przykład^
Uderzał trzonkiem od miotły w drewniany taras.
Każdy chyba, kto miał taki taras, zastanawiał się choć raz w życiu dlaczego musi on być "pusty" w środku. Było to aż tak niepraktyczne, że Ekko zastanawiał się dlaczego ktoś wymyślił, aby zbudować taras w ten sposób. Nie było tak, że ich dom stał na piasku, nic go od ziemi nie podmywało. Żadne bagno. Drewno podpierała solidna trochę żółtawa trawa i dom wstał w środku kontynentu. W samym centrum. Ziemia twardsza niż ciastka, jakimi czasami częstowała ich Lux.
I może tylko narzekał, w końcu kogo to tak właściwie obchodzi. Drewniany taras to drewniany taras, nie było innego wyjścia z tej sytuacji. Trzeba było to przetrwać. Jakaś fanaberia ludzi, którzy kiedyś budowali domy. Może wydawało im się to modne. A przecież z modą nie można było dyskutować. Moda nie miała być praktyczna.
Tarasy też nie były.
Cholera jasna.
Pod jego tarasem mieszkał szop pracz. Normalnie to przecież urocze zwierzątko. Ekko też tak myślał, dopóki nie zadomowiło się pod jego tarasem i nie zaczęło wywracać mu śmietnika. Był tego pewien, pod tą całą powierzchnią drewna jest tak duża ilość jego porwanych przez szopa pudełek po chipsach, że niedługo przebiją się one górą przez podłogę.
- Jinx - zawołał przez otwarte drzwi na taras, których nie mogli używać, bo Ekko przybił siatkę na komary do framugi, a nie do samych drzwi. "Taka pułapka" powiedziała Jinx, "Pajęcza sieć".
Jinx patrzyła na niego. Jej postać posiekana i widoczna przez małe otworki w czarnym materiale. Podobnie się czuł, jak oglądał drzewa jadąc autobusem do szkoły. Wtedy kiedy jeszcze chodził do szkoły. Szyby autobusów były też właśnie takie, usiane gumową siatką. Nie było czystej szyby. Ekko nigdy nie dowiedział się dlaczego autobusy, którymi jeździł były właśnie takie. Tak samo, jak nie wiedział dlaczego ktoś używał drewnianego tarasu na kontynentalnej twardej, jak skała ziemi.
- Co?
- Musimy wykurzyć tego szopa.
Jinx miała w ręce domowej roboty miotacz ognia. W jednej dłoni zapalniczka, w drugiej dezodorant. Spalała kolonię pająków, która lęgła się w ich pufie.
- Właśnie spaliłam ponad sto małych pająków. Daj mi odpocząć.
Ekko wzdrygnął się na wspomienie odnalezienia podobnego legowiska. To było gorsze niż wtedy, kiedy wyrzucali karaluchy ze swojego młynka do kawy. To wtedy właśnie Jinx po raz pierwszy puściły nerwy i krzyczała: "Nigdy więcej starych domów, kurwa Ekko, nie zasługujemy na takie życie". Ekko się zgadzał. Zastanawiali się nad przeprowadzką wiele razy, ale tak, jak starego, zardzewiałego malucha nikt nie chciał, tak samo nikt nie miał ochoty na walący się spróchniały dom.
- Jinx nasz dom literalnie pływa na śmieciach, które ten skurwysyn kradnie z naszego kosza.
- Ahoj, skoro tak - i poszła oglądać kreskówkę na starej zapchlonej kanapie w salonie.
Ekko stał i pukał w taras w dalszym ciągu. Musiał to jakoś zrobić. Chętnie wymiótłby to coś ogniem, ale spaliłby sobie dom przy okazji, a to brzmiało jak coś czego nie powinien robić. I tak był już biedny, nie będzie go stać na nowy dom.
Musiał zostać z tym.
Drewnianym tarasem.
Usłyszał dźwięk. Popatrzył się przez osiatkowane drzwi na leżącą na kanapie Jinx.
- Co? - zapytała, zauważając jego spojrzenie.
- Mówiłaś coś?
- Nie?
Okej. Więc to musiał być szop. Zastukał jeszcze raz w to samo miejsce. Odgłos wydawał się tym razem bardziej zwierzęcy.
- Słyszysz? - zawołał do Jinx.
- Nie - powiedziała - Oglądam telewizję.
Cóż, Ekko słyszał.
- Ja go słyszę. Jest tam.
- Zostaw szopa w spokoju - zawołała Jinx - Nie chcę się powtarzać, nie będę wiozła cię do szpitala, jeżeli wkurzy się na tyle, aby przegryźć ci tętnicę.
To nie było bezduszne z jej strony. Na lekarza nie było ich najzwyczajniej stać. Urok bycia świeżo po koledżu. Chęć do życia i pracy w zawodzie, do którego człowiek przygotowywał się przez ponad pięć lat życia była dość ekscytująca. Dopóki nie była, a oni oboje skończyli w McDonaldzie i innych podobnego typu placówkach. Świat mówił im, "A czego się spodziewaliście? Jebani idioci szukający uczciwie pracy w swoim zawodzie?"
Na początek trzeba było spędzić te pięć lat życia na zmywaku albo składając burgery i pakując je w te wstrętne opakowania. Życie to nie był film. Przy tym jeszcze spłacać koledż, dom i samochód, a także płacić za niezręczny skok w bok kiedyś tam na pierwszym roku. Nie no, nie to ostatnie to była rzeczywistość jednego z ich znajomych. Ekko nie chciał nazywać tak Dravena, ale no, znał go, nie mógł kłamać.
Nikt nie płacił za przeszkadzające w życiu szopy pracze, które sprawiały, że dom pruchniał im od spodu. Nikt nie płacił za żadną z tych rzeczy. To wydawało się Ekko, jak simsy, kiedy kupował nieumeblowany dom i wyskakiwał mu komunikat o tym, że dom jest nawiedzony czy nie działa w nim prysznic. Z tym, że w grze miał wybór, mógł zaakceptować wyzwanie lub je odrzucić.
W rzeczywistości nikt nie pytał się go czy akceptuje wyzwanie, jakim będzie mieszkanie w tym domu. Byli z Jinx w tym momencie życia, w którym musieli zrezygnować ze swoich planów. Chcieli mieć dobre prace, chcieli mieć nawet dziecko, żeby walczyć z niżem demograficznym. Teraz Jinx mówiła: "Słuchaj Ekko, nasze dziecko nie będzie mieszkało w jednym domu ze szczurami. Będziemy mieli je, jak ogarniemy lepsze miejsce i pospłacamy długi".
Co w obecnym tępie stanie się gdzieś, kiedy będzie miał sześćdziesiąt lat i zerową potencję. Czyli nie będzie miał dzieci nigdy. Ajuna coś napomykał mu kiedyś, że brak pracy to tak naprawdę trochę jego wina, ponieważ można było zabiegać o stanowiska jeszcze, kiedy było się koledżu, aby potem móc opuścić go z jakimkolwiek doświadczeniem. Ekko śmiał się z Ajuny, zdobywając innego rodzaju doświadczenia. Teraz Ajuna śmiał się z niego, zarabiając sześć tysięcy na miesiąc i wysyłając szczęśliwe zdjęcia ze swoim chłopakiem z wakacji na drugim końcu świata.
Ekko nigdy w życiu nie czuł w ustach bardziej gorzkiego smaku, niż w chwilach, kiedy Ajuna raził go swoim dobrobytem w oczy.
Pogrążony w myślach stukał miotłą w taras, już zupełnie nieświadomie. Doprowadzając tym szopa do szału. Usłyszał go i jego gniew dopiero, kiedy warczenie przerodziło się we wrzask. Nawet Jinx już teraz nie mogła udawać, że go nie słyszy.
Wstała i patrzyła się zza siatki. Kręciła głową. Ekko był trochę przerażony. Ten ryk nie brzmiał, jak zwierzęcy. Przestał stukać. Ryk ucichł.
Zastukał jeszcze dwa razy, z zupełnie mniejszym zaangażowaniem. Nic nie usłyszał. Potem tylko szelest tkwiących pod tarasem opakowań z chipsów.
To był ten moment. Coś podobnego do momentu, w którym brzeg cofał się jakieś sto metrów w głąb morza, a ludzie zamiast uciekać przed nadciągającą falą, wchodzili w odkryty mokry piasek, aby podnieść, wcześniej ukryte pod wodą, muszelki. Moment ciszy, w której nielogiczni ludzie nie mogli rozpoznać czyhającego na nich zagrożenia.
Ekko zamiast muszelki schylił się, aby spojrzeć przez malutkie szpary w deskach. Chciał sprawdzić czy uda mu się zobaczyć przez nie szopa pracza.
Nie udało.
Na pewno dlatego, że przez szparki szczerze gówno mógł dostrzec, ale też dlatego, że szop już dawno wybiegł spod tarasu.
Usłyszał krzyk Jinx.
Potem ten wredny i nienawistny ryk.
A potem poczuł, jak coś gryzie go w ucho i drapie po głowie.
Zaczął krzyczeć. Jinx już nie krzyczała.
- Jinx! Jinx! Ratuj mnie! On mnie zabije! Zaraz zginę! O kurwa, Jinx gdzie jesteś?
- W domu idioto, sam zablokowałeś wyjście.
Właśnie wyjście. Ekko wstał. Nie odważył się otworzyć oczu, w obawie, że zwierzę obecnie maltretujące jego głowę i lewe ucho, mu je wydrapie.
Wolał nie mieć ucha niż oczu.
Wszedł w siatkę, ale nie puściła.
Cholera, naprawdę mocna siatka i porządnie przybita.
Przez chwilę sobie gratulował. A potem:
- Cholera, chuj z tą jebaną siatką. Zaraz zginę, bo pierwszy raz zrobiłem coś porządnie. Jinx!
Jinx stała gdzieś w pobliżu siatki, bo słyszał ją wyraźnie.
- Sorry gościu, wyszłam za ciebie za mąż. Ale palenie pająków to najwięcej co dla ciebie zrobię. Jeżeli wkurzyłeś szopa, to teraz radź sobie z tym sam.
Usłyszał, jak odchodzi.
- Nie! - zawołał przeciągle.
Musiał wziąć sprawy w swoje ręce. Więc wziął szopa w obie dłonie i rzucił nim przez taras. Wściekłe zwierze, jakimś cudem wylądowało na dwóch łapach i zaczęło na niego szarżować. W stylu, w jakim opowiadali, że szarżują dziki.
Ekko zaczął uciekać. Biec ile sił ku drzwiom frontowym. Bał się oglądać do tyłu w obawie, że odnajdzie zwierzę w bliższej niż bezpieczna odległości i zemdleje ze strachu.
Otwarł drzwi zobaczył w nich Jinx, która wyglądała jakby miała właśnie wychodzić. Była uzbrojona w składany mop. On sam porzucił swoją miotłę na tarasie. Ekko na widok Jinx rozłożył ręce i rzucił się na nią w nadziei, że w jej objęciach znajdzie się dalej od niebezpieczeństwa.
Znalazł się. Jinx zamknęła za nim szybko drzwi. A potem przytrzymała go, kiedy opierając się na niej o mało jej nie przewrócił.
- Jinx, ja prawie zginąłem... - wydyszał w jej ramię.
- Ale z ciebie mięczak, serio, szop przegonił cię z twojego własnego tarasu.
Dotknęła jego krwawiącego ucha i westchnęła, kiedy on syknął z bólu. Zabrała go ze sobą do salonu, gdzie położyła go na sofie. Ból na razie był trochę tępy z powodu adrenaliny, ale dotkliwszy z każdą minutą.
Jinx powróciła trzymając w rękach wodę utlenioną i gazę. Usiadła obok niego i położyła sobie jego głowę na kolanach, aby mieć lepszy dostęp i widok na jego ucho.
- Mówiłam ci, żebyś zostawił szopa w spokoju.
- Ten dom chyli się ku ruinie.
- Chylił się już, kiedy go kupowaliśmy. To nic takiego.
- Ale ten szop...
- Wrócił z powrotem pod taras i nie ma zamiaru się wynieść.
Ekko podniósł się odrobinę, aby na nią spojrzeć.
- Martwiłaś się o mnie, bo pobiłem się z szopem?
- Nie to było zabawne. Nie słyszałeś, jak się śmiałam przez te twoje krzyki.
- Ale szłaś mi z mopem na pomoc.
- Ostatecznie - przyznała Jinx - Naprawdę nie mamy pieniędzy na szpital. To wydawało się rozsądne.
Ekko zaśmiał się.
- Przecież Jinx zawsze była taka rozsądna.
Uderzyła go lekko w policzek otwartą dłonią.
- Muszę być, kiedy ty jesteś takim idiotą.
- Było na odwrót, kiedy byliśmy w koledżu.
- Koledż to nie prawdziwe życie. To inny wymiar.
Przypomniał sobie, jak jeździli windą z góry na dół po swoim akademiku i grali w karty.
- No, koledż to serio inny wymiar.
Jinx oczyściła i opatrzyła jego ucho. On automatycznie zamknął oczy, czując jej delikatny oddech. Trochę się zmieniła. Taka była prawda. Myślał sobie, że może praca w McDonaldzie zmieniłaby każdego. On pracował w magazynie. Ludzie z McDonalda zawsze wyglądali, jakby mieli dosyć życia. Albo przynajmniej dosyć ludzi. "Moje dziecko chciało Roszpunkę w Happy Meal, nie Zubata". Ekko nie mógł zrozumieć. Kto nie chciał Zubata?
- Wiesz Jinx.
- Co?
- To tylko pierwsza bitwa w tej wojnie. Kiedyś pozbędziemy się szopa, tak samo, jak mysz i pcheł. To tylko kwestia czasu i chęci.
- Nie odechciało ci się wojny po czymś takim?
Specjalnie przeczesała dłonią jego poczochrane włosy, aby zabolały go zadrapania, jakie szop pozostawił na jego głowie. Zamknął oczy, ściskając powieki.
- ... no może na jakiś czas...
Ekko czuł taki ból, jakby szop zdarł mu skórę z czaszki.
Życie naprawdę lubiło rzucać takie wyzwania. Nigdy im się nie przelewało. Czasami chodziło o to, że musieli żyć w akademiku jeszcze na drugim roku, a czasami o szopa pracza pod tarasem. Wraz z latami zmieniała się tylko natura problemów. Ekko kiedyś miałby daleko gdzieś jakie kostki toaletowe kupują i czy ich proszek do prania pachnie tak, a nie inaczej. Kiedyś myślał o pokoju na świecie i globalnym ociepleniu, jak każda kandydatka na miss. Umiał wymienić trzydzieści gatunków żab żyjących w lesie amazońskim.
Dzisiaj, w tej sytuacji znał markę każdego papieru toaletowego, każdego płynu do prania i zmiękczacza do tkanin. Czasami były te promocje albo Foxy wypuszczał ręczniki z nadrukami jednorożców. Ekko wiedział to wszystko. Kiedy i gdzie będzie promocja na mleko. A kupno deski do prasowania wydawało mu się prawdziwym zdarzeniem. Najważniejszym punktem dnia. Chodził później zadowolony, że kupił tę deskę. Dumny.
Ktoś mógłby powiedzieć, że życie traciło na wartości i jakości z każdym rokiem. On wolał o tym nie myśleć. Raz kupili mikrofalówkę. Raz toster. Potem oba się zepsuły, zanim zdążyli spłacić za nie raty i nie było ich stać na nowe.
Wszystko kończyło się, zanim zdążyli za to zapłacić. Ekko obawiał się, że w takiej sytuacji, będzie płacił za wszystko do końca życia. A może nawet nie zdoła, zanim umrze. Różne wypadki chodziły po ludziach.
Dziś chciał przegonić szopa pracza. Ale naprawdę mogła stać mu się krzywda.
Nadal może. Jeżeli zwierzę czymś go zakaziło. Dostanie sepsę. Będzie musiał iść do szpitala, ale przecież nie było go stać. Będzie umierał w domu, swoim własnym brudzie, bo życie nie chciało mu dać świeżego startu na jego dorosłej drodze. Dało mu stary walący się dom, którego trzeba było naprawiać, aby nie sypał się w jeszcze większą ruinę. Nie pozwoliło mu na dzieci, które tak bardzo kiedyś chciał mieć.
Chciał zaśmiać się w twarz ludziom, którzy mówili o możliwościach po koledżu. Tu nic nie było. Nic co spłacałoby choćby fizycznie ciężką pracę, jaką poświęcił na swój dyplom. Tym bardziej nic, co by go satysfakcjonowało.
Jinx czuła to samo. Widział to.
Może walka z szopem była walką z tym okropnym życiem. Nie mogła się więc udać. Nic się Ekko w życiu jeszcze nie udało dokonać. Rodzice nie chcieli go w domu, był dorosły. Miał samochód, dom i żonę. Nie potrafił znaleźć dobrej pracy. Uwięził się na przedmieściach jakiejś małej miejscowości, która była zupełnie martwa.
Gdyby mógł zacząć dzień od nowa nie walczyłby z szopem.
Gdyby mógł zacząć życie od nowa, nie kupiłby tego domu.
Gdyby miał szansę. Spaliłby z Jinx swój dowód osobisty, kupił wana i spalił resztkę pieniędzy, aby wyruszyć w podróż życia po całym twardym i nieurodzajnym kontynencie.
Regularne życie ssało zbyt mocno, aby można było je kochać. Ale było też zbyt zwykłe i rutynowe, aby nad nim płakać. Tak naprawdę niczego jeszcze nie utracił. Czuł, że utraci.
Wystarczyło, że jedna rzecz pójdzie źle.
Otwierając oczy spojrzał na leżącą obok niego, praktycznie na nim, Jinx. Oglądała telewizję w milczeniu. Jakiś program o ludziach kupujących stare garaże. Nic ekscytującego.
I jeżeli ten moment, ten dzień nie oddawał jego życia w całości. To nie wiedział co może go oddać.
Ale nie potrafił czuć się źle. Może Jinx go od tego ratowała. Może była to ta błoga ignorancja i rutyna wypełniona tak ciężką pracą, że trudno było myśleć coś wykraczającego poza, "jestem w domu, widzę Jinx, mogę się zdrzemnąć".
Ekko westchnął.
Nie za bardzo wiedział o co tak właściwie chodziło w życiu.
witam w tej MAŁEJ SESJI EGZYSTENCJALIZMU Z EKKO
widzicie
ja też staczam się coraz niżej w tych rzeczach
kiedyś było lepiej
kiedyś się starałam, serio czytałam sobie to na głos i nie mogłam uwierzyć dlaczego coś takiego napisałam. ale był jakiś powód.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top