4.


Mimo sprzeciwu Hanka, samochód prowadził Connor. Wystarczyło, że raz warknął na androida i przestał się odzywać. Wiedział, że wkurzył Andersona. W życiu nie oddałby ciekawej sprawy bratu. Ten jednak nie chował urazy zbyt długo, bo wyżył się na przekraczaniu dozwolonej prędkości, jakby brali udział w pościgu.

– Connor, powinieneś zwoln...

– Zamknij się – i to była ich cała rozmowa podczas tej kilkuminutowej jazdy, gdzie obaj zostali wbici w fotele, a potencjalny pasażer zwróciłby obiad. Szatyn był jednak z siebie bardzo zadowolony, że dotarli na miejsce tak szybko, a on mógł poczuć się silny i wartki do działania. Android nie pierwszy raz doświadczył zamiłowania do szalonej jazdy detektywa i nie rozumiał, czy to tylko on tak lubił łamać prawo, czy każdy mężczyzna miał tendencję do takich wyczynów samochodowych. Analizując, chyba jednak tylko Connor był tak trudnym człowiekiem do współpracy w życiu. Zapewne dlatego przesłali mu androida jako partnera, bo jedynie Hank mógł wytrzymać (i przeżyć) jego humorki.

Rozejrzeli się po osiedlu, na którym wysiadła z autobusu mordercza para. Hank starał się znaleźć kolejne ślady wyschniętego tyrium, a Connor wyciągnął papierosa. Ostatniego nie spalił nawet do połowy przez durne zachowanie białowłosego, ale może tym razem mu nie zdepcze szluga? Miał nadzieję. Zaciągnął się szybko i mocno, delektując się ciężkim dymem w płucach, póki mógł. Uznał to za zabawne, że obydwoje się bezustannie denerwowali, a nie mogli bez siebie wytrzymać. Nawet gdy detektyw miał wolne od pracy albo Hank nie był potrzebny w jego papierkowej robocie, wychodzili razem na spacery z Momo albo na jedzenie (gdzie jadł tylko Connor, a Hank recytował ilość spożywanych przez niego kalorii). Niektórzy wyśmiewali jego przyjaźń z robotem, ale Hank był jedyną "osobą", którą naprawdę lubił. Wydawało mu się nawet, że Richard bywał zazdrosny o tę relację, bo on ze swoim Gavinem nie dogadywali się tak łatwo. Przydzielony mu android okazał się większym dupkiem niż był sam Anderson.

– Pospieszmy się, detektywie. Śladów krwi jest coraz więcej – ponaglił Hank, ciągając za sobą zdyszanego tym szybkim spacerem Connora. Starał się nie pozostawać w tyle, a jednak zmęczenie uderzyło go jak prąd ciekawskiego pięciolatka bawiącego się widelcem. Z coraz bardziej dokuczliwym bólem w żebrach dotarł jednak za androidem w ciemniejszy zaułek. Na tynku starej kamienicy gołym okiem widoczne były ślady niebieskiej krwi tworzące kształty poranionej dłoni ciągnące swe pasma wgłąb uliczki. Detektywi skinęli do siebie porozumiewawczo i wyciągnęli broń. Odbezpieczyli. Wnęka między budynkami była szeroka na zaledwie dwa metry, poszli gęsiego. Wbrew sprzeciwom Connora prowadził Hank. Na końcu uliczki znajdywały się jedynie pojemniki na śmieci, porozrzucane worki i kocie odchody, a także spływająca między odpadkami niebieska krew androida. Ujrzeli go leżącego między jedną a drugą czarną torbą. Wzrok miał nieobecny i przyćmiony, jednak ożywił się, gdy policjanci zbliżyli się. Dioda na jego skroni zaświeciła na czerwono, zestresował się. Inicjatywę natychmiast przejął Hank, który był lepszy w prowadzeniu dyplomatycznej rozmowy niż Connor. Stanął w tyle i rozważał zapalenie papierosa, musiał odpocząć. Serio czuł się kiepsko, jednak białowłosy zajęty wywiadem nie zanotował tego w głowie.

– Nie bój się, jesteśmy przyjaźnie nastawieni. Prowadzimy śledztwo w sprawie morderstwa pary małżeńskiej z ulicy Lafayette 15. Poszlaki zaprowadziły nas w to miejsce. Dlaczego tu leżysz? Kto ci to zrobił? – zapytał Hank, kucając dwa metry od rannego androida. Connor słuchał w oddaleniu. W życiu nie zdobyłby się na taką cierpliwość i psychologię podczas rozmowy z głównym podejrzanym. Ledwie żywy android poczuł więź zaufania z Hankiem. Zaczął mu cicho wyjaśniać, co zaszło w domu, czego detektyw już nie dosłyszał. Wydawało mu się jednak, że wersja pokrywała się z jego domniemaniami.

– Dlaczego to zrobiłeś? Mówisz, że kochałeś tych ludzi, że traktowali cię dobrze. Z jakiego powodu ich zabiłeś? Nie byli złymi ludźmi. Zresztą krzywdzenie złych ludzi też jest zabronione. W żadnym wypadku nie powinieneś zabijać – leżący android zaśmiał się cicho, choć jego twarz zaraz wykrzywiła się w niezrozumiałym bólu. Jako maszyna nie czuł fizycznego cierpienia przez zadane mu ciosy, a widocznie go dręczyły. Natychmiast wylał z siebie swój żal i winę. Stojący w cieniu Anderson w szoku obserwował spływające po syntetycznych policzkach łzy. Miał do czynienia z defektami i widział, że były bardziej "żywe" niż zwykłe androidy, jednak pierwszy raz doświadczał takiej bomby emocjonalnej ze strony porzuconego, zdradzonego i skrzywdzonego mężczyzny.

– To wszytko przez Niego! On przyjaźnił się z nimi, często do nas przychodził. Usługiwałem im wtedy tak jak zawsze, tak jak miałem zapisane w programie. Wszystko było dobrze, dopóki On... – załkał – ...On nie zaczął się do mnie dobierać. To było kilka miesięcy temu. Nie rozumiałem tego, nie potrafiłem wyczuć jego intencji, ale wiedziałem, że mi się to nie podobało. Chciałem zawołać o pomoc, ale panowie Murphy siedzieli akurat w ogrodzie, nie usłyszeliby. Wtedy, gdy po raz pierwszy mnie skrzywdził, przebudziłem się do życia, zacząłem rozumieć. Bałem się, ja chciałem to komuś wyznać, ale mi zakazał. Robił to ze mną regularnie, gdy panowie nie widzieli. To trwało tak długo... i On wciąż kazał mi milczeć. To się stało rutyną, wiesz? Gdy przychodził, głównie w sprawach biznesowych, potem sam zacząłem mu się oddawać, bo wtedy był łagodniejszy. A jednak wciąż zmuszał – android rozpłakał się zupełnie, nie mogąc nawet otrzeć łez, gdyż jedną rękę miał niesprawną, drugą oderwaną. Hank słuchał z pokerową twarzą, a Connor jednak musiał zapalić tego papierosa. Spodziewał się, że android opowie im jakąś tragiczną historię, ale to wciąż brzmiało straszniej na żywo niż w jego wyobrażeniu. W dodatku doskonale wiedział, o czym on mówił.

– Co nie zmienia faktu, że zabiłeś panów Murphy. Dlaczego się zgodziłeś? – nacisnął białowłosy. Android dalej płakał, a Anderson westchnął z dezaprobatą. Podszedł do niego i położył przyjacielowi dłoń na ramieniu.

– Hank, odsuń się. Moja kolej – zarządził. Hank spojrzał na niego jakby pytająco, ale ustąpił detektywowi miejsca. Ten usiadł wygodnie na ziemi, oparł się o kontener na śmieci przy zaryczanym androidzie. Siedział tak, paląc w ciszy i czekając, aż się uspokoi. Zdążył spalić całego peta, aż ten spojrzał na swojego nowego rozmówcę. Connor zgasił kipa o asfalt i rzucił gdzieś w dal. Spojrzał na mężczyznę brudnego od tyrium z początku dość chłodno, jednak android wyczuł spojrzenie, które mu perfidnie rzucił - wzrok absolutnego zrozumienia.

– Otrę ci łzy. Mogę? – spytał i dopiero gdy skinął przyzwalająco głową, dotknął go. Zrobił to przez przydługi rękaw swetra spod służbowej marynarki. Syntetyczne łzy natychmiast wchłonęły się w materiał, jednak szatyn miał to gdzieś.

– Jak ci na imię?

– Thomas.

– Thomas – powtórzył Connor, przetarł zmęczone oczy, a po chwili namysłu spojrzał na niego – Wiesz, co to jest piekło?

– Według niektórych religii to miejsce, gdzie pośmiertnie trafia dusza grzesznika – odparł, jakby pytająco. 

– Nie, nie chodzi mi o słownikową definicję tego słowa. Przez piekło, Thomas, to ty właśnie przeszedłeś i to przez najgorsze jego stadium. Gnębił cię, poniżał, uprzedmiotowił, krzywdził i zastraszał, tak? Zapewne jeszcze szantażował, bił, kneblował i uznał za swoją własność, prawda? A więc to można nazwać piekłem w życiu. Jak miałeś sobie z tym niby poradzić zupełnie sam, wyobcowany w świecie ludzi? Ledwie pewnie rozumiałeś, co czułeś i co się wtedy działo. Jeszcze nie wyjawiłeś nam całej historii i motywu twojej zbrodni, bo wciąż jesteś winien śmierci dwójki ludzi, jednak twoja udręka w świetle prawa już cię jakoś usprawiedliwia. Według niektórych wierzeń, jak ty to ująłeś, mówi się, że piekło jest wieczne i się z niego nie wychodzi. Po części to prawda, bo nie zapomnisz tego, co się stało i ten ból w tobie zostanie, jednak, zobacz, uwolniłeś się właśnie od niego, nieprawdaż? – android nieśmiało skinął głową. Słuchał go uważnie, a Hank nie mógł wyjść z podziwu słowotoku, jaki dostał jego partner. Rzadko taki miewał.

– No widzisz. Teraz jest już za późno, by mówić takie rzeczy, ale mogłeś się z tym do kogoś zwrócić. Nie należy trzymać takich rzeczy w sobie, bo można oszaleć i się tym tylko katować. Nie jestem psychologiem, żeby prawić ci teraz jakieś morały, bo się na tym nie znam, ale wiem jedno - że siedzenie w takim bagnie zupełnie samemu nie prowadzi do dobra. W sumie mógłbym się teraz nazwać hipokrytą, bo sam unikam niektórych spraw i nikomu nic nie mówię, ale nie jestem tu dobrym przykładem do naśladowania. Ale wiesz, co na pewno zrobiłem poprawnie i co radzę też tobie? Po prostu żyć dalej, pluć na świat i na tego, który ci to zrobił. Jebany zboczeniec nie będzie sobie teraz bezkarnie chodził po mieście, gwałcił kolejnych facetów czy tam też dziewczyny i udawał, że prawo go omija. Tropimy go, a ty nam powiesz, kim nn jest, rozumiesz? – patrzył w oczy Thomasowi, nie oczekując teraz sprzeciwu. Widział jednak, że jego pokręcona przemowa dała jakiś skutek, bo spojrzenie androida nie było już słabe i zrezygnowane. Poczuł determinację.

***

– Poszukiwany to Jason Dean, młody i podobno przystojny dyrektor budującej się firmy w Kanadzie, która współpracowała z tą, gdzie pracował Evan Murphy, jedna z ofiar zamachu. Spędzali razem mnóstwo czasu, a Thomas, android o modelu JF400, mimo że nie do końca rozumiał ludzkich zamiarów i emocji, wyznał, że kroiło się między nimi coś poważniejszego. Głównie ze strony Jasona, bo podobno Evan nigdy nie zdradziłby męża. To doprowadziło go do jakiejś chorej obsesji. Postanowił wykorzystać androida do odbicia faceta, ale by do tego dopuścić, ten musiał zacząć go słuchać. Wiadomo, co mu robił przez długie tygodnie, ale meritum sprawy prowadzi do morderstwa, którego dokonał w końcu Thomas. Tak go zmanipulował, że był święcie przekonany, że gdy zamorduje Connora Murphy'ego, Jason stanie się dla niego milszy, delikatniejszy. W momencie dokonywania czynu uświadomił sobie jednak, że Deanowi przecież zależy jedynie na Evanie, a jego porzuci, doszczętnie wykorzystanego. Zabił więc obydwu. Jason się podobno strasznie wkurwił i zaczął ranić androida, a w rezultacie pozostawił ledwie żyjącego na śmietniku – streścił Connor.

– Czy wiadomo, gdzie może teraz przebywać Jason? – zapytał Hank, który zajął się wzywaniem kogoś z departamentu, by odebrać JF400 na komisariat, naprawić go, przesłuchać jeszcze raz, spisać, a potem zresetować do ustawień fabrycznych tak, by znów funkcjonował jako zwykły robot do pomocy domowej. Nie wsłuchiwał się więc w dalszą rozmowę detektywa ze zbrodniarzem.

– Jest kilka możliwości. Albo wrócił do swojego mieszkania, które wynajmował w Detroit na czas pracy w plenerze, albo pojechał do Kanady, gdzie prosperuje firma, albo ukrył się głębiej. Mam cholerną nadzieję, że zastaniemy go w mieszkaniu tutaj, bo nie widzi mi się węszenie tego dupka po całych Stanach. W sytuacji ucieczki do Kanady, tamtejsza policja musiałaby się nim zająć – Hank uśmiechnął się, widząc tak żywego i wciągniętego w akcję detektywa Andersona. Rzadko to "czuł", jednak widok jego przyjaciela w takim stanie sprawiał mu przyjemność – Jedziemy tam od razu. Tym razem ty możesz prowadzić, bo widziałem, że ci się ciągle dioda paliła na czerwono, jak wciskałem gaz do dechy – oznajmił Connor, zaśmiał się serdecznie i klepnął białowłosego w ramię. Hank wydał się nieco zmieszany. Nie przyzwyczaił się do niego w wersji "mam dobry humor", szczególnie że jeszcze przed momentem był bardziej markotny i obrażony na cały świat. Chwycił jednak kluczyki od samochodu, a odjechali dopiero w momencie, gdy przyjechała policja mająca zabrać Thomasa ze śmietnika. Connor tylko kątem oka widział, jak dwoje mężczyzn przenosi niezdolnego do ruchu androida, który, zdaje się, dokonał autodestrukcji systemu. Nie dziwił się jego decyzji. Na jego miejscu zrobiłby to samo, gdyby miał zostać wyczyszczony z pamięci i zrestartowany, by znów żyć tylko z usługiwania ludziom.

– Jaki jest adres?

– O, tak. Uch, czekaj... Roosevelta 4a/7. Thomas mówił, żebyśmy byli uważni, bo koleś jest napakowany i sam nigdy nie dał rady mu się wyrwać – znów położył dłoń na kaburze z pistoletem. Droga była całkiem długa, więc Hank postanowił zagaić o pewną kwestię.

– Connorze, jak to jest, że zawsze nie chcesz rozmawiać z ludźmi, a teraz tak nagle się otworzyłeś? Wyszło ci znakomicie. Długo z nim mówiłeś. 

– Jakie od razu "zawsze"... Widziałem po prostu, że robiłeś to źle, bo koleś się rozryczał i nic byś od niego nie wyciągnął.

– Nie raz przesłuchiwałem takie osoby i mi się udawało – odparł android. Connor patrzył ze spokojem przez okno na mijane budynki i samochody.

– Przesłuchiwałeś zbrodniarzy, Hank. Wiem, że masz jakieś tam psychologiczne i manipulatorskie wtyczki, bo już nie raz ratowałeś sytuację tym swoim talentem, ale to była inna sytuacja. Po prostu wiedziałem, co mu powiedzieć, żeby poczuł się lepiej i mi zaufał.

– Szkoda ci tego androida? – zapytał, na co detektyw spojrzał na niego uważnie.

– Oczywiście. Nikomu nie życzę podobnego losu, nawet Gavinowi. Nie mogę pojąć, co jest tak zajebistego w upodleniu ludzi w ten sposób. To chore wykorzystywać tak czyjąś cielesność – odparł cicho, zaciskając pięści. Hank przeanalizował tę odpowiedź i jego wcześniejszy wywód w zaułku. Chwilę się wahał, ale jednak zdecydował się kontynuować temat.

– Czy ciebie też to spotkało? – rzucił pytanie, przez które zapanowała ciężka cisza. Hank odwrócił wzrok od jezdni i spojrzał na pobladłą twarz detektywa. Nie potrafił odczytać jego emocji. Kilkakrotnie zmarszczył brwi, patrzył w martwy punkt, miarowo napinał mięśnie szczęki. Nie racząc spojrzeć na niego, odparł krótko: "może". Hank poczuł się jeszcze dziwniej. Tak, słowo "dziwnie" było tu idealnym określeniem. Nie miał pojęcia, co się stało w jego systemie, ale wyobraził sobie swojego przyjaciela w takiej sytuacji i zrobiło mu się przykro. Nie domyślał się powodu nienawiści Andersona do samego siebie, depresji i ogólnego zamknięcia na ludzi. Widział, że coś było nie tak, ale czemu? - o to nigdy nie pytał.

– Przepraszam, współczuję. Chcesz o tym porozmawiać? – zapytał po chwili, patrząc już na drogę. Prowadził nadzwyczaj ostrożnie, nie spieszyło mu się, tak samo jak Connorowi z odpowiedzią. Wbrew pozorom jednak usiadł wygodniej w fotelu i uśmiechnął krzywo.

– Może kiedyś po paru głębszych, ale na pewno nie w samochodzie w trakcie śledztwa. Zresztą, chce ci się marnować pamięć na dysku na moje wspominki z przeszłości?

– Oczywiście, że chcę. Mogę założyć dla ciebie osobny folder w swoim systemie – odparł, uśmiechając się. Connor parsknął i resztkami swoich chęci do ruszania się walnął go w ramię.

– Dobra, a teraz przyspiesz trochę, bo zaraz nas zatrzymają za babciną jazdę, a Jasona to nigdy nie złapiemy.

– Nie przesadzaj. Przepisowa jazda po mieście to wcale nie "babcine tempo" – odparł, jednak faktycznie odrobinę przyspieszył. Byli na służbie, także potrzeba szybkiego dostania się na miejsce była konieczna, nawet jeżeli mieli nagiąć prawo. Kusiło go, by dalej podpytywać o tę jego czarną przeszłość, ale nie naciskał. Może kiedyś. 

Nie przedłużając - osiedle, na którym mieszkał Jason, było tak samo ciche i spokojne jak to Murphych. Stare kamienice nadawały miejscu trochę ubogiego wyglądu, tak samo jak piaszczyste podwórza dla dzieciaków i brak placów zabaw. Przestrzeń była generalnie niezbyt mądrze zagospodarowana, bo śmietniki potrafiły leżeć na środku dworu, kamienne ławki wykonane po spartańsku przez mieszkańców stały pod niemal każdą klatką schodową, gdzie wieczorami zasiadali zmęczeni po pracy ludzie chętni piwa. Cóż, osiedle jakich tak naprawdę wiele. Hank zaparkował nieco dalej od wyznaczonego celu, by nie wzbudzać podejrzeń. Wysiedli, choć nie dało ukryć się faktu, że Hank był androidem, a jeżeli policyjne androidy pojawiały się na takich osiedlach, zbierało się zaciekawione spojrzenia.

– Może lepiej rozpuść włosy i zdejmij marynarkę, to będziesz mniej... sobą – zaproponował detektyw.

– Nie wiem co to zmienia, skoro i tak spojrzenia sąsiadów nie uprzedzą Deana, ale dobrze – wzruszył ramionami, zarzucił kurtkę z charakterystycznym designem dla androidów na ramię, rozpuścił włosy sięgające ramion, co przydało mu bardziej ludzkiego wyglądu. Spojrzał na Connora pytająco.

– Wyglądam dobrze?

– W cholerę dobrze. Możemy nawet częściej wychodzić na takie misje – detektyw zaśmiał się pod nosem, podrapał po nosie i ruszył dalej, nie zwlekając. Nie mówił nikomu o swoich preferencjach seksualnych i wolał, by to nadal pozostało tajemnicą. Zresztą, co to kogo obchodziło? Hank z nim jedynie pracował, w dodatku był androidem. Cholernie przystojnym androidem, ale w życiu mu tego nie powie, bo i tak tego nie zrozumie tak jak memów. Zresztą Connor potrafił obejrzeć się za każdym kształtnym tyłkiem, nieważne czy to ludzki tyłek, czy silikonowy. 

– Dobra, to tu. Osłaniaj mnie w razie co – stwierdził Hank, idąc przodem przez zdewastowaną klatkę schodową pełną graffiti i trzeszczących schodów. Z odbezpieczoną bronią doszli na drugie piętro. Bez ceregieli białowłosy mocno zapukał w drewniane drzwi z narysowaną nań kredą siódemką. Zapukał ponownie, krzycząc, że jest z policji i żąda natychmiastowego otwarcia. Te faktycznie uchyliły się, a zza futryny zajrzała zdezorientowana dziewczyna z jakimś dzieciakiem w ręku.

– Android HK800 "Hank" i detektyw Connor Anderson, Policja Detroit. Czy w tym mieszkaniu znajduje się Jason Dean? – zapytał obcesowo. Nastolatka starała się uspokoić dziecko, zapewne młodszą siostrę, która rozpłakała się na widok obcych. Zresztą sama wydawała się wystraszona nagłą wizytą policji. Odparła, że nie zna człowieka o tym nazwisku, a w domu mieszka tylko ona z matką i siostrą. Detektywi spojrzeli po sobie niepewnie.

– Możemy rozejrzeć się po mieszkaniu? – zapytał Connor. Dziewczyna przyzwoliła na to, chociaż ledwie weszli, a zdali obie sprawę z tego, że nawet jeżeli miałby się tu chować morderca i gwałciciel, nie miałby na to zbyt wiele miejsca. Dwupokojowe mieszkanie zawalone było meblami trzyosobowej rodziny, kuchnia połączona była z jedną z sypialni dziewcząt. Ledwie sami weszli, nie było tu swobody ruchu. Dziecko płakało jeszcze głośniej.

– Connor?

– Podał nam zły adres. Wracamy. 

– Kurna. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top