Chapter 9
- Naprawdę nie możesz włożyć na siebie czegoś normalnego - westchnął z pretensją, jak tylko znaleźli się w korytarzu. Anetka nie zadała sobie trudu okrycia się czymkolwiek i paradowała po kuchni w jego ulubionej, czarnej, cieniutkiej, prześwitującej piżamce - nie wiem czy zauważyłaś ale w kuchni siedzi z nami małe dziecko.
- To nie o dziecko chodzi tylko o tę twoją małolatę, przyznaj się. Chłopak ani razu na mnie nie spojrzał za to twoja nowa zabawka wzroku ode mnie nie odrywa - grzeszne iskierki w jej oczach, kiedyś tak przez niego uwielbiane, teraz drażniły go i irytowały.
- I czujesz się przez to wartościowsza? - zmarszczył brwi.
Nazywanie Karoliny "nową zabawką" nie przypadło mu do gustu.
- Może - uśmiechnęła się pod nosem i ruszyła w stronę łazienki. Minęła go nie omieszkawszy przy tym otrzeć się o niego zmysłowo, utrzymując epatujący seksem kontakt wzrokowy. Szła wolno, poruszając zmysłowo biodrami. Uwodziła go, wszystko w niej krzyczało, żeby za nią podążył. Jak dawniej. Jak wtedy, kiedy panował stary porządek i stare zasady, a właściwie... zupełny ich brak. Wysłała mu setki sygnałów, które zignorował.
Odprowadził ja beznamiętnym spojrzeniem aż do załamania korytarza i westchnął z ulgą, kiedy zniknęła mu z oczu. Nie poczuł TEGO. Nic nie złapało go za gardło, nie zgniotło klatki piersiowej i nie kazało iść za nią. Nic nie pchnęło go w jej stronę. Żaden impuls, żadna siła, żaden bezwarunkowy odruch nie kazał mu posłuchać samczego instynktu.
Stał wyprostowany, dumny, oddychał miarowo i upajał się poczuciem wyższości i kontroli nad swoim życiem. Wiedział jednak, że Anetka nie należała do kobiet, które się ignoruje i którymi się wzgardza. I świadomy był tego że prędzej czy później opór który zaczął stawiać względem jej osoby, zemści się na nim w dwójnasób.
***
- Czy ty nie masz wrażenia, że kochanka Twojego ojca... - zawahała się - No wiesz... Leci na ciebie? - wyszeptała cicho Karolina, przysunąwszy się do niego na odległość kilku centymetrów.
- Zazdrosna? - mruknął z charakterystycznym dla siebie sarkazmem i odwrócił w jej stronę twarz tak, że przez krótki moment ich usta dzieliła zaledwie kilkumilimetrowa przestrzeń.
- No, ale nie masz? - zmieszana odsunęła się odruchowo, wciąż jednak patrzyła na niego z zaciekawieniem.
- Wrażenia? - uśmiechnął się półgębkiem i westchnął, nie podnosząc nawet wzroku znad książki z matmy. Tłumacz się, chłopie. Sprzątaj to teraz - Wrażenia nie mam. Mam pewność, tak jakby...
- Czyli też to czujesz? - zapytała szeptem, prawie nie poruszając ustami.
Czuł, a jakże. Ciężko nie czuć, kiedy się z kimś regularnie sypia. Wiedział, że Karolina nie zmieni tematu, nie odpuści, że będzie musiał jej powiedzieć. Tylko od czego zacząć? Było mu za siebie cholernie wstyd. Tak niedawno jeszcze cieszyła go niezmiernie zabawa w niegrzecznego chłopczyka.
Czuł się panem sytuacji, kiedy pieprzył kochankę ojca tuż pod jego nosem. Uwielbiał dreszczyk emocji, kiedy świntuszyli w kuchni, czy salonie, ryzykując, że ojciec w końcu ich nakryje. Uwielbiał, kiedy zakradała się do jego sypialni, licząc na więcej. Kiedy przerywała mu trening, zmuszając do innej, acz równie intensywnej aktywności fizycznej. Kręciła go tajemnica, to że ojciec niczego się nie domyślał, że często nawet będąc za jego plecami, ośmielał się włożyć jej rękę pod sukienkę.
- Sypiałem z nią - rzucił krótko, jakby z angielska komentował stan dzisiejszej pogody i upił łyczek kawy, w nadziei, że to choć trochę zniweluje poczucie zażenowania.
- Nie rozumiem - zamrugała szybko powiekami, ale rzucił jej jedno z TYCH spojrzeń spod uniesionych wysoko brwi. Tych które mówiły wszystko - Czy ty chociaż raz nie możesz być poważny? - prychnęła, wywracając oczami.
- A wyglądam, jakbym nie był? - odpowiedział taktycznie pytaniem na pytanie.
- Tak! Wyglądasz dokładnie jakbyś nie był! - trzasnęła go zeszytem w ramię - Ale... jesteś, tak? - zawahała się, bo Krzysztof przestał się uśmiechać i to zupełnie zbiło ją z tropu - Nie żartujesz...?
- Nie - odparł szorstko, dając jej jasno do zrozumienia, że nie chce dalej brnąć w temat. Jakoś dziwnie zaczęło mu zależeć na tym, żeby nie uznała go za kompletnie popapranego świra bez hamulców moralnych, jakim nomen omen zdawał się rzeczywiście być.
- Długo... długo to trwało? - oblizała nerwowo usta, które wyschły nagle, mimo dość dużej ilości pomadki ochronnej, jaka zdążyła zaaplikować sobie dosłownie z pięć minut temu.
- Pytasz o długość przeciętnego stosunku płciowego? - zażartował, mimo uprzedniego zapewnienia, że wcale tego nie robi.
Karolina przekrzywiła głowę w bok i cmoknęła zniecierpliwiona, dając mu do zrozumienia, że strategia którą obrał jest kompletnie do luftu
- Długo - westchnął w końcu, przyparty do muru i zerknął na nią z ukosa. Chciał by zauważyła dezaprobatę w jego oczach i domyśliła się, że nie bardzo pali się do dalszych zwierzeń. Na jego nieszczęście cały ten rozmyślny zabieg odniósł zupełnie odwrotny do zamierzonego, skutek.
- To ona..? - zaczęła, ale przerwała nagle i zmarszczyła nos.
- Nie, to ja - odpowiedział, uprzejmie domyślając się, o co jej chodzi, kiedy ta milczała chwilę, próbując właściwie dobrać słowa.
- Jak... do tego doszło? - odniósł wrażenie, że pyta automatycznie, bez wcześniejszego zastanowienia.
- Do zbliżenia? Mogę ci zademonstrować, jeżeli masz wolną chwilkę - wyszczerzył zęby w uśmiechu i szelmowsko zmrużył powieki.
- No weź, przestań - zaczerwieniła się i wbiła wzrok w otwarty zeszyt. Już myślał, że darowała sobie dalsze drążenie tematu, ale srogo się przeliczył - Twój ojciec... on o tym wie?
- Naprawę myślisz, że gdyby wiedział, siedziałbym tu z tobą i spokojnie popijał kawę? Żywy? - roześmiał się serdecznie. Jakoś nigdy do tej pory nie obchodziło go, jakby zareagował jego ojciec, gdyby się dowiedział.
- Kiedy ostatni raz... Kiedy wy... no wiesz... - zacisnęła usta.
- Niedawno - powiedział wymijająco.
- "Niedawno" wczoraj, czy "niedawno" liczone na lata?
- "Niedawno" liczone na tygodnie - westchnął - Nie, nie żałuję. Nie, to nie z nią przeżyłem swój pierwszy raz. Nie, nie czuję się wykorzystany. To ja zacząłem i to ja skończyłem. Nie, nie uważam, że był to głupi pomysł. I tak, było mi z nią dobrze - wyrzucił z siebie jednym tchem. Siedział sztywno, wyprostowany jak drut i czekał na jej reakcję, a kiedy milczała, poczuł się nieswojo
- Mam nadzieję, że odpowiedziałem już na wszystkie twoje potencjalne pytania. A teraz - postukał znacząco ołówkiem w otwartą na zadaniach książkę do matmy i chrząknął - czy możemy w końcu przejść do edukowania tegoż oto głąba? - dźgnął się tym samym ołówkiem kilkukrotnie w klatkę piersiową. Potem pochylił się w stronę Karoliny, siląc na sztucznie uprzejmy uśmiech.
- W końcu za to ci płacę, nie za wyciąganie ze mnie mrocznych zwierzeń o życiowych błędach. I tak na przyszłość- dodał w odpowiedzi na pełen szoku i niedowierzania wyraz jej twarzy - radzę ci nie zadawać pytań, jeżeli nie jesteś gotowa na odpowiedzi. Musisz być świadoma, że urządzanie sobie osobistych wycieczek po czyjejś przeszłości może doprowadzić do odkrycia faktów, których istnienie nieszczególnie przypadnie ci do gustu. Czy zanim zaczniemy chciałabyś może wiedzieć o czymś jeszcze? Pytaj, póki jestem w nastroju do zwierzeń - zażartował sucho.
- Czy to prawda, co mówią? Z tym szpitalem? - kontynuowała, jakby w ogóle nie słyszała szorstkości w jego głosie. Z powodu zażenowania, nie podniosła nawet wzroku znad niezapisanej kartki papieru. Wiedziała, że jej pytania są niestosowne, ale nie potrafiła oprzeć się pokusie.
- O tym, że siedziałem w psychiatryku? - doprecyzował tak spokojnie, jakby mówił o tym, co jadł na wczorajszy obiad - Prawda.
- Co się stało, że tam trafiłeś? Przecież nie jesteś...
- Wariatem? - wszedł jej w słowo, wykorzystując to, że zawahała się i zamilkła na moment - Sam nie wiem. Może jestem? Każdy z nas trochę jest - westchnął filozoficznie i wbił się mocno plecami w oparcie krzesła - Chciałem się zabić - wyznał niespodziewanie, ciągnąc tym samym, spokojnym tonem - Dlatego zamknęli mnie u czubków. To jest standardowa procedura po próbach samobójczych. Lekarze chyba myślą, że to pomaga.
- Ale nie pomaga - powiedziała cicho, patrząc na niego poważnie.
- Ani trochę - potwierdził lakonicznie - A może to jednak ma jakiś sens? Tak bardzo nie chcesz tam wrócić, że albo nigdy więcej nie próbujesz, albo działasz... skuteczniej.
- Powiesz mi więcej...? - poprosiła półgłosem. Widział jak jej pobladłe z przejęcia usta, zaciskają się w wąską kreskę. Ze zdziwieniem odkrył, że nigdy wcześniej nikt nie potrafił nakłonić go do zwierzeń, a on sam nie był do tego równie skory, jak dzisiaj.
- Powiem ci - obiecał wzdychając. Siedział ze spuszczoną głową, patrząc na ołówek obracający się w jego szczupłych palcach - powiem ci dlaczego, powiem jak i kiedy. Wszystko ci powiem, pod warunkiem, że naprawdę chcesz tego słuchać i że nie będziesz mnie po swojemu umoralniać. Straciłem matkę - zaczął, gdy z przejęciem pokiwała głową - Zaczęło się trzy lata temu, złymi wynikami. Mama czuła się źle, coś podejrzewałem, ale nikt niczego nie mówił wprost.
Diagnoza była jednoznaczna - nowotwór. Potem była chemia, mastektomia, potem kolejna chemia, radioterapie i znowu chemie. Dokładnie nie pamiętam, ile tego wszystkiego było, ale było sporo. W całej swojej chorobie, mama dbała, żebym żył normalnie. Chodziłem do liceum i do szkoły muzycznej.
Do tego pływanie, szkoły językowe i niezliczone ilości kółek zainteresowań. Muzyczna to na początku był tylko i wyłącznie jej wymysł. Dopiero po kilku latach muzyka stała się również moim życiem. Od zawsze starałem się ją uszczęśliwić, więc robiłem to, co mi kazała. Podświadomie chyba chciałem zrekompensować jej nieszczęśliwe i nieudane małżeństwo. Nie pokazywała tego, nie dawała odczuć, ale wiedziałem.
Kiedy zaczęła chorować na dobre, w domu panował istny teatr. Ona udawała przede mną, że jest dobrze, a ja udawałem, że jej wierzę. Ciężko jednak było to dalej ciągnąć, kiedy z dnia na dzień przestała podnosić się z łóżka. Zatrudniliśmy pielęgniarkę, ale delikatnie mówiąc, zwolniłem ją, kiedy po przyjściu ze szkoły zastałem ją śpiącą przed telewizorem, a matkę w mokrej pościeli.
Przestałem chodzić do szkoły. Ojciec to widział, ale reagował nie dość... stanowczo. Chciałem sam opiekować się mamą i... pożegnać się z nią, jak trzeba. Zaprzyjaźniony lekarz nauczył mnie robić zastrzyki z Dolarganu, odmierzać morfinę i Tramal. Umiem robić wkłucia dożylne, podpinać kroplówki, wiem, jak się leczy odleżyny, jak się układa człowieka w pozycji bezpiecznej bocznej, żeby nie udusił się swoimi własnymi wymiocinami.
Wiem... dużo. I wiem też, jak to jest, kiedy ktoś, kto wychował, uczył życia i kochał najmocniej na świecie, zaczyna zapominać o twoim istnieniu. Wiem jakie to uczucie patrzeć, jak ta jedna, jedyna osoba, dla której znaczysz cokolwiek, odchodzi. I nic się nie da z tym zrobić, NIC. Żadne pieniądze, terapie, profesorowie, wyjazdy do zagranicznych klinik - nic nie może powstrzymać tego, co ma się wydarzyć.
I umarła, bez "do widzenia", po cichu, w środku nocy, samotnie. Pamiętam dzień jej pogrzebu. Piękną pogodę, śmiejące się dzieciaki, panią w kwiaciarni, która żartowała z poprzednim klientem, a ja się zastanawiałem, jak to jest możliwe, że słońce dalej świeci tak jasno, ptaki śpiewają i ziemia nie przestała się kręcić. Jak można się uśmiechać w dzień końca świata? - nie pamiętał, kiedy ostatni raz mówił tak dużo, tak spójnie i tak z serca. Karolina zdawała się wyciszać nawet oddech, żeby mu przypadkiem nie przeszkodzić. Słuchała w skupieniu. Oczy miała zamknięte, wyglądała trochę, jakby zasnęła. Tylko wyraz napięcia na jej twarzy świadczył o tym, że docierają do niej jego słowa.
- Po jej pogrzebie było trochę lepiej. W sensie - ze mną. Lżej mi było ze świadomością, że ona już nie cierpi, nie wstydzi się za swoje kalectwo, że już się skończyło. Poczułem ulgę. Taką prawdziwą, ogromną ulgę, jakby ktoś zdjął mi dwie tony żeliwa z klatki piersiowej. Uczucie ulgi zastąpiły wyrzuty sumienia i wkurwienie na siebie i cały świat.
Bo jak można czuć ulgę z powodu czyjejś śmierci? Jak można przyjść z kochanką na pogrzeb swojej żony? Jak można pieprzyć się z jakąś młodą pizdą, podczas gdy w innej części domu kona ktoś, komu się przysięgało miłość, wierność i uczciwość? - ołówek, który do tej pory swobodnie obracał się w jego dłoni, pękł na dwoje i spadł na podłogę.
- Zawaliłem rok, groziło mi relegowanie ze szkoły, bo chlałem na umór i ćpałem co tylko wpadło mi w ręce, a to wszystko wyszło w debilnych badaniach moczu przed zawodami. Wywalili mnie z drużyny i zawiesili w prawach ucznia. Traciłem wszystko po kolei. Na końcu wdałem się w bojkę i złamałem kości śródręcza. Banalna sprawa, pod warunkiem, że nie grasz profesjonalnie na żadnym instrumencie.
Ręka bolała mnie cholernie, ale zamiast iść do ortopedy, poszedłem do domu. Do pokoju matki. Początkowo chciałem wziąć tylko coś przeciwbólowego, ale zamiast jednej tabletki, wsypałem do ust całe opakowanie. Potem kolejne. Znalazł mnie ojciec. Zbiegiem okoliczności, bo jakoś nigdy specjalnie nie szukał mojego towarzystwa. Bywały takie tygodnie, miesiące, kiedy nie widywałem go wcale, ale tamtego feralnego dnia poczuł się w obowiązku, bo dzwonili ze szkoły.
Trafiłem na OIOM, na płukanie żołądka, potem do szpitala na obserwację i operację ręki, a na końcu wylądowałem u czubków, gdzie oprócz standardowego pobytu, zafundowali mi dodatkowo odwyk. A po wyjściu postanowiłem skomplikować sobie życie jeszcze bardziej i puknąć latawicę ojca. Resztę znasz - skończył, wzruszył ramionami i schylił się po połamany ołówek.
Nie zdążył się jeszcze dobrze wyprostować, a już czuł, jak ramiona Karoliny zaciskają się spontanicznie na jego barkach. Przycisnęła go do siebie mocno, a on z równą mocą odwzajemnił jej uścisk - No już, spokojnie, bo się jeszcze rozczulę - mruknął cicho i odsunął się na bezpieczną odległość, bo rozczulenie o którym mówił, już zdążyło owinąć się wokół jego gardła i boleśnie się na nim zacisnąć. Zauważył też, że znowu patrzyła na niego inaczej i nie do końca był pewny, czy to dobrze - Matmę mi tłumacz - burknął ponuro, ucinając bezpowrotnie poprzedni temat.
Miał nieodparte wrażenie, że powiedział za dużo. Czuł się teraz jeszcze bardziej nagi, niż wtedy, kiedy go pod przymusem rozebrała i kazała pozować do aktów. Opadła kolejna kurtyna. Kolejna maska rozbiła się na na atomy. Kolejna, tworzona z najwyższą pieczołowitością iluzja rozmyła się bezpowrotnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top