1. Błagam, niech ktoś mi zrobi lobotomię.
DIONNE'S POV
Było po dwudziestej pierwszej, kiedy moja przyjaciółka wysłała mi wiadomość głosową, że umiera.
Wychodziłam akurat z The Queen's Hall, gdzie odbywał się koncert charytatywny, organizowany przez moją wieloletnią nauczycielkę instrumentu, Primrose Todd. Jako, że jej zdaniem byłam jej najlepszą skrzypaczką, oczywiście musiała mnie wkręcić w plan wydarzenia. Na jej prośbę często grałam na różnych imprezach. Dawałam się wciągać w to tylko dlatego, że miałam do tej kobiety ogromny szacunek. Nie zależało mi już na koncertach. Prawdę mówiąc, ostatnim o czym myślałam były kolejne występy, nawet jeśli charytatywne. Ten etap miałam już za sobą. To była stara Dionne. Nowa Dionne nie poświęca skrzypcom całego swojego życia. Nowa Dionne próbowała odbić się od dna, na którym poległa, tylko dlatego, by inni myśleli, że jest na szczycie.
Poprawiłam futerał na ramieniu i przeszłam przez ulicę, otulając się szczelniej wełnianym płaszczem. Spojrzałam jeszcze raz na ekran telefonu. Musiałam przetrzeć wyświetlacz rękawem, bo deszcz już zdążył zamazać obraz. Przeklęta edynburska pogoda.
Ruth przesyła wiadomość głosową.
Ruth: naprawde umieram
Ruth: za duzo wypilam
Ruth: zatkalam chyba kibel raidena rzygami
Ruth: prosze przyjedz nie daje rady tak bardzo za nim tesknie
Westchnęłam ciężko i wybrałam numer kuzynki, która była także moją najlepszą przyjaciółką, a zarazem najbardziej bezmyślną osobą na tej Ziemi. Szanowna Ruth Suzanne Quicy odebrała po dwóch sygnałach.
— Halo? — zapytała zachrypniętym głosem.
Miałam ochotę potrząsnąć nią z całej siły i po raz kolejny nakrzyczeć, że w ogóle wpadła na tak genialny pomysł, by iść na imprezę, organizowaną przez hokeistów drużyny edynburskiego Uniwersytetu. Ale najpierw musiałam upewnić się, że jest bezpieczna. Moje ostre słowa nagany na nic się zdadzą, jeśli Ruth umrze zaraz na podłodze łazienki, uduszona własnymi wymiocinami.
— Gdzie jesteś? — zapytałam, mimo że doskonale wiedziałam gdzie ją poniosło tego wieczora. Chciałam się upewnić, że przynajmniej miała na tyle świadomość, by znać swoje położenie. Mówiła o tej cholernej imprezie od tygodnia. Zapewniała, że na nią niej pójdzie, ale nie znałam tej dziewczyny od dziś.
— U Raidena.
— Sama poszłaś?
— Nie, Danny gdzieś tu jest.
Odetchnęłam nieco, słysząc, że przynajmniej wzięła ze sobą Daniela. Nie żeby jej przyjaciel był bardziej rozsądny niż ona, ale przynajmniej znajdował się w pobliżu.
— Co to znaczy, że gdzieś tam jest? — zapytałam, posyłając zimne spojrzenie mężczyźnie, który akurat minął mnie na chodniku. Przez moją kochaną przyjaciółkę właśnie jakiś facet został bezpodstawnie zamordowany wzrokiem, skierowanym dla niej. Przyspieszyłam kroku.
— Nie wiem, uciekłam mu, bo zaczął na mnie krzyczeć.... — Jej wypowiedź przerwały torsje, które sądząc po dźwięku, właśnie wstrząsnęły ciałem Ruth. Odchrząknęła i ponownie przyłożyła telefon do ucha: — Gdy dowiedział się, że pan M również tutaj jest, zaczął wydzierać się gorzej niż moja matka.
Dotarłam na przystanek i schowałam się pod daszkiem. Jeszcze chwila i będę przemoczona do suchej nitki. Minęło kilka dni od mojej przeprowadzki, a ja nadal nie mogłam się pogodzić z faktem, że z jednego deszczowego miejsca Szkocji, przeniosłam się do kolejnego. Edynburg nie brał jeńców.
— Oczywiście, że Maxwell tam jest — odparłam oschle. — Jest kolegą Raidena z drużyny. Jakby miałoby go tam zabraknąć? — zironizowałam.
— Stara, nie wspominaj przy mnie jego imienia — wybełkotała, a w jej głosie pojawiła się płaczliwa nuta. — Danny zgodził się iść ze mną tylko dlatego, że powiedziałam mu, że pana M nie będzie.
Zacisnęłam usta w wąską kreskę. Maxwell Ross, zwanym też przez Ruth panem M, był jej byłym chłopakiem. Rozstali się pół roku temu, ale moja kuzynka nie potrafiła o nim zapomnieć. Na przemian starała się leczyć złamane serce, a zaraz potem próbowała do niego wrócić. Razem z Dannym cały czas próbowaliśmy jej pomóc, ale toksyczność tej relacji tak bardzo uzależniła ją od Maxwella, że w chwilach słabości dziewczyna znów biegła do niego, tylko po to, by za chwilę wrócić do domu z płaczem. I wówczas, mimo całego zrozumienia, którym obdarowaliśmy Ruth, mieliśmy jej serdecznie dość.
W słuchawce po drugiej stronie usłyszałam głośny łomot, jakby ktoś dobijał się do drzwi łazienki.
— Zajęte, kurwa! — wrzasnęła, po czym jej ciałem wstrząsnął szloch. Oczami wyobraźni widziałam, jak przyciska telefon do ucha z całej siły, a łzy zaczynają płynąć po jej twarzy. — Spotkałam go, Dionne. Minęłam go na korytarzu i poczułam, że to wszystko wróciło.
Uniosłam oczy ku niebu, mając nadzieję, że Bóg, jeśli istniał, to ześle na mnie jakieś błogosławieństwo cierpliwości i empatii.
Postanowiłam nie dyskutować z nią dłużej, bo w takim stanie dalsza rozmowa nie miała sensu.
— Wyślij mi pinezkę ze swoją lokalizacją. Zaraz tam będę.
— Kocham cię, Dionne — szepnęła, a ja się rozłączyłam.
Złapałam szybko taksówkę i podałam adres domu Raidena Chadwicka, kapitana uniwersyteckiej drużyny Edinburgh Eagles. Studiował na Uniwersytecie Edynburskim i w tym semestrze rozpoczynał trzeci rok. Wiedziałam o tym, ponieważ był przyjacielem Maxwella, co oznaczało, że czasem przewijał się w opowieściach Ruth. Tak jak kilka innych nazwisk, które pojawiały się w uniwersum mojej szalonej kuzynki. Mimo tego nikogo ze studentów nowej uczelni, oprócz niej, Maxwella i Danny'ego, nie znałam osobiście. Razem z Ruth zaczynałyśmy pierwszy semestr. Ja wybrałam kierunek literatura i folklor, a ona postanowiła pójść na to samo, ponieważ kompletnie nie miała na siebie pomysłu, a też nie sądzę, by jej rodzice zaakceptowali fakt, że nie chce dalej się kształcić. Nie żeby moja matka i ojciec byli odmiennego zdania względem mnie. Ale ja przynajmniej naprawdę chciałam iść na te studia. Prawdę mówiąc, chodziło także o tę konkretną uczelnię. Miałam swoje powody, o których rodzice nie musieli wiedzieć.
Pięć minut później zatrzymałam się przed domem Raidena w dzielnicy Grange. Okazało się to całkiem blisko i gdyby nie padało, przeszłabym się na nogach. Zapłaciłam taksówkarzowi i wysiadłam ze samochodu. Chłodne powietrze, zwiastujące nadchodzącą jesień, ponownie owionęło mi twarz.
Skrzywiłam się, widząc pijanych ludzi na tarasie i słysząc głośny gwar pomieszany z muzyką. Naprawdę nie rozumiałam co ludzie widzieli w imprezach. Były taką stratą czasu. Poza tym, te tłumy na domówkach wzbudzały we mnie niepokój i niesmak. Zdecydowanie zbyt wiele ocierających się o siebie spoconych ciał jak na tak mały metraż. W klubach zresztą nie bywało lepiej. Rozumiałam wyjść do baru, napić się piwa, zapalić papierosa i porozmawiać o rzeczach małych i dużych, ale żeby tak zatracać się w tej agonalnej atmosferze, będąc upitym czy naćpanym do nieprzytomności, ocierając się o obcych ludzi, by chwilę później skończyć z jakimś nieznajomym w cichym zaułku z ręką w cudzych majtkach? Podziękuję, mój mózg wolał stymulować się w inny sposób.
Przekroczyłam próg domu i rozejrzałam się po wnętrzu. Pijana dziewczyna, która przechodziła akurat obok, prawie wylała na mnie jakiś alkohol. Odprowadziłam ją zimnym wzrokiem, po czym się odwróciłam. Z głośników zaczęło lecieć jakieś techo, zlewające się z moją gonitwą myśli, w których przeklinałam każdą osobę w polu mojego widzenia. Zdusiłam w sobie gniew i z kamienną twarzą ruszyłam przed siebie. Musiałam znaleźć łazienkę.
Przecisnęłam się między skandującymi coś ludźmi. Dobrze, że byłam wyższa niż większość dziewczyn. Ponad jedną z głów, tuż przed wejściem do kuchni, dostrzegłam drzwi. Była to toaleta, ale ani śladu w niej Ruth.
W tej samej chwili zabrzęczał mój telefon. Wyjęłam go z kieszeni i zerknęłam na ekran.
Ruth: jestem na gorze w kibluu
Schowałam urządzenie do tylnej kieszeni spodni i ruszyłam ku schodom. Pokonałam je w kilku susach i rozejrzałam się po korytarzu.
— Ruth?! — krzyknęłam. Niestety muzyka grała tak głośno, że wątpiłam, by dziewczyna mnie usłyszała.
Pchnęłam pierwsze drzwi, w których zastałam całującą się parę na łóżku. Skrzywiłam się i wycofałam z powrotem do korytarza. Kolejne pomieszczenie było zamknięte. Przyłożyłam ucho do drzwi i gdy usłyszałam odgłosy wymiotowania, upewniłam się w przekonaniu, że znalazłam łazienkę.
— Ruth? Otwórz!
Po chwili zamek ustąpił i w końcu mogłam wejść do środka. Zastałam zataczającą się przyjaciółkę, która oparła się o zasłonę od wanny, myśląc zapewne, że to ściana. Zamiast się utrzymać się w pionie, Ruth wpadła do środka. Przez chwilę patrzyła na mnie w szoku, po czym wybuchnęła głośnym, zachrypniętym śmiechem.
Położyłam futerał ze skrzypcami przed wejściem i schyliłam się, by pomóc wstać temu upadkowi człowieczeństwa. Jej osiem dobieranych warkoczy, które zawsze były idealnie zaplecione, tuż przy skórze, zdążyły się już nieco poluzować, a kosmyk brązowych włosów opadł jej na czoło. Ze zdziwieniem zmierzyłam wzrokiem jej strój. Moja kuzynka, która zazwyczaj chodziła w za dużych o trzy rozmiary dresach, miała na sobie krótki skórzany top i białą spódniczkę, odkrywającą połowę jej tyłka. Na różowych majtkach widniał napis Friday.
Podeszłam do wanny i złapałam Ruth za ramiona, stawiając niemal bezwładną dziewczynę do pionu. Odsunęłam jej włosy z twarzy i zmierzyłam poważnym wzrokiem, szukając jakichś obrażeń. Na szczęście nic nie znalazłam, ale ze zdumieniem dostrzegłam na jej buzi dość mocny makijaż. Ruth nigdy nie nakładała makijażu. No, chyba, że chciała udawać, że jest kimś innym. Miała typowo sarnią urodę — duże brązowe oczy, gęste brwi, mały nosek i dużo piegów. Ciężko było znaleźć między nami podobieństwo. Moje włosy były czarne, a oczy dużo ciemniejsze niż Ruth i bardziej pociągłe, niż okrągłe. Byłam bledsza, a na dodatek kompletnie innej budowy — wyższa o ponad głowę, chuda, o tyczkowatej posturze, podczas gdy Ruth była mała i drobna. Niekiedy ciężko było mi uwierzyć, że nasze matki są siostrami. Biorąc pod uwagę aspekt wyglądu, bo z charakteru miały sporo wspólnego.
Tym razem jednak naturalne piękno Ruth przysłaniała spora warstwa makijażu. Dokleiła sztuczne rzęsy, nałożyła mnóstwo różu i pomalowała usta na czerwono. Dałabym sobie rękę uciąć, że nie ona tego dokonała, tylko Danny. To on był mistrzem make-up'u i na pewno nie omieszkał się pomóc przyjaciółce się "upiększyć".
— Dionne — wyrzęziła. — Tak się cieszę, że tu jesteś... — Nie zdążyła dokończyć, ponieważ jej ciałem wstrząsnęły kolejne torsje.
Przypadła do sedesu i zaczęła zwracać. Zacisnęłam usta, czując jak krew odpływa mi z twarzy. Miałam emetofobię. Bałam się wymiotować i nienawidziłam, gdy ktoś to robił. Przeszedł mnie dreszcz, ale podeszłam do klęczącej Ruth. Złapałam jej warkocze, by nie wpadły razem z nią do muszli. Czułam ogromny dyskomfort, ale nakazałam sobie spokój i czekałam cierpliwie, aż dziewczyna skończy. Nie mogłam jej tak zostawić, nawet jeśli niechciana panika wdzierała się nieproszona do moich myśli.
Kiedy w końcu Ruth odsunęła się od sedesu, pomogłam jej wstać. Opuściłam jej spódniczkę, pilnując, by wszystko co powinno być zakryte, takie pozostało.
— Nienawidzę go — jęczała pod nosem, gdy wychodziłyśmy na korytarz.
Zignorowałam jej bełkot i zarzuciłam sobie z powrotem futerał na ramię. Doprowadzenie ją do schodów nie było takie trudne, ale zejście na dół okazało się niełatwą przeprawą. Ruth co chwilę potykała się o własne nogi i wyraźnie coraz bardziej kręciło jej się w głowie. Poprawiłam sobie ramię dziewczyny na barkach i objęłam ją talii.
— Ej, uważaj jak chodzisz, paniusiu! — warknął chłopak, który sam na nas wpadł, sprawiając, że Ruth zachwiała się do tyłu. Na szczęście w porę ją przytrzymałam. Posłałam rudowłosemu idiocie pełne odrazy spojrzenie i spróbowałam go wyminąć. Gdy przechodziłam obok, usłyszałam jak warczy w moją stronę: — Dziewczyna i garnitur, serio? Co to, jakiś gender jebany?
Zamknęłam oczy i policzyłam w myślach do dziesięciu, by uspokoić furię, która jak zawsze w takich sytuacjach, próbowała zasłonić mi racjonalne myślenie.
W swoim życiu nasłuchałam się wiele odnośnie mojego ubioru. Niektórym ludziom, o dziwo, ciężko było zaakceptować fakt, że kobieta może nosić garnitur. Był to mój codzienny strój, odkąd pamiętam. Nawet kiedy byłam młodsza, rodzice musieli zatrudnić prywatnego krawca, ponieważ uparłam się, że będę nosić tylko to, a oni nigdzie nie mogli znaleźć kompletu marynarki i spodni, pasujących na małą dziewczynkę. Przez wiele lat matka próbowała wyperswadować mi to z głowy, ale jak widać do dziś, nie udało jej się to. W końcu dała za wygraną, akceptując chociaż ten element mojej osoby. Czułam się w takim stylu najlepiej i nic ani nikt nie sprawi, że porzucę część swojej osobowości tylko dlatego, że według niektórych było to "niekobiece", czy niewpisujące się w jakieś chore standardy mody i piękna. Czasem były to męskie marynarki, czasem żakiety bardziej skrojone pod kobiecą sylwetkę. Ubierając jakąkolwiek z nich, Ruth i Danny sądzili, że jest to w jakimś stopniu hot. Jeśli miałam być szczera, to i tak średnio obchodziły mnie opinie innych.
Będę nosić moje garnitury, a reszta świata może mnie pocałować w moją płaską dupę.
Dlatego nie zdziwiłam się, słysząc taki komentarz od randomowego typa na imprezie. Już miałam całkowicie go zignorować, gdy usłyszałam jak syczy za nami:
— A ta druga ubrana jak dziwka. I później się zdziwi, że ktoś ją zgwałcił.
Zatrzymałam się w pół kroku. Zacisnęłam szczękę z całej siły, po czym posadziłam Ruth na najbliższym krześle i położyłam jej na kolanach futerał ze skrzypcami.
Gdy moja pięść zderzała się z twarzą chłopaka, z głośników zaczęła lecieć piosenka The Weeknd - São Paulo.
Usłyszałam cichy chrzęst łamanej kości nosa. Rudowłosy idiota jęknął z bólu i zatoczył się do tyłu. Złapał się za twarz, po której zaczynała spływać krew i spojrzał na mnie zdziwiony.
Rzadko uciekałam się do fizycznej przemocy. Wolałam raczej ukarać kogoś, raniąc jego psychikę, ale w tej sytuacji nie miałam wyjścia. Nikt, prócz mnie, nie będzie nazywał mojej przyjaciółki dziwką.
— To nie ona wygląda jak dziwka, tylko ty myślisz jak gwałciciel — powiedziałam oschle, rozprostowując dłoń, która przed chwilą wykonała bezbłędny cios.
Ludzie dookoła odwrócili się w naszą stronę i zaczęli obserwować całe zajście.
— Uuuuu! — Kilka osób z tłumu zawyło w reakcji na moje słowa.
— Ty zdziro! Uderzyłaś mnie! — warknął "poszkodowany", a jego twarz poczerwieniała, przypominając barwą dojrzały pomidor.
— A co, nie dotarło? Poprawić?
W jego oczach zapłonął gniew. Nie minęła sekunda, a chłopak ruszył w moim kierunku. Kilku imprezowiczów dookoła wydało zduszony okrzyk, ale rudowłosy idiota nie zdążył się do mnie zbliżyć, bo z tłumu wyłoniło się dwóch chłopaków, którzy weszli między nas. Pierwszy z nich był najprawdopodobniej Raiden Chadwick. Przynajmniej tak wnioskowałam ze zdjęć, które Ruth mi pokazywała, gdy przypadkiem na którymś pojawiał się Maxwell.
Ciemne falowane włosy i granatowe tęczówki były zgubą wielu dziewczyn na tej uczelni. Miał wyraźne rysy twarzy, ale było coś urzekająco chłopięcego w jego urodzie. Może to wina rumieńca, który ciągle wkradał mu się na policzki, jakby był nieodłączną częścią jego osoby. Przypominał trochę Henry'ego Cavilla w młodości. I oczywiście, jak na hokeistę przystało, był wysoki i dobrze zbudowany. Niebieski T-shirt podbijał jeszcze bardziej barwę jego oczu, a dżinsy opinały mięśnie ud.
— Hej, co się tu dzieje? — zapytał gospodarz, kładąc uspokajająco dłoń na klatce piersiowej rozwścieczonego rudowłosego.
Zignorowałam go jednak, bo mój wzrok od razu przyciągnął chłopak stojący obok, w tym samym momencie rozbrzmiały słowa piosenki w tle:
"Baby, ride me to the darkness of the night
Kill me softly like you want me euthanized."
Poczułam, jakby wszyscy w jednej chwili zniknęli z pomieszczenia, a świat skurczył się tylko do naszej dwójki.
Jego twarz łączyła ze sobą jakąś nieugiętą surowość i szlachetność. Włosy ścięte na krótko, mocna szczęka, pełne usta i te oczy... Jadeitowa zieleń tęczówek wydawała się przyciągać i magnetyzować. Sprawiały wrażenie... znajomych? To niemożliwe, bo widziałam tego chłopaka pierwszy raz w życiu. Może mignął mi gdzieś na jakimś zdjęciu? Sądząc po budowie ciała, również grał w hokeja. Był jeszcze wyższy od Raidena. Musiał mieć ponad sześć i pół stopy, jak nie więcej. Atletyczna budowa ciała, szeroka pierś i bicepsy prawdopodobnie większe od mojej głowy, pokryte pojedynczymi tatuażami. Dostrzegając moje spojrzenie, jego mięśnie wyraźnie napięły się pod obcisłym materiałem czarnej koszulki Adidas. Z szyi zwisał mu srebrny łańcuszek z nieśmiertelnikami. Szare dresowe spodnie dopełniały jego wyglądu słowiańskiego chłopca, przypominając mi tym samym, że kompletnie nie był w moim typie i nie powinnam interesować się tym człowiekiem, nie wspominając o tym, że zdecydowanie za długo zatrzymywałam na nim spojrzenie. On jednak również się we mnie wpatrywał, a jego intensywne, jadeitowe oczy zdawały się przewiercać mnie na wylot. Wyglądał jak jednak z tych rosyjskich piosenek, które słyszałam, gdy Danny lub Ruth przeglądali obok Tiktoka.
Przełknęłam ślinę i nerwowym ruchem poprawiłam swoją koszulę pod płaszczem.
Zwróciłam się w stronę Raidena i rzekłam zimno na odchodne:
— Na twoim miejscu uważałabym kogo zapraszam na swoje imprezy, Chadwick.
Zmierzyłam rudowłosego idiotę pełnym pogardy spojrzeniem, po czym odwróciłam się w stronę Ruth, która zdawała się nieco oprzytomnieć. Pomogłam jej się podnieść, zarzuciłam sobie futerał na ramię i z trudem przecisnęłyśmy się przez tłum, zagradzający nam wyjście. Widząc jednak wyraz mojej twarzy, ludzie odsuwali się z drogi. Czułam na sobie odprowadzające mnie uważne spojrzenia, ale postanowiłam je całkowicie zignorować.
Gdy znalazłyśmy się na tarasie, usłyszałam za sobą:
— Didi, zaczekaj!
Danny dogonił nas cały zdyszany.
Nienawidziłam, kiedy ludzie mnie tak nazywali.
Miał na sobie holograficzną kurtkę i różowe spodnie z cekinami, które idealnie współgrały z jego kolorem włosów. Co prawda, róż nieco się już wypłukał i barwa przybrała bardziej pastelowego odcienia. Jego miękkie rysy twarzy kłóciły się nieco z mocnym makijażem, który zazwyczaj nosił. Tuż pod jasnymi oczami znajdował się fioletowy brokat, imitujący łzy. Daniel McCoy wyglądał rodem jak z planu filmowego Euforii.
Na szczęście miał ze sobą torebkę Ruth i jej kurtkę.
— Jak mogłeś ją zostawić? — zapytałam, pomagając dziewczynie się ubrać.
— Ta cipa mi zwiała! — wrzasnął, a ja poczułam kwaśny odór alkoholu.
— Porozmawiamy o tym, kiedy oboje będziecie trzeźwi.
Ponownie wzięłam Ruth pod ramię. Tym razem było mi łatwiej, bo Danny na tyle stabilnie stał na nogach, że pomógł mi prowadzić dziewczynę z drugiej strony. Wyszliśmy z podjazdu domu Raidena i ruszyliśmy chodnikiem w kierunku akademika. Bóg musiał mieć nas w opiece, bo Pollock Halls znajdował się nieco ponad pół mili stąd.
— Boję się za każdym razem, gdy tak mówisz — mruknął Danny nagle skruszony.
— Zamilknij, proszę. Najlepiej na wieki.
— Ale...
— Danielu — upomniałam go lodowatym tonem.
— Dobra, kurwa. Już się zamykam.
Przestało padać, więc ruszyliśmy pieszo przed siebie. Po kilku minutach chłodne powietrze nieco otrzeźwiło Ruth i chwilę później zaczęła majaczeć pod nosem:
— Byłam głupia, że tam poszłam...
— Stul pysk, idiotko, bo Dionne zaraz wyjebie nam z tych swoich skrzypiec, zamorduje i zostawi tu gdzieś w krzakach — mruknął Danny głosem, jak zwykle przepełnionym dramatyzmem.
— Szkoda marnować na was dobrą kondycję mojego instrumentu.
Ruth odchyliła głowę do tyłu i jęknęła boleśnie.
— Gdzie jest mój e-pet? — zapytała żałośnie w przestrzeń.
Gdyby mój wzrok mógł ciskać gromy, moja kuzynka właśnie runęłaby porażona u moich stóp. Była jedną z tych osób, która wszędzie musiała brać ze sobą ten elektroniczny syf. Zaciągała się co pięć sekund, a gdy tylko urządzenie znikało z jej pola widzenia, denerwowała się i szukała go, najczęściej znajdując e-papierosa na swoim łóżku, zaplątanym gdzieś w pościeli.
— Masz w torebce, ty cipo głupia — warknął Danny.
⋆。‧˚ʚ♡ɞ˚‧。⋆
Dwadzieścia minut później Ruth leżała już w swoim pokoju w akademiku, wtulając głowę w poduszkę. Na szczęście jej współlokatorka gdzieś wyszła, więc nie musiałam się martwić, że kogoś obudzimy. Było wpół do jedenastej, gdy rzuciłam kuzynce ostatnie spojrzenie i zgasiłam światło. Pomogłam jej się przebrać w piżamę (spała w koszulce swojego byłego, ale ten fakt już przemilczę), przygotowałam jej szklankę wody i całą nietkniętą butelkę koło łóżka z tabletkami przeciwbólowymi obok, jakby rano obudziła się z kacem.
Westchnęłam ciężko i sięgnęłam do kieszeni spodni. Musiałam zapalić. W mojej złotej papierośnicy dostrzegłam tylko jedną fajkę, przypominając sobie, że miałam wstąpić do sklepu, gdy skończyłam koncert, ale przez to całe zamieszanie zupełnie o tym zapomniałam.
Udałam się na swoje piętro. Pech chciał, że nie udało nam się z Ruth dostać wspólnego pokoju w akademiku. Nie byłam z tego powodu zadowolona, bo to zmuszało mnie do dzielenia przestrzeni z kompletnie mi obcą osobą. Mój zagorzały introwertyzm nie pomagał mi w kontaktach międzyludzkich, ale moi rodzice i Danny upierali się, że to ułatwi mi nawiązać nowe znajomości i może otworzę się na rówieśników. Otworzyć to ja mogę lodówkę, a nie siebie na innych.
Do rozpoczęcia roku zostały dwa dni i ku mojej radości, współlokatorka, z którą miałam zamieszkać nie zdążyła jeszcze się zakwaterować. Co było odrobinę dziwne, bo studenci tutaj przeprowadzali się zazwyczaj w połowie września. Nie miałam jednak zamiaru narzekać.
Zostawiłam skrzypce w pokoju, nie zaświecając nawet światła i ruszyłam z powrotem na dół. Zerknęłam na zegarek na ręce. Było już późno, więc jedyne co mnie ratowało o tej godzinie była stacja benzynowa na Dalkeith Road.
Gdy schodziłam na dół, poczułam wibracje telefonu w kieszeni. Wyciągnęłam telefon i ujrzałam imię Danny'ego na wyświetlaczu.
— Halo? — odebrałam cicho.
— Jak tam nasza gołąbeczka? Śpi już bezpiecznie w swoim gniazdku?
Przewróciłam oczami na jego przesłodzony, lekko bełkotliwy ton.
— Tak. Ty też idź już spać.
— Okey. Dobranoc, słońce. Pomyśl o mnie przed snem, niech ci kuśka stanie.
Błagam, niech ktoś mi zrobi lobotomię.
Zamiast odpowiedzieć, rozłączyłam się i schowałam telefon do kieszeni. Typowy Danny. Nie obchodziło go jakiej byłeś płci, każdy według niego miał kuśkę w spodniach.
Wyszłam z akademika i wyjęłam ostatniego szluga z mojej papierośnicy. Znalazłam ją osiem lat temu, przed wejściem do teatru w moim rodzinnym mieście, Peebles, gdzie leżała w błocie, stara i zapomniana. Długo kurzyła się w jednej z moich szuflad, ale gdy zaczęłam palić, postanowiłam ją odrestaurować i od tamtej pory wiernie mi służy.
Odpaliłam papierosa zapałkami i zaciągnęłam się. Odchyliłam głowę do tyłu i wypuściłam dym w chłodne powietrze. Przez moment patrzyłam jak obłok znika na tle nieba, tuż nad moją głową.
Rozkoszowałam się chwilową ciszą, która nastała dookoła. Zdecydowanie potrzebowałam spokoju po tym wieczorze pełnym wrażeniem. Najlepiej z dala od ludzi, z filiżanką czarnej, gorzkiej kawy i jakąś dobrą powieścią.
Wyjęłam z kieszeni płaszcza skórzane rękawiczki i założyłam je na dłonie. Mimo że nie padało, to wzmógł się chłodny wiatr. Ruszyłam przed siebie, zapinając płaszcz pod szyję. Nie zdążyłam wyjść na Dalkeith Road, kiedy zmarszczyłam brwi i zatrzymałam się w miejscu. Jakieś dziwne uczucie narodziło się w moim wnętrzu.
Jakby ktoś mnie obserwował.
Zimny dreszcz przeszedł mi po kręgosłupie.
Moje zdradzieckie serce zerwało się do galopu, czując choć zalążek strachu, które tak uwielbiało.
Cichy szelest rozległ się gdzieś nieopodal. Powoli odwróciłam się za siebie, ale nie było tam nic prócz długich cieni, rzucanych przez latarnie.
Ktoś mnie śledził? Wątpiłam w to, ale jeśli ktoś odważy się wkroczyć w moją przestrzeń osobistą, nie zawaham się użyć mojej pięści po raz drugi tego dnia. Przynajmniej tak pocieszałam się w myślach, bo jeśli ktoś większy i silniejszy ode mnie chciałby mi zrobić krzywdę, nie miałabym nic do powiedzenia.
Rodzice nazwaliby mnie nieroztropną, widząc jak ich jedyna ukochana córka szwenda się po ciemnych ulicach Edynburga, uzbrojona jedynie w swoją papierośnicę i cięty język. Obiecałam sobie, że następnym razem wezmę ze sobą chociaż gaz pieprzowy, ale tak naprawdę była to tylko złudna myśl. Coś głęboko wewnątrz mnie chciało się bać i czuć adrenalinę na myśl, że gdzieś w tej ciemności czai się coś groźnego i mrocznego. Ruth powiedziałaby, że to przez to spaczenie mojego mózgu, które łaknęło wszystkiego co związane z horrorem i okultyzmem, co zresztą było jednym z głównych powodów, dlaczego postanowiłam wybrać akurat Uniwersytet Edynburski.
Moja skłonność do mrocznych myśli nie pozwalała mi odgonić przeczucia, że ktoś za mną idzie i nie spuszcza ze mnie wzroku. Pozostało mi mieć tylko nadzieję, że to jakaś istota ze świata zmarłych, a nie prawdziwy człowiek. Wbrew pozorom — najczęściej to ludzie stanowili realne zagrożenie, nie te ciemne postacie, stojące w rogach pomieszczenia i obserwujące każdy nasz ruch. Podkreślam, że najczęściej, bo też oczywiście były takie przypadki, kiedy to zjawy postanowiły wrócić na ziemię i dokonać swojej zemsty.
Rzuciłam niedopałek na ziemię i wsadziłam ręce do kieszeni, przyspieszając kroku. Duma i głód nikotynowy nie pozwoliłyby mi teraz uciec z powrotem do akademika. Wyszłam na główną ulicę i widząc przejeżdżające samochody, poczułam złudny spokój. Tak jakby jakiś przechodzień miał zareagować, gdyby ktoś chciał mnie skrzywdzić. Prawda była taka, że zniknęłabym z powierzchni ziemi, a nikt nawet nie kiwnąłby palcem. Lepiej było spuścić głowę i martwić się tylko o siebie.
Rozejrzałam się ponownie dookoła i przeszłam na drugą stronę ulicy. Kostka brukowa była śliska pod moimi stopami. Maszerowałam dalej w kierunku stacji, czując mrowiące uczucie niepokoju w dole kręgosłupa.
Edynburg nocą miał coś w sobie ze snu. Kamienne budynki wznosiły się nad wiecznie mokrymi i zasnutymi mgłą ulicami. Powietrze przesycone było wilgocią i zapachem deszczu. Mijałam kolejne budynki, w witrynie których odbijały się światła, tworząc niepokojące wrażenie, że we wnętrzu coś się poruszało. Mimo że miasto było uśpione, to zdawało się, że w wąskich przejściach między budynkami czaiło się jakieś istnienie. Zapomniane dusze, czy morderca czyhający na jakiegoś samotnego spacerowicza?
Było cicho, ale miałam nieodparte wrażenie, że nie jestem sama. Dałabym sobie rękę uciąć, że podążały za mną czyjeś kroki, ale gdy stawałam w miejscu, ponownie zapadała cisza, upewniając mnie w przekonaniu, że była to tylko paranoja i umysł płatał mi figle.
W polu mojego widzenia dostrzegłam żółty neon stacji benzynowej. Wypuściłam drżący oddech i ponownie przyspieszyłam kroku. Czy ktoś deptał mi po piętach? Tym razem już nie obejrzałam się za siebie. Chwilę później niemal wpadłam biegiem do środka sklepu.
Starsza kobieta w czerwonej koszulce, z włosami sztywnymi od lakieru utrwalającego, sprzedała mi paczkę papierosów, uśmiechając się znad ekranu komputera. Jej paznokcie były zapewne dłuższe niż rozmiar penisa tego rudowłosego idioty z imprezy. Mimo że miałam już skończone osiemnaście lat, zdarzało się, że kasjerzy pytali mnie o dowód. Tym razem pani za ladą życzyła mi jedynie dobrej nocy i wróciła do rozwiązywania krzyżówki.
Wyszłam ponownie na ulicę. Podczas drogi powrotnej zajęłam się układaniem fajek w papierośnicy. Nadal towarzyszyło mi to samo niepokojące uczucie, ale podobnie jak wcześniej — nic się nie wydarzyło. A przynajmniej tak wówczas myślałam.
Odpaliłam kolejnego papierosa i kontynuowałam szybki marsz.
Gdy wchodziłam do klatki schodowej mojego akademika, o dziwo nadal byłam w jednym kawałku, choć głowa wciąż pulsowała mi od niekontrolowanego bicia serca, a mój zdradziecki mózg uznawał to za coś pożądanego. Pokręciłam głową i nie oglądając się już za siebie, udałam się na swoje piętro.
Po chwili zatrzasnęłam drzwi od pokoju, upewniając się że są zakluczone na trzy spusty. Zapaliłam światło i stałam przez moment w ciszy. To był zdecydowanie za długi dzień.
Doszłam do wniosku, że mój umysł naprawdę próbował wpędzić mnie w jakąś pułapkę.
Zdjęłam płaszcz i zawiesiłam go na wieszaku. Rozejrzałam się po pokoju. Strona mojej przyszłej współlokatorki w lewym rogu pomieszczenia była nadal pusta, ale moja prawa część zdążyła się nieco zagracić. Gdy chciałam udawać, że mam porządek, ścieliłam łóżko. I tak było tym razem. Biała pościel była idealnie wyprasowana, a kołdra zakrywała cały materac. Obok piętrzył się stos książek, których nie zdążyłam jeszcze ułożyć. Na szafce stała wysoka, żółta świeca. Wielka, dębowa szafa zajmowała spory fragment ściany i była na wpół otwarta. Na drzwiach wisiała moja wygnieciona koszula. Na blacie biurka, które przypominało bardziej mały stolik, leżała filiżanka po kawie, gazeta z dzisiejszego poranka, dwa pióra, teczki z nutami i kilka moich notatników.
Opadłam na łóżko i wplotłam palce we włosy, ciągnąc za nie nieco za mocno. Przez moment wsłuchiwałam się w swój nierówny oddech, po czym zamknęłam oczy. Natychmiast przed powiekami pojawiły się tajemnicze, jadeitowe tęczówki. W ułamku sekundy ponownie spojrzałam w sufit. Co jest, do cholery? Nie było mowy, żeby tego rodzaju niechciane myśli przedarły się do mojej świadomości.
Postanowiłam całkowicie to zignorować i wyciągnęłam telefon z kieszeni, przystępując do mojego wieczornego rytuału. Musiałam sprawdzić, czy na Archiwaliach Uniwersytetu Edynburskiego nie pojawił się żaden nowy wpis. Był to portal, na którym studenci mogli publikować swoje artykuły, eseje i prelekcje. Przekrój tematów był ogromny, ale mnie interesowały prace jednego, konkretnego studenta. I sądząc po tym, że jego wpisy były wręcz rozchwytywane na AUE, nie tylko ja ich wyczekiwałam. Stał się najpopularniejszym twórcą, a jego teksty po publikacji często trafiały do prestiżowych gazet i portali. Nie wiedziałam, czy była to zasługa tematyki, w jakiej się specjalizował, czy może tego, że Aureliusz Myśliwski był bardzo inteligentnym człowiekiem, mającym obszerną wiedzę w swojej dziedzinie. W dodatku jego imię i nazwisko od razu przykuwało wzrok. Było tak inne, trudne do wymówienia i idealnie brzmiące, że naprawdę wyróżniał się wśród większości anglojęzycznych twórców Archiwaliów.
Myśliwski pisał o demonologii i okultyzmie. Był badaczem zjawisk paranormalnych i mimo swojego młodego wieku, miał już wiele osiągnięć za sobą. Rozwiązywał różne sprawy związane z nieludzkimi bytami i niektóre szczegóły zdradzał w swoich publikacjach.
Chłonęłam każde zdanie, które wyszło spod jego pióra. Teksty nie były suchym naukowym wywodem, ale czymś znacznie więcej. Miały w sobie wiele rzetelności i profesjonalnego tonu, ale jednocześnie przypominały opowieść, pełną mroku i krzyku, w której czytelnik zatracał się bez reszty. Jego styl pisania był pełen erudycji, ale też niemal obsesyjnej pasji. Opisywał demony i zjawy nie jak historyczne ciekawostki, ale jak realne istoty, których ślady można było odnaleźć w cieniu rzeczywistości. Przytaczał starożytne rytuały, analizował zapomniane księgi, a jego przypisy sięgały tekstów, o których nigdy wcześniej nie słyszałam.
Interesowałam się okultyzmem odkąd sięgam pamięcią. Nawet już jako małe dziecko zapoznałam się z lekturami, o których dorośli mówili, że lepiej nie czytać ich po zmroku.
Nie wiedziałam dokładnie, kiedy zorientowałam się, że widzę duchy.
Od zawsze czułam na sobie spojrzenia, których inni nie dostrzegali. Kiedy żyła jeszcze moja babka, stwierdziła, że jestem jak świeca wśród świata cieni. Działałam na byty nadprzyrodzone jak magnes. Często były to tylko subtelne zmiany w powietrzu, chłód na karku, dziwne cienie na obrzeżach widzenia, uczucie, że nie zawsze jestem sama, nawet gdy nikogo nie było wokół. Kiedy indziej duchy pojawiały się nagle — w odbiciu szyby, pojawiające się w oknie starych domów, czy czyhające w ciemności, kiedy szłam w nocy do łazienki.
Przez lata ukrywałam to przed wszystkimi, a prawdę znała tylko Ruth. Zamiast mówić o tym głośno, zdobyłam wiedzę, czytałam historie innych i po cichu doświadczyłam pewnych zjawisk. Mimo wszystkiego, czego doświadczyłam w moim osiemnastoletniemu życiu, teksty Myśliwskiego nadal potrafiły mnie zaskoczyć i wzbudzić strach, czy podziw.
I dlatego, kiedy po raz pierwszy usłyszałam o tajemniczym studenckim stowarzyszeniu, zajmującym się demonologią, które prowadził Aureliusz — wiedziałam, że muszę spróbować się tam dostać. Z zasłyszanych informacji wiedziałam, że koło zrzeszało bardzo wąską grupę ekstrawertycznych studentów, nie bojących się przekroczyć granic między światem żywych i martwych. Ruth sądziła, że to tylko plotki. Sama nie do końca wierzyła w istnienie istot ze świata zmarłych. Nie winiłam jej za to, ale też nie czułam żadnej potrzeby udowadniania czegokolwiek. Często ludzie się śmiali, dopóki sami nie przeżyli czegoś na własnej skórze.
Nie chciałam tego przyznać przed nikim, ale stowarzyszenie Demonologów, jak głosiły szepty, było jednym z głównych powodów, dlaczego wybrałam akurat Uniwersytet Edynburski. Ale tak właśnie było. Obrałam sobie cel i miałam zamiar do niego dążyć, nawet jeśli miało mnie to wiele kosztować.
Kliknęłam zapisaną kartkę w wyszukiwarce i od razu przeniosło mnie na stronę Archiwaliów. Kącik moich ust drgnął, gdy dostrzegłam nowy wpis*.
Twórca: Aureliusz Myśliwski [zweryfikowany użytkownik, nr 1 wśród twórców]
Temat: Opętanie.
Poczułam lekki dreszcz, przechodzący wzdłuż kręgosłupa. Czym prędzej zabrałam się do lektury.
Kiedy byłam już przy końcówce, dostrzegłam nagle jakieś powiadomienie w górnej części ekranu. Była to wiadomość, od której włosy zjeżyły mi się na karku, a serce zamarło w klatce piersiowej. Cała krew odpłynęła mi z twarzy.
Nieznany: Ładną masz papierośnicę, panno Usher.
Nieznany: Szkoda, że należy do mnie.
Nieznany: Tak jak i ty.
*Jest to ten sam wpis, którego fragment widnieje w prologu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top