Ślepa pigułka.
CLARA
Wpatrywałam się tępo na rozkład jazdy autobusów. Z niedowierzaniem zobaczyłam, że kolejny przyjedzie dopiera za równo godzinę. Do domu miałam jeszcze dziesięć przystanków, a myśl grzania mojego tyłka na twardej ławce nie należała do najprzyjemniejszych. Westchnęłam ciężko patrząc na tłum spoconych ludzi czekających na transport. Po chwili zdecydowałam się na zmuszony spacer. Poprawiłam materiałową torbę, którą miałam na ramieniu, po czym ruszyłam przed siebie.
Centrum miasta, przez które przechodziłam tętniło życiem. Młodzi studenci zbierali się w grupy, by pójście wspólnie na piwo, czy też inny alkohol. Niektórzy wracali z pracy, a reszto dopiero do niej szła. Nie byłam fanką tłumów, jednak to miejsce miało swój urok. Wysokie wieżowce imponowały wielkością, a różnorodne kawiarenki zachęcały do wejścia. Przechodziłam obok banku, gdy moim oczom ukazał się grajek zarabiający drobne pieniądze. Śpiewał jeden z przebojów starego zespołu The Hooters, lubiłam ten kawałek. Wsłuchując się w znajomą melodie zaczęłam nucić pod nosem. Przy refrenie zaczęłam nawet cicho podśpiewywać:
Johnny be how much there is to see
Just open your eyes and listen to me
Straight ahead a green light turns to red
Oh why can't you see oh Johnny be
Gdy piosenka się skończyła, wyciągnęłam swój mały szkicownik, do którego przypięty był mechaniczny ołówek. Muzyk rozpoczął kolejny kawałek, ale ja skupiałam się na szkicu jego osoby. delikatnie robiłam kontury, które później wzmacniałam grubszą kreską. Dokładnie zaznaczałam jego długi zarost, który sięgał mu do strun gitary. starałam się uchwycić emocje, które towarzyszyły mu na twarzy. Wycieniowałam jego ciało ubrane w luźny dres i charakterystyczną kaszkietówkę z logo drużyny koszykarskiej. Palcem rozsmarowałam tło naokoło niego tworząc lekki kontrast. Zadowolona z końcowego efektu zamknęłam zeszyt i ruszyłam dalej.
Spacer zajął mi dłużej niż sobie to wcześniej przeliczyłam w głowie. Zadyszana dotarłam do mojego bloku. Po drodze wstąpiłam jeszcze do pobliskich delikatesów, gdzie kupiłam dwie suche bułki. Modliłam się, by moja współlokatorka zostawiła dla mnie coś więcej do jedzenia. Podeszłam do budynku, w którym mieszkałam już cztery lata. Winda była nieczynna od zawsze, a ja musiałam się wdrapać na najwyższe piętro. Gdy dotarłam na samą górę odetchnęłam z ulgą. Drzwi były otwarte. Kobieta, z którą mieszkałam nigdy o to nie dbała, uważała, że i tak nie ma nic do stracenia. Weszłam do środka, a zapach świeżego rosołu sprawił, że moja jama ustna zaczęła produkować więcej śliny. Staruszka stojąca przy kuchence gazowej, uśmiechnęła się do mnie czule.
— Jak tam rozmowa o prace?— zapytała, mieszając jednocześnie zupę. Nie mogłam się doczekać, aż jej skosztuje.
— Tak jak poprzednie, mało udana.— Kobieta nie naciskała, a ja to w niej uwielbiałam. Margaret była kobietą o dobrym sercu, która darzyłą miłością cały świat. Nie mogłam uwierzyć, że taka osoba jak ona została wystawiona przez własną rodzine. Stara emerytka udostępniała mi jeden ze swoich pokoi w zamian za opiekę nad nią. Głównie zajmowałam się sprzątaniem mieszkania i dostarczaniem jej potrzebnych rzeczy. Uwielbiałam tą robotę jak i samą Margaret, która dbała o mnie jak o własną wnuczkę. Czasami zastanawiałam się, czy moja biologiczna babcia wiedziała o moim istnieniu. Choć odpowiedź na to pytanie i tak nic by nie zmieniła.
Staruszka nalała mi pełny talerz zupy, a ja łakomie zajadałam się jej potrawą. Jak na osobę z przeciętną emerytura rozpieszczała mnie, jak mało kto. Chciałabym kiedyś móc odwdzięczyć się jej za to wielkie poświęcenie, którym mnie obdarowała.
Ciężko usiadła na krzesełku naprzeciw mnie. Powoli, z pewną gracją jadła razem ze mną. Poczułam się jak neandertalczyk, który pochłonął pożywienie w niecałą minutę. Po obiedzie pozmywałam naczynie i przelałam resztę zupy do mniejszego garnka, Margaret w tym czasie położyła się wcześniej spać. Nie chcąc jej zbudzić podreptałam cicho do własnej sypialni, która znajdowała się na drugim końcu niewielkiego mieszkania. Mój pokój był ciasny i zawalony pobrudzonymi płótnami. Posiadał za to olbrzymie okno, które zapewniało mi odpowiednia ilość światła do tworzenia nowych obrazów. Ciemnozielone ściany pokrywały własnoręcznie narysowane portrety przypadkowych dla mnie ludzi. Uwielbiałam malować twarze, które wyrażały tyle emocji: strach, smutek, radość, gniew. To one sprawiały, że obraz ożywiał, a jego znaczenie stawało się głębsze. Niestety dla większości znawców sztuki, moje obrazy były dla nich zbyt płytkie. Chcąc poprawić sobie humor sięgnęłam po książkę, którą udało mi się kupić za grosze w antykwariacie. Był to jeden z horrorów Grahama Mastertona o tytule „Wendigo". Poplamiona i zgięta okładka, świadczyła o częstym sięganiu po lekturę przez poprzedniego właściciela. Główna bohaterka oczarowała mnie swoim heroizmem, jak i głupotą, przez którą sprowadziła na siebie indiańskiego demona.
Zakończyłam czytanie w połowie, zaznaczając stronę zginając fragment kartki. Zerknęłam na telefon, który pokazywał już późną godzinę. Nie czułam się zmęczona, a byłam zbyt spłukana, aby wybrać się na miasto. Zerknęłam na czyste kartki, które zajmowały biurko oraz na pojemnik z lekami, które dostałam zaraz po wizycie w przychodni należącej do firmy ZOR. Buteleczka była pełna, choć powinna być już w połowie opustoszała. Mój organizm nie chciał ich przyswajać, a kilka początkowych prób zakańczało się nieprzyjemnymi wymiotami. Dlatego też zrezygnowałam z ich stosowania. Jutro miałam iść na pierwszą kontrol związana z kolejnym spotkaniem z mężem pani Bridget. Wkurzyłam się na samą myśl o nim i jego zdradach względem żony. Chcąc wyładować napięcie sięgnęłam po pierwszą, lepszą kartkę, którą przypięłam do kawałka deski służącej mi jako twarda podpórka. W głowie ułożył mi się obraz pani psycholog. Zaczęłam od jej przenikliwych oczu , które tak czujnie mnie skanowały. Potem skupiłam się na wąskim nosie i pełnych ustach, które pragnęłaby mieć nie jedna kobieta. Miękkim ołówkiem odtworzyłam jej krótkie włosy, które później postanowiłam przyciemnić. Ten ton bardziej pasował do jej ostrych rysów twarzy. Długo się zastanawiałam nad tłem. Nie miałam pomysłu jak zapełnić puste miejsce dookoła Bridget. Zakręciłam się na obrotowym krześle szukając inspiracji. Zatrzymałam się na wprost szafy, na której wisiała moja świeżo wyprana czarna sukienka, ozdobiona w drobne, białe stokrotki. STOKROTKI!
Szybko wróciłam do rysowania kwiatów wokół nowego portretu. Cierpliwie wypełniałam każdy skrawek papieru, aż po kilku godzinach z zachwytem wpatrywałam się we własne dzieło. Zdecydowanie był to jeden z moich lepszych rysunków. Przykleiłam go taśmą malarską na drzwiach szafy zaraz obok sukienki, która dała mi świetny pomysł. Pani psycholog patrzyła na mnie tak jak wtedy w gabinecie. Czujnie wyłapywała moje najdrobniejsze emocje, które mogłaby zapisać w swoim notesie. Zadowolona jak cholera mrugnęłam do niej jednym okiem.
— Jako nagroda należy mi się teraz ciepła kąpiel. — stwierdziłam idąc w stronę łazienki. Po drodze rzuciłam stanikiem prosto w oczy Bridget.
Pobyt w wannie był relaksujący, jednak stopniowo chłodniejsza woda przerwała moją przyjemną sielankę. Spłukałam z włosów pianę oraz resztki kolorowej farby, która się na nich znajdowała. Moje włosy były zniszczone i wysuszone po częstych farbowaniach. Ich kolor także stał się nijaki, gryząc się z długimi odrostami. Krótko mówiąc, wyglądałam źle, a nawet tragicznie. W lustrze dostrzegłam nawet cienie pod oczami i pare krost, które nie powinny znajdować się na mojej twarzy.
— Przynajmniej moje obrazy wyglądają lepiej niż ja.— powiedziałam do swojego odbicia, choć słowa wydawały się być mało pewne.
Umyłam zęby, a mokre włosy wyczesałam. Wyjściowe ubranie także zmieniłam na luźną piżamę w niebieskie misie. Margaret uważała, że wyglądam w niej słodko, jednak dla mnie liczyło się to, że była wygodna. Grzecznie wróciłam do sypialni, rzucając się na starą, rozkładaną kanapę, robiącą za moje łóżko. Skopana kołdra leżała w moich nogach, gdyż upalna noc sprawiała w magiczny sposób, że świeżo umyta skóra zaczynała się pocić. Sen nadszedł szybciej niż się tego spodziewałam.
...
Obudziła mnie pilna potrzeba skorzystania z toalety. Zamaszystym krokiem dotarłam do ubikacji. Podskoczyłam, gdy usłyszałam podejrzany dźwięk dochodzący z salonu. Podtarłam się z prędkością światła, po czym wybiegłam na korytarz myśląc, że Margaret coś sobie zrobiła. Staruszka miała tendencje do zahaczania nogą o wystający dywan. Jakież było moje zdziwienie, kiedy zamiast siedemdziesięcioletniej emerytki zobaczyłam dwóch zamaskowanych mężczyzn. Wysocy i szerocy w barach nieznajomi nie wyglądali na zagubione elfy Świętego Mikołaja. Nie mieli przy sobie broni, ale sam ich wygląd był dla mnie wystarczająco straszny.
A mówiłam, że zostawianie otwartych drzwi kiedyś się źle skończy!
Nie zdążyłam nawet krzyknąć. Osoba trzecia, której wcześniej nie widziałam, złapała mnie od tyłu zakrywając moje usta. Trzymał mnie mocno, nie byłam w stanie uwolnić się z jego chwytu. Kopałam na oślep, niestety moja parodia kung fu tylko mnie zmęczyła.
Zanim straciłam przytomność poczułam ukłucie igły na mojej szyi.
PS
TO JUŻ 3 ROZDZIAŁ!!!!!!! Akcja toczy się dalej, a ja sam staram się za nią nadążyć. Chętnie przyjmę szczere komentarze, choć te przesłodzone też... :) :) :) :)
Pozdrawiam cieplutko ze swojej ciemnej nory!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top