2. Będziesz musiała pocałować, żeby przestało boleć.
DIONNE'S POV
Obudziłam się jak zwykle przy wschodzie słońca. Kiedyś byłam typem osoby, która uwielbiała zachody i mogła wpatrywać się w horyzont godzinami, ale odkąd zaczęłam mniej spać i budzić się wcześnie, odkryłam ile ciszy chowa się we wschodach. Domownicy jeszcze śpią, a ty jesteś sam ze sobą. O świcie miasto jest inne, puste, jakby należało tylko do mnie. Lubiłam patrzeć, jak słońce, które wspina się po niebie, rzuca ciepłe promienie na strony książki, którą aktualnie czytałam. Wówczas i kawa nie wydawała się tak gorzka.
Tym razem jednak poranek nie był tak spokojny i kojący jak zawsze. Spojrzałam w lustro i zauważyłam potężne sińce pod oczami. Spałam tej nocy godzinę. Kiedy już udało mi się odpłynąć, czułam że dryfuję gdzieś na granicy snu i jawy. A wszystko przez te pierdolone wiadomości z zeszłego wieczora.
Strach i niepokój sparaliżowały mnie do tego stopnia, że przez pół godziny czytałam w kółko te same powiadomienia od Nieznanego numeru, nie potrafiąc się ruszyć, a w mojej głowie nastała wszechobecna pustka. Dopiero, gdy się nieco ocknęłam, falami zaczęły się rodzić się w moim umyśle pytania, na które nie znałam odpowiedzi.
Kto, do ciężkiej kurwy, to wysłał?
Wspomniał moją papierośnicę, więc musiał mnie znać. Możliwe też, że minął mnie gdzieś wczoraj. Lub nawet obserwował. Bardziej jednak niepokoił mnie zwrot, jakiego użył – Panna Usher. To nie było moje nazwisko. Był to pseudonim, którego używałam w wieku dziesięciu lat, kiedy co tydzień dawałam koncerty w teatrze w ramach wieczorów z muzyką klasyczną, organizowanych przez moją szkołę. Wtedy w tajemnicy przed rodzicami kazałam przedstawiać się Panna Usher. Przeżywałam wówczas fascynację Edgarem Allanem Poe i postanowiłam nazwać się jak wykreowana przez niego postać. Jednak mój nowy image nie przetrwał zbyt długo, bo gdy rodzice dowiedzieli się, że nie widnieję w spisie artystów jako Dionne Harford, zdenerwowali się i kazali wrócić do prawdziwego nazwiska. Powiedzieli, że jest ono powodem do dumy i nie powinnam uciekać od swojego dziedzictwa.
Z racji, iż moja era Panny Usher trwała bardzo krótko, niewiele osób w ogóle o tym wiedziało. Jeśli ten ktoś, kto wysłał wczoraj wiadomości, pamiętał o tym małym fakcie, musiał mnie znać od dawna, a co gorsza — podążał za mną z Peebles aż do Edynburga.
Nagle serce zamarło mi w piersi, a żołądek zacisnął się boleśnie.
Natychmiast przed oczami stanął mi widok, który czekał na mnie za każdym razem, gdy wychodziłam na scenę podczas pewnej jesieni i zimy, osiem lat temu.
Siedział tam. Zawsze w czwartym rzędzie, z kapturem naciągniętym na głowę i twarzą ukrytą w cieniu.
Przez pięć miesięcy przychodził na każdy mój występ w teatrze. Kiedy pierwszy raz go dostrzegłam, zastygłam w bezruchu, a moje tętno natychmiast podskoczyło. W mojej głowie od razu zrodziło się pytanie, czy chłopak, co wnioskowałam po posturze, nie był zjawą. Ale im dłużej się mu przypatrywałam, tym bardziej upewniałam się w przekonaniu, że należał do świata żywych. Przynajmniej ciałem, bo coś mi podpowiadało, że jego dusza mogła być od dawna martwa.
Siedział w bezruchu cały występ i nie spuszczał ze mnie wzroku. Mimo że nie widziałam dokładnie jego oczu, zdawało mi się, że błyszczą w jakiś nieokiełznany sposób.
Na początku czułam niepokój, ale im więcej czasu mijało, tym bardziej się do niego przyzwyczajałam. Kiedy w chwilach niepewności zjadał mnie stres, spoglądałam w jego kierunku i cały świat przestawał istnieć, a ja odnajdywałam w sobie siłę, by w pełni skupić się na swoim instrumencie i uwierzyć w swoje umiejętności.
Pewnego razu nawet chciałam do niego podejść, ale w momencie, gdy schodziłam ze sceny, on natychmiast znikał. Wychodził, a mnie nigdy nie udało się go dogonić.
Aż pewnego razu po prostu nie przyszedł.
Wybiło mnie to z rytmu do tego stopnia, że przez jakąś minutę stałam na scenie i wpatrywałam się w miejsce, gdzie powinien siedzieć. Ktoś odchrząknął głośno na widowni i dopiero wtedy zaczęłam grać. Robiłam to całkowicie automatycznie, bo moje myśli nadal krążyły wokół tajemniczego nieznajomego, który tak po prostu zniknął. Owszem, na początku, kiedy zorientowałam się, że ktoś przypatruje mi się na każdym występie, wykiełkowało w moim wnętrzu przerażenie i trwoga, ale jeszcze większy niepokój poczułam, gdy uzmysłowiłam sobie, że chłopak zniknął. I już nigdy więcej nie przyszedł na mój koncert.
Od tamtej pory minęło wiele lat, a ja nadal o nim nie zapomniałam. Co prawda, nie stresowałam się już tak podczas recitali, jak dziesięcioletnia wersja mnie, ale nadal podczas momentów zwątpienia, przypominałam sobie o błyszczących oczach wśród szarych twarzy i od razu czułam się silniejsza, co przekładało się na jakość moich występów. Grałam od serca i z pasją, a nie jak robot, który wszedł na scenę wykonać swoją pracę jak automat.
Długo analizowałam dlaczego postać nieznajomego aż tak na mnie wpłynęła w tamtej chwili. Doszłam do wniosku, że chłopak pojawił się w momencie, kiedy najbardziej go potrzebowałam. Stał się dla mnie symbolem siły i opoki, której mi wówczas brakowało. Mimo że nic nie robił, nie wypowiedział w moim kierunku ani jednego słowa. Siedział, patrzył, słuchał, po prostu był. W przeciwieństwie do moich rodziców, którzy tylko wymagali, nigdy nie wspierali.
Spojrzałam ponownie na wiadomości od nieznajomego.
Czy chłopak z widowni i ktoś, kto miał teraz mój numer był tą samą osobą?
Dodatkowo wspomniał o papierośnicy. Od momentu jej znalezienia dopowiadałam sobie historie do kogo mogła należeć, godząc się z faktem, że nigdy nie poznam jej właściciela. Wyobrażałam sobie, że należała do zamożnej szlachcianki, która przeżyła swoich trzech mężów i jedyną prawdziwą miłością darzyła tę osobę, którą widziała w odbiciu lustra. Wówczas nie połączyłam faktów, że ten niezwykły przedmiot znalazłam dokładnie ostatniego dnia, w którym widziałam nieznajomego z widowni.
Siedziałam oniemiała przy biurku, próbując jakoś poskładać strzępki informacji w jedną całość. Mimo że wiele puzzli wskoczyło na miejsce, miałam nieodparte wrażenie, że coś mi umyka. Wpatrywałam się we wiadomości, jakby zaraz miały do mnie przemówić i wyjaśnić wszystkie nurtujące mnie zagwoztki.
Zadawałam sobie pytanie, za kogo, do jasnej cholery, ten ktoś się uważał, nazywając mnie swoją własnością.
Postanowiłam w żaden sposób nie odpowiadać na wiadomości. Łudziłam się, że może jeśli je zignoruję, to ten ktoś się szybko znudzi, nie dostając żadnej mojej reakcji. Coś mi jednak podpowiadało, że jeśli ta osoba pofatygowała się do nawiązania ze mną kontaktu, mając na mój temat pewną wiedzę, to tak łatwo się nie podda. Ale o co mu właściwie chodziło? Co to miało na celu?
Jeśli chciał tylko wzbudzić strach i niepewność, to mu się to, kurwa, udało.
Cichy głosik z tyłu głowy podpowiada mi, że mogłam być w niebezpieczeństwie.
Przeklęłam cicho pod nosem i już miałam rzucić telefonem w stronę łóżka, ale nagle zaczął mi wibrować w ręku i rozległ się dzwonek, zwiastujący nadchodzące połączenie. Początkowo zmroziło mi to w krew w żyłach. Pierwszym co mi przyszło do głowy było oczywiste podejrzenie, że to Nieznany, ale widząc imię Ruth na wyświetlaczu opadłam z powrotem na krzesło. Gdy odbierałam, dłonie nadal delikatnie mi się trzęsły.
— Żyjesz? — powiedziałam zamiast przywitania.
W odpowiedzi rozległ się głośny jęk.
— Ledwo.
— Czy ktokolwiek jest zdziwiony? — zapytałam sarkastycznie.
W tle usłyszałam cichy śmiech Daniela, co oznaczało, że jego już zdążyła do siebie ściągnąć.
— Przyjdź, proszę — zajęczała żałośnie.
— Nie wiem, czy mam ochotę widzieć twoją skacowaną i opuchniętą twarz.
— Danny przyniósł śniadanie z Söderberg Pavilion.
— Tak jakby miało mnie to przekonać.
— Wziął ci świeżo paloną kawę.
Na te słowa wyprostowałam się jak struna.
— Dobra, będę za pięć minut.
⋆。‧˚ʚ♡ɞ˚‧。⋆
— Nadal nie mogę uwierzyć, że mnie okłamałaś — przeżywał Danny z buzią pełną rogalika, którego właśnie konsumował. — Pana M. miało tam nie być!
Ruth leżała plackiem na swoim łóżku, wpatrując się w sufit z zaciśniętymi ustami. Po jej minie widziałam, że już zaczynała żałować swojego wczorajszego wybryku.
— Wiem, jestem głupia. — Dziewczyna westchnęła żałośnie i położyła dłoń na swoim czole, jakby chcąc się upewnić, czy nie ma gorączki.
Danny prychnął pod nosem, opluwając wszystkich dookoła kawałkami rogalika. Spojrzałam na niego spode łba zdegustowana, ale zdawał się tego nie zauważać.
— No, jesteś — powiedział, wzruszając ramionami.
Ruth podniosła się do pozycji siedzącej i spojrzała na swoje dłonie w zamyśleniu.
— Musiałam tam iść. Zignorował moje ostatnie wiadomości, które wysłałam w weekend. Chciałam spróbować z nim porozmawiać.
— Dziecko, ale o czym? — Danny wepchnął resztę śniadania do buzi i wyrzucił ręce w powietrze, oburzony.
— Może widziałby jakieś światełko w tunelu dla nas — powiedziała Ruth, ale chyba sama nie wierzyła już w swoje słowa, bo natychmiast się skrzywiła.
— Nie ma żadnych "was" — odparłam dosadnie. — Jeśli mężczyzna cię zghostował, powinnaś pozwolić mu zostać martwym.
— Święte słowa — poparł mnie Danny.
— Ale ja tak bardzo za nim tęsknię... Przyzwyczaiłam się do niego w takim stopniu, że teraz nie mogę bez niego żyć — wyznała cicho. — Czuję, że bez niego nigdy nie będę już szczęśliwa.
— To wcale nie chodzi konkretnie o niego — rzekłam, mierząc kuzynkę intensywnym spojrzeniem, od którego od razu uciekła. — Typ urósł w twojej głowie do rangi Boga, podczas gdy jest zwykłym śmieciem, jakich wiele. To nie tak, że Maxwell jest wyjątkowy, to po prostu ty nadałaś mu takie miano, ty go takim uczyniłaś. Uzależniłaś się od emocji, które ci dawał. Jest jebanym toksykiem, on karmi się twoim bólem. I teraz, gdy go nie ma, czujesz pustkę po przeżywaniu każdej najmniejszej rzeczy. Skończyła się zabawa w ciepło-zimno, gdzie na zmianę kochał cię najmocniej na świecie, by po chwili cię odepchnąć.
W pomieszczeniu zapadła głucha cisza. Po chwili Danny pogładził Ruth po ramieniu i powiedział:
— Słońce, ona ma rację.
Oczywiście, że miałam. W dawaniu rad byłam dobra. Potrafiłam łatwo kogoś prześwietlić i powiedzieć dokładnie to, co akurat potrzebował usłyszeć. Byłam niezwykle skuteczna w swoich analizach.
Szkoda, że sama sobie nie potrafiłam pomóc.
Dziewczyna ukryła twarz w dłoniach i oparła się o klatkę piersiową Daniela. Ten natychmiast ją objął.
— Potrzebujesz pomocy specjalisty — odparłam już nieco łagodniej, choć mój głos nadal brzmiał twardo. — Daję ci czas do końca października. Jeśli sama nie udasz się do terapeuty, sama cię umówię.
Ruth powoli skinęła głową.
— Damy radę, kochanie. Pomożemy ci się otrząsnąć z uroku tego niemytego szympansa — powiedział Danny, całując przyjaciółkę w czoło. — Inaczej przez ciebie ze zdenerwowania zaczną mi rosnąć siwe włosy na jajach.
Na te słowa przewróciłam oczami. Zdążyłam się już przyzwyczaić do jego osobowości i braku jakichkolwiek zahamowań, więc nawet tego nie skomentowałam. Zamiast tego oznajmiłam:
— A ja nie będę co kilka dni przyjeżdżać po ciebie i ratować twoje schlane dupsko z imprezy.
— Nie przypominaj mi nawet.
Danny spojrzał na mnie z ekscytacją.
— Ale lunta wywaliłaś wczoraj temu typowi. Aż Raiden Chadwick musiał wejść między was! Swoją drogą niezła hot suczka z niego.
— Ej, masz narzeczoną! — Ruth posłała mu kuksańca między żebra.
— No i co? Oboje z Vivi zgadzamy się co do tego, że kapitan Edinburgh Eagles jest gorącym towarem.
W uprzedmiotowieniu ludzi McCoy był ekspertem.
Ruth wzruszyła ramionami.
— Może...
W głowie zaświtała mi pewna myśl. Poczułam rosnącą gulę w gardle, ale postanowiłam zapytać niezobowiązującym tonem:
— A kim był drugi chłopak, który szedł za nim?
— Auri Myśliwski — odpowiedział Danny z przebiegłym uśmieszkiem. — Równie hot jak Raiden, jeśli nie bardziej. Niegrzeczny chłopak z nie...
— Zaraz — przerwałam mu szybko. — Masz na myśli Aureliusza Myśliwskiego?
Danny skinął głową.
— Większość Szkotów ma trudność z wymówieniem jego imienia i nazwiska, więc wszyscy na kampusie nazywają go Auri.
Opadłam na krzesło ze wzrokiem wbitym w martwy punkt przed sobą.
Chcecie mi powiedzieć, że ten ogolony na krótko, wytatuowany chłopak w dresie to Myśliwski?
Starałam się nie oceniać ludzi po wyglądzie i pozorach, ale czytając jego teksty wyobrażałam go sobie zupełnie inaczej.
Mrugałam powoli, próbując przyswoić usłyszane właśnie informacje.
— Czekaj, czekaj — odezwała się Ruth. — Auri to ten sam chłopak, dla którego wybrałaś Uniwersytet Edynburski?
Zgromiłam ją wzrokiem. Jako jedyna wiedziała o mojej fascynacji publikacjami jednego ze studentów, ale nigdy jakoś specjalnie się nad tym nie rozwodziłam. Wystarczyło, że aż zbyt wiele wiedziała o mojej obsesji związanej z okultyzmem i demonologią.
— O czym ty mówisz? — zapytał ożywiony Danny.
— Dionne ma fioła na punkcie wpisów pewnego typa na AUE. Nie pamiętałam jego nazwiska, dlatego nawet nie skojarzyłam, że ten Myśliwski to ten sam Myśliwski z drużyny Maxwella!
Ja pierdolę.
Nie wierzyłam, że to naprawdę on.
Natychmiast powróciło do mnie spojrzenie jadeitowych tęczówek.
— No, i to jest w końcu jakaś fabuła, Didi! — zawołał uradowany McCoy. — Gratulacje, w twoim życiu w końcu pojawił się jakiś chłopak, a nie tylko te nudne...
— W moim życiu nie ma żadnego chłopaka — przerwałam mu oschle. — Doceniam jego publikacje, to wszystko. Nie wiem jaką jest osobą. Może jest skończonym kutasem.
Wypowiedziane słowa wręcz parzyły mnie na języku.
Była to prawda, ale skłamałbym mówiąc, że przez te dwa lata od momentu, kiedy zagłębiłam się w jego teksty, nie wyobrażałam sobie kim jest, jak się wysławia, jak wygląda i w jaki sposób w rzeczywistości patrzy na świat.
Teraz to wszystko okazało się ułudą.
Tak bardzo uwierzyłam w swoje własne wyobrażenia, że ciężko było mi pogodzić się z realnym obrazem Myśliwskiego. Nie to, że nie podobało mi się co widziałam. Byłam raczej... zaskoczona.
— No, wygląda na prawdziwego patusa — oświadczył Danny. — A takich ciche dziewczynki lubią najbardziej. — Chłopak poruszył sugestywnie brwiami.
Zasznurowałam usta, po raz pierwszy od dawna, nie potrafiąc zebrać odpowiednich słów. Oni byli niedorzeczni.
— Jesteś z nim na roku? — zapytała Ruth, wbijając w przyjaciela oczekujący wzrok.
— Tak. Auri też studiuje psychologię. Przy nim czuję się jak debil.
— Jak widać pozory mylą — odparła moja zdradziecka kuzynka, posyłając mi oczko, przez co miałam ochotę pokazać jej środkowy palec. Możemy wrócić do tego, że jest smutna? — W ogóle skąd on pochodzi, skoro ma tak słowiańsko brzmiące nazwisko?
— Jest Polakiem.
— No to nieźle... — mruknęła Ruth, jakby była pod wrażeniem.
Zapadła chwila ciszy.
— Nie mogę uwierzyć, że zabujałaś się w Myśliwskim! — wykrzyknął nagle Danny i zamachał nogami z podekscytowania.
— W. Nikim. Się. Nie. Zabujałam — wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
— Stara, znam cię od dziecka i nigdy nie wykazywałaś wobec żadnego z mężczyzn jakiegokolwiek zainteresowania — rzekła Ruth. — Nie obdarzyłaś ich nawet spojrzeniem, nie mówiąc, by którykolwiek z nich zaskarbił choć cień twojej sympatii. Nawet Rupert zdawał się być dla ciebie obojętny, mimo że spotykałaś się z nim przez rok.
Zmarszczyłam brwi z niesmakiem.
— Z Davidsonem akurat zeswatali mnie rodzice i dobrze o tym wiesz. A jeśli chodzi o Myśliwskiego, to czytam jego artykuły, to wszystko.
Nie chciałam się przed nikim tłumaczyć, ale ich zachowanie mnie zirytowało.
— I dlatego ze względu na jego wpisy postanowiłaś zacząć tutaj studia? — Ruth zmrużyła oczy.
Na te słowa Danny zaskowyczał głośno.
Zamknęłam oczy, licząc w myślach do dziesięciu, by ich nie zamordować gołymi rękami.
Po chwili podniosłam się zdecydowanie z miejsca.
— Wychodzę stąd.
— NIE! — krzyknęli oboje, ale ja już otwierałam drzwi.
— Wrócę, jak się opanujecie.
Wyszłam na korytarz i ruszyłam na dół, by zapalić. Kochałam moich przyjaciół na swój sposób, ale ta krótka rozmowa z nimi przebodźcowała mnie do tego stopnia, że musiałam teraz zamknąć się na jakiś czas w czterech ścianach sama ze sobą.
⋆。‧˚ʚ♡ɞ˚‧。⋆
Postanowiłam wyłączyć całkowicie telefon i odciąć się od świata. Po powrocie do pokoju puściłam w tle składankę symfonii Mozarta i otwarłam szeroko okno. Przez chwilę rozkoszowałam się chłodnym powietrzem, po czym rozparłam się wygodnie na łóżku. Nie wiedziałam nawet, kiedy zasnęłam.
Obudziłam się po południu. Zrobiłam sobie kolejną kawę i zapaliłam świecę. Moja fascynacja Dostojewskim dalej trwała, dlatego zaczęłam czytać "Białe noce".
Zdążyło się już ściemnić, gdy przekręciłem ostatnią stronę.
Nastenka, ty suko.
Otwarłam mój dziennik i tak jak zwykle, po skończeniu jakiejś powieści, spisywałam swoje odczucia i uwagi, które narodziły się w trakcie lektury. Kiedy sięgałam po filiżankę, przez przypadek przewróciłam kilka kartek notatnika. Spojrzałam na nagłówek u góry, który głosił "Nawiedzone miejsca do odkrycia wg. Myśliwskiego".
Sporządzałam tę listę, będąc jeszcze w ostatniej klasie szkoły i od tamtego momentu na bieżąco uzupełniałam. Spisałam wszystkie lokacje, o których wspominał w swoich artykułach. Wiele z nich znajdowało się w Szkocji, ale swoje badania wraz z innymi łowcami duchów ze stowarzyszenia Demonologów UE, prowadził także w Anglii i Walii.
Gdy mieszkałam jeszcze w Peebles, rodzice za bardzo mnie kontrolowali, by pozwolić swojej jedynej córce na eksplorację nawiedzonych miejsc, oddalonych o Bóg wie ile mil od domu. Dlatego obiecałam sobie, że kiedy będę już na studiach, odzyskam nieco wolności, z dala od rodzinnego miasta i zacznę realizować swoje niespełnione marzenia. Jednym z nich były wizyty w tych wszystkich dziwnych, mrocznych lokacjach, często otoczonych tajemnicami i legendami.
Nie zawsze urbexy były legalne, ale chciałam przekonać się na własnej skórze, jak bardzo dane miejsce było naznaczone przez siły zła. Pragnęłam się przekonać czy zobaczę coś lub kogoś, do czego normalnie ludzie nie mieli wglądu. Wiem, nie było to codzienne hobby, przez niektórych uznawane za chore lub szalone, ale nigdy nie mówiłam, że jestem normalna.
Kilka dni temu, przeprowadzając się do Edynburga, częściowo wyszłam spod szklanego klosza (nie tego Sylvii Plath), w którym zamknęli mnie rodzice. Teraz nie mieli nade mną takiej kontroli, a ja miałam zamiar to wykorzystać. Podczas tej pierwszej doby w akademiku musiałam załatwiać sprawy związane z przeprowadzką i uczelnią. Nie miałam nawet czasu myśleć o swoich skrytych celach, ale teraz, gdy udało mi się ze wszystkim uporać...
Spojrzałam ponownie na stronę z dziennika. Na pierwszym miejscu widniał Ellington Manor*, znajdujący się około dwudziestu mil od Edynburga.
Przez moment wpatrywałam się w nazwę, po czym sięgnęłam po telefon, by sprawdzić godzinę. Włączyłam go po raz pierwszy od rana i natychmiast na ekranie zaczęły pojawiać się zaległe powiadomienia. Jednym z nich było sześć nieodebranych połączeń od matki.
Mama: Dziecko, co się z tobą dzieje? Masz odbierać, kiedy do ciebie dzwonię!!! Po co kupiliśmy ci tak drogi telefon?
No tak, nie mogła jednego dnia wytrzymać bez sprawdzenia mnie. Nie chodziło o moje bezpieczeństwo i zainteresowanie samopoczuciem własnej córki. Była to kwestia kontroli, którą za wszelką cenę pragnęła nade mną mieć.
Zegarek wskazywał dwudziestą drugą. Spojrzałam ponownie na wiadomość od matki i podjęłam decyzję w ułamku sekundy.
Wyjęłam ze swojej szafy dużą, skórzaną torbę i zaczęłam się pakować. Musiałam wziąć ze sobą wszystkie podstawowe rzeczy, ale nie mogłam zapomnieć o gazie pieprzowym i paralizatorze, który ojciec kazał mi kupić przed przeprowadzką. Był święcie przekonany, że idąc na studia, muszę być jakoś uzbrojona, przy czym prosił żebym przysięgła, że nie będę opuszczać akademika po zmroku.
Dziesięć minut później wyszłam z pokoju i ruszyłam w kierunku schodów. Nie miałam swojego samochodu, dlatego zmuszona byłam zamówić taksówkę. Trasa wyniesie mnie więcej, niż bym sobie życzyła, ale nie miałam innego wyjścia. Już odblokowywałam telefon, by zadzwonić, kiedy nagle usłyszałam z końca korytarza:
— Halo, a gdzie to się panienka wybiera?!
Uniosłam wzrok i zobaczyłam Daniela i Ruth, idących w moją stronę z dwoma pudełkami pizzy.
— Nie odpisywałaś, więc postanowiliśmy złożyć ci wizytę — oznajmiła kuzynka z uśmiechem. — Na pewno siedziałaś cały dzień zaszyta w pokoju i nawet nie pomyślałaś o jedzeniu. Przynieśliśmy żarcie.
— Widzę...
— Czemu wyglądasz, jakbyśmy przyłapali cię na gorącym uczynku? — zapytał Danny, mrużąc oczy. — Gdzie się szlajasz po nocach?
Przestąpiłam z nogi na nogę, czując naglą suchość w gardle
— Wybieram się... w pewne miejsce.
Wpatrywali się we mnie oczekująco. Najwyraźniej nie usatysfakcjonowała ich moja odpowiedź. Odchrząknęłam i dodałam:
— I tak nie będziecie wiedzieć gdzie to.
Danny zmierzył mnie oceniającym wzrokiem.
— Robi się coraz bardziej podejrzanie.
— Ellington Manor — rzekłam i tak jak się spodziewałam, odpowiedziały mi zdezorientowane spojrzenia.
— Brzmi upiornie — zawyrokował w końcu McCoy.
Nagle Ruth wciągnęła gwałtownie powietrze, mierząc we mnie oskarżycielsko palcem.
— Zaraz, czy to nie jedno z tych nawiedzonych miejsc, o których kiedyś wspominałaś?
Niech ta jej dobra pamięć idzie w diabły.
Nim zdążyłam jakoś ją uspokoić, odezwał się Danny:
— Nie mów mi, że miałaś zamiar iść tam sama w środku nocy?!
— Ciszej — upomniałam go, widząc oczami wyobraźni jak ktoś z mojego piętra wychodzi z pokoju i gani nas za hałas. — Danielu, przypomnij mi, kiedy zacząłeś pełnić rolę mojej matki?
— Ty głupia cipo, jeśli myślisz, że ci na to pozwolimy...
Westchnęłam ciężko, czując nadchodzący ból głowy.
— Ona tam pojedzie, nieważne jak bardzo będziesz próbował ją przekonać! Nie znam bardziej upartej osoby na tej planecie — rzekła Ruth, po czym dodała po chwili ciszy: — Dionne, idziemy z tobą.
— Właśnie tak — odparł Danny z biegu, ale gdy zorientował się co powiedziała jego przyjaciółka, zreflektował się i spojrzał na nią zdziwiony: — Zaraz, że co?!
— No przecież nie puścimy jej samej!
Nie. Nie. Nie.
Tej opcji nie przewidziałam w moim planie. Znałam ich na wylot i doskonale wiedziałam, że podczas takiej wycieczki tylko by przeszkadzali. Ani McCoy, ani Ruth nie podzielali mojej miłości do strachu. Oni tego nie rozumieli.
— Czy ja jestem jedyną myślącą tutaj osobą? — oburzył się Danny.
— Gdzie jest ten dwór? — zapytała Ruth, całkowicie chłopaka ignorując.
Walczyłam wewnątrz siebie, czy powiedzieć im prawdę, czy skłamać. Zdecydowałam się jednak podać prawdziwy adres, w razie gdyby coś mi się stało i trzeba było mnie szukać.
To było chore, że zakładałam z góry, że mogła mi się stać krzywda. Ale musiałam rozważyć każdy scenariusz.
— W lasach Pentland Hills. Dwadzieścia mil na południe.
— Cholera. Przecież nie masz nawet jak tam dojechać — stwierdziła Ruth, po czym jej wzrok się rozjaśnił, jakby doznała olśnienia. — Danny ma samochód.
O kurwa. Faktycznie, jakoś umknął mi ten fakt.
To wiele zmieniało.
Spojrzałyśmy na Daniela, na co ten zaczął powoli się wycofywać, kręcąc głową.
— O nie, nie ma nawet takiej opcji...
Pięć minut później siedzieliśmy załadowani w jego różowym MINI Cooperze, mknąc drogą ku wyjeździe z Edynburga. Opychaliśmy się pizzą, którą nieśli do mojego pokoju. Mijaliśmy kolejne znaki drogowe, a ja czułam narastające podekscytowanie, mieszające się z zalążkiem niepokoju.
— Jaka jest w ogóle historia tego miejsca? — zapytała Ruth z tylnego siedzenia, zaciągając się papierosem elektrycznym. Wydmuchała dym, który pachniał jak winogrono.
— Ale co cię to obchodzi? Ja na przykład nie chcę tego wiedzieć — oznajmił spanikowany Danny.
Wyciągnęłam z kieszeni płaszcza telefon i weszłam na stronę Archiwaliów. Wpisałam w wyszukiwarkę postów "Ellington Manor" i kliknęłam w artykuł Myśliwskiego, w którym zawarł historię tego miejsca. Przeskrolowałam do samego końca, przypominając sobie treść tej publikacji.
— Posiadłość została zbudowana w 1784 roku przez sir Romana Ellingtona, ekscentrycznego badacza zjawisk paranormalnych, specjalizujący się w demonologii w tradycji protestanckiej. Był on znanym kolekcjonerem zakazanych i rzadkich ksiąg, którą część z nich skonfiskował sam Watykan. Według legend, prowadził w piwnicach posiadłości eksperymenty nad przywoływaniem nie tylko duchów, ale i samych książąt piekła. W jednym ze swoich pokoi miał zbiór nawiedzonych zabawek, a ludzie ze wsi mawiali, że lalki z jego kolekcji pojawiały się w innych domach, czyhając na życie dzieci i starszych ludzi.
— Ja pierdolę! — Danny zrobił się blady jak ściana.
— To tylko legendy i opowiastki, żeby straszyć niegrzeczne bachory — prychnęła Ruth, ale w jej głosie pojawiła się nuta niepokoju. — Co się stało z sir Romanem?
— Jesienią 1801 roku mieszkańcy wioski zauważyli, że światła w Ellington Manor nagle zgasły — kontynuowałam i nawet nie musiałam czytać artykułu, bo widziałam go tak wiele razy, że znałam treść na pamięć. — Cały dwór pochłonęła ciemność. Gdy jakiś czas później daleki kuzyn sir Romana przybył z wizytą, zastał dom w rozsypce. Wszystkie drzwi były otwarte na oścież, świece wypalone do końca, a na podłodze widniały ślady krwi. Sam Ellington zaginął bez śladu. Ciała do dziś nie odnaleziono. Mówi się, że jego duch nigdy nie upuścił posesji, a dusza badacza została ukarana wieczną tułaczką po ziemi za eksperymenty i zbrukanie wizerunku kilku ważnych demonów.
— Zawracam zaraz — jęknął cicho Danny, bębniąc nerwowo palcami o kierownicę.
— Pewnie najebany zasnął gdzieś w krzakach albo utopił się w rzece i ludzie dopowiedzieli sobie resztę — odparła lekceważąco Ruth.
— Uważaj, Quicy — powiedziałam cicho i spojrzałam na dziewczynę w lusterku. — Często niedowiarki, nie mający za grosz szacunku do bytów nadprzyrodzonych, bardzo boleśnie przekonują się o mocy, z którą zadzierają.
Danny wydał z siebie dźwięk przypominający bulgotanie, po czym zerknął w moim kierunku z przerażeniem.
— Zemdleję zaraz.
— Ta, jasne. — Kuzynka przewróciła oczami. — Po co my tam właściwie jedziemy? Pogawędzić z truchłem Ellingtona?
— Możliwe — oznajmiłam enigmatycznie, na co Danny wydał z siebie zduszony okrzyk, więc dodałam, chcąc go nieco uspokoić, żeby zaraz nie padł na zawał: — Chcę sprawdzić, czy w ruinach posiadłości nie zostały jeszcze jakieś księgi czy poszlaki.
Ruth wychyliła się do przodu ze zmarszczonymi brwiami.
— Przecież minęło tyle czasu od zniknięcia Ellingtona. Nawet jeśli zostały po nim jakieś notatki, czy artefakty, to dawno temu zjadł je czas. Ewentualnie zostały lata temu skonfiskowane.
— Masz po części rację, ale musisz pamiętać, że to nie były zwykłe księgi. Wiele z nich była zabezpieczona specjalnymi pieczęciami. Od dawna chciałam odwiedzić to miejsce i nie zaszkodzi sprawdzić, czy nie ma tam żadnych interesujących przedmiotów.
— Właśnie, że zaszkodzi. Wpierdoli nas coś, zobaczycie — syknął McCoy. — Też tak macie w stresujących sytuacjach, że w waszej głowie zaczyna grać muzyka, jakby najebany Bach nakurwiał jedną stopą na pianinie, a drugą na skrzypcach? Bo u mnie w mózgu właśnie gra darmowy koncert!
— Nie prosiłam was, żebyście jechali ze mną — przypomniałam.
— Oczywiście, że nie, ale jesteśmy drużyną, więc poświęcimy się i pójdziemy z tobą — żachnął się, a ja wyczułam w jego głosie cień ironii.
Przez resztę drogi nikt już się nie odezwał. Dopiero, gdy skręciliśmy z głównej drogi w las, Danny zapytał:
— To ten zjazd?
Spojrzałam na nawigację i skinęłam głową.
— Tak. Teraz niecałą milę prosto. Później musimy odbić w prawo i będziemy na miejscu.
Wjechaliśmy na polną drogę, a im dalej byliśmy od latarni ulicznych, tym ciemniej się robiło. Potężne drzewa uginały się w stronę szosy, tworząc mroczny korytarz. Gałęzie przypomniały wychudzone palce.
Danny przełknął głośno ślinę.
— Boję się.
Przez dziury w drodze zmuszony był zredukować bieg i zwolnić. Po chwili trwającej wieczność, spomiędzy zarośli wyłonił się cień posiadłości. Kiedy podjechaliśmy bliżej, reflektory samochodu oświetliły budynek, a raczej to co po nim zostało. Piętro domu zdążyło się już częściowo zawalić, ale dolna część wydawała się być nienaruszona, pomijając pęknięcia biegnące wzdłuż murów. Podejrzewałam, że wiele z nich przykrywał bluszcz, który piął się ku gorze i przez popękane okna wdarł się do środka. Ściany przez lata pokryła gruba warstwa brudu, a w fundamentach można było dostrzec liczne szczeliny.
— To jest w chuj nieodpowiedzialne — powiedział Ruth kwaśno. — Co jak dach zawali nam się na łeb?
Odpięłam pas i wysiadałam z auta, rzucając cicho:
— Demonolodzy z UE prowadzili wewnątrz badania i nic się nie wydarzyło.
Moi przyjaciele, choć niechętnie, poszli w moje ślady i dołączyli do mnie, gdy ruszyłam w kierunku posiadłości. Światła samochodu zgasły, więc wyjęłam z torby latarkę.
— Kojarzycie tych debilnych bohaterów z tandetnych horrorów, którzy nie myślą i zamiast uciekać, pakują się na własne życzenie w niebezpieczne sytuacje? — zapytał sarkastycznie Danny. — To my w tej chwili.
— Kurwa — syknęłam i zwróciłam się w stronę przyjaciół. — Nie zmuszałam was do tego. Jeśli nie rozumiecie idei urbexów i eksploracji tego rodzaju miejsc, to zawróćcie i poczekajcie w aucie.
Ruth podpadła się pod boki i utkwiła we mnie przeszywające spojrzenie.
— Po prostu przyznaj, że strach i adrenalina sprawia ci chorą satysfakcję i jesteś uzależniona od bania się.
— Nigdy nie twierdziłam, że jest inaczej. — Wzruszyłam ramionami, po czym odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w kierunku nawiedzonego dworu.
Usłyszałam, że oboje przeklinają za mną, ale już po chwili deptali mi po piętach.
Suche gałęzie pękały mi pod butami i, w zupełnej ciszy, ten dźwięk wydawał się zdecydowanie za głośny.
Kątem oka dostrzegłam jakiś niewielki ruch w oknie. Moi towarzysze najprawdopodobniej nic nie zauważyli, bo nadal byli cicho.
Wchodząc po trzeszczących drewnianych schodach tarasu, czułam jak serce podchodzi mi do gardła. Kącik ust drgnął mi ku górze.
Drzwi były lekko uchylone, a kiedy pchnęłam je bardziej, bez żadnego oporu osunęły się na bok. Zawiasy zaskrzypiały, jakby wydawały z siebie jęk bólu.
Zrobiłam krok na przód, oświetlając latarką wnętrze. W niewielkim korytarzu było pusto, nie licząc krzesełka z jedną nogą, toną kurzu i mnóstwem pajęczyn. Weszłam w głąb pomieszczenia, a między moimi nogami przebiegł ogromny pająk. Danny wydał z siebie pisk, uczepiając się ramienia Ruth.
— Pomiot szatana — warknął.
— Na twoim miejscu nie wspomniałabym tej nazwy w takim miejscu — szepnęłam, ruszając w stronę przejścia, które prowadziło do o wiele większego pomieszczenia.
— Przecież to nie Voldemort, którego imienia nie wolno wymawiać — burknęła Ruth.
Przeszliśmy obok rozległej dziury w podłodze i znaleźliśmy się w pokoju, który kiedyś mógł być salonem.
— Zaraz nam, kurwa, wyskoczy stamtąd jakiś szambonurek — stwierdził Danny konspiracyjnym tonem, zaglądając w wyrwę.
Puściłam jego słowa mimo uszu i rozejrzałam się po wnętrzu. Jedno źródło światła to było zdecydowanie za mało.
— Włączcie latarki w telefonach.
Dodatkowe dwie diody niewiele pomagały, ale zawsze coś.
Na środku stała podziurawiona kanapa, wokół której ciągnęły się jakieś ciemne ślady. Obok niej leżała oderwana głowa lalki.
Danny stanął obok mnie i wskazał na zniszczoną tapicerkę.
— Jakby mnie coś zaatakowało, to przysięgam, zamieniam się w sofę. Byłby ze mnie zajebisty mebel. Mógłbym być wystawiony w Ikei.
Zza ściany rozległ się jakiś szmer. Ucieszyłam chłopaka i podążyłam w kierunku hałasu. Moi towarzysze stali przez moment sparaliżowani, ale już po chwili ocknęli się i podeszli bliżej. Znaleźliśmy się w kolejnym niemal pustym korytarzu. Nagle rozległo się głośne skrobanie, jakby ktoś przeciągał ostrym paznokciem po murze. Poczułam gęsia skórkę na całym ciele. Miałam wrażenie, że serce za moment wyskoczy mi z klatki piersiowej.
— Co to było? — stęknął płaczliwie Danny. — Uciekajmy! Każdy normalny człowiek już by stąd spierdolił.
Po twarzy Ruth widziałam, że ją także cala odwaga opuściła.
Mimo paraliżującego przerażenia, czyhającego z tyłu głowy, ruszyłam przed siebie. Zatrzymałam się tuż przed przejściem. Drzwi były otwarte. Zacisnęłam mocno usta i powoli wyjrzałam zza framugi. W rogu pomieszczenia mignął mi jakiś cień. Zmrużyłam oczy, skupiając wzrok, ale nic nie dostrzegłam.
W pierwszej chwili myślałam, że wejście, w którym aktualnie staliśmy było jedynym w całym pokoju, ale po kilkunastu sekundach zauważyłam niewielkie przejście na samym końcu. Wyrwa w murze nie wyglądała zachęcająco, ale i tak powoli się do niej zbliżyłam. Obadałam otwór dłonią i gdy upewniłem się, że nie wystaje z niego żaden ostry fragment, kucnęłam i niemal czołgając się, przedostałem się na drugą stronę.
Najpierw spojrzałam w lewo. Kiedyś musiały tu być drzwi, ale teraz ściana całkowicie się zawaliła.
Nagle poczułam chłodny powiew powietrza na twarzy.
Powoli odwróciłam się i mój wzrok natrafił na schody.
U ich szczycie stała jakaś postać.
Zastygłam w bezruchu.
W tej samej chwili przez wyrwę przecisnął się Danny. Musiał dostrzec to samo co ja, bo wtem krzyknął na całe gardło. W ułamku sekundy cofnął się, znikając mi z oczu. Moją uwagę znów przykuł cień u góry, który zrobił krok do przodu. Kilka uderzeń serca później, zaczął schodzić na dół.
Im bliżej był, tym coraz bardziej orientowałam się, jak potężna była jego sylwetka.
Krew szumiała mi w uszach, a dłonie tak się trzęsły, że światło latarki skakało po ścianach. W półmroku niewiele było widać, ale sądząc po konturze i ciężkich krokach, postać przede mną musiała być ubrana w mundur. Spojrzałam w twarz zbliżającego się cienia i mój wzrok zatrzymał się na nagiej czaszce. Czy też raczej masce, którą ten ktoś miał na głowie. Widać było tylko oczy, które błyszczały złowieszczo.
— Dionne! — Krzyk Ruth wybudził mnie z letargu.
Rzuciłam się w stronę przejścia. Upuściwszy latarkę, zaczęłam pełznąć ku wyjściu. Zdążyłam wychylić jedynie głowę na drugą stronę, kiedy nagle poczułam, jak czyjeś palce zaciskają się wokół mojej kostki. Ruth skoczyła, by mi pomóc, ale nie zdążyłam złapać jej ręki.
Cień wciągnął mnie z powrotem do pomieszczenia. Jednym szybkim szarpnięciem odwrócił mnie na plecy, zmuszając bym na niego spojrzała.
Nikłe światło latarki oświeciło jego upiorną sylwetkę. Teraz miałam pewność, że był to mężczyzna. Pochylił się nade mną, a ja czułam mrowienie na całym ciele. Jakieś dziwne gorąco zrodziło się w dole mojego brzucha. W tle słyszałam wrzaski moich przyjaciół, ale dochodziły do mnie tylko strzępki ich słów.
Postać uniosła dłoń, jakby chciała mnie ponownie złapać, dlatego nie tracąc czasu, kopnęłam go prosto w krocze. Uderzenie nie zrobiło na nim większego wrażenia, ale wprawiło go w chwilowe zdezorientowanie, co natychmiast wykorzystałam i przeczołgałam się na drugą stronę.
Danny pomógł mi wstać, po czym rzuciliśmy się biegiem w stronę wyjścia. Przemierzaliśmy kolejne pomieszczenia po omacku, a ja cały czas miałam wrażenie, że mężczyzna depcze nam po piętach i lada moment dopadnie. Adrenalina i strach szumiały mi w uszach.
Wypadliśmy na zewnątrz i nie oglądając się za siebie, szybko wsiedliśmy do samochodu. Trzęsącymi się rękami, Danny odpalił silnik. Z piskiem opon, ruszyliśmy spod Ellington Manor.
Serce tłukło mi się boleśnie w piersi, a przed oczami pojawiły się czarne plamy. Po chwili poczułam wibracje w kieszeni spodni. Wyciągnęłam telefon i ze zgrozą przeczytałam nowe powiadomienia.
Nieznany: Nieładnie.
Nieznany: Będziesz musiała pocałować, żeby przestało boleć.
Nieznany: Twój strach jednak rekompensuje wszystko. Tak uroczo krzyczysz, gdy się boisz.
Nieznany: Moja mała nieustraszona.
*Ellington Manor — fikcyjne miejsce, stworzone na potrzeby historii. W lasach Pollock Halls nie ma takiego dworku. Przynajmniej z tego co podają oficjalne informacje...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top