28 - Niezależnie Od Wszystkiego, Zakład Trwa

Lotta

McGonagall odwróciła się i zobaczyła mnie w wejściu. Spojrzała badawczo w moje oczy. Podeszła powoli, dalej wpatrując się we mnie.
- Coś się stało panno Famous?
- Nie.
Odpowiedziałam szybko, za szybko. Osoby stojące najbliżej mnie patrzyły na nas z wyraźnym zainteresowaniem. Kobieta uniosła brwi.
- Nie? Mnie się wydaje co innego. Możesz mi powiedzieć.
- Mogę pani zagwarantować, że nie jest to coś o czym chciałaby pani rozmawiać.
- Czyli jednak coś się stało.
- Tak, ale w każdym bądź razie nic wartego uwagi.
- Rozumiem. Gdybyś jednak, chciała o tym porozmawiać przyjdź do mojego gabinetu.
- Dobrze.
Nigdy w życiu nie wejdę do twojej komnaty! Kiedy wreszcie ta starucha wyszła przyczepił się do mnie James. Czy zawsze ktoś musi czegoś ode mnie chcieć?
- Oj Lot. Co ty znowu przeskrobałaś?
- Czy ja zawsze muszę coś zrobić, żeby nauczyciele się do mnie przyczepili?
- Pomyślmy... - okularanik udawał, że się zastanawia - Tak.
Odparł radośnie, a ja z całych sił powstrzymywałam się od przywalenia mu. Strząsnęłam jego rękę z ramienia, ale on pociągnął mnie do swojego pokoju. Zamknął drzwi, a ja zobaczyłam chłopaków siedzących na dywanie. Natychmiast na nas spojrzeli.
- No dobra Lot. Idiotami nie jesteśmy...
- Doprawdy?
Przerwałam wypowiedź Syriuszowi.
- Owszem, wiemy, że coś ukrywasz. Nam możesz powiedzieć. Nikomu nie powiemy. Mnóstwo osób widziało ten twój dziwny wyraz twarzy. Jakbyś zobaczyła coś... Coś czego nie powinno tutaj być.
- No co ty?
- Co zobaczyłaś?
- A co jeśli wam nie powiem?
- Lotta!
- Black!
- Chcesz czegoś Famous?
- Z tego co wiem to ty czegoś chcesz.
- Nie.
- W takim razie idę.
- Nie!
- To czego chcesz Black!?
Chłopak rozejrzał się po pokoju jakby sprawdzając czy nikt go nie słyszy.
- Czy wycofujesz się z zakładu?
- Co?! Niby czemu?
- Nie wiem. Może dlatego, żeby zająć się nauką?
- Nie mam pojęcia do czego zmierzasz Black, ale wiem, że ja nie muszę się uczyć.
- Czyli zakład dalej trwa?
- Owszem, niezależnie od wszystkiego.
- No dobra!
Westchnęłam i odwróciłam się za mną dalej stał Rogacz. Spojrzałam na niego morderczo i chciałam go ominąć lecz on zatarasował mi drogę. Zastanowiłam się ile czasu jeszcze wytrzymam. Trzymając emocje na wodzy, odetchnęłam głęboko i zaczęłam świdrować okularnika wzrokiem i powoli zaczęłam mówić. Mój głos był bardzo napięty, cichy i budzący niepokój, Voldemort mnie nauczył tak go modulować.
- Przesuń się Potter zanim wylecisz przez okno w trybie przyspieszonym.
Brunet przez chwilę się ociągał rozważając wszystkie za i przeciw aż w końcu odsunął się na bok odsłaniając przejście.

Tuż przed wyjściem zawołał jeszcze do mnie czarnowłosy:
- Pamiętaj Lot! Niezależnie od wszystkiego zakład trwa!
Machnęłam ręką i wyszłam. Przeszłam przez cały Pokój Wspólny, kiedy zaczepiła mnie Dorcas.
- Hej Lotta!
- No?
- Masz dobre stosunki z Huncwotami, prawda?
- Owszem, a co?
- Mogłabyś dać to Remusowi?
- Sama nie możesz?
- Nie bardzo.
Odpowiedziała czerwieniąc się okropnie. Zastanawiałam się czy powiedzieć jej, że Luniakowi podoba się Tonks, czy, dać to chłopakowi, czy odesłać ją do Lupina. Westchnęłam w końcu i wzięłam od niej kopertę.
- Jutro mu dam. Nie zamierzam do nich dzisiaj wracać.
- Okey, dzięki!
- Nie ma za co.
Mruknęłam niechętnie. I po jaką cholerę się zgodziłam? Spojrzałam w kierunku kominka, ale ogień przesłaniał mi nauczyciel od OPCM.
- No proszę, jaka uczynna koleżanka. Aż dziw, że jej pomagasz. Nie zapominaj o swoim zadaniu Famous.
Zmrużyłam groźnie oczy, przygotowana na atak, który nie nadszedł. Mężczyzna nagle zniknął w czarnym dymie. Wkurzona, nawet nie wiem z jakiego powodu, ruszyłam do mojego dormitorium. Trzasnęłam drzwiami i usiadłam na moim łóżku. Spojrzałam za okno i zobaczyłam tam nauczycieli zaganiających ostatnich uczniów do szkoły. Wśród nich mignęła mi, znajoma, ruda czupryna. Lily.

Tylko co ona tam robi? Niedawno widziałam ją w Pokoju Wspólnym. Po chwili mnie olśniło. Evans jest prefektem, pewnie zgłosiła się do pomocy przy zaganianiu tej hołoty. Westchnęłam i położyłam się na posłaniu, kiedy drzwi od łazienki się uchyliły. Po chwili usłyszałam żmijowaty głos Whitney:
- A ty co? Nie pomagasz swojej szlamowatej przyjaciółce?
Gwałtownie wstałam. Niezależnie od tego czy mam misję, czy nie, ta suka nie będzie obrażała Lily.
- Lepiej się zamknij.
Syknęłam groźnie, ale ona tylko się zaśmiała.
- Wy, szlamy, lepiej zwierajcie szyki zanim zginiecie!
- Jeszcze raz tak powiesz to...
- To co? Evans jest szlamą i tego nie zmienisz.
-... To powiem Potter'owi.
- A co on ma do tego?
- A to, że przyjaźni się z Black'iem, a mogę cię zapewnić iż postaram się, żeby on też się dowiedział, kto nazwał ukochaną jego najlepszego przyjaciela w ten sposób.
Ashley rozszerzyła wściekła oczy.
- Nie zrobisz tego.
- Przekonamy się?
Blondynka wyciągnęła różdżkę, a ja spojrzałam na biały patyk z powątpiewaniem.
- Oszczędzaj siły na pojedynek. Odbędzie się za trzy dni.
- Pewnie, a wtedy poniesiesz sromotną klęskę i wszyscy będą podziwiać mnie!
- Wmawiaj sobie.
Parsknęłam złośliwe, a ta już miała rzucać jakieś zaklęcie, kiedy do pokoju wparował James ciągnąc szmaragdowooką za rękę.
- Potter, kretynie puść mnie!
- Nie!
- Potter!
- Tak kwiatuszku?
- Po pierwsze, nie nazywaj mnie tak, po drugie zostaw mnie wreszcie ty chodząca łamago!
- No proszę, Luniak jest chodzącą encyklopedią, a ja łamagą?
- A żebyś wiedział!
- James?
- Tak Lot?
Zobaczyłam kątem oka przerażenie malujące się na twarzy Whitney.
- Błagam, nie.
Szepnęła.
- Mógłbyś dać to Remusowi? Od Dorcas.
- Pewnie.
Wziął ode mnie czerwoną kopertę i schował do kieszeni. Uniosłam brew, ale nic nie powiedziałam. Ruszyłam w kierunku łazienki mijając blondynkę.
- Masz u mnie dług.
Warknęłam całkiem poważnie, a ona tylko skinęła głową.

Rano obudziłam się przez natrętne promienie słoneczne. Z jękiem niezadowolenia zwlokłam się z łóżka i zgarnęłam ubrania z krzesła. Nie miałam, żadnych chęci iść na lekcje, ale znając moje niesamowite szczęście nie uda mnie się zdobyć zwolnienia od pani Pomfrey.

Siedziałam na łóżku i powtarzałam, kompletnie bez sensu, materiał z poprzedniej lekcji OPCM. Mogłam się założyć, że ten nowy zrobi kartkówkę. Podeszła do mnie Whitney i rozsiadła się na moim łóżku.
- Czego?
- Gówna psiego.
To da się załatwić. Wystarczy ładnie poprosić Black'a.
- Chcę usiąść z tobą na OPCM.
- A jakie mamy dziś święto?
- Nie ma, żadnego święta.
- To po cholerę chcesz ze mną siedzieć?
- Bo się nie nauczyłam.
- To już twój problem. Ja siedzę z Syriuszem.
- Nie!
- Czemu?
- Bo...
- Cicho bądźcie! Ja chcę spać!
- Marga, jest już po siódmej.
- Co!? Czemu mnie nie obudziłaś?
Krzyknęła blondynka i pobiegła ze szkolną szatą do łazienki. Uśmiechnęłam się pod nosem, który zaraz zszedł z mojej twarzy. Za dwa dni odbędzie się pojedynek, a ja jeszcze muszę pomyśleć jaki wredny kawał zrobić Black'owi. Oczywistym był fakt, że muszę to wygrać niezależnie od tego czy zostaję tu na następny rok, czy też nie. Chyba po ojcu mam, że zawsze muszę być najlepsza.

A po matce głowę do najróżniejszych pomysłów. Uśmiechnęłam się złośliwie wyobrażając sobie minę chłopaka, kiedy go urządzę. Cicho się zaśmiałam i chwyciłam torbę z zamiarem zejścia do Pokoju Wspólnego.

Tam na kanapie leżał rozwalony James śmiejąc się z miny Lupina.
- No i co Luniaczku? Wreszcie ktoś się w tobie zakochał!
- Ale problem w tym, że Dorcas nie jest w moim typie.
Powiedział nieśmiało, a ja uniosłam brew. No pięknie, kolejna załamana dziewczyna.
- Cześć Lot. Powiedziałabyś Dorcas, w imieniu Remusa, że nie jest w jego typie?
- A sam nie może tego powiedzieć?
- Lunio jest nieśmiały.
- I?
- Eh, no nic. Wychodzi na to, że sam musisz złamać jej serce.
- Ale ja nie chcę jej tego mówić!
- To jej to napisz - mruknęłam. Oni to jednak mają prawdziwie durne problemy.
- Dobry pomysł.
Szybko się zgodził.
- Ale zanim będziesz łamaczem serc numer jeden to proponuję, żebyśmy najpierw poszli na śniadanie.
Odezwał się schodzący po schodach Black, za którym dreptał Pettigrew. Zeszłam do Wielkiej Sali z chłopakami i usiadłam na przeciwko Black'a.

Zaczęliśmy jeść, a kiedy zeszło się sporo uczniów czarnowłosy sięgnął po pączka nadziewanego budyniem waniliowym.

Ale zamiast wziąć go do ręki uderzył w niego w taki sposób, że jego zawartość trafiła mnie w twarz.
- Black, nie żyjesz!
- Z tego co widzę to jednak jeszcze jestem przy życiu.
Starłam ręką nadzienie i rzuciłam w chłopaka w czasie, kiedy upomniał się Lupinowi, by ten zapisał mu punkt. Oberwał w czoło, a część wylądowała na jego czuprynie.
- Tylko nie włosy! Wiesz ile ja je układałem!!?
- Godzinę?
Spytałam prawie dusząc się od tłumionego śmiechu.
- No właśnie! Przy ciebie cały ten poświęcony czas poszedł na marne!
Krzyczał zrozpaczonym tonem, ale w jego oczach widać było iskierkę rozbawienia. Szarooki chwycił ciastko z talerza przed sobą i rzucił we mnie, ale ja się uchyliłam.

W ten sposób trafiło w Malfoya, który poderwał się na równe nogi i spojrzał na nas wściekły. Cały czas pochylona szczerzyłam się jak głupia wyobrażając sobie jego minę.
- Kto to zrobił?!! Może ty Famous! Jesteś nic nie wartą szlamą i jeszcze mnie prowokujesz, tak? - Ostatnie zdanie wściekle wysyczał.
Uniosłam powoli głowę.
- Jeszcze zadajesz się z tą Evans, dwie dziewczyny brudnej krwi. Pasujecie do siebie! Kujonki, życia poza nauką nie widzą, a potem w lepszych rzucają jedzeniem!
- Chyba nie mówisz o sobie, Malfoy?
Parsknęłam pogardliwie powoli odwracając ku niemu głowę.
- Owszem! Myślę tu o sobie! I dobrze ci radzę opuścić tę szkołę zanim ten potwór z Komnaty Tajemnic wybije wszystkie szlamy.
Tego było już za wiele. Przez ostatnie lata znienawidziłam tego terminu. Szczerze miałam w nosie co inni o mnie myślą i jak mnie postrzegają, ale nikt nie będzie tak nazywał dzieci mugoli! To nie ich wina, że tacy się urodzili! Oni przynajmniej są inteligentniejsi niż niektórzy czystej krwi, jak na przykład taki Malfoy!

Złapałam dzbanek w połowie zapełniony herbatą. Jasno brązowa ciecz nie była bardzo gorąca, ale była dość ciepła by się trochę poparzyć. Zdawałam sobie sprawę, że moje oczy lśnią na czerwono. Wylałam na Lucjusza całą zawartość naczynia.

On tylko krzyknął zaskoczony i spojrzał na mnie przerażony.
- Co ty zrobiłaś kretynko!? Coś ci na mózg padło! A może ty go wogóle nie posiadasz! Mogłaś mi coś zrobić!
- Jakoś nie jest mi przykro.
Stwierdziłam ze złośliwym uśmieszkiem. Huncwoci po chwili leżeli ze śmiechu na podłodze, a nauczyciele byli zbyt zszokowami by coś powiedzieć. Pierwszy ocknął się z transu Dippet.
- Panno Famous, co to ma znaczyć!?? Szlaban! Niech będzie u pana Hommelttona! I odłóż błagam Cię ten dzbanek!
- Oczywiście panie dyrektorze.
Powiedziałam najsłodziej jak tyko potrafiłam i pieczołowicie postawiłam porcelanowe naczynie dokładnie w to samo miejsce gdzie stało wcześniej.
- Panie Malfoy, proszę pójść do pani Pomfrey.
Powiedział dyrektor, a ja jeszcze raz zmierzyłam blondyna złośliwym i pogardliwym spojrzeniem. Chłopak warknął coś pod nosem, ale nie odezwał się do mnie. O ile Peter i Remus już się ogarnęli to James i Syriusz dalej tarzali się po posadzce, trzymając się za brzuch.

Spojrzałam na nich z politowaniem i wzruszając ramionami, złapałam torbę. Po wyjściu z Wielkiej Sali ruszyłam biegiem do klasy transmutacji. Doskonale wiedziałam, że Black zamierza siedzieć w ławce obok mnie, więc wyjęłam narzędzie zbrodni w postaci mocnego kleju i z wielkim uśmiechem trochę wycisnęłam na krzesło. Wielce zadowolona z siebie schowałam tubkę i grzecznie czekałam na dzwon. Po kilku minutach zaczęli się schodzić uczniowie, a czarnowłosy, tak jak przewidziałam, zasiadł obok mnie. Z trudem powstrzymałam śmiech i przywołałam na twarz wyraz obojętności.

Jednak ktoś musiał zauważyć moją minę, bo Lily siedząca po mojej prawej spojrzała na mnie pytająco.
- Zobaczysz później. Powiedziałam wymijająco i dalej z niecierpliwością czekałam aż McGonagall wreszcie przyjdzie i odpyta chłopaka. Wreszcie weszła, a ja maksymalnie skupiłam się na lekcji zdając sobie sprawę, że jest trudny temat.
- ... No to może Pan Black powtórzy co mówiłam?
- Eee... Nie słuchałem.
- Doskonale. Do odpowiedzi.
- Co?
- To co słyszałeś. Chodź tutaj, zrobię małe pytanko.
Ktoś za mną zachichotał, a ja z powagą wymalowaną na obliczu patrzyłam z uwagą na bezsilne wysiłki szarookiego, odklejenia się od siedzenia.

W końcu szarpnął się tak mocno, że poleciał w przód, a na siedzisku został kawałek jego szaty. Wszyscy wybuchnęli śmiechem, a najbardziej Ślizgoni. Black wściekły podniósł się i wskazał na mnie, wyciągając oskarżycielsko palec.
- To twoja sprawka!
- Powiedzmy, że to odwet za ciastko, które wylądowało mi na twarzy. - powiedziałam tak słodko, że aż sama się zdziwiłam.
Lupin jeszcze trzęsąc się ze śmiechu dopisał mi, z tego co zobaczyłam, dwa punkty. Spojrzałam z wyższością na huncwota.
- Dalej chcesz ciągnąć ten zakład? Z tego co widzę przegrywasz.
- Ja nigdy się nie poddaję! Lepiej to sobie zapamiętaj. Jeszcze cię zmiażdżę!
Krzyknął i wybiegł z sali łapiąc po drodze brązowy plecak.

Jak to zwykle w szkołach dla nastolatków bywa, plotki rozeszły się błyskawicznie. Kiedy razem z Lily szłam korytarzem dalej śmiejąc się z miny Black'a czasem zatrzymywali nas uczniowie i gratulowali pomysłu. Najczęściej Ślizgoni mówili, że wreszcie ktoś mu dopiekł, ale ich akurat ignorowałam.

Po skończonych lekcjach wróciłyśmy do dormitoriów, a ja zaczęłam się zastanawiać nad jutrzejszym pojedynkiem, z Whitney. Przecież nie mogło być tak źle. Bądź co bądź, miałam z pewnością lepszego nauczyciela niż ona. Z tą myślą zasnęłam.

Po pierwsze, chcę was bardzo przeprosić, że tak długo nie było rozdziału, ale nie wiem czm nauczyciele wymyślili sobie sryjdon sprawdzianów i kartkówka, akurat w tym tygodniu! Starałam się codziennie coś pisać, ale jak wszyscy wiemy nie zawsze jest możliwe.
Po drugie chcę wam, bardzo podziękować za te wszystkie gwiazdki i komentarze, nawet te negatywne, gdyż wiele dla mnie one znaczą. Jak, się już pewnie domyślacie, w następnym rozdziale będzie pojedynek i cuś jeszcze...
Po trzecie bardzo bym was prosiła wytykanie mi błędów gdyż nie jestem za bardzo w stanie dopatrywać się ich. Uwierzcie mi, że próbuję, ale wszystkiego nie znajdę dlatego liczę na waszą pomoc!
No dobra. Ja już kończę, bo notka zaraz będzie dłuższą niż rozdział.
Pozdrawiam
Lighteagle15

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top