Rozdział 2
Halt z przerażeniem patrzył, jak Will wymiotuje krwią, a potem osuwa się na ziemię.
Potrząsnął nim za ramię, ale żadnej reakcji. Spojrzał na jego klatkę piersiową.
Nie unosiła się. Haltowi ze strachu aż zamarło serce. Patrzył teraz na Willa i czekał na jakiś cud, że nagle znów zacznie oddychać.
Minęła minuta, dwie, trzy, a potem pięć i nadal nic.
Halt wziął ciało chłopca na swoje kolana i zaczął się lekko kołysać w tył i w przód.
Po jego policzku spłynęła samotna łza, która następnie wsiąknęła w jego brodę.
- Nie zostawiaj mnie znów Willu, proszę. Wróć do mnie, błagam.- powiedział cicho Halt.
Nagle poczuł jakieś delikatne poruszenie. Spojrzał na Willa i aż odetchnął cicho z ulgą. Klatka piersiowa Willa, znów zaczęła się nieznacznie poruszać. Oddech był urywany i niestabilny, ale jednak był.
Halt wstał.
Wziął Willa na ręce i wsiadł na czekającego na niego Abelarda.
Co mu się stało? Spytał się jego koń.
- Nie wiem. Ale trzeba go szybko zabrać do lekarza. On słabnie i nie może tu zostać. Mógłbyś pojechać najszybciej, jak tylko zdołasz do naszej chatki? Muszę go odstawić do niej i pojechać na zamek po lekarza. To niebezpieczne jechać z nim na zamek w takim stanie.- powiedział Halt.
Jasne, da się zrobić. Powiedział Abelard i z miejsca ruszył szybkim cwałem.
Halt o mało co nie spadł z Willem z siodła. Był bardzo zaskoczony, bo jeszcze nigdy nie widział, żeby jego koń tak szybko jechał.
W niecałą minutę dotarli do chatki Halta. Nie oddalili się od niej zbytnio, nie byli od niej dalej, niż dwa kilometry.
Zwiadowca szybko zsiadł z konia i z Willem na rękach wszedł do chatki. Halt skierował się do Willa pokoju i zostawił go na łóżku.
Nie chciał zostawiać go samego w chatce, ale nie miał innego wyboru. Musiał przecież sprowadzić pomoc i przy okazji wysłać gołębia pocztowego do Malcolma. Wiedział, że żaden lekarz nie może się z nim równać i chciał, by to właśnie on przyjechał i zajął się Willem.
Stał jeszcze przez chwilę obserwując urywany i niestabilny oddech Willa, ale wyszedł w końcu z chatki, wskoczył na konia i szybkim galopem ruszył w stronę zamku Redmont.
------------------------------------------->
Will
Znajdował się w jakimś ciemnym tunelu.
Rozejrzał się.
Przed sobą miał jakieś dziwne światło, które go przyciągało do siebie swoją tajemniczością i ciepłem, które od niego biło. Za sobą miał czarną dziurę , która też go ciekawiła, jednak nie ciągnęła go do siebie i nie dawała mu takiego ciepła, jak to światło.
Zaczął iść w stronę światła. Był już na jego progu, gdy nagle usłyszał jakiś głos :
- Nie zostawiaj mnie znów Willu, proszę.
Zatrzymał się i odwrócił w stronę skąd dobiegał go ten głos. A dobiegał właśnie z tej ciemnej dziury, którą teraz miał przed sobą.
Zawahał się.
Głos, który przed chwilą usłyszał sprawił, że zrobiło mu się ciepło na sercu. I do którego poczuł nieodpartą chęć pójścia.
- Wróć do mnie, błagam.- odezwał się znów ten sam głos.
Will podjął decyzję.
Zaczął iść w stronę przeciwną od światła. Zaczął iść w kierunku tego mroku.
Na jego progu zawahał się, ale w końcu przeszedł przez niego.
Poczuł wielki ból i ogarnęła go ciemność.
------------------------------------------------->
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top