3.
Po niezdrowym drugim śniadaniu udali się na miejsce zdarzenia. Już podczas jazdy Connor zmienił maskę z wyluzowanego kumpla na zobojętniałego, nieco zirytowanego detektywa. To był, szczerze mówiąc, jego naturalny wyraz. Przyjechali na posesję przy osiedlu, które wydawało się zbyt niewinne na morderstwo. Słońce, jak na złość, pięknie i ciepło oświetlało dom ofiar. Wysiedli. Connor w końcu wsadził do ust obiecanego papierosa i zapalił, mimo że właśnie wchodzili do środka domku jednorodzinnego. Nie mógł palić w biurze, ale w terenie to co innego. Usłyszał niezadowolone sapnięcie białowłosego, na co się delikatnie uśmiechnął. Hank zabawnie się irytował. W wejściu spotkali się z jednym z posterunkowych. Mimo że Anderson nie sprawował już funkcji porucznika, młode twarze wciąż okazywały przed nim respekt, a wysoki chłopak wyprostował się na widok wchodzących partnerów. Szatyn spojrzał na niego chłodno.
– Co macie? – spytał krótko. Posterunkowy Heere zaprowadził ich na górę do małej sypialni.
– Dwa ciała, mężczyźni w wieku około czterdziestu lat. Małżeństwo. Jeden uduszony, drugi dźgnięty nożem. Android zbiegł, nie pozostawił śladów – wyrecytował, wskazując miejsce zbrodni. Miejsce mogłoby uchodzić za przytulne, gdyby nie ciało rozpięte na podłodze mokrej od krwi. Drugi mężczyzna, ten uduszony, leżał w łóżku.
– Zawsze są jakieś ślady, posterunkowy. Zajmiemy się tym – odparł, dając mu do zrozumienia, żeby spadał. Heere skinął i zostawił detektywów samych. Po wyjściu chłopaka, oboje wzięli się do cichego analizowania wydarzeń w swoich głowach. Rzadko kiedy omawiali coś na głos. Hank szukał mikrośladów, których zwykłe oko by nie dostrzegło, a Connor zajmował się tą ludzką częścią rozumienia rzeczy. Android podszedł do uduszonego, bo wydawało mu się, że został zabity jako pierwszy we śnie. Na jego posiniałej szyi faktycznie nie odnalazł linii papilarnych. Po ułożeniu ciała mógł jednak stwierdzić, że ofiara silnie buntowała się przed napastnikiem, a wtedy obudził się jego małżonek. Zapewne chciał odciągnąć morderczego defekta od swojego partnera, jednak gdy to się nie udało, zaczął uciekać. Wtedy został dźgnięty w plecy. To zarys. Teraz detale.
Connor w tym czasie odnalazł w papierach model androida, jaki małżeństwo posiadało. JF400, pomoc domowa. W mieszkaniu znajdowało się biuro jednej z ofiar, tam szukał wszystkich ważniejszych informacji na temat rodziny. Nie zajęło mu to dużo czasu. Wiedział, gdzie grzebać. Gabinet należał do Evana, pracował jako przedstawiciel handlowy w firmie współpracującą z Kanadą. Detektyw omijał dokumenty związane z pracą, mało co go obchodziły. Zainteresowało go jednak zdjęcie, które leżało na biurku. Przyjrzał się blondynowi w objęciach długowłosego szatyna. Wyglądali na dobrych, przyzwoitych ludzi. Jacy byli naprawdę? Dlaczego android się zbuntował? Nie mógł się przebudzić sam z siebie, musiał być jakiś czynnik. Agresja? Stres? Wykorzystywanie seksualne? Connor odłożył ramkę z powrotem na biurko, a przy framudze drzwi ujrzał Hanka.
– Co jest?
– W domu był ktoś jeszcze. Znalazłem ślady palców przy oknie i drzwiach – Connor zmarszczył brwi.
– Nie należą przypadkiem do policjantów?
– Nie. Posiadam w systemie zapis linii papilarnych ludzi, z którymi pracujemy. W dodatku palce były brudne od niebieskiej krwi. Sądzę, że ktoś napadł na androida i w jakiś sposób zmusił do zamordowania właścicieli.
– Mocne zdanie. Lepiej to sprawdzić – burknął i wyminął Hanka, idąc w stronę wspomnianych drzwi. Usilnie ukrywał fakt, że bardzo fascynowała go ta sprawa i zależało mu na tym, by to rozwiązać. Dawno nie brał udziału w takim śledztwie i mimo że był przemęczony po ostatniej, miał zamiar dać tu z siebie wszystko. Ostatnie miesiące miał trudne, nudne i po prostu złe. Przez monotonię w pracy i życiu, czuł się ze sobą jeszcze gorzej. Dopiero podczas prowadzenia śledztwa mógł sobie wyobrazić, że był kimś znaczącym i mógł coś osiągnąć, odkryć. Każda kolejna poszlaka upewniała go w tym przekonaniu.
Detektyw przyjrzał się witrynie okna, jednak tyrium zdążyło zniknąć. Tylko Hank mógł mu wskazać ślady dłoni, które pozostawił tamten człowiek.
– To wygląda tak, jakby android skaleczył się tutaj o coś i został przyciśnięty do ściany. Tu krew się rozmazuje, został chyba popchnięty albo silnie przesunięty aż do drzwi. Napastnik zostawił tylko w dwóch miejscach swoje odciski, ciężko zidentyfikować mi jego dane osobowe – rzekł Hank, wskazując każde kolejne miejsce.
– Nie szkodzi, mamy już dużo. Jak bardzo obficie krwawił android? Dostrzeżesz plamy tyrium na ziemi? – detektyw skrzyżował ręce na piersi, rozglądając się pobieżnie po domu. Miał kilka teorii, jednak wolał nie nasuwać jednej konkretnej. Ludzie bywali pokręceni w swoich czynach i już nie raz doświadczył niespodzianki podczas akcji.
– Nie, nie tracił płynu tak obficie, ale wciąż widać ślady stóp. Proponujesz ich wytropić w pojedynkę? Czujesz się na siłach, by się bronić? – zapytał Hank, patrząc swoim analitycznym okiem na stan mężczyzny. Anderson machnął ręką.
– Dam radę, nie przesadzaj. Prowadź, póki widać te ślady – mimowolnie wymacał dłonią krótki pistolet w pochwie na swoim prawym biodrze. Był na miejscu. Czasem musiał się upewnić i uspokoić. Hank wzruszył ramionami, otworzył drzwi i przepuścił detektywa przodem. Nie trudno było mu znaleźć pozostawione ślady stóp, nawet na chodniku widoczne były albo części błota, albo kropelki tyrium. Momentami musiał się zastanowić dłużej, gdy poszlaki zanikały, ale finalnie dotarli do przystanku autobusowego.
– Kurwa. Teraz to na pewno ich znajdziemy – warknął ironicznie Anderson, spoglądając na rozpiskę linii komunikacji miejskiej. Przez tę ulicę przejeżdżało ich kilka. Jeżeli chcieli ich znaleźć, musieli zrobić to szybko, a najlepiej już dzisiaj. Zbrodniarze mogli uciec w każdej chwili poza granice ich manewrów. Z tego wszystkiego Connor chwycił drugiego papierosa i zapalił pod daszkiem przystanku.
– Nie stresuj się, w autobusach jest monitoring. Wystarczy przejrzeć kamery, a będziemy wiedzieli, gdzie wysiedli – zaproponował Hank, patrząc krzywo na papierosa w ustach przyjaciela – I przestań tyle palić – powiedział nagle i bez pytania wyciągnął peta z palców detektywa. Rzucił go na ziemię i zdeptał na oczach zszokowanego Connora. Android nigdy wcześniej tego nie zrobił.
– Pojebało cię? Co ci nagle odbiło? – krzyknął, patrząc w osłupieniu na partnera. Wyglądał na niewzruszonego.
– Papierosy szkodzą zdrowiu, mówiłem ci to wiele razy. Nie płacz nad rozlanym mlekiem i zajmijmy się sprawą. Śledztwo zazwyczaj poprawia ci humor – odparł i ruszył w kierunku domu zamordowanych, jak gdyby nic się nie wydarzyło. Connor przez moment patrzył na zdeptanego papierosa, nie wiedząc, co czuć w takiej sytuacji. Nie był zły, tylko zszokowany. Hank nie miewał takich odruchów. Nie powinien miewać. Powinien się tym zmartwić, ale to wywarło na detektywie raczej pozytywne wrażenie. Wydał mu się trochę bardziej ludzki. Szybkim krokiem dołączył do niego, już nie wracając do tego tematu, mimo że było mu szkoda tego szluga. Zaciągnął się tylko raz.
***
Przeglądanie monitoringu zajęło im cztery godziny. Musieli przejrzeć wszystkie nagrania sprzed ostatniej doby w kilku autobusach. Napatrzyli się na stare babcie, młodzież i androidy przejeżdzające spokojnie przez miasto. Dopiero w autobusie o numerze trzydzieści pięć nagranym o pierwszej trzydzieści w nocy ujrzeli to, na czym im zależało. Do pojazdu wszedł wielki mężczyzna trzymający za ramię kulejącego androida w stroju roboczym pomocy domowej. JF400 szarpał się, nie podobało mu się to wszystko. W dodatku był brudny od krwi, najpewniej zamordowanego małżonka Evana. Zakapturzony mężczyzna mocno napierał na defekta, krzyczał na niego i dalej szarpał. Trwało to jedynie przez chwilę, bo android nagle uspokoił się i oparł głową o ramię swojego oprawcy. Mężczyzna objął go ramieniem i jechali w ten sposób aż do piątej stacji.
Hank nie potrafił zrozumieć, co się stało. Nie pojmował relacji tego człowieka z defektem. Spojrzał na Connora, który właśnie usadowił się wygodniej na fotelu z miną, jakby właśnie rozwikłał całą zagadkę.
– Na początku sądziłem, że mogło chodzić o zwykle zastraszanie i szantaż, ale to coś zdecydowanie większego, Hank. Android chyba zakochał się w tym mężczyźnie.
– Słucham? Jak można mówić tu o miłości? Zobacz, Connor, przecież on jest umorusany od niebieskiej krwi, na pewno to on go wtedy skrzywdził i jeszcze...
– Nikt nie mówił o zdrowej miłości. Syndrom sztokholmski coś ci mówi? Nie podejrzewałem, że androidy mogłyby paść ofiarą takiego zachowania, ale ten ewidentnie przejawia takie skłonności. Nie wiem w jaki sposób się poznali, ale facet musi być zajebistym manipulatorem, by tak namieszać w systemie androida i przekonać go, by zabił swoich panów, zapewne „w dowodzie miłości". To się składa do kupy, nie sądzisz?
– Może i tak... na pewno pasuje tu teoria, że mężczyzna pragnął śmierci małżeństwa, a nie chciał brudzić rąk i wykorzystał do tego androida. Wiemy też, gdzie wysiedli i gdzie prawdopodobnie mogli się udać.
– Hm, szybko poszło. Jak tak dalej pójdzie, to będziemy się nudzić w pracy, Hank – Connor zaśmiał się i wstał ostrożnie z fotela. Android przyglądał mu się w zastanowieniu.
– Może pojechałby kto inny? Naprawdę potrzebujesz odpoczynku, Connor... na przykład twój brat mógłby przejąć tę sprawę – szatyn rzucił mu wściekłe spojrzenie.
– Nie i nawet mi tego nie proponuj. Jedziemy tylko my, nie rób ze mnie połamanej lalki – warknął i poszedł do wyjścia, nie czekając na androida. Chyba jednak zacznie również przy nim udawać zdrowego i silnego, bo takim tekstem zdążył go zirytować. Co z tego, że został pobity? Jest facetem, wyliże się, a skoro dostał zadanie do wykonania, to to zrobi. Hank go czasem wkurzał tym swoim ojcowaniem. Może i o siebie nie dbał, ale co go to miało obchodzić? To tylko partner w pracy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top