Chapter 7
Przez całą drogę do domu Krzysztofa nie odezwała się ani słowem. Odwróciła głowę w kierunku okna i zamarła, utkwiwszy wzrok gdzieś za horyzontem. Krzysztofowi też jakoś specjalnie nie zależało na bezsensownej wymianie zdań, więc i on milczał. Kuba za to nadrabiał za wszystkich. Podskakiwał na swoim foteliku, który Krzyś kupił specjalnie dla niego i trajkotał jak najęty. Zamilkł dopiero kiedy przekroczyli granice posesji.
Rozglądał się z zaciekawieniem, gdy automatyczna brama zaczęła powoli zamykać się za nimi, a ich oczom ukazała się okazała rezydencja, otoczona ze wszystkich stron ogromnym terenem gładko przystrzyżonego trawnika, na którym rosły pieczołowicie uformowane iglaki. Estetycznie wyglądające ścieżki wyłożone granitowym brukiem wiły się tu i ówdzie, zachęcając do spacerów. Za domem, w oddali, majaczyły majestatyczne wiekowe drzewa, stwarzając niepowtarzalny klimat ponadczasowości.
- Kim ty jesteś - jęknęła przytłoczona ogromem przepychu, jaki rozpościerał się wokół niej - Arabskim Szejkiem?
Nie odpowiedział. Zajęty parkowaniem, udał że nie słyszy. Widział, jej zdziwienie, kiedy prowadził ją głównym wejściem do dużego salonu - pomieszczenia odznaczającego się największym blichtrem i przepychem w całym domu. Specjalnie prowadził ją od frontu, żeby utrzeć jej trochę nosa swoim bogactwem. To za Panamerę i jej komentarze dotyczące bananowych dupków. Sama Karolina wyglądała jak mała dziewczynka w muzeum pełnym lalek. Zadzierała głowę i nie kontrolując zupełnie mimiki swojej twarzy, wzdychała z zachwytu.
- Ty tu mieszkasz? Poważnie? - potrząsnęła z niedowierzaniem głową i popatrzyła na niego spod wysoko uniesionych brwi. Nigdy by nie pomyślała, że tak normalnie wyglądający chłopak, noszący na co dzień zwykłe dresy i wyświechtane jeansy, może mieszkać w TAKIM domu. Gdyby nie samochód, jakim jeździł, w życiu by się nie domyśliła jego statusu społecznego.
- Nie - pociągnął nosem i podrapał się za uchem - Jestem tu basenowym. Państwa nie ma w domu, więc nadarzyła się idealna okazja, żeby ci niesłusznie zaimponować.
Karolina zmierzyła go potępiająco. Miała minę zniesmaczonej księżniczki, tak, jakby spodziewała się czegoś lepszego. W rzeczywistości było zupełnie na odwrót. Czuła się jak kopciuch, którego ktoś z Bożej łaski zaprosił na bal, ale nie wyposażył w sukienkę i buty.
- Ciepła podłoga! - zachwycił się na głos Kuba. Jakby nie dowierzał swoim stopom, sprawdzał też rękami, w rezultacie biegał po salonie prawie na czworakach - Czujesz, Karola? Ciepła, nie?
Bez słowa skinęła głową. Nie wiedząc czemu zachwyt Kuby działał jej na nerwy bardziej, niż przesadny przepych, którego sama nigdy wcześniej nie doświadczyła. Zastanawiała się co boli ją bardziej - to, że dzieliła ich niewyobrażalna, finansowa przepaść, czy to, że Krzyś od niedawna miał tego świadomość. Spojrzała kątem oka w jego stronę. Zachowywał się naturalnie, zupełnie tak, jakby był przyzwyczajony do takich właśnie reakcji ludzi, którzy go odwiedzają.
Salon wyglądał jak żywcem wycięty z jakiegoś magazynu dla bogatych snobów. Ze skórzanymi kanapami i fotelami, mnóstwem książek na ściennych półkach sięgających sufitu, globusem, a właściwie z dobrze zaopatrzonym barkiem w jego kształcie i wieloma innymi, drogimi gadżetami. Wszędzie granit, skóra i mahoń.
Najbardziej rzucał się jednak w oczy fortepian usytuowany w centralnej części pomieszczenia. Widział, jak z pogardą podnosi w górę jedną brew i wręcz gryzie się w język, żeby tylko nie powiedzieć czegoś złośliwego. Uśmiechnął się do siebie pod nosem. Nie była pierwszą osobą, która uznała instrument za zbędny łapacz kurzu. Nie wytrzymała w końcu, wywróciła ostentacyjnie oczami, ale grzecznie zajęła wskazane jej przez Krzysztofa miejsce przy mahoniowym stole. Kuba wlazł pod stół nie pytając o zgodę, jak na normalnego przedszkolaka przystało.
Krzysztof przewidział tę ewentualność już wcześniej, słuchał więc teraz pisków radości z powodu pudła klocków lego, które umieścił uprzednio na siedzeniu jednego z zasuniętych krzeseł. Wolał, żeby chłopaczyna miał zajęcie i nie przeszkadzał im w rozmowie, czy tam - w ewentualnej nauce.
Zaproponował kawę, wziął jej płaszcz do odwieszenia i po chwili wrócił z kuchni z trzema kubeczkami i dużym wyborem przekąsek. Kuba wypełzł, jak tylko wyczuł zapach gorącej czekolady, która najwidoczniej uplasowała się w jego dziecięcych gustach jeszcze przed klockami lego. Na szczęście nie dało się przełykać i mówić w tym samym czasie, więc swoją gościnnością zapewnił sobie nie tylko dozgonną wdzięczność kilkulatka, ale też względną ciszę.
Karolina rozpisywała mu kolejne zadanie, a on z powodzeniem udawał, że go to interesuje. Znacznie bardziej jego uwagę przyciągał długi, srebrny łańcuszek z małym wisiorkiem w kształcie muszli, który to pojawiał się, to znikał w mocno wyciętym dekolcie jej sweterka.
Kiedy mały z dumą oznajmił, że już złożył klocki w pojazd terenowy i nie ma nic ciekawego do roboty, Krzysztof od niechcenia wskazał inne, dużo większe pudło, stojące pod oknem, częściowo zasłonięte firanką.
- Jezus Maria! Jestem w raju! - wykrzyczał młody i rzucił się w uprzednio wskazanym mu kierunku.
Karolina zignorowała te nagłe przejawy dziecięcej euforii i nie odrywała się od zadań. W przepięknym stylu lekceważyła również wszelkie oznaki zainteresowania ze strony Krzysia i skupiała się jedynie na wyznaczonym jej zadaniu. Kiedy w końcu minęła pełna godzina i zarządził przerwę, Karolina zapytała o możliwość skorzystania z toalety. Krzysztof zaprowadził ją do wystawnie urządzonej łazienki dla gości, a kiedy wrócił, zastał Kubę majstrującego przy fortepianie.
- Zagrać ci coś? - zapytał i nie czekając na odpowiedź usiadł na taborecie. Choć nie dotykał klawiszy od śmierci matki, wciąż grał tak, jak na wielokrotnego laureata konkursów pianistycznych przystało.
Kuba wymamrotał coś na kształt zapewnienia o Boskiej miłości i położył się na wznak na podłodze obok fortepianu. Leżał z rozdziawioną buzią i zamkniętymi oczami, a Krzysztof uśmiechał się półgębkiem z zadowolenia. Uwielbiał grać. Przestał, bo nie miał już komu.
Dopiero kiedy skończył spostrzegł, że Karolina wróciła. Odwrócił się w jej stronę, nie wstając z taboretu, wytarł dłonie o wierzch spodni i uśmiechnął się z wystudiowaną skromnością. A potem zauważył jej spojrzenie. Miękkie, głębokie i tak inne od tego, które przeszywało go na co dzień, że znowu poczuł ucisk w okolicach splotu słonecznego. Jakby czyjeś dłonie zaciskały się pulsacyjnie na jego żołądku. Doświadczał czegoś dziwnego, magicznego i prawie bolesnego za razem. Na szczęście trwało to krótko, dosłownie do momentu, kiedy Kuba rzucił się na niego wprawiając taboret w ruch wirowy.
- Naucz mnie tak grać! Naucz mnie! Błagam! To było niebiańsko - bosko - anielskie! - prosił, zadzierając brodę wysoko.
- Co grałeś? - spytała, jakby z uprzejmości. Głos jej drżał wyraźnie, mimo że starała się jak mogła, aby to zamaskować.
- Daydreamera - poinformował - Żadna tam klasyka, zwykły kawałek z youtuba.
- Zagrasz coś jeszcze? Coś, co znam? - poprosiła machinalnie.
- "Scarlett" od Lemon mogę ci zagrać - uśmiechnął się szeroko - Pasuje do ciebie jak ulał.
Bez zastanowienia odwrócił się do fortepianu i zaczął grać. Po chwili usłyszała jego niski, męski głos, okraszony głęboką chrypką, który przyprawiał o dreszcze, wywoływał gęsią skórkę i sprawiał że kolana miękły, a serce biło szybciej.
Karolina słuchała z otwartymi ustami, nie dowierzając temu, czego była świadkiem.
- O ja cię nie pier.... - powstrzymała się w ostatnim momencie, zerkając na malca - Jaki ty masz głos! Mogłabym cię słuchać godzinami. Nie myślałeś o tym, żeby nagrać płytę? Zbiłbyś fortunę! - westchnęła zachwycona.
- Po co? - wzruszył ramionami - Przecież i tak jestem bogaty.
- Och, przestań - fuknęła i usiadła na powrót przy stole, wzięła do ręki jego zeszyt z zadaniami i przez dłuższą chwilę w ogóle nie podnosiła głowy - Chodziłeś do szkoły muzycznej?
- Mhm - potwierdził lakonicznie. Czuł się trochę nieswojo. Jakby po raz kolejny się przed nią obnażał - na wokal i pianino. I umiem też grać na gitarze i na saksofonie. Domena przeedukowanych dzieciaków z bogatych domów. Ty masz dodatkowe zajęcia, a starzy czyste sumienia - bo przecież pompują w ciebie hajs, więc zapewniają ci lepszy start w przyszłość, a ty siedząc na dodatkowych lekcjach, też im coś zapewniasz - czas wolny, bo nie muszą się tobą wtedy zajmować. Poza tym, jak dziecko ma napięty grafik, to ciężko mu wtedy myśleć o głupotach.
- I naprawdę to działało? Nie myślałeś? - skrzywiła się, jakby to, co powiedział nie pasowało do jej wyobrażeń o bogactwie.
- Nie myślałem - potwierdził skinieniem głowy - Większość głupot wykonywałem zupełnie bezmyślnie - zażartował.
- Nic o tobie nie wiem... - żart nie chwycił. Jej usta nie drgnęły nawet w cieniu uśmiechu, a miękkość w głosie wprawiła go w irytujące, szczere zakłopotanie.
- Wiesz o mnie na tyle dużo, żeby zorientować, się gdzie mam braki w edukacji i skutecznie je wyeliminować - uciął sucho, otwierając książkę na kolejnym podrozdziale - Teraz to, ok? Nie ogarniam zupełnie... - sapnął, próbując być przekonujący w swoim zagubieniu i ku jego zaskoczeniu udało mu się to znakomicie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top