Rozdział 2: Dementorzy
Grimmauld Place 12 okazał się domem należącym od pokoleń do rodu Blacków. Teraz służył on jednak za siedzibę Zakonu Feniksa.
— Trochę tu ponuro, ale na Kwaterę Główną jest idealny — powiedział im Syriusz Black tego wieczora, gdy się tu przenieśli. — Mój ojciec zabezpieczył go wszelkimi znanymi w świecie czarodziejów sposobami. Jest nienanoszalny, więc mugole nigdy nie przyjdą tu i nie zadzwonią do drzwi... nawet gdyby bardzo chcieli, w co wątpię... a teraz, kiedy jest dodatkowo chroniony przez Dumbledore'a, trudno o bezpieczniejsze miejsce.
Mimo tych gadek o bezpieczeństwie, Grimmauld Place 12 wprawiało Rozellę w bardzo dziwny stan. Czuła się jak jedna z postaci mugolskich horrorów, w których zaczytywał się jej ojciec. Zapach wilgoci, kurzu i słodki odór stęchlizny towarzyszyły jej na każdym kroku. Gdy stare panele trzeszczały pod jej stopami, niemal spodziewała się, że ze ściany wyłoni się lada moment jakaś straszna istota, gotowa złapać Rozellę za nogę i wciągnąć ją w mrok. Czuła się obserwowana przez poczerniałe portrety, a nawet (co sama uważała za dość zabawne) przez żyrandole i kandelabry w kształtach węży. Tylko wyczekiwała, aż te żmije ożyją i otoczą ją, gdy będzie skradać się do kuchni po nocną przekąskę.
Ale chyba największy niepokój wywoływał u niej rząd wyschniętych, skurczonych głów skrzatów domowych, osadzonych na wiszących na ścianach plakietkach. Zawsze, gdy wchodziła po schodach i patrzyła na nie, łapało ją dziwne uczucie déjà vu. Wtedy zwykle odwracała wzrok, żałując, że nie może zrobić tego samego w nawracających co noc koszmarach.
— Przy tym Wrzeszcząca Chata to najmilsze miejsce na Ziemi, słowo daję — powiedział pewnego dnia Fred. Wszyscy się z nim zgodzili.
Może Grimmauld Place byłoby trochę przyjemniejsze, gdyby jego tymczasowi lokatorzy nie chodzili struci z powodu sytuacji z Percym. Za każdym razem, gdy padało jego imię, wujek Artur niszczył to, co akurat miał w rękach, a ciocia Molly zaczynała płakać i nie sposób było jej uspokoić.
W ostatnią środę Molly poprosiła Aurelię, żeby pojechała z nią do Londynu, gdzie, jak udało im się dowiedzieć, zamieszkał Percy. Molly chciała porozmawiać z synem, ale ten zatrzasnął jej drzwi przed nosem. Kiedy kobiety wróciły do kwatery, nikt nie odważył się odezwać słowem, by nie wywołać lawiny. Nawet członkowie Zakonu Feniksa — silni czarodzieje, gotowi do walki ze złem — wymiękali przy starciu z rozchwianą emocjonalnie Molly Weasley i chodzili na paluszkach.
O samym Zakonie Feniksa nastolatkowie nie wiedzieli za wiele. Tylko to, że było to tajne stowarzyszenie, które założył i którym dowodził Albus Dumbledore. Wiele z tych ludzi walczyło przeciwko Lordowi Voldemortowi także ostatnim ostatnim razem, podczas pierwszej wojny.
Rozella nie umiała powiedzieć, w którym konkretnie momencie uderzył w nią fakt, że jej rodzice oraz ciocia Molly i wujek Artur należeli do takiej organizacji. Ba! że walczyli na wojnie i byli gotowi zginąć oraz zabić za słuszność sprawy. Jasne, wiedziała o tym od zawsze, ale była to jedna z tych informacji, które schowane są gdzieś na dnie pamięci i na co dzień raczej nie zaprzątają ci głowy. Teraz jednak, gdy patrzyła, jak niemal każdego dnia dorośli znikają za drzwiami na końcu korytarza, gdzie miejsce miały tajne spotkania, zawsze w jej głowie pojawiała się ta dziwna myśl, że to nie mogą być ci sami ludzie, którzy śpiewali jej i Weasleyom kołysanki — to nie mogą być tata i wujek, którzy potrafili godzinami rozwodzić się nad sensem istnienia gumowych kaczek; to nie może być ciocia Molly, która piekła czekoladowe ciasta, pląsając do piosenek Celestyny Warbeck, ani mama, która z ludźmi obchodziła się równie delikatnie, co z kwiatami.
Czasami Rozella była wdzięczna za to, że nie ma pojęcia, jakie tematy poruszano na spotkaniach Zakonu. A mimo to — jakby prowadzona za rękę przez jakąś autodestrukcyjną siłę (możliwe, że przez tę właśnie część niej samej, która zadecydowała o przynależności Rozelli do domu Gryffindora) — razem z resztą nastolatków starała się dowiedzieć jak najwięcej o działaniach tej organizacji.
— Nawet nie myślcie, żeby zbliżać się do spotkań. Jesteście za młodzi. — Słyszeli za każdym razem, gdy któryś z rodziców przyłapywał ich na węszeniu pod drzwiami.
To też oni — oczywiście — zbliżali się do spotkań na upór.
Początkowo spróbowali wypytać o szczegóły Syriusza Blacka. On chciał im wszystko wypaplać, nastolatkom niemal napuchły uszy od oczekiwania na upragnione wieści, a wtem trach! niczym duch, znikąd wyrosła nad nimi Molly Weasley i zdzieliła Syriusza po głowie. Od tamtej pory Black uciekał z miną skruszonego szczeniaka, gdy tylko zbliżali się do niego ze spojrzeniem krzyczącym: „Hej, zaraz nam wszystko opowiesz albo damy ci popalić".
Nie dali mu popalić. Znaleźli bowiem kolejną ofiarę, a był nią Remus Lupin; ich dawny nauczyciel obrony przed czarną magią. Wierzyli, że przyjaciel kogoś takiego jak Syriusz Black i jeden ze słynnych twórców Mapy Huncwotów nie może być szczególnie ogarnięty i chętnie im wszystko wyśpiewa. Pomylili się. Wilkołak nie śpiewał (czasem tylko wył — najpewniej do księżyca — gdy nadchodziła pełnia i przemieniał się w przerośniętego wilka).
Ich trzecią ofiarą miał być Bill; najstarszy syn Weasleyów i nowy nabytek Zakonu Feniksa. Nastolatkowie może nie daliby się za niego pokroić, ale byli prawie pewni, że przekaże im to i owo na temat Zakonu. On jednak nie chciał pisnąć słowem i — jakby się zmówił z rodzicami! — kazał im przestać wtykać nosy w sprawy dorosłych.
— Przecież my jesteśmy dorośli! — wołali Fred i George.
— A wcale się tak nie zachowujecie! — odkrzykiwała najczęściej Molly. — Przypomnę wam, jak ostatnim razem wasze wygłupy skończyły się pożarem!
To skutecznie unicestwiło kolejne argumenty typu: „ale jesteśmy duzi i odpowiedzialni!". Nastolatkowie jednak przestali czepiać się członków Zakonu Feniksa dopiero, gdy Severus Snape (nielubiany nauczyciel eliksirów, który już niejednego doprowadził do płaczu) nakrył ich na próbach podgadania Mundungusa Fletchera.
Zamiast więc węszyć samodzielnie, postanowili wysłać na zwiady wozaki. Wydawało się to pomysłem doskonałym. Kapitan i Gryzia (Wściek był zbyt dziecinny, by powierzyć mu tak ważne zadanie) mieli schować się w jadalni, gdzie odbywały się spotkania, i słuchać wszystkiego bardzo uważnie. Później, gdy wszyscy opuściliby już pomieszczenie, wozaki wykradłyby się stamtąd i przekazały wszystko nastolatkom. Aczkolwiek nikt nie przewidział, że Nimfadora Tonks potknie się i przewróci kredens, w którym schowane były wozaki i wszystko wyda się z prędkością rozpędzonego kołkogonka.
Aurelia i Patrick już wcześniej byli wściekli na Rozellę za nielegalne ściągnięcie do domu wozaków, ale po tamtej sytuacji wpadli w szał. Rozella nie pamiętała, czy kiedykolwiek rodzice krzyczeli na nią głośniej niż wtedy.
— Ojciec już planuje, żeby mnie wydziedziczyć — powiedziała tamtego dnia przyjaciołom, wchodząc do sypialni, którą tymczasowo zamieszkiwali Fred i George. Rozella tym razem nie dramatyzowała; naprawdę nie byłaby zdziwiona, gdyby tata postanowił oddać ją Weasleyom, a w jej miejsce adoptować Valerie.
— Eleonorka będzie zadowolona — odparli bliźniacy. Rozella posłała im gromiące spojrzenie.
— Jak wyrzucą cię z domu, to przejmuję twój pokój — odezwał się siedzący po drugiej stronie pomieszczenia Aaron. Nawet nie oderwał wzroku od czytanego komiksu. Leżący obok niego Wściek pożerał właśnie inną kreskówkę, którą jedenastolatek określił jako „nudny, niewarty istnienia ściek".
Rozella pokazała wtedy bratu brzydki gest palcem. I to nie była jej wina, że akurat ten moment jej ojciec wybrał, żeby wejść do pokoju i zawołać ich na obiad!
Zabijcie mnie, pomyślała, widząc surowe spojrzenie Patricka. Byle szybko i bezboleśnie.
Nie zabili jej. I dobrze się składało, ponieważ niedługo potem nastolatkowie wymyślili nowy sposób pozyskiwania informacji.
Całym szczęściem przed wyjazdem Fred i George upchnęli wszystkie magiczne gadżety własnej roboty do kufrów nie tylko swoich, ale też tych należących do Rozelli i Valerie. Gdy dziewczyny usłyszały, że część ich ubrań została wypakowana na rzecz pomieszczenia jak największej ilości lipnych różdżek i samoodpowiadających piór, wkurzyły się nie na żarty. Bliźniacy zarobili wtedy od Valerie kijem baseballowym, a cały następny dzień chodzili z granatowym uzębieniem, bo Rozella podmieniła im pastę do zębów na pastę z atramentem. Finalnie jednak (czego ani Rozella, ani Valerie nie powiedziałyby na głos) pomysł bliźniaków okazał się dobrym posunięciem.
— To, moi kochani, są Uszy Dalekiego Zasięgu — powiedzieli Fred i George, przedstawiając Ronowi, Ginny i Hermionie swój wynalazek (Rozella i Valerie już go widziały; same przecież pomagały wymyślić nazwę). Wszyscy z entuzjazmem podeszli do pomysłu podsłuchiwania spotkań Zakonu za pomocą Uszu. Postanowili też nie wciągać w to Aarona, uznając, że jedenastolatek jest za młody. Zresztą, on i tak był bardziej zainteresowany losami fikcyjnych bohaterów swoich komiksów niż obecną sytuacją.
Zrobili z wynalazku bliźniaków całkiem niezły użytek. Udało im się na przykład dowiedzieć, że niektórzy z Zakonu Feniksa śledzili osoby zidentyfikowane lub podejrzane o bycie śmierciożercami. Dowiedzieli się też, że od niedawna Charlie Weasley, podobnie jak Bill, należy do Zakonu Feniksa. Wciąż jednak siedział w Rumunii, ponieważ Dumbledore chciał zwerbować tylu zagranicznych czarodziejów, ile to możliwe. Zatem Charlie (jak i kilka innych osób) miał za zadanie w wolnych chwilach łapać kontakty.
Najciekawszą informacją okazało się jednak to, że Zakon trzymał nad czymś straż. Nastolatkowie nie wiedzieli, nad czym owa straż była sprawowana i odchodzili od zmysłów, godzinami próbując dociec, co też takiego to może być. Ale na podsłuchanych urywkach spotkań nie padło żadne zdanie, które jakkolwiek mogłoby pomóc im w dojściu do prawdy.
— Ciągle mówią o obowiązku trzymania straży. Nie mogliby w końcu puścić farby i rzucić jakąś podpowiedzią, czego właściwie pilnują? — mruknął Ron ostatnim razem, gdy podsłuchiwali spotkanie.
— Nie kłap dziobem, to może usłyszysz — burknął Fred.
— Może chodzi o Harry'ego — podsunęła Hermiona szeptem. — Ostatnio rozmawiali o obserwowaniu Privet Drive. Myślicie, że może chodzić o niego?
Wszyscy spojrzeli po sobie ze zmarkotniałymi minami. Kiedy przybyli do Grimmauld Place, podświadomie spodziewali się, że Harry będzie tam już na nich czekał. Rozella uważała to za dość oczywiste; po tym wszystkim, co wydarzyło się w tamtym roku, głupim byłoby sądzić, że Harry spędzi wakacje w domu, w którym był jedynym czarodziejem, podczas gdy Lord Voldemort znajdował się gdzieś na wolności. Harry powinien być tutaj, w kwaterze. Przecież „trudno byłoby o bezpieczniejsze miejsce".
W co Dumbledore pogrywa? pomyślała bezwiednie.
— Dumbledore zadecydował, że Harry zostaje w swoim rodzinnym domu — powiedziano im, gdy zapytali o to, gdzie, u licha, podziewał się Potter. — On wie, co jest najlepsze dla tego chłopaka.
Nastolatkowie momentalnie się oburzyli. Zaczęli nawet tworzyć plan ucieczki z kwatery, by jak najszybciej wsiąść do Błędnego Rycerza i zabrać Harry'ego z Privet Drive. Ten pomysł jednak spalił się w panewce po spotkaniu z Dumbledore'em.
Dumbledore sprawiał wrażenie bardzo zajętego. Odkąd nastolatkowie znajdowali się na Grimmauld Place, widzieli go tylko raz, a i wtedy nie miał za wiele czasu. Powiedzieli mu hardo, że Harry powinien teraz być tu razem z nimi. Chcieli przynajmniej móc powiedzieć Potterowi, co się tu działo. Dumbledore jednak kazał im przysiąc, że nie napiszą Harry'emu w listach żadnych ważnych rzeczy, bo ktoś mógłby przechwycić sowy. I tylko tyle, nic więcej nie dodał.
Rozella podczas całego kilkuminutowego spotkania z dyrektorem wstrzymywała przemożną ochotę prychnięcia. Nie chciało jej się wierzyć, że Dumbledore nie miał innego sposobu na przekazanie wszystkiego Harry'emu. Po prostu nie chciał tego zrobić. No jasne, jego pupilek zrobił swoje: przeżył na cmentarzu, żeby przekazać mu wieści o powrocie Czarnego Pana i nie był już dłużej potrzebny. Dlaczego więc Dumbledore miałby przejąć się tym, co teraz działo się z Harrym?
Wolała jednak ugryźć się w język. Dopiero tutaj, w kwaterze, dotarło do niej, jak bardzo wszystko, co robili jej rodzice i Weasleyowie, było ważne i niebezpieczne. Wcześniej, przed przyjazdem, zawsze próbowała przemycić w listach do Harry'ego jakieś wskazówki i dziecinne szyfry, dotyczące zasłyszanych rzeczy. Czuła się mu to winna po tym, ile przykrości zrobiła mu w tamtym roku. Wierzyła, że jest taka sprytna i nikt nie domyśli się, o czym pisała. A nawet jeśli by się domyślili — co z tego? Ona sama niewiele z tego rozumiała, więc oczywistym było, że inni też nie będą wiedzieć, jak spożytkować tę wiedzę.
Teraz już wiedziała, jak bardzo głupia była. Z jej listów — jeśli miało się wystarczającą ilość informacji i oleju w głowie — łatwo byłoby zrozumieć, że jej rodzice, a co za tym idzie także Weasleyowie, mają kontakt z Dumbledore'em oraz że uczestniczą w odnowie Zakonu Feniksa. Kto wie, może dało się domyślić znacznie więcej? Jak wiele informacji, które uważała za nic nieznaczące błahostki, zawarła w listach, kompletnie nieświadoma własnych wygłupów?
Pewnie nikt nie przechwycił jej listów, starała się pocieszać tą myślą. Poza tym, to że Dumbledore odnowi Zakon i przyłączą się do niego jego dawni członkowie, było tak oczywiste, jak to, że dwa dodać dwa dawało cztery. Nic więcej nie przychodziło jej do głowy. Nie przekazała niczego istotnego.
Ale mogła to zrobić. Ta myśl paraliżowała ją za każdym razem, gdy przykładała pióro do pergaminu.
Harry ciągle wysyłał listy do niej, Rona i Hermiony, pytając, czy mają jakieś informacje. Oni wówczas mogli tylko posyłać sobie bezsilne spojrzenia znad kartek. Wiedzieli, że Harry pisał również do Syriusza, ale nawet jego chrzestny — ten sam człowiek, który jeszcze niedawno sam chciał wszystko wypaplać nastolatkom — doradzał im, by pod tym względem posłuchali Dumbledore'a.
Rozella więc w odpowiedziach na listy Harry'ego pisała tylko o błahostkach, omijając jakiekolwiek istotne rzeczy. Nie pisnęła nawet słowem o tym, że wyjechali, ani że są tu wszyscy razem, łącznie z Hermioną i Valerie. Harry sądził, że spędzała wakacje w Dziupli, okazjonalnie pomagając mamie w powoli odbudowującej się kwiaciarni. Poczucie winy, powodowane okłamywaniem Pottera, dręczyło ją tylko odrobinę.
— Nie patrz tak na mnie — powiedziała Hedwidze ostatnim razem, gdy śnieżna sowa dostarczyła jej list. Sowa Harry'ego wówczas posłała dziewczynie spojrzenie mówiące, że nie zadowala jej długość listu i że jeśli Rozella nie dopisze choćby zdania, to skończy jak Ron i Hermiona. Ron miał tak głęboką ranę po dziobie sowy, że teraz zaczynał uciekać, gdy tylko zwierzę pojawiało się w polu widzenia, a Hermiona miała plastry na każdym palcu. Sowa była postrachem wśród nastolatków i oszczędzała tylko Syriusza. — Nie mam już nic do napisania. Mogę mu wysłać przepis na jabłecznik, dobra?
Hedwiga chyba nie była usatysfakcjonowana, ponieważ bardzo boleśnie dziobnęła ją w palec. Rozella zaklęła tak szpetnie, że postać na obrazie za nią aż się zarumieniła.
Zabiję gnojka, pomyślała Rozella, gdy pod czujnym spojrzeniem sowy pisała bardzo długi wywód o sposobach na debahanację zasłon. Obiecała sobie, że Harry pożałuje, że poszczuł na nich swoją sowę. Wyobrażanie sobie, jak zabija go raz za razem sprawiało jej dużą przyjemność. Niech Potter nie martwi się o Czarnego, bo przysięgam, że jak tylko go spotkam, rzucę tego idiotę wozakom na pożarcie i nie zostanie po nim nawet...
— Och, no co! W myślach też czytasz? — zawołała, gdy Hedwiga szponami rozorała jej nadgarstek, wydając przy tym okropne wycie. Rozella posłała jej gromiące spojrzenie. Gdyby Hedwiga nie była tylko głupim zwierzakiem, Rozella mogłaby uznać, że sowa mści się za Harry'ego po tym, jak Rozella zaprzepaściła jego szansę na umawianie się z Cho Chang. I nawet jeśli Rozelli nadal było głupio z tamtego powodu, teraz bez cienia poczucia winy burknęła: — Zrobię rosół z ciebie i twojego właściciela. Jeszcze zobaczysz.
Sądziła, że kocha wszystkie zwierzęta. Myliła się. Zdecydowanie nienawidziła sów. I to z wzajemnością.
Mimo to na liście rzeczy, których nie znosiła, to nie te podłe stworzenia obecnie plasowały się najwyżej. Pierwsze miejsce od tygodni zajęte było przez niewdzięczną czynność zwaną sprzątaniem.
Grimmauld Place 12 stało puste od lat. W tym czasie zdążyło całe zarosnąć brudem, a zadaniem nastolatków było uporanie się z tym syfem w możliwie jak najkrótszym czasie. Harowali więc często kilka godzin dziennie, wypełniając leniwie polecenia Molly.
Wyglądało na to, że jedynie Fred i George potrafili znaleźć jakieś plusy obecnej sytuacji; w domu Blacków rozmnożyło się wiele dziwacznych rzeczy, które bliźniacy łapali, kiedy tylko nadarzała się ku temu okazja (czyli gdy Molly odwracała wzrok i nie mogła nakryć ich na gorącym uczynku). Potem eksperymentowali na całym tym świństwie i rozmyślali, jak wykorzystać je do swoich wynalazków.
— A czemu ten głupi skrzat nam nie pomaga? — burknęła Valerie, krzyżując ramiona na piersi. Cofnęła dłonie w porę, bo właśnie wtedy szuflada spróbowała ją ugryźć. Szafki zdecydowanie nie powinny gryźć ludzi, pomyślała Rozella, patrząc na pomieszczenie z przestrachem. Uporali się już z większością sypialni, a tego dnia sprzątali w kuchni. — Chyba od tego są skrzaty domowe, nie? Żeby sprzątać.
Istotnie, na Grimmauld Place mieszkał skrzat domowy. Tyle, że był on równie użyteczny, co uprzejmy.
Gdy Rozella pierwszy raz zobaczyła Stworka, czającego się wówczas w ciemnym rogu korytarza, pomyślała, że to jedna ze ściętych głów skrzatów domowych ożyła jakimś sposobem i teraz zamierzała ich wszystkich wymordować. Chciała wycofać się po cichu — po części dlatego, że w korytarzu pod żadnym pozorem nie wolno było hałasować, a po części ponieważ liczyła, że widmo jej nie zauważy i uda jej się ujść z życiem — ale wtedy skrzat spojrzał na nią wodnistymi, nabiegłymi krwią oczami. Wyglądał (cóż, wtedy Rozella pomyślała, że przerażająco), ale w istocie po prostu staro. Poza brudną szmatą na biodrach, był kompletnie nagi. Skóra wisiała na nim tak, jakby była wielokrotnie na niego za duża. Jego mięsisty nos przypominał ryjek, a chociaż był łysy, jak wszystkie skrzaty, z wielkich jak u nietoperza uszu wyrastały mu długie, białe włosy.
Rozella miała dwie opcje: rzucić w niego czymś ciężkim lub rzucić się do ucieczki. Ewentualnie oba rzuty jednocześnie.
Skrzat jednak, zachowując się jakby w ogóle jej nie widział, ruszył powoli przez korytarz, przygarbiony, ledwo powłócząc nogami i mamrocząc pod nosem ochrypłym jak u ropuchy głosem:
— ...głupie bachory, paskudzą dom mojej pani, och, moja biedna pani, co by pomyślała... szumowiny, śmierdzący podludzie... zdrajcy krwi, wilkołaki, szlamy w jej domu... och, hańba, co by powiedziała biednemu Stworkowi... i ta głupia dziewucha, śmie tu stać i patrzyć się tępo...
To chyba o mnie, pomyślała Rozella. A potem dodała: co za czubek!
To samo powiedział teraz — zaprzestawszy ścierania kurzu z kuchennego blatu — Ron:
— Czubek. Takiego w życiu nie widziałem.
Hermiona momentalnie oderwała się od mycia podłogi i zawołała:
— To nie jest żaden czubek!
— Jego życiową ambicją jest, żeby odcięli mu głowę, przybili do plakietki i powiesili obok jego matki, Hermiono. — Ron uniósł brwi.
— Ta. Uważasz to za normalne, Granger? — poparła Rona Valerie. Rozella, jak zawsze, gdy ta dwójka zaczynała się w czymś zgadzać, zapytała samą siebie, czy przypadkiem się czegoś nie nawdychała.
— Noo... nawet jeśli jest trochę dziwny, to nie jego wina.
Ron westchnął i spojrzał wymownie na resztę nastolatków.
— Nadal nie poddała się z tą wszą? — zrozumiał George. Rozella i Ginny pokręciły głowami.
— To nie jest żadna wesz! — zaperzyła się Hermiona. — To jest Stowarzyszenie Walki o Emancypację Skrzatów Zniewolonych. I nie tylko ja o to dbam. Dumbledore powtarza, że powinniśmy być uprzejmi dla Stworka.
— Sratatata. — Fred wywrócił oczami.
— Jak będzie uprzejmy dla nas, to my będziemy uprzejmi dla niego — oznajmiła Ginny.
Rozella przygryzła wnętrze policzka. Popierała Hermionę, gdy ta mówiła, że skrzaty domowe zasługują na lepsze warunki i traktowanie. Kupiła nawet kilka plakietek WESZ i wcisnęła je Julianowi Khanowi i Astorii Greengrass (była pewna, że Ślizgoni wrzucili je do swoich kufrów i kompletnie o nich zapomnieli). Starała się też jak mogła, by być miłą dla Stworka i powstrzymywała Freda, George'a i Valerie, gdy ci chcieli spuścić łomot skrzatowi. Ale nie ukrywała, że Stworek działał jej na nerwy. Chodził po domu, wyzywając wszystkich wokół, i nie dość, że nie pomagał w sprzątaniu, to jeszcze dokładał im roboty. Za każdym razem, gdy się pojawiał, twierdząc, że sprząta, wynosił coś do swego pokoju, żeby nie mogli tego wyrzucić. Kilka razy Rozella przyłapała go też na tym, że podrzucał do pokojów wykradzione z ich kufrów łajnobomby.
Hermiona jednak zdawała się pozostawać ślepa na występki Stworka. Ale to było tylko jedno z jej dziwactw, tak jak uczenie się w wakacje i wertowanie raz po raz Historii Magii. Ostatnio do tej listy Rozella dopisała także dzierganie zimowych czapeczek, podczas gdy Anglia atakowana była przez największe od lat upały.
Sprawa nowego, dziwacznego hobby Hermiony wyjaśniła się dopiero w któryś wtorkowy poranek. Rozella wstała wtedy wcześniej niż zwykle, wybudzona przez jeden z powtarzających się systematycznie koszmarów. W tym śnie Rozelli i jej przyjaciołom udało się — tak jak przecież tego pragnęli — dostać do Turnieju Trójmagicznego. W efekcie to oni, zamiast Cedrika Diggory'ego, umarli tamtej nocy na cmentarzu. Ostatnim, co Rozella pamiętała, zanim się przebudziła, był błysk zielonego światła i rozdzierający noc wrzask.
Świrujesz, Dowell, powiedziała sobie na dzień dobry i ziewnęła przeciągle.
Mimo, że było jej niewygodnie, nie odważyła się przekręcić na bok — po jej lewej spała Chechła, a Rozella nie chciała obudzić ani psa, ani śpiących w nogach łóżka wozaków. To łóżko było zdecydowanie za małe dla niej i czwórki zwierzaków. Nie pomagał też fakt, że Krzywołap zdawał się doskonale dogadywać z Chechłą — czy psy i koty nie powinny się nienawidzić? prychnęła — i zdarzało mu się czasem wciskać między Rozellę a psa. Rozella była pewna, że któregoś dnia udusi się futrem tych liniejących zwierzaków. Albo przez gazy Wścieka i Kapitana.
Rozejrzała się po pokoju. Dzieliła go razem z Ginny, Valerie i Hermioną. W trakcie roku szkolnego to Valerie zwykle wstawała najwcześniej i budziła wszystkie współlokatorki, rzucając w nie swoimi śmierdzącymi buciskami. W wakacje jednak potrafiła spać do południa i nie zbudziłoby jej nawet tornado. Rozelli nie zdziwił więc widok przyjaciółki zakopanej pod kołdrą.
Ginny, leżąca w łóżku naprzeciw Rozelli, również wyglądała, jakby dopiero co wstała. Hermiona z kolei była już całkowicie rozbudzona i właśnie nawijała włóczkę na druty.
— Co ty robisz, Hermiono? — Ginny zadała pytanie, które także chodziło po głowie Rozelli.
Hermiona uniosła spojrzenie na Weasley i powiedziała:
— Dziergam czapki.
Rozella zamrugała. Spojrzała na niekształtne, wełniane przedmioty porozwalane na pościeli Hermiony. Postanowiła nie mówić dziewczynie, że to w żaden sposób nie przypominało czapek.
— Po jakie licho? — zapytała tylko.
Hermiona wzruszyła ramionami.
— Treacy pokazała mi, w jaki sposób zrobiła szaliki, które dała nam na święta. Wtedy wpadłam na... pewien pomysł... i poprosiłam ją, żeby mnie tego nauczyła. Nadal wolno robię na drutach, ale jak wrócimy do szkoły, będę mogła użyć magii, więc powinnam być w stanie zrobić ich dużo więcej.
Treacy Westwood była ich współlokatorką. Istotnie, umiała dziergać szaliki, ale to nie był jedyny jej talent: wyrabiała też amatorsko biżuterię oraz różne ozdoby, a po całym dormitorium walały się jej malunki. Rozella, wierząc w zdolności Westwood, poprosiła ją rok temu o poprawienie szaty wyjściowej Rona i dziewczyna spisała się na medal. Z kolei jej przyjaciel, Colin Creevey, wiecznie chodził z powieszonym aparatem na szyi i robił zdjęcia niemal wszystkiemu, co się ruszało. Doprowadzał tym wielu ludzi do białej gorączki.
— Ale po co ci czapka w lato? — dociekała Rozella.
— Och, to nie dla mnie. — Hermiona przerwała na chwilę dzierganie i spojrzała na Rozellę. — To dla skrzatów domowych, pracujących w Hogwarcie. Bo wiecie, skrzaty domowe da się uwolnić, dając im kawałek ubrania. I to właśnie zamierzam zrobić. To kolejny krok WESZ.
Rozella i Ginny wymieniły spojrzenia.
— A czy te skrzaty będą wiedziały, że są uwalniane? — zapytała Ginny. Hermiona się zmieszała.
— No... Mam zamiar załatwić to... inaczej.
— Podstępem — poprawiła ją Rozella. Wychowała się na knuciach z Fredem i George'em oraz na naukach Agrypiny Dowell. Co nieco wiedziała o podstępach.
— Może i tak — odpowiedziała buntowniczo Hermiona.
— To nie w porządku — powiedziała Ginny. — Próbujesz je oszukać, by zabrały te czapki. Uwalniasz je, kiedy one wcale mogą nie chcieć być wolne.
— Oczywiście, że chcą być wolne! — zawołała natychmiast Hermiona, chociaż jej twarz zaróżowiła się lekko na tę uwagę.
Rozella co prawda popierała opinię Hermiony — naprawdę sądziła, że skrzaty domowe powinny żyć lepiej oraz dostawać wynagrodzenie za swoją pracę — ale one przez doszczętne wielopokoleniowe wypranie mózgu wcale tego nie chciały. Zwrócenie im wolności podstępem i tym samym odebranie im jedynego życia, jakie znały, w tak nagły sposób, mogło skończyć się naprawdę źle. To wymagało większej delikatności.
Mimo to powiedziała jedynie:
— Tylko nie podrzucaj czapki Stworkowi. Jeśli go przypadkiem uwolnisz, to nie będzie już miał powodu, żeby nas nie pozabijać. Nie mam dziś humoru na umieranie.
Po tych słowach nakryła głowę poduszką i wróciła do spania. Wolała wykorzystać ostatnie chwile odpoczynku, zanim dorośli nie każą zwlec im się z łóżka i wracać do sprzątania.
Oprócz sprzątania (oraz jego unikania), Rozella nie miała za wiele do roboty na Grimmauld Place. Głównie przesiadywała z przyjaciółmi i bratem lub bawiła się ze zwierzętami. Prowadziła też stale listowną korespondencję z Lee, Julianem, Astorią i coraz rzadziej Harrym. Czasami też Syriusz pozwalał jej dokarmiać Hardodzioba; hipogryfa, którego trzymał w starej sypialni swojej matki.
W pewnym momencie nuda zaczęła doskwierać Rozelli tak mocno, że dziewczyna zawitała do biblioteki Blacków. Było to jedno z pomieszczeń, których nie mieli jeszcze czasu uprzątnąć, a więc wiedziała, że musi być ostrożna. Z tyłu głowy obijała jej się rada niejakiego Króla; nie dotykać przypadkowo znalezionych książek. Groźba utraty wzroku.
Cóż, dotąd jeszcze nic nie wypaliło jej oczu (albo łut szczęścia, albo Król dramatyzował), gdy wertowała, wyciągnięte z zakurzonych gablotek, książki o magicznych stworzeniach. W niektórych z nich znalazła prywatne zapiski magizoologów pochodzących z rodziny Blacków. Część z zapisanych ręcznie informacji przeczyła suchym faktom, jakie można było znaleźć w podręcznikach, co tylko wzmagało ciekawość Rozelli.
— „Z wozakami nie da się poprowadzić normalnej rozmowy" — przeczytała na głos, bo przesiadujący tu razem z nią Kapitan nie umiał za dobrze czytać, a chciał słyszeć każdą wzmiankę o wozakach. Rozella postanowiła wykorzystać słowa Syriusza, który powiedział jej, by robiła z tymi książkami, co chciała („jeśli chcesz, nawet je spal lub daj psu do zjedzenia, kompletnie mnie to nie obchodzi"). Wyciągnęła więc pióro i napisała obok akapitu: „Mit. Jeśli wcześniej nie zadrapią cię na śmierć, można z nimi całkiem sensownie pogadać".
— Dopisz, że umiemy układać szanty. I dorysuj temu wozakowi piracką opaskę. — Kapitan przekręcił łeb i podrapał się po uchu. — Hej, on wygląda jak mój pradziadek! Zjadły go kiedyś wilki.
— Walburga Black przewraca się w grobie, widząc, jak mażemy po jej drogocennych książkach — westchnęła Rozella, ale tak, jak nakazał jej Kapitan, dopisała obok obrazku wozaka: „Tryton Szlachetny III" i domalowała mu opaskę na oko.
— Taa... Nauczyłem jej portret niedawno nowych obelg. Jeśli powie ci, że masz śmiech jak świnia kaszel, to wiedz, że to moje słowa.
Rozella uniosła brwi.
— Cieszę się, że robisz coś produktywnego. Gdzie twoja nagroda za zasługi dla społeczeństwa, co?
Kapitan posłał jej cięte spojrzenie.
— Śmiej się, gówniarzu, śmiej. Jeszcze zobaczymy, jak faktycznie dostanę taką nagrodę. Zatańczę na twoim grobie, trzymając swój puchar w łapach.
Rozella prychnęła.
— Zobaczymy, staruszku.
Rozella — oprócz przesiadywania wśród książek — wyjątkowo polubiła też spędzać czas z Tonks.
Okazało się, że niejaka Nimfadora Tonks, która nie lubiła, by nazywać ją Nimfadorą (Rozella tego nie rozumiała; uważała to imię za śliczne. Mimo to zwracała się do kobiety tak, jak ta sobie tego życzyła) nie była wcale staruszką, a młodą czarownicą o bladej, trójkątnej twarzy i czarnych, błyszczących oczach. Włosy zaś, zamiast rudych i długich, miała krótkie, najeżone i połyskujące fioletem.
— Jestem metamorfomagiem — wyjaśniła Tonks, kiedy Rozella ją o to zapytała. Tego dnia kobieta pomyliła godziny i przybyła trochę zbyt wcześnie na spotkanie Zakonu. Rozella więc, nie mając i tak nic lepszego do roboty, uznała, że jej potowarzyszy. Obie siedziały w kuchni, pijąc zrobioną przez Rozellę herbatę. — Oznacza to, że mogę zmieniać swój wygląd, kiedy chcę.
— Tak, wiem, co to znaczy — odparła Rozella. — Moja babcia i kuzyn są metamorfomagami. — W ostatnim momencie upomniała się, by nie nazwać ich przypadkiem opętaną upiorzycą i Obsranielem. Jej przyjaciele znali ich relacje, więc mogła obrażać Eleonorę i Nathaniela tak długo, jak chciała. Jednak praktycznie obca osoba uznałaby, że Rozella jest zwyczajnie nieuprzejma wobec własnej rodziny.
Tonks momentalnie się ożywiła.
— Och! A ty?
— Ja co?
— Jesteś metamorfomagiem?
Rozella skrzywiła się kwaśno.
— Nie, niestety nie — powiedziała. Po chwili dodała: — Ale raz, jak się wkurzyłam, to udało mi się zmienić kolor włosów i oczu. Włosy już nie są zielone, ale patrz. — Wskazała na swoje oczy. Tonks zbliżyła się, spoglądając w oczy Rozelli; jedno niebieskie, a drugie zielone, naznaczone niefortunnym wypadkiem. — Oba powinny być niebieskie. — Pochwaliła się.
Tonks pokiwała głową z uznaniem.
— To już wiemy, co robić, kiedy będziesz chciała zmienić kolor włosów, dzieciaku. Wystarczy cię zdenerwować — zaśmiała się. — Akurat w tym jestem równie dobra, co w kamuflażu. Nieźle działam ludziom na nerwy.
Rozella pomyślała, że to nie może być prawda. Ze zdziwieniem odkryła też, że dotąd nie odczuła nawet drobnego ukłucia zazdrości przy Tonks — a pokładów zazdrości miała w sobie tyle, co żmija jadu! — co było o tyle niecodzienne, że przecież Nimfadora była wszystkim tym, czym Rozella pragnęła kiedyś być. Kobieta nie tylko cieszyła się metamorfomagicznymi zdolnościami, ale też za czasów, gdy uczęszczała do Hogwartu, trafiła do Hufflepuffu, jak niegdyś rodzice Rozelli. A teraz, mimo bardzo młodego wieku, była już aurorem i członkiem Zakonu Feniksa. Naprawdę, Rozella miała wiele powodów do zazdrości.
Albo Tonks ma jakiś talent do zrzeszania ku sobie ludzi, pomyślała Rozella, albo wyrastam z bycia zazdrosnym gówniarzem.
Bardziej skłaniała się ku drugiej opcji; pamiętała, jak w trakcie poprzedniego roku, im więcej czasu spędzała z Harrym, tym rzadziej odczuwała zazdrość z powodu jego farta i całego tego szumu wokół bycia Chłopcem, Który Przeżył.
Potter robi ze mnie lepszego człowieka, pomyślała z przestrachem. Merlinie, staczam się.
A wtedy do głowy wpadła jej pewna myśl.
— Czekaj, nie musisz działać mi na nerwy. — Rozella zmarszczyła brwi, a po chwili jej twarz rozświetlił uśmiech. — Mam lepszy pomysł.
— Och, nie podoba mi się ten uśmieszek — powiedziała Tonks, cofając się lekko. — Co ci chodzi po głowie, mały diable?
Rozella rozejrzała się po kuchni.
— Tonks... wiesz może, gdzie najbliżej da się kupić mugolską farbę do włosów?
~^~
— Najpierw sprowadzasz do domu nielegalne zwierzęta i korzystasz z czarów poza Hogwartem... nie przerywaj mi! Twoja babka nadal narzeka na ból nosa, po tym jak uderzyłaś ją kamieniem!... pyskujesz, źle odnosisz się do brata, a teraz... to! — Patrick wskazał na włosy Rozelli.
Tonks próbowała wyperswadować głupi pomysł z głowy Rozelli, stwierdziwszy, że nie muszą trudzić się z żadnymi mugolskimi specyfikami i mogą spełnić nagłą zachciankę Dowell prostym zaklęciem. Rozella nie chciała jednak rzucać iluzji — były one nietrwałe i bardzo łatwo dało się je ściągnąć; wielu ludzi potrafiło też przejrzeć takie amatorskie czary — uparła się więc, by zrobić to po mugolsku. To też następnego dnia, kiedy tylko Tonks pojawiła się na Grimmauld Place, aby poinformować o czymś Artura, ona i Rozella przystąpiły do swojego planu.
Tonks miała za zadanie kupić rudą farbę do włosów. Nie zwróciła jednak uwagi na to, że jakiś żartowniś podmienił tubki w pudełkach; zdała sobie sprawę z tego dopiero, gdy było już za późno.
W ten oto sposób wcześniej czekoladowobrązowe fale Rozelli, miały teraz ciemnoniebieską barwę. („Hej, ale pasuje ci do oczu!", powiedziała wtedy Tonks, po czym dodała zmieszana: „no, do jednego").
Przynajmniej nie są zielone, pomyślała Rozella, stwierdzając, że to byłaby niezła ironia losu.
A kolejną myślą było: matka mnie zabije! Nie spodziewała się, że to ojciec zagra tym razem złego rodzica. Chociaż teraz — przypominając sobie, jak w ostatnich dniach wielokrotnie dała mu popalić — w ogóle nie była zdziwiona, że coś, co zwykle Patrick uznałby za głupią błahostkę, teraz tak bardzo go zdenerwowało. Może Weasleyowie mnie adoptują, jak już ojciec mnie wydziedziczy, pomyślała z nadzieją.
— Mogło być gorzej — powiedział Syriusz, opierający się o gzyms kominka. Black kompletnie nie był zamieszany w sprawę, ale snuł się po Grimmauld Place tak znudzony, że najwyraźniej wziął sobie za cel, by stanowić część każdego sporu i dorzucać wszędzie swoje trzy sykle. Rozella wyglądała, jakby chciała go poprzeć, ale wtedy Patrick posłał jej mordercze spojrzenie. — No co? Zawsze mogła zrobić sobie kolczyk w nosie albo tatu-...
— Tobie już podziękujemy, Syriuszu — odezwała się Aurelia. — Już nie dawaj jej pomysłów.
— Poza tym, było tak jak mówię — wcięła się Rozella. — Już raz zdarzyło mi się zmienić kolor włosów jak się wkurzyłam, pamiętacie? Byłam trollem przez kilka miesięcy! — Wyrzuciła ręce w górę. — A ten list od Pottera bardzo mnie zdenerwował. To wszystko jego wina! — skłamała, uznawszy, że Harry'ego i tak tutaj nie ma, więc nie dowie się, jak perfidnie go wykorzystała.
— Tak, to się zdarza. — Poparła ją Tonks. — Mój daleki kuzyn, który nie żyje, więc nie może tego potwierdzić, też miał kilka takich sytuacji. Biedaczek, pół życia przechodził z kaczym dziobem. — Kiedy Aurelia posłała jej znaczące spojrzenie, Nimfadora zdała sobie sprawę z tego, że jej dłonie nadal były brudne od farby. Młoda czarownica momentalnie schowała je za siebie. Patrick prychnął głośno. — No, w każdym razie spójrzcie, jak ślicznie wygląda! Jak niebieskowłosy aniołek!
Rozella uśmiechnęła się iście po anielsku.
Patrick nie wyglądał na przekonanego. Właściwie, wyglądał tak, jakby był blisko wybuchu. Wtedy jednak odezwała się Aurelia:
— Cóż... wszyscy byliśmy kiedyś młodzi, prawda? — Patrick posłał żonie pełne niedowierzania spojrzenie. — Oj, nie patrz tak na mnie. Przypomnę ci, że sam na szóstym roku przebiłeś sobie pępek.
Rozella spojrzała na ojca z zaskoczeniem.
— Serio?
— To było dawno i nieprawda.
Rozella zmrużyła oczy, a po chwili uśmiechnęła się cwanie.
— Też mogę?
Patrick i Aurelia spojrzeli po sobie z przestrachem.
Przed odpowiedzią uratował ich Remus Lupin, który właśnie w tym momencie wszedł do pokoju. Wyglądał na mocno zestresowanego.
— Przepraszam, że muszę przeszkodzić, ale w tym momencie mamy ważniejsze sprawy na głowie — rzekł nerwowym tonem. — Mundungus opuścił wartę. Dostaliśmy list od Artura. Pisze, że Harry użył zaklęcia Patronusa. Ministerstwo zamierza wytoczyć proces, chcą wyrzucić go z Hogwartu. Dumbledore już tu jest, właśnie zwołał spotkanie.
~^~
Jaki sylwester taki cały rok, więc łapcie rozdział i gwarancję sztormowego 2023.
Życzę Wam, aby następny rok był tak super jak Julian, szczęśliwy jak Kapitan podczas śpiewania szant i kolorowy jak Rozella po wybuchach złości (lub po randomowych, durnych pomysłach)!! <3 Pamiętajcie, aby nie wchodzić w dziwne układy i nie pić dziwnych rzeczy, które przysyła Wam jakiś creep.
Jak spędzacie sylwestra?
A tu moje rozkminy z ostatniego tygodnia, bo uznałam, że to poważna sprawa i musicie wiedzieć:
W lepszych czasach nasza ekipa chodziłaby na koncerty Taylor, a nie martwiła się Voldemortem-szmortem. Rozella przechodziłaby bunt nastolatka, słuchając Avril Lavigne, a Kapitan kochałby się w Arianie Grande. Mówię wam.
Zapytacie: Ale dlaczego Rozella ma niebieskie włosy? Bo tak. Bo chciała. Bo potrzebowałam buntu wobec FATALNEGO pomysłu, na który wpadłam w pierwszej kolejności i musiałam coś komuś udowodnić. Tak, przefarbowałam swoje dziecko przez wyzwanie. Czy to czyni mnie złą matką? Niee.
JESZCZE JEDEN WAKACYJNY ROZDZIAŁ I HOGWART. Kiszę się w tak małej przestrzeni, gdy nie mogę za wiele zrobić z postaciami, a na szkolne miesiące mam zaplanowane takie super rzeczy!!! I mam tyle gotowych fragmentów, że pisanie to będzie banał. No po prostu cudownie. BĘDZIE FAJNIE I TYLKO TROCHĘ BRUTALNIE, OBIECUJĘ.
Najzabawniejsze jest to, że tych wakacyjnych rozdziałów nie mogłam się wręcz doczekać, a teraz na nie narzekam. Miałam zapisanych tyle fajnych, uroczych scen i wiecie co? Wywaliłam wszystkie, bo jestem bezdusznym okrutnikiem, który nie lubi miłych rzeczy (XD). Tak, zostaliście okradzeni ze słodkości i wszystkiego, co lubicie. Gdzie mój medal złoczyńcy? (Serio taki chcę).
PS. Ostatnio zdarza mi się wracać do pierwszej części Sztormu, bo przypomniałam sobie o dodatkach, których nie wstawiłam, więęęęc będę spamić.
Notatka zostanie usunięta na kilka dni przed dodaniem następnego rozdziału.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top