6. Jesteś moją zabawką.
DIONNE'S POV
Moje kroki odbijały się głośnym echem od ścian korytarza.
Stał tam, zaraz przy wejściu na lodowisko.
Ta imitacja człowieka.
Dupek, frajer, łajza, oszust, palant, kretyn, obwieś, parówa i każde jedno określenie, które aktualnie przychodziło mi do głowy, byłoby olbrzymim niedopowiedzeniem.
Szłam w jego stronę z mordem w oczach. Słyszałam, że Ruth biegnie za mną, chcąc mnie zapewne powstrzymać. Wołała coś, ale gniew całkowicie zagłuszył wszystko, co się działo dookoła. Czerwone plamy furii przysłaniały moje pole widzenia.
Zdezorientowany wzrok przynajmniej sześciu hokeistów, zmierzających na trening, zatrzymał się na mnie. Zignorowałam ich wszystkich. Liczył się tylko jeden z nich.
Dokładnie dostrzegłam moment, gdy spostrzegł mnie i Ruth, zmierzające prosto w jego stronę.
Przepchnęłam się obok Chadwicka i Myśliwskiego, dopadając byłego chłopaka mojej przyjaciółki. Maxwell Ross zmarszczył brwi, cofając się o krok.
— Co jest? — wydusił z siebie, gdy zatrzymałam się o cal od jego wielkiej sylwetki, która była jedynie górą mięśni bez choćby jednej działającej szarej komórki w mózgu.
— Kto dał ci prawo nazywać się mężczyzną? — zapytałam lodowatym tonem.
Gdy jego koledzy z drużyny zrozumieli, że chodziło mi tylko o niego, odsunęli się na bok. Wszyscy oprócz Raidena i Aureliusza.
Kątem oka widziałam także Ruth. Zakryła usta dłońmi, zatrzymując się za mną.
— Hej, Harford, o co chodzi? Co się dzieje? — Usłyszałam za sobą głos Chadwicka.
— Nie wtrącaj się — syknęłam w jego stronę, po czym odwróciłam się z powrotem do Maxwella. — Zadałam ci pytanie. Oprócz fiuta, ktoś pozbawił cię również umiejętności słuchania ze zrozumieniem?
Jeden z hokeistów, stojących obok, wciągnął głośno powietrze. Inny zawył głośno.
Na policzkach Rossa wykwitł szkarłatny rumieniec.
— Co jest? Postradałaś zmysły, wariatko?
Zacisnęłam mocno szczękę. Gdyby wzrok mógł zabijać, były Ruth padłby właśnie sztywny na płytki.
— Przyznaj się przed swoimi koleżkami z drużyny, o czym kłapałeś jęzorem na ostatniej imprezie.
Maxwell przeczesał włosy w nerwowym geście i zaczął mówić dziwnie wysokim tonem:
— Słuchaj, nie wiem o co...
— Nie, to ty mnie posłuchasz — oznajmiłam, a mój głos osiągnął temperaturę zera absolutnego. — Doszły mnie słuchy, że rozpowiedziałeś na domówce u Chadwicka, że Ruth jest, uwaga cytuję, "łatwą zdzirą do zaspokojenia, która puszcza się z każdym, kto ma cokolwiek w portfelu". — Podeszłam jeszcze bliżej i następne słowa wyszeptałam mu prosto w twarz. — Jeśli jeszcze raz usłyszę, że chociażby wspominasz o mojej kuzynce, powieszę cię za jaja i zgaszę w twoim jelicie wszystkie szlugi, które znajdę w swojej papierośnicy, a później spuszczę z ciebie krew i zaniosę twojej matce w butelce z etykietą zdrowego smoothie z buraków i pomidorów, rozumiesz?
Ross z miejsca zagotował się, dysząc ciężko.
— Czy ty jesteś chora psychicznie?! To było po pijanemu, wielkie mi co!
Kurwa, zaraz go zabiję.
— W chuju mam, czy byłeś wtedy nietrzeźwy. — Zmrużyłam oczy, wyobrażając sobie jak łapię go za gardło i duszę. — Masz ją przeprosić. W. Tej. Chwili.
— Co ty w ogóle sobie wyobrażasz, przychodząc na mój trening i obrażając mnie przy mojej drużynie? — prychnął. — Jesteś dziewczyną, a za grosz ci kultury.
Dosypuj dalej do ognia, zaraz zobaczysz jak bardzo możesz się sparzyć.
— No tak, bo kobiecie nie wolno być gniewną! Tylko mężczyźni mogą rzucać kurwami, krzyczeć i lać się po mordach. Kiedy robię to ja, zostaję jebniętą i obłąkaną idiotką, a gdyby wygarnął ci facet, potraktowałbyś go poważnie, a inni poklepaliby go po plecach.
— Myślałem, że to Ruth jest pierdolnięta, ale ty... — Zrobił krok w moją stronę, niemal napierając na mnie swoim ciałem. Nie dane mu było jednak skończyć, bo wtem na jego klatce piersiowej pojawiła się czyjaś dłoń.
— Na twoim miejscu nie kończyłbym tego zdania — rozbrzmiał niski głos Myśliwskiego, który stanął u mego boku. Patrzył na Maxwella bez cienia emocji, niczym posąg wyciosany z marmuru.
Po mojej drugiej stronie zatrzymał się Raiden.
— Ross, czy to prawda? — odezwał się tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Teraz Maxwell był już tak spanikowany, że wyglądał, jakby zaraz miał zemdleć. Satysfakcja wypełniła moje żyły, gdy widziałam jak bardzo przestraszony był.
Nie spodziewał się, że kumple z Eagles nie wstawią się za nim.
— Tak — skapitulował w końcu — ale różne rzeczy gada się na imprezach! Nie rozumiem z czego robicie tak wielką sprawę!
— Po pierwsze: w naszej drużynie nie tolerujemy kurestwa — wycedził twardo Chadwick. — Rozpowiadanie krzywdzących plotek na temat kobiet również się w to wlicza. Po drugie: nie będę przyzwalał na takie zachowanie pod moim własnym dachem.
Szok wymalowany na twarzy Maxwella sprawił, że uśmiechnęłam się jadowicie. Aureliuszowi obok mnie również drgnął kącik ust.
— Naprawdę robicie problem z tak błahego powodu? — Ross zakwilił z bezradności.
A ten kretyn dalej kopał sobie grób.
— Spakujesz teraz swoją torbę i opuścisz dzisiejszy trening. — Mięsień w szczęce Raidena niebezpiecznie drgnął. — Zanim jednak to zrobisz, przeprosisz grzecznie pannę Quicy.
W pierwszej chwili zdumienie wypełniło spojrzenie Maxwella, ale chłopak chyba w końcu zrozumiał w jakiej podłej sytuacji był, bo wyprostował się i odchrząknął.
Milczenie przeciągało się w nieskończoność, aż Chadwick złapał go za ramię. Szarpnął Rossem i pchnął w kierunku Ruth, która stała z szeroko otwartymi oczami. Ze zdziwieniem dostrzegłam, że spojrzenia nie utkwiła w swoim byłym partnerze, tylko w Raidenie. Patrzyła na niego o ułamek sekundy za długo, by mogło to ujść za przypadkowe.
— Przepraszam — mruknął Maxwell, ale nie brzmiał zbyt przekonująco.
— Głośniej, nie usłyszałem — huknął kapitan Eagles, dźwięcznie i donośnie, jakby mówił przez megafon. Podejrzewałam, że był to jego wytrenowany przez lata ton, którego używał głównie na lodzie.
Ross westchnął, dając za wygraną.
— Przepraszam, Ruth. Nie powinienem był tego mówić. Obiecuję, że już się to nie powtórzy.
Kuzynka objęła się ramionami i spuściła wzrok. Podeszłam do niej z zaciśniętymi pięściami.
— Lepiej dla ciebie, by w twoich ustach już nigdy więcej nie pojawiło się jej imię — zaczęłam, ale Ruth natychmiast pociągnęła mnie za ramię.
— Okej, Dionne. Już dobrze. Wybaczam ci, Max — rzekła cicho. Następnie spojrzała na Raidena i Aureliusza, mówiąc: — Puśćcie go już.
Ona go nadal kochała.
Pozwólcie, że zareaguję na ten fakt minutą ciszy.
Maxwell odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem odszedł w przeciwną stronę.
— Koniec przedstawienia. Macie trzy sekundy, żeby zameldować się na lodzie. — Raiden ruszył w kierunku lodowiska i nie musiał nic więcej mówić, bo reszta drużyny od razu za nim podążyła. Aż zostałyśmy same z Aureliuszem.
— Z furią ci do twarzy. — Myśliwski puścił mi oczko, a ja poczułam gorąco na policzkach.
Wyminął nas z zadziornym uśmieszkiem i już po chwili zniknął za ogromnymi drzwiami.
— Nie musiałaś robić takiego teatru... — oznajmiła Ruth, szturchając mnie w bark.
— Jeśli ktoś zachowuje się jak błazen, to czasem trzeba zrobić scenę. Mam nadzieję, że teraz wystarczy mu odstawiania szopek do końca jego marnych dni.
⋆。‧˚ʚ♡ɞ˚‧。⋆
Gdy podeszłam do biurka, siwy policjant ze znudzonym wyrazem twarzy podniósł na mnie wzrok znad monitora.
— Chciałabym zgłosić nękanie — powiedziałam ze spokojem.
Tuż po zakończeniu zajęć, udałam się na posterunek, tłumacząc Ruth, że mam jakąś sprawę do załatwienia. Nie dopytywała, nadal nieco obrażona za moją poranną interwencję.
— O co chodzi? — zapytał funkcjonariusz.
Nie owijałam w bawełnę i przeszłam od razu do rzeczy:
— Od kilku dni dostaję niepokojące wiadomości z nieznanego numeru. Ta osoba wie, gdzie jestem, co robię, zna poufne informacje z mojej przeszłości.
— Groził pani?
— SMS-y były podejrzane, ale nie były bezpośrednią groźbą. Przynajmniej do czasu...
Policjant odchylił się na siedzeniu i przewrócił kilka stron notesu.
— Co się stało?
— Tuż przed rozpoczęciem roku akademickiego byłam z grupką znajomych w jednej z opuszczonych posiadłości w lasach Pentland Hills — odparłam, po czym krótko streściłam całą sytuację.
Zapadła chwila głuchej ciszy.
— Chodziliście nocą po opuszczonym, rzekomo nawiedzonym, domu?
Wiedziałam, że się o to przywali.
— Proszę pana...
Mężczyzna uniósł dłoń, trzymającą długopis i rzekł nieprzekonany:
— Widziała go pani? Tego rzekomego oprawcę?
Na wspomnienie cienia, który wyłania się z mroku i idzie w moją stronę, poczułam dreszcze w dole kręgosłupa.
— Niedokładnie, miał zakrytą twarz.
— Jak był ubrany?
— Miał na sobie mundur, jakby wojskowy. I maskę z czaszką.
Policjant rzucił długopis na blat biurka i splótł ręce na swoim brzuchu, kręcąc się na krześle obrotowym.
— Chce mi pani powiedzieć, że nawiedził panią Ghost z Call of Duty?
Czy on ze mnie szydził?
Kolejny człowiek tego dnia, który próbował wyprowadzić mnie z równowagi. Nim zdążyłam odpowiedzieć, gliniarz odezwał się ponownie:
— Dobrze, nieważne. I co się wydarzyło?
To nie było nieważne, ty stary grzybie.
Odchrząknęłam, wbijając paznokcie we wnętrze dłoni.
— Zobaczyłam go w ciemności. Gdy chciałam uciec, złapał mnie za kostkę i zaczął ciągnąć w swoją stronę. Kopnęłam go w krocze, wyrwałam się i udało nam się uciec.
Policjant miał minę, jakbym opowiadała mu fabułę wyjątkowo żenującego horroru.
— Nikomu nic się nie stało? — dopytał, a przed moimi oczami stanął obraz jego nagrobka.
— Nie.
— I jest pani pewna, że to ta sama osoba, która wysyłała wiadomości?
— Tak, chwilę po tym jak odjechaliśmy spod posiadłości, dostałam od niego kolejne SMS-y. — Sięgnęłam po telefon i wszystko mu pokazałam.
Funkcjonariusz potarł wąsa i nachylił się nad biurkiem. Czy on może z łaski swojej, zacząć wykonywać swoją pracę poprawnie?
— Nazwisko? — rzekł beznamiętnie.
— Dionne Harford.
Przez dłuższą chwilę zapisywał coś najpierw w notesie, później na komputerze.
— Przyjąłem pani zgłoszenie, natomiast jeśli nie ma realnej groźby czy napaści...
— A czym według pana była zasadzka w ciemności i próba uprowadzenia mnie? Przypomnę również, że znał moją lokalizację. — Mój głos był stanowczy i opanowany, ale krew w żyłach wręcz wrzała.
Doprawdy, uszkodzenie policjanta na komisariacie byłoby perfekcyjnie wymierzonym strzałem w kolano.
— Bez dowodów i bez świadka, skoro utrzymuje pani, że podczas tego incydentu znajomi byli w innym pomieszczeniu, trudno nam cokolwiek zrobić. Może to był jakiś bezdomny? Albo ktoś z przyjaciół robił sobie żarty?
— Nie, nikt z moich znajomych nie zaatakowałby mnie w takiej sytuacji. Poza tym, ten człowiek za wiele wie. Być może obserwuje mnie od dłuższego czasu. — W moim gardle pojawiła się ogromna gula. Po chwili dodałam, mając nadzieję, że policjant w końcu weźmie mnie na poważnie: — Czuję, że moje życie jest zagrożone.
— Proszę pani, radzę po prostu zablokować tego kogoś i zmienić numer. Na przyszłość, należy unikać podobnych miejsc w nocy. Jeśli sytuacja się pogorszy, może pani wrócić.
Po tych słowach wiedziałam, że dalsza część dyskusji nie miała żadnego sensu. Miałam powiedzieć mu na odchodne, że następnym razem wrócę do nich w worku, ale ugryzłam się w język i wymaszerowałam szybkim krokiem z posterunku, trzaskając drzwiami.
W policzki uderzył mnie chłodny podmuch jesiennego powietrza. Kilka pomarańczowych liści spadło mi na głowę, kiedy ruszyłam chodnikiem przed siebie. Słońce zdążyło już zajść, a lampy uliczne rzucały żółte światło na mokre drogi.
Nagle w kieszeni poczułam wibracje. Zatrzymałam się i wyciągnęłam telefon. Sprawdziwszy powiadomienia, moje serce niemal stanęło w miejscu.
Nieznany: Czyż to nie smutne, jak łatwo cię zignorowali?
Nieznany: Tak jak mówiłem – jesteś tylko moją zabawką.
Nieznany: Tylko ja mam prawo się tobą bawić, moja mała nieustraszona dziewczynko.
Nieznany: Gdy dotrzesz już bezpiecznie do domu, zamknij dobrze drzwi. Nie wszyscy mają dobre intencje.
Przeczytałam wiadomości raz, potem drugi i trzeci. Oddech uwiązł mi w gardle. Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu jakiegoś podejrzanej postaci, która mogła mnie śledzić. Jednak nic takiego nie dostrzegam. Wszyscy wydawali się zajmować swoimi sprawami, nikt nie zaszczycił mnie nawet przelotnym spojrzeniem.
Zdusiłam w sobie rosnącą panikę. Nie było mowy, żebym dała się zastraszyć. Nie dam mu tej satysfakcji.
Starałam się nie zmieniać wyrazu twarzy, nie przyspieszać kroku, nie uciekać.
Zamiast tego kontynuowałam swój spacer i zaczęłam wystukiwać na klawiaturze odpowiedź.
Ja: Myślisz, że tylko ty możesz stać się postacią w mroku, podążającą za mną jak cień?
Ja: Chcesz grać w tę grę dalej? W porządku.
Ja: Może i nie będę śledzić cię fizycznie, ale poczujesz, co to znaczy być prześladowanym.
Ja: Stanę się twoją drugą jaźnią. Głosikiem, szepczącym wszystkie okrutne słowa.
Ja: Będę w każdej twojej martwiejącej kończynie, drżącym oddechu, nierównym biciu serca.
Ja: Spoglądając w swoje odbicie w lustrze bez maski, ujrzysz mnie i wtedy uzmysłowisz sobie, że popadasz w obłęd, przegrywając w swojej własnej grze.
Ja: Chciałeś stać się moim koszmarem, ale to ja będę cię nawiedzać w snach.
Przez chwilę w mojej głowie zapanowała głucha pustka.
Jeśli myślał, że znalazł sobie ofiarę, nad którą mógł się pastwić, to się grubo mylił.
Skoro decyduje się dalej mnie nękać, zniszczę mu psychikę i pożałuje, że mnie spotkał.
Wtem ogarnął mnie jakiś dziwny rodzaj błogostanu, połączony z dreszczykiem oczekiwania. Mój mózg lubił się bać, ale jeszcze bardziej kochał ranić, mścić się i taplać w uczuciu władzy nad kimś. To byłam prawdziwa ja, wyzwolona spod szklanego klosza ręki rodziców. Wolna i mogąca w końcu w pełni odczuwać każdą negatywną emocję. Upajać się nią i nie zamiatać w kąt.
Czy to była definicja mojej wolności?
Może dobrze się złożyło, że ktoś postanowił wejść mi w drogę? Może w ten sposób odkryje przede mną nowe ścieżki?
Stalker, mój wybawca. Prychnęłam na tę myśl.
Zapaliłam papierosa i ruszyłam w stronę akademika.
Po kilku minutach ponownie poczułam wibracje w kieszeni.
Nieznany: Nie masz pojęcia jak mnie kręcisz, kochanie.
Nieznany: Pozwolę ci mnie zniszczyć, ale tylko wtedy, gdy pójdziesz na dno razem ze mną.
⋆。‧˚ʚ♡ɞ˚‧。⋆
Reszta tygodnia minęła mi szybciej, niż się spodziewałam. Nieznany, po tych wiadomościach, które wysłał mi, gdy wyszłam z posterunku, nie odezwał się ani razu. Prawda była taka, że nawet nie miałam za dużo czasu, by się na ten temat zastanawiać. Owszem, podczas takich codziennych czynności jak picie kawy czy zapisywanie notatek na wykładzie, cały czas z tyłu głowy towarzyszyła mi półprzezroczysta myśl, że być może w tej chwili jestem obserwowana. Przez większość czasu starałam się to ignorować, ale kiedy wieczorami zostawałam sama ze sobą, nawiedzały mnie przeróżne wizje i scenariusze.
W piątek, wracając do akademika po zajęciach, nie marzyłam o niczym innym, jak tylko się położyć i odespać. Nie byłam zmęczona zajęciami. Większość z nich nadal stanowiła jedynie wprowadzenie. Bardziej wyczerpały mnie wszystkie spotkania integracyjne, rozmowy i próby poznania się z innymi studentami. Danny powtarzał, żebyśmy od samego początku starały się załapać kontakt z rówieśnikami i profesorami. Nie było to proste w przypadku moim i Ruth, ale dawałyśmy z siebie wszystko.
Weszłam do pokoju i przywitałam się z Clementine, która siedziała przy biurku we fioletowym dresie i maseczce z tygrysem na twarzy. Tasowała właśnie karty tarota.
Westchnęłam ciężko i nawet nie zdejmując płaszcza, rzuciłam się na łóżko.
— Co się stało? — zagadnęła moja współlokatorka.
— Ludzie — mruknęłam w poduszkę.
Mimo różnic, które nas dzieliły, mieszkało nam się razem zaskakująco dobrze i spokojnie. Wyobrażając sobie dzielenie z kimś pokoju w akademiku, nastawiałam się na coś znacznie gorszego. A prawda była taka, że dotychczasowe życie na wspólnym kącie z Clementine było proste. Obie szanowałyśmy swoje granice i nie wchodziłyśmy sobie w drogę. Kilka razy zdarzyło nam się też porozmawiać i to na najróżniejsze tematy. Dziewczyna była jedną z tych osób, z którą można było poruszać zarówno trudne kwestie, jak i te najbardziej prozaiczne.
I co najważniejsze – nie chrapała.
— Zrobić ci herbatkę? — zapytała z troską.
Milczałam przez moment, po czym podciągnęłam się do pozycji siedzącej.
— Nie trzeba. Ale dziękuję.
Z trudem podniosłam się z materaca. Zaczęłam rozbierać płaszcz, gdy wtem rozległo się pukanie do drzwi.
— Spodziewasz się kogoś? — Zmarszczyłam brwi.
Clementine pokręciła przecząco głową.
Kogo podkusiło, żeby złożyć nam wizytę? Ruth i Daniela od razu wykluczyłam, bo dosłownie rozstałam się z nimi chwilę wcześniej. Gdyby coś chcieli, zapewne napisaliby na grupie. Byli tak samo zmęczeni jak ja, więc wątpiłam, by chciało im się fatygować na moje piętro.
Z ociąganiem podeszłam do drzwi, gdy rozległo się ponownie pukanie. Otworzyłam je, gotów opieprzyć każdego, kto śmiał zakłócać mój spokój po całym dniu na uczelni. Szczęka niemal opadła mi na podłogę, kiedy po drugiej stronie zobaczyłam moich rodziców.
— Witaj, Dionne — odezwała się matka.
O ja pierdolę.
— Cześć...
— Nie odpisywałaś ani nie odbierałaś od nas telefonu. Dlatego byliśmy zmuszeni złożyć ci wizytę. Ubieraj się, idziemy na kolację do restauracji.
Niech mnie ktoś zastrzeli.
⋆。‧˚ʚ♡ɞ˚‧。⋆
Zamówiłam makaron z krewetkami. Miałam zamiar przeżuwać najwolniej jak tylko umiałam, byle tylko nie odpowiadać na ich pytania i uwagi, a czułam, że mieli ich całkiem sporo.
Grace Harford ze swoją idealnie ułożoną fryzurą i czerwoną szminką na ustach wyglądała na niewiele starszą ode mnie. Zero zmarszczek, perfekcyjny makijaż i złota biżuteria, odznaczająca się na tle czarnych włosów i śniadej karnacji.
— Dlaczego nie odbierałaś od matki telefonu? — O dziwo pierwszy odezwał się ojciec.
Laurent Harford wbił we mnie to swoje chłodne, opanowane spojrzenie ciemnych oczu. Po jego twarzy, jak zawsze, nie było widać żadnych emocji. Brązowe włosy poprzetykane siwizną zaczesane miał do tyłu. Strzepnął niewidzialny pyłek ze swojej marynarki, nie przestając mnie obserwować.
Był jedną z nielicznych osób, z którą nie potrafiłam utrzymać kontaktu wzrokowego.
Szlag by to.
— Byłam zajęta — odparłam, starając się zapanować nad drżeniem głosu.
Dlaczego nie mogłam być w stu procentach jak mój ojciec? Spokojna, zimna, wiecznie opanowana, niemal niezdolna do okazywania jakichkolwiek uczuć.
Część tego temperamentu odziedziczyłam po nim, ale jednak trudniej było mi kierować emocjami.
Matka uniosła podbródek i podjęła sztywno:
— Nie sądzę, byś miała aż tyle na głowie, by nie móc znaleźć czasu na choćby jedną wiadomość.
Po jej słowach zapadła między nami cisza. Natychmiast zrobiło się duszno.
— Twoja mama się o ciebie martwi — dodał ojciec.
Przecież ja jej nawet nie obchodziłam. Chciała realizować na mnie swoje niespełnione ambicje. Pragnęła nade mną kontroli, nie mojego dobra.
Ale tego nie powiedziałam tego na głos.
— Przepraszam — rzekłam, tylko dla złagodzenia sytuacji.
Kobieta naprzeciwko mnie nachyliła się nad stołem, złączając przed sobą dłonie. Obrączka na jej palcu zalśniła w sztucznym świetle restauracji.
— Chyba nie chcesz żebyśmy nałożyli na twój telefon ponownie nadzór rodzicielski? Dionne, masz już osiemnaście lat. Nie zmuszaj nas do traktowania cię jak dziecko.
Jej słowa były czystą manipulacją, ale nie miałam zamiaru dawać po sobie poznać, że doskonale rozczytałam jej intencje. Wolałam grać głupią i mieć spokój. Przynajmniej dopóki nie mieszkałam już w domu i nie musiałam przebywać z nimi na co dzień.
Poza tym, nie było mowy, by zobaczyli wiadomości od Nieznanego.
— Postaram się odpisywać w wolnej chwili.
Matka uniosła kąciki ust, ale uśmiech nie dosięgał oczu.
— Dobrze, a jak na studiach?
W tej samej chwili przy naszym stoliku pojawił się kelner z naszym zamówieniem, co dało mi kilka sekund więcej na zastanowienie się nad odpowiedzią.
— W porządku. Wszystkie przedmioty zapowiadają się interesująco, a uczelnia trzyma poziom.
— Zapisałaś się już na jakieś dodatkowe zajęcia? — zapytała matka, po czym włożyła do ust kawałek łososia.
Powstrzymałam się od ogłoszeniem rodzicom, że zapisałam się do koła naukowego Demonolodzy, którzy zajmują się badaniem zjawisk paranormalnych. Nazwaliby mnie niepoważną.
— Jeszcze nie.
Ojciec odłożył sztućce na talerz i już wiedziałam, że szykuje się na jakąś kontrę.
— Nie myślałaś o tym, by kontynuować karierę muzyczną?
Milczałam przez dłuższą chwilę, przeżuwając makaron.
— Nie możemy dopuścić, by twój potencjał się zmarnował. — Matka poprawiła łańcuszek na swojej szyi. Zawsze tak robiła, gdy się czymś stresowała. — Przez lata byłaś na topie wśród brytyjskich skrzypaczek, grzechem byłoby pozwolić Szkocji o tobie zapomnieć.
Oczywiście, że musieli poruszyć ten temat.
Laurentowi zależało na tym, bym po prostu była w czymś najlepsza i zarabiała na tym pieniądze.
U Grace chodziło o coś jeszcze. Gra na skrzypcach była jej niespełnionym marzeniem z dzieciństwa, które skrzętnie na mnie realizowała. Babcia Madelaine zabroniła jej zajmować się takimi bzdurami jak instrument, przez co matka musiała iść do pracy, by dogadzać wiecznie niezadowolonej rodzicielce. Utknęła najpierw w korporacji, a później w biurze firmy Laurenta, podczas gdy swoje pragnienia i pasje przekładała na mnie.
— Wspominałam wam, że chcę skupić się bardziej na nauce i odpocząć od gry, poza koncertami charytatywnymi. — Postanowiłam w tej kwestii im nie ustępować. Widząc niezbyt zadowolone miny, którymi mnie uraczyli, dodałam, by moja wypowiedź nie miała aż tak gorzkiego wydźwięku: — Uniknę w ten sposób wypalenia i wrócę z większym zapałem.
— Skoro nie masz zamiaru kontynuować na ten moment samej gry, może zajęłabyś się czymś bezpośrednio związanym z muzyką? — zapytał ojciec, wycierając usta serwetką. — Jeśli nie będziesz miała na co dzień styczności ze skrzypcami, możesz wypaść z rytmu, a twój poziom gry spadnie. Lata treningu i inwestycji pójdą w zapomnienie, a tego byśmy nie chcieli.
Starałam się kontrolować oddech, ale moje serce wystukiwało nierówny rytm. Nienawidziłam się za to, że konfrontacja z moimi własnymi rodzicami aż tak mnie stresowała i wyniszczała psychicznie.
— Co masz na myśli, tato?
Mężczyzna, którego byłam mniejszą kopią, odchylił się na krześle i wymienił z matką porozumiewawcze spojrzenie. Już mi się to nie podobało.
— Mogłabyś dawać lekcje. — Kiedy nie doczekali się z mojej strony żadnej reakcji, ojciec kontynuował: — Rozmawiałem już z władzami uczelni. Mogliby dwa razy w tygodniu wynajmować ci salę muzyczną na twój własny użytek. Miałabyś miejsce do spotykania się ze swoimi uczniami. Rektor zaaprobował pomysł, byś kształciła innych studentów. Czy też chętnych spoza Uniwersytetu. Widział twoje koncerty i jest pod wrażeniem.
Miałam ochotę wstać i wyjść.
To nie była propozycja ze strony ojca. Pan Harford ich nie składał. Najczęściej stawiał ludzi przed faktem dokonanym, bo wszystko musiało iść po jego myśli.
— Kiedy się z nim spotkałeś?
— Z panem Davisem prowadzę rozmowy już od jakiegoś czasu. — Upił łyk wody. — Pokryję koszty wynajmu sali, a ty będziesz miała okazję, by nie tracić kontaktu z instrumentem i zarobić swoje pierwsze pieniądze.
No tak. Pieniądze.
Matka nakryła moją dłoń swoją. Całą swoją siłą woli zmusiłam się do bezruchu.
— Staramy się znaleźć dla ciebie drogę, w której cały czas będziesz się mogła rozwijać i piąć w górę.
Oni nie rozumieją, że ja już nie chciałam piąć się wyżej i dalej grać. Nigdy tego nie zrozumieją, a ja nie przyznam tego głośno, bo nazwą mnie niewdzięczną.
"Chcesz być dziewczyną ze zmarnowanym potencjałem i nędznym groszem w portfelu, czy najlepszą w swojej dziedzinie skrzypaczką, która może sobie pozwolić na godne życie?", zapytał mnie kiedyś ojciec i od tamtego czasu to zdanie tak bardzo wżarło się w mój mózg, że przypominałam sobie o nim średnio raz na kilka dni.
— Okey — rzekłam jedynie, nie mając siły się z nimi kłócić.
Chciałam tylko wrócić do pokoju i zakopać się pod kołdrą, udając że ten parszywy świat nie istnieje.
⋆。‧˚ʚ♡ɞ˚‧。⋆
Połowę następnego dnia przespałam. Spotkanie z rodzicami i pierwszy tydzień na uczelni wyprały mnie z wszelkich emocji.
Po południu stwierdziłam jednak, że potrzebuję zaczerpnąć świeżego powietrza, dlatego wybrałam się do biblioteki. Trzydzieści minut spacerem po nowe książki brzmiało jak rozwiązanie wszelkich moich problemów.
W Edinburgh Central Library spędziłam ponad dwie godziny, ale widocznie potrzebowałam tego, bo wracając do akademika, czułam się jak nowonarodzona. Nic tak nie było w stanie odkupić duszy, jak cała torba powieści, które tylko czekały na ich przeczytanie.
Pech chciał, że gdy zmierzałam w kierunku Pollock Halls, zaczęło padać. I to nie był przelotny deszczyk, tylko prawdziwe oberwanie chmury. Przeklęłam się w duchu, że nie wzięłam ze sobą parasola.
Nakryłam głowę szalem, ale nie chodziło w tym wszystkim o mnie, tylko o książki, które ze sobą niosłam. Jeśli przemokną, to się naprawdę zdenerwuję.
Szłam coraz szybciej, kiedy nagle jakiś samochód zjechał na najbliższy pas i zdecydowanie zwolnił, jakby chciał zrównać ze mną tempo.
Zerknęłam na jakieś stare BMW, próbując dostrzec cokolwiek więcej przez ulewę. Co do...
Szyba zsunęła się w dół, a ja poczułam jak moje wnętrzności wykonują fikołka.
Myśliwski uniósł kącik ust.
— Hej, nie potrzebuje pani podwózki?
— A nie widać jak fantastycznie sobie radzę?! — powiedziałam głośno, próbując przekrzyczeć deszcz i ruch uliczny.
— Kochanie, kiedy myślałem o tym, byś była mokra na mój widok, nie miałem na myśli tego... — Jadeitowe tęczówki prześledziły dokładnie mój strój.
Gorąco uderzyło w moje policzki. Normalnie poczułabym zażenowanie podobnymi słowami, ale w jego ustach, kiedy był tak zadziornie rozbawiony, brzmiało to... inaczej.
Skrzywiłam się teatralnie i odparłam:
— Jesteś obleśny.
— Obleśny czy nie, mam sucho w samochodzie.
— Myślisz, że możesz poderwać mnie na suche auto?
Wzruszył ramionami.
— Nie zaszkodzi spróbować. — Przygryzł wargę. — Wsiadaj, kochanie.
Przewróciłam oczami, ale obeszłam BMW i zajęłam miejsce pasażera.
Wewnątrz było wręcz pedantycznie czysto i pachniało... nim. Jego wodą kolońską, skórą, cedrem, tytoniem. Ta mieszanka uruchamiała część mojej osobowości, która wolałabym, żeby w jego obecności pozostała uśpiona.
— Musisz przestać mnie tak nazywać — stwierdziłam, gdy on włączał się z powrotem do ruchu. Śmieszny zbieg okoliczności, że nazwał mnie tak samo jak mój stalker we wiadomości.
Mój wzrok od razu przyciągnęła ręka Myśliwskiego, sprawnie operująca skrzynią biegów. Drugą dłonią trzymał kierownicę. Żyły wyraźnie odznaczały na tle bladej skóry, a palce miał długie i smukłe. Gdzieniegdzie widniały stare blizny i odciski.
Dlaczego nawet dłonie tego człowieka wydawały się być tak cholernie pociągające?
— A jak wolisz? — zapytał i wlepił we mnie te swoje zielone oczy, wytrącając mnie z zamyślenia. — Mała, skarbie, żabko, myszko?
Na samą myśl, że mógłby mnie tak nazywać, coś dziwnego działo się w moim wnętrzu. Jakieś niezidentyfikowane uczucie. Miałam wrażenie, że ktoś szturchał patykiem moje organy. Nie znałam dotychczas tego stanu, ale musiałam przyznać – było w nim coś uzależniającego. Jakby człowiek chciał się tak czuć już do końca życia.
— Patrz na drogę. I preferuję Dionne.
Nagle rozległ się dzwonek telefonu. W pierwszej chwili myślałam, że Aureliusz zignoruje połączenie, ale gdy zobaczył kto dzwonił, natychmiast odebrał.
— Halo?
Nie słyszałam dokładnie odpowiedzi, ale przez przez ton głosu kogoś po drugiej stronie, wnioskowałam, że mówił bardzo szybko. Myśliwski napiął całe swoje ciało, a wcześniejsze rozbawienie całkowicie zniknęło z jego postawy.
— Gdzie? — zapytał tylko i chwilę później się rozłączył.
Następnie wydarzyło się kilka zupełnie niespodziewanych rzeczy.
Chłopak wykonał szybki manewr i skręcił w najbliższy zjazd. Żołądek podszedł mi do gardła.
— Co, do cholery? Miałeś mnie odwieźć do akademika!
Wycofał samochód z piskiem opon i ruszył w przeciwną stronę, zmieniając biegi w zawrotnym tempie. Licznik prędkości podnosił się w górę zdecydowanie za szybko. Wbiło mnie w fotel, przez co książki niemal wysypały mi się z torby.
Aureliusz wcisnął gaz do dechy i powiedział z niebezpieczną nutą w głosie:
— Zapomnij pasy, kochanie.
⋆。‧˚ʚ♡ɞ˚‧。⋆
Moi mili,
jako dodatek do tej książki, wrzucam Wam plansze z estetyką bohaterów. Dziękuję za wszystkie gwiazdki i komentarze, jesteście niezastąpieni.
Która najbardziej przypadła Wam do gustu? Którego bohatera dotychczas darzycie największą sympatią?
Do następnego,
R.
PS. Kolejność estetyk tych bohaterów nie jest przypadkowa, ale ciii...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top