tak, jak uwielbiał Archer.

– Zawsze, kochana. Co się stało? Jak ci się powodzi w Atlancie? – Wzdycham, wiedząc, jaka Parnella jest dociekliwa. To nie chodzi nawet o ciekawość, gdyż mama mojego ukochanego nigdy nie należała do wścibskich i ciekawskich starszych bab, lecz do takich, które ze zmartwienia potrafią zasypać cię milionem pytań. – Wybacz, już się zamykam. Mów, co się dzieje, Clarisso.

– Czy mogłabym przylecieć do was na weekend? Potrzebuję odpoczynku od Atlanty i tego wszystkiego, co ma tu miejsce.

– Coś niedobrego, prawda? Rodzina?

– Parnello... – upominam ją, nabierając powietrza. Naprawdę nie lubię prowadzić takich rozmów przez telefon. To zbyt poważne i osobiste. Jako że Parnella to niemalże idealna kopia charakteru Archera, na pewno zaraz się domyśli, iż jeszcze kilka pytań, a wybuchnę niczym Wezuwiusz.

– Przepraszam, ciągle się zapominam, ale już nawet zapomniałam, jak brzmi twój głos, dziecinko! Oczywiście, że możesz przylecieć. Nasz dom zawsze będzie twoim domem. Wyślij mi informacje o twoim samolocie, a Riley poczeka na lotnisku.

Po kolejnych kilku uprzejmościach rozłączam się, chowając telefon głęboko do torebki. Miła, wysoka lekarka odwiedza mnie pięć minut później, by oznajmić, iż mogę opuścić szpital, ale kiedy pojawi się następny atak, wziąć przepisane przez nią leki. Bez cienia uśmiechu ubieram się, zbieram rzeczy i prędko wychodzę z sali, gdzie na korytarzu czeka moja przyjaciółka. Również nie posiada się ze szczęścia, ale bez słowa bierze mnie pod ramię, wyprowadzając z tego obskurnego miejsca nasiąkniętego chorobami i ludzkim nieszczęściem.

Do domu docieramy w wyjątkowo szybkim tempie mimo jednego korku, w między czasie którego opowiedziałam Melanie o moich postanowieniach na ten weekend. Brunetka wydaje się tym uszczęśliwiona, z aprobatą kiwając głową.

– Dzwoniłam do tego dupka, twojego szefa, żeby powiadomić cię, iż miałaś mały wypadek i żeby nie wymagał od ciebie przyjścia do pracy w najbliższym czasie – Melanie ze spokojem na twarzy oznajmia mi tę nowinę, przez co krztuszę się śliną. Cholera. Ona dzwoniła do Maiora Preina. Po pierwsze: skąd wytrzasnęła jego prywatny numer? Po drugie: z jakiej to racji załatwia moje sprawy związane z tą posadą? Czy ci ludzie nie pozwolą mi nigdy się usamodzielnić, ogarniać własne życie samej? Głośno wzdycham, ponieważ nie mam siły na kłótnię, a gdybym zaczęła drążyć temat, tym właśnie by się skończyło. Nie należę do najbardziej spokojnych osób na świecie, dlatego tak bardzo dopełniałam się z Archerem. Mimo tego swojego usposobienia, mimo wielokrotnego przejawiania zachowań typowego samca alfy, był oazą spokoju i pokoju. Rockowy pilot samolotów, który w przerwach między jednym lotem a drugim uwielbiał medytować i pomyśleć o przyszłości czy o filozoficznych sprawach. Nie było dnia, kiedy ten człowiek mnie nie zaskakiwał.

– Dzięki wielkie. Co powiedział?

– Życzył ci powrotu do zdrowia, choć nie ukrywam, zaciekawił się, co ci się stało.

– Powiedziałaś? – pytam, wiedząc, że Melanie nie byłaby zdolna do ujawniania moich sekretów facetowi, który ani trochę nie wzbudza zaufania ani dobrych, pozytywnych emocji. To dziwny, poważny, powiedziałabym stalowy, typek. W momencie, gdy słyszę wesołą piosenkę w radio, pod tytułem Katchi, uśmiecham się radośnie, nie zważając na to, co zrobiła przyjaciółka. Mój optymizm i dzikie ruchy w ciasnym samochodzie znikają, kiedy dziewczyna wreszcie się odzywa.

– Musiałam.

Zamieram, chociaż utwór Ofenbach nadal leci, wywołując w odbiorcy wesołe nastawienie i nagłą chęć tańczenia.

– Słucham?

– Clar, on... bardzo wypytywał, jaki wypadek, czy to poważne, czy... znowu masz nawrót amnezji i wypaplałam się, że to tylko atak lękowy, wydobrzejesz, ale potrzebujesz troszkę czasu. Zrozumiał i naprawdę wydawał się zmartwiony, więc...

– Więc pod naciskiem jego uwodzicielskiego głosu, którym zdobywa wszystkie informacje świata, powiedziałaś o moim prywatnym problemie? Zdajesz sobie sprawę, że facet ma kontakt z moją matką i zaraz się tego dowie? Poważnie, Mel? Poważnie?

– Clarrie, przepraszam, po prostu wydawał się szczerze poruszony twoim stanem zdrowia. Chciał cię nawet odwiedzić w szpitalu.

– Przestań, bo nie wierzę w jego dziwną dobroć. To jakiś podejrzany człowiek, który obecnie jedynie w czym mi ma pomagać to w pracy, w niczym innym. A teraz prosiłabym na lotnisko, ponieważ wylatuję. Oby pan Prein nie pytał, gdzie dokładnie odpoczywam, bo jeszcze mu to powiesz, prawda? – pytam ironicznie, gdy Melanie robi ostry skręt prosto na najbliższe lotnisko, gdzie będę mogła wykupić bilety na Florydę. Zniknę na te cholerne dwa dni, odpocznę od szybkiego życia w Atlancie, od natrętnego, dziwnego szefa, niby byłego przyjaciela z dawnych lat. Samo to określenie jest strasznie denerwujące i powoduje palpitacje serca. – Jak Danny zareagował na tylko atak lękowy?

– Clar...

– Do zobaczenia w poniedziałek – mówię, gdy dziewczyna zatrzymuje się przed bramkami prowadzącymi na parking. Z szokiem odprowadza mnie wzrokiem, kiedy przemykam obok samochodu. W mojej torebce nie ma żadnych ubrań na zmianę, żadnych kosmetyków i końcówka gotówki. Mogę liczyć tylko na to, iż pamiętam pin do karty i w razie czego uda mi się zapłacić w ten sposób. Nie chcę wracać do mieszkania Mel, by rozmawiać z nią przez całą noc o tym, czego nie powinna mówić Maiorowi. Nie rozumiem jej zachowania i podejścia do tego człowieka. Najpierw jest wściekła, że miałam czelność pojechać z nim jednym autem do jego mieszkania. Znała adres, wiedziała, iż to właśnie on tam mieszkał. Musiała też osobiście poznać Preina, lecz nie chce mi o tym powiedzieć, co uważam za największą tajemnicę tej całej sprawy. Dlaczego żaden z moich przyjaciół po prostu nie ułatwi mi powrotu do Atlanty? Wszystko robi się coraz bardziej zawiłe, a nie lepsze. Wróciłam na studia, przyjęli mnie dzięki znajomościom Maiora, jednakże sprawy rodzinne i towarzyskie nadal stanowią niemały problem. Nie mam pojęcia, jak temu zaradzić, dlatego chcę polecieć na Florydę, zakończyć, co powinnam zakończyć już dawno temu, i przeżyć swoje życie jeszcze raz tak, jak kiedyś, zanim wydarzyła się tragedia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top